» Opowiadania » W klatce

W klatce


wersja do druku
Redakcja: 1467

- Pozwólcie mi, chociaż spojrzeć na księżyc! Błagam, pozwólcie! - krzyki przycichały w miarę jak dwóch mocnych sanitariuszy odprowadzało oszalałego starca.
- Poczekajcie - powiedział lekarz, ku zdziwieniu asystującej mu pielęgniarki. - Dajcie go do 204.
- Ale... - zaczęła młoda kobieta.
- Nic się nie stanie - przerwał jej spokojnie - Tam są kraty, nic mu się nie stanie, a będzie miał swój księżyc.
Kiwnęła aprobująco głową. Sanitariusze zrobili zaś, co im nakazano.

Joanna, ledwo co oddelegowana tu pielęgniarka, wciąż źle się czuła w zakładzie dla psychicznie chorych. Niedawno ukończyła studia i była to jej pierwsza regularna, względnie dobrze płatna praca. Nie przypuszczała jednak, że będzie miała styczność z aż tak ciężko chorymi ludźmi.

Miała dopiero dwadzieścia siedem lat, wspomnienia po ciężkiej szkole medycznej, a także niezwykłą urodę. Zamierzała mieć większy luz w tej pracy, lecz jak zauważyła po pierwszych dniach - nie była ona ani lekka, ani tym bardziej przyjemna.

- I co o tym sądzisz? - z zamyślenia wyrwał ją spokojny głos doktora Radeckiego. Spojrzała na niego spod okularów, a następnie usiadła na fotelu w bardzo zmysłowy sposób - zakładając udo na udo tak, aby biała sukienka odsłoniła jak najwięcej.
- Ciężki przypadek. Nie myślałam, że...
- Stary człowiek może tak nagle postradać zmysły? - dokończył dr Radecki. - Zdarza się tak czasem, choć ten przypadek rzeczywiście jest bardzo dziwny.
- Wczoraj dotarły jego papiery - zaczęła Joanna - do czasu wydarzeń sprzed tygodnia ten człowiek mógłby być dosłownie wzorowym przykładem zdrowia. W przeciągu swojego sześćdziesięcioletniego życia tylko trzy razy poważnie chorował - właściwie nie były to choroby, a wypadki. Raz potrącił go samochód, ale bardzo szybko się z tego wykaraskał. Za drugim razem miał złamaną prawą rękę - bez żadnych komplikacji. Trzeci raz został mocno pobity nocą, a i tak skończyło się tylko na trzydniowej obserwacji.
- Nic więcej?
- Żadnych przewlekłych chorób, żadnych większych oznak starości, poza objawami tych najzwyklejszych dla tego wieku. Ten człowiek nawet nie chodził do dentysty, przynajmniej nigdzie się nie rejestrował. A widział doktor jego zęby? W tym wieku ma zęby niemal jak zadbany nastolatek.
- Naprawdę dziwny starzec - szepnął do siebie doktor.
- Ale te ostatnie wydarzenia....
- Tak, to prawdziwy horror - przytaknął - prasa będzie miała ciekawy kąsek. Stary, dotychczas zdrowy na umyśle człowiek zagryzł kundla w zaułku. Rozszarpał go niemal na strzępy. Tymi zębami o których mówisz. Bełkoczącego, o świcie odnalazła go policja. Funkcjonariusz twierdził że Zbigniew, bo tak ma na imię pacjent, mamrotał coś o wilkach, o walce, o utraconym albo zagubionym wilku.
- Hodował wilki?
- Nie, nic mi o tym nie wiadomo.
- Ale działał w jakiejś organizacji, ratującej zwierzęta. I to od wczesnej młodości. Dlaczego stary człowiek miałby po prostu zagryźć psa? - zdziwiła się.
- Zupełnie nie mam pojęcia. Próbowałem z nim rozmawiać, jak widziałaś, ale odmawia wszelkich zeznań. Twierdzi, że trzymamy go wbrew własnej woli. Nie chciał nic powiedzieć na temat tamtego wydarzenia.
- Nawet nie mamy pod co tego podpisać - stwierdziła - ale brzmi jak jeden z tych tanich horrorów lub niesamowitych opowieści których pełno w telewizji i księgarniach.
- Twierdzi również, że powinniśmy go wypuścić, gdyż źle się tu czuje, w tej betonowej klatce.
- Tak dokładnie powiedział? "Czuje się tu jak w klatce"?
- Wiem, o czym myślisz - odparł, a ona zanotowała, że chyba po raz pierwszy zwrócił się do niej "per ty". Ta sprawa zaintrygowała oboje w takim stopniu, że zaczynali mimowolnie pracować jak zgrana para. Zaczynało się jej to nawet podobać.
- Czyżby po tylu latach walki z ludźmi o prawa zwierząt zaczął się z nimi utożsamiać?
- Całkiem możliwe. Zwróciłaś uwagę o co przed chwilą prosił?
Uśmiechnęła się lekko, choć zauważył też niepewność w jej oczach.
- Sugerujesz, że wierzy w to że jest wilkiem?
- Mniej więcej, z tym że nie są to typowe objawy rzadkiego zespołu schorzeń, z którym mamy czasem do czynienia. Nazywamy go potocznie "wilkołactwem". Przeważnie dana osoba wierzy we własny status i wmawia go innym. I jest o nim święcie przekonana, próbując to udowodnić wszystkim wkoło.
- A on?
- On z kolei uważa, że jest człowiekiem. Zmęczonym życiem człowiekiem. Serdecznie uśmiechnął się jak zapytałem, czy nie jest jakimś zwierzęciem. Rozbawiło go to pytanie. Twierdzi, że jest jak najbardziej normalny.
- A ten "wypadek"? - zaakcentowała ostatni wyraz. Usiadła wygodnie rozprostowując nogi i pochyliła do przodu. Wskazującym palcem poprawiła okulary na nosie.
- Nie zabił tego psa. Tak twierdzi. Przy czym nie powiedział o nim tak jak się mówi o psie. Powiedział z tak wielka pogardą, jak się mówiło o kimś, kogo darzy się zupełnym brakiem poszanowania. Kogoś, kogo się traktuje jak wroga - najgorszego.
- A co się stało z tym "psem", którego rozszarpał?
- Pewnie któryś z policjantów zakopał szczątki gdzieś w pobliżu miejsca wypadku. Policjanci, opowiadali, że śmierdziało tam niemiłosiernie. Mdliło ich, nie tyle na sam widok szczątków, co wskutek tego smrodu. Wracając zaś do pacjenta, nie wydawał się całkiem psychicznie zdrowy choćby i przed chwilą. Chciałem go zamknąć w izolatce. To była tylko groźba, ale zdaje się, że naprawdę on czuje się jak zwierzę zamknięte w klatce. Dlatego pozwoliłem na pokój z oknem, żeby mógł widzieć księżyc. Może to da mu jakiś komfort psychiczny. Zauważyłaś? Jak tylko powiedziałem o pokoju 204 przestał się szarpać i krzyczeć, i to w jednej chwili. To nie jest... normalne - uśmiechnął się zaraz po tych słowach.
- I co teraz zrobimy? - zapytała Joanna.
- Na razie musimy jeszcze raz, bardzo dokładnie, przejrzeć jego papiery. Zajmiemy się tym od razu. Ale zanim zaczniemy dzwoń gdzie tylko się da, musimy się dowiedzieć o Zbigniewie wszystkiego, co tylko się da. Same dane medyczne nie wystarczą. Musimy wiedzieć o wiele więcej. Dopiero wtedy zdecydujemy, co dalej.

Skończyli tuż przed świtem, ale niewiele się dowiedzieli. Na biurkach leżała sterta papierów, puste kubki po kawie i telefon z odłożoną słuchawką. W pewnym momencie wbiegł przerażony sanitariusz.
- Doktorze - niemal wyszeptał - pacjent spod 204... popełnił samobójstwo.
Zerwali się na nogi i pobiegli zobaczyć, co się stało. Gdy sanitariusz otworzył drzwi Joanna chwyciła się za usta powstrzymując się z całych sił od wymiotów. Radecki podszedł i zakrył zwłoki zdjętym z ramion kitlem.
- Zawiadomcie kogo trzeba - powiedział suchym, beznamiętnym głosem.

Minęło kilka dni.
Joanna weszła do pokoju doktora i przywitała się.
- Jak zdrowie? - powitał ją Radecki - Przydały się te dni wolnego?
Kiwnęła jedynie głową. Usiadła bardzo powoli rozpakowując się.
- Wiem że to był wstrząsający widok, ale przyjdzie Ci się zmierzyć z gorszymi.
- Co on zrobił? Jak to zrobił? Byłam pewna, że wszyscy są pilnowani i nie może się coś takiego wydarzyć.
- Powiem tak jak prawdopodobnie było. Gdy tylko ujrzał księżyc, nie bardzo wiem dlaczego, próbował wyrwać kraty. Robił to tak uparcie, że puściły i stawy i kości. Jednak nie udało mu się ich wyłamać rękoma, więc próbował je przegryźć wyłamując sobie szczękę i totalnie niszcząc większość zębów. Jednak nie od tego umarł. Serce stanęło w miejscu z tęsknoty i z niemocy o wiele szybciej niż zabiłby go upływ krwi.
Joanna milczała chwilę, po czym zapytała:
- Czyżby to przez stratę swojego wilka? Jak myślisz, co on nazywał wilkiem?
- Zupełnie nie mam pojęcia. Ale mam wrażenie że do końca wierzył w jego powrót.
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

Komentarze


Jeremiah Covenant
    Hm,
Ocena:
0
Niezłe, niezłe, choć odrobinę za krótkie. Czuć klimat, ta rozmowa między doktorem a pielęgniarką także dobrze rozegrana (choć mogłeś dodać więcej opisów zachowania tych osób i trochę bardziej urealnić ów dialog. Nie sądzisz, że mówią zbyt sztywno? Zbyt poprawnie?) jednak końcówka odrobinę rozczarowuje... z drugiej strony, może to wina za szybkiego przejścia od rozwinięcia akcji - owego dialogu, zapowiedzi swego rodzaju śledztwa - do niemal bezpośredniego końca, czyli samobójstwa.

W skali szkolnej -4.

PZDR647!
16-03-2007 11:46

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.