Zapisane w gwiazdach

Autor: Karolina 'Viriel' Bujnowska-Brzezińska

Zapisane w gwiazdach
W opinii Kaspara wiadomość z Kolegium Astromantów spadła jak grom z jasnego nieba, co akurat wcale go nie dziwiło. Za to wątpliwości budził fakt, że zgłosili się z nią akurat do płomienistych magów. Osobiście uważał, że bardziej odpowiednim adresatem było Kolegium Światła. Najwidoczniej jednak jego przełożeni postrzegali tę sprawę zupełnie inaczej. Szkoda tylko, że finalnie właśnie jemu przypadł przykry obowiązek "dopilnowania spraw na prowincji". Od trzech dni mamrotał pod nosem wszystkie znane sobie obelgi, przeklinając swoją głupotę i chęć przypodobania się kapitule Kolegium Ognia.

Bardziej niż wspomnienie własnej głupoty przerażała go tylko irytująca myśl, że w miejscu, w którym się znalazł miotanie wyzwiskami pod własnym adresem było szczytem rozrywki. Powinien się zawczasu domyślić, że gdy przełożony Magister używa słów "daleka prowincja" nie ma wcale na myśli nulneńskiego dworu, tylko zabitą dechami averlandzką wiochę. Zaś pod określeniem "dopilnujesz spraw i poznasz okolicę" kryło się "będziesz zdychał z nudów w śmierdzącej gospodzie, a wieśniacy każdym spojrzeniem będą okazywali ci swoją niechęć".

Gwiazdy odsłoniły przed nami boskie plany. W noc przesilenia, w czasie Rozkwitania, gdy Wiatry Magii sprzyjać będą Nowemu, na świecie zagości dziecię obdarzone niebywałym talentem. Ono będzie naszą nadzieją w walce z Chaosem.

Kaspar przypominał sobie słowa tej przepowiedni wiele razy, uzupełnione dokładnymi informacjami na temat miejsca zapowiedzianego zdarzenia. Niestety, jak się okazało, w Burten – wiosce, którą zdążył już serdecznie znienawidzić – nie zanosiło się na żaden poród. Jedyne kobiety przy nadziei spodziewały się rozwiązań dopiero latem. Wątpił jednak, aby Niebiańscy aż tak się pomylili. Dlatego z ulgą przyjął paplaninę karczmarza, który, podekscytowany wizją zarobku, rozwodził się na temat równonocnej zabawy, na jakiej zjawi się wielu mieszkańców okolicznych wiosek. Wedle zapewnień korpulentnego wieśniaka na tutejsze obchody święta pożegnania zimy ściągną prawdziwe tłumy, nawet z dalekich stron. Kaspar miał nadzieję, że dalekie strony nie oznaczają sioła zza lasu i kolonii zza rzeki. Choć nie zdziwiłby się, gdyby dla tego prostaka były właśnie tym. Tak czy siak, nie zostało mu nic innego, niż poczekać na przybycie jakiejś ciężarnej kobiety.

***

Burten było wioską, jakich wiele w Averlandzie. Większość mieszkańców, poza uprawą roli, zajmowała się też hodowlą bydła, a wiosenne roztopy sprawiły, że zalegające na pastwiskach dowody na to stały się bardzo widoczne. Były tylko dwie rzeczy, które odróżniały Burten od okolicznych osad. Po pierwsze karczma, która była chlubą wioski. Co prawda ulokowana była przy bocznym trakcie, ale i tak sprawiała, że przybywający do niej podróżni dostarczali mieszkańcom ciekawostek i ploteczek z "wielkiego świata". Po drugie, skupisko geomancyjnych linii mocy, które jednak nie było powodem do dumy, bo mieszkańcy nie mieli o jego istnieniu żadnego pojęcia. Różnili się w tej materii od Kolegium Jadeitu, które nie dość, że doskonale zdawało sobie sprawę ze znaczenia tego miejsca, to jeszcze dbało o to, aby we wszystkie ważne dni jakiś mag dopilnowywał obrządków. A wiosenne przesilenie było jednym z takich dni, w którym w Burten nie mogło zabraknąć Magistra Życia. Dla mieszkańców oznaczało to tylko jedno – obchodzone w ich wiosce święto zyskało w okolicy niebywałą sławę i rozgłos.

Każdy, komu pozwalało zdrowie, starał się pojawić na wieczornej zabawie. Wielu gości przybywało wcześniej. Drogami, bocznymi traktami i zupełnie zapomnianymi dróżkami ściągały do Burten tłumy. Wesoło turkotały koła drewnianych wozów ciągniętych najczęściej przez bydło. Rozkwitanie było drugą po święcie Sigmara okazją do spotkania innych ludzi, poznania plotek, wymienienia towarów, znalezienia żony dla syna bądź męża dla córki. A przede wszystkim – spotkania z druidem. Wiadomo bowiem było, że zapewniało to ogólne szczęcie, doskonałe plony i niebywałą płodność bydła. Dlatego w tym szczególnym dniu w Burten, oprócz panien na wydaniu i rozentuzjazmowanych kawalerów, nie brakowało również najlepszych rozpłodowych byków i gotowych do dopuszczenia jałówek.

- Rozumi pani, dwie pieczenie na jednym ogniu – zarechotał chłop, zerkając znacząco na swoją córkę i jednocześnie klepiąc po grzbiecie jałówkę, która ciągnęła wóz. – Nie ma lepszej okazji.
- Macie zupełną rację, nie ma lepszej okazji niż Rozkwitanie – odrzekła z uśmiechem kobieta odziana w dobrze dopasowaną do figury zieloną suknię. W długie, czarne włosy wplecione miała krokusy, które w zamian za błogosławieństwo płodności podarowała jej córka chłopa. Bose stopy trzymała teraz na wymoszczonym sianem wozie i korzystając z zaoferowanego podwiezienia na festyn, odpoczywała spokojnie.

Druidka tylko jednym uchem słuchała kolejnych opowieści chłopa. Ptasi trel był dziś zbyt piękny, by nie skupiła na nim swojej uwagi. Z półprzymkniętymi powiekami obserwowała piękno budzącej się do życia przyrody, skąpanej w zielonym blasku Ghyran. I z każdą chwilą radość, że Kolegium zdecydowało się wysłać do kręgu właśnie ją, wzrastała. Renata bardzo lubiła odwiedzać Burten, znała tutejszych ludzi i z chęcią pomagała im we wszystkich sprawach, z jakimi zgłaszali się do niej podczas festynu. W jej oczach potrafili godnie i z pełnym przekonaniem oddać cześć przyrodzie, za co ich szanowała. Zaś oni, wyczuwając jej sympatię, okazywali jej wiele dobroci i starali się za wszelką cenę umilić pobyt.

Renata wyczuła większe skupisko mocy i otworzyła oczy. W oddali, niczym przebiśniegi na zielonej łące, błyszczały świeżo pobielone ściany domostw. Dostrzegła ludzi krzątających się przed karczmą, rozwieszających lampiony i ustawiających ławy dla biesiadników. Znoszono drewno na olbrzymie ognisko, które dzisiejszej nocy będzie sercem wioski. Renata już niemal słyszała muzykę, jaka umilać będzie tańce wokół niego. Uśmiechnęła się i nie czekając, aż chłop się zatrzyma, lekko zeskoczyła z wozu.

- Dziękuję, Hans. Dalej już pójdę sama – wyszczebiotała, czując pod stopami pulsowanie budzącej się w ziemi mocy. Nie zamieniłaby tego uczucia na żadne inne. Wiedziała jednak, że to tylko przedsmak tego, czego doświadczy dziś w nocy, witając pełnię w kręgu.

***

- Jeszcze jabłecznika? – krągłe piersi córki karczmarza wyglądały z gorsetu, gdy nachyliła się nad stołem. Kaspar westchnął.
- A co tam, tylko to mi zostało… - odpowiedział, wskazując pusty kufel.
- Dziwny pan jest – dziewczyna zawadiacko przekrzywiła głowę. – Wszyscy się bawią, tańce trwają w najlepsze, a pan tu siedzi z nosem na kwintę. Nie tak powinno być. Dzisiejszej nocy należy świętować.
- Chciałbym, wierz mi, ptaszyno. Ale nie mam z kim – odrzekł, z satysfakcją obserwując jak dziewczę się rumieni. Zdaniem Kaspara panna rozkwitła już odpowiednio. Jeśli zmarnował tu tyle dni tylko po to, by wrócić do Altdorfu z pustymi rękami, to planował choć zabrać ze sobą jakieś miłe wspomnienia. Córka karczmarza mogła mu w tym pomóc.

Złowił jej spłoszone spojrzenie i uśmiechnął się, jednocześnie, jakby od niechcenia, przeczesując dłonią rudą czuprynę. Karczmareczka odwzajemniła uśmiech i bez słowa odeszła od ławy, ale gdy podchodziła do innych gości, odwróciła się i jeszcze raz uśmiechnęła do niego. Kaspar uznał to za dobry znak.

Tymczasem gwar wzmógł się jeszcze bardziej. Rozbawieni ludzie, którzy wznieśli już nie jeden toast za nadchodzącą wiosnę, rozpoczęli tańce wokół ogniska. Muzykanci przygrywali im skocznie, wspierani głośnymi śpiewami pozostałych biesiadników. Z minuty na minutę Kaspar irytował się coraz bardziej. Nie dość, że przyszło mu telepać się na ten koniec świata w dość niedogodnych warunkach, to na dodatek okazało się, że Niebiańscy wycięli chyba Płomienistym niezły numer. Po kilku kubkach jabłecznika był nawet sobie w stanie wyobrazić, jak siedzieli nad kolejną butelczyną brandy i chichocząc ustalali, które Kolegium zrobią w konia. Padło na jego. Najpierw Kaspar tłumaczył to sobie zwykłą zawiścią, po kolejnej godzinie wrodzoną złośliwością, a obecnie wmieszał w to nawet oddział imperialnej piechoty i matki Astromantów. Należało im się.

Długie wpatrywanie się w wesoło pełgający płomień ogniska wcale go nie uspokoiło. Dodatkowo wiatry magii szalały. Niemal czuł na skórze ich przepływ. Przesilenie. Alkohol powoli uderzał mu do głowy, potęgując jeszcze uczucie wściekłości. Nabił fajkę resztką tytoniu i trzymał w dłoni, wpatrując się w nią. A gdy odpaliła się, praktycznie sama z siebie, zaciągnął się. Czuł narastający żar ogniska, choć trzymał się od niego z dala.

- Nie radzę. – Kobieta zjawiła się obok niego niemal bezgłośnie. Nie musiał się nawet skupiać, aby wyczuć jej moc. Praktycznie przepływała przez niego, przyjemnie mrowiąc. - Nie są jeszcze tacy pijani, aby umknęły im twoje sztuczki – dodała. – A tu, nawet dzisiejszej nocy, nie będą mile widziane.

Kaspar dobrze wiedział z kim rozmawia. O tym, że do Burten przybędzie Jadeitowy Magister wysłuchiwał od kilku dni. Dołożył do tego nad wyraz silnie wyczuwalną emanację mocy przyrody i nie musiał o nic więcej pytać. Jednakże był zaskoczony, gdy zamiast pół-dzikiego wariata z brodą poprzetykaną gałązkami, którego się spodziewał, ujrzał kobietę, która urodą mogłaby konkurować z najznamienitszymi cesarskimi dwórkami. Nie zmieniało to jednak faktu, że nie był w nastroju do konwersacji, a co gorsza, nie przepadał za druidami.

- Nie powinnaś teraz błogosławić jakichś świń? Sporo się tu tego kręci. Niektóre nawet śpiewają – odburknął, nie odrywając wzroku od płomieni.
- A inne gapią się w samotności na ogień – odgryzła się, lekko unosząc kąciki ust. – Co ty tu robisz?
- Szukam kobiety. Zainteresowana? – zmierzył ją spojrzeniem od czubka głowy po bose stopy, pozwalając sobie dodatkowo na zbyt długi, wręcz bezczelny przestój na wysokości piersi. Miał nadzieję, że wyprowadzi ją tym z równowagi.
- A co? Żadna już cię w stolicy nie chciała, więc podbijasz Averland? A zresztą. – Machnęła ręką. - Dość tych przekomarzań. Znając wasz ognisty temperament i niewyparzone gęby, to mógłbyś tak do rana – odwróciła się szybko i ruszyła w stronę biesiadników. – Jak nabierzesz ochoty na normalną rozmowę, to mnie znajdź.

Kaspar patrzył za odchodzącą. Czuł jak fala magii, jaka jej towarzyszyła, opuszcza go i trochę tego żałował. Choć nie był podatny na wpływy Ghyran, to dzisiejszej nocy wyczuwał ją wszystkimi zmysłami. I musiał przyznać, że jest to miłe uczucie. Swoista odskocznia od narastającej frustracji, jaką odczuwał od momentu, gdy okazało się, że na festyn nie przybyła żadna ciężarna kobieta. Wrócił do karczmy po kolejny kubek jabłecznika, a potem kręcił się bez celu po placu, instynktownie zbliżając się do ogniska. Na druidkę natknął się jeszcze kilka razy, choć wcale tego nie planował. I w końcu zdecydował się nadrobić niezbyt udany początek znajomości. Zresztą, mogła coś wiedzieć o jakiejś kobiecie w okolicy, która spodziewa się dziecka lada moment i nie przybyła na festyn. Niestety, ten trop również zawiódł. Nie zostało mu więc nic innego, jak choć spróbować się dobrze bawić. Lepszego pomysłu na ukojenie buzującej w nim wściekłości nie miał.

***

Czekał na nią na skraju lasu. W oddali chłopi niezmordowanie świętowali, a echo niosło pod nocnym niebem ich pijackie zawodzenia. Kaspar nie był do końca pewny, po co tu przyszedł. Gdy wybiła północ, wiatry magii były wręcz namacalne. Widział jak przepływały dookoła, splatając się w fantazyjne wzory, krzyżując i zapętlając. Były na wyciągniecie ręki, przenikały przez wszystko, co żywe. Czuł, jak pulsuje w nim moc. Uciekł od ludzi, bo nie wiedział, czy będzie potrafił do końca nad sobą zapanować. A wieśniacy, nawet upici, nie przyjęliby z entuzjazmem kogoś, wokół kogo pełgają płomienie a w oczach tli się żar.

Nigdy nie ciągnęło go na łono natury. Wolał doceniać uroki cywilizacji, zamkniętej w kamiennych murach gwarnych miast. Teraz jednak miał nadzieję, że wszystkie te jadeitowe bzdury o kojącej mocy lasów, okażą się prawdą i pomogą mu się uspokoić. Jednak, choć sterczał pod sosną czy innym bukiem, jak zawyrokował wedle swojej niebywałej wiedzy na temat drzew po kwadransie rozważań, wcale nie czuł się wyciszony.

Tym razem usłyszał jej kroki. Szła spokojnie, lekko, cała skąpana w zielonym blasku. Wydawała mu się jeszcze piękniejsza, niż gdy ją widział pierwszy raz. Gdy się zbliżyła zadrżał od przyjemnego mrowienia, jakie znów przeniknęło jego ciało. Wokoło zrobiło się gorąco.

- Doskonały pomysł, żywa pochodnia w lesie – oceniła, stając obok. – Coś się stało? – dodała już milszym tonem.
- Za dużo mocy. Wariacka noc – rozłożył ręce, tłumacząc tym wszystko, co przemilczał. – W Altdorfie nigdy tego tak nie czuć… Wiesz co mam na myśli?
- Chyba tak. Dlatego unikam miast – uśmiechnęła się. – Chcesz tu jeszcze posiedzieć?
- Nie wiem – odrzekł zupełnie szczerze. – Powinienem cię przeprosić za to, jak się zachowałem. Chyba po to przyszedłem. Czasem już tak mam, że złość bierze we mnie górę.
- Już przepraszałeś. A ja już mówiłam, że nie chowam żadnej urazy. Nie musiałeś przychodzić.
- Ale chciałem.

Zamilkł, co nie leżało w jego naturze, podobnie jak przepraszanie. Uśmiechnął się do niej i podał jej butelkę jabłecznika, którą podprowadził ze stołu, odchodząc z festynu. Renata bez skrepowania sięgnęła po nią, a ich ręce na moment się spotkały. Czuł jakby dotknął go żywy ogień, a jej moc znów przez niego przepłynęła.

- Jeśli mam się napić, to musisz puścić butelkę – zaśmiała się, ale nie cofnęła ręki. – Kasparze?
- Tak, Renato? – spojrzał w iskrzącą zieleń jej oczu i bezwiednie przysunął się bliżej. Ona zaś nie spuściła wzroku, choć jego oczy praktycznie płonęły jasnym blaskiem.
- Piękna noc – wyszeptała po chwili milczenia.
- Piękna – powtórzył, odrzucając butelkę na ziemię i obejmując kobietę w talii. Kilka minut wcześniej nie był do końca pewny, po co tu przyszedł. Teraz jednak, choć nie mógł uchwycić żadnej klarownej myśli, doskonale wiedział, czego pragnie. A co najważniejsze, wiedział, że nie jest w tym pragnieniu osamotniony.

Odwzajemniła jego pocałunek, obejmując go mocno. Była w tym pasja, dzikość i głód, instynkty zrodzone przed setkami lat. Wypełniły go radością, jak czynił to zawsze ogień, ojciec pożądania. Renata pomogła zrzucić Kasparowi z ramion płaszcz, na którym za moment oboje wylądowali, skupieni na wzajemnych pieszczotach. Żadne z nich nie dostrzegło kłębiących się wokół, splatających w miłosnym uścisku, zielonych i czerwonych pasm magii.

***

W wyłożonej białym marmurem komnacie zapanowała cisza. Przerwał ją na moment brzęk kryształowego kielicha odstawionego na blat stołu. Wysoki mężczyzna, o ostrych, tileańskich rysach twarzy wygładził fałdy jasnej szaty i wygodniej rozparł się w fotelu. Jego siedzący naprzeciwko, niespełna pięćdziesięcioletni gość na wszelki wypadek również poprawił ułożenie szaty, która wyszła spod ręki najlepszego altdorfskiego krawca. Towarzyszyło temu ciche brzęczenie wielu gwieździstych wisiorków.

- Wiedziałem, że uznasz je za zbytek, Verspasianie – uśmiechnął się lekko, poprawiając biżuterię.
- Nie śmiem zaprzeczać twoim wizjom, Raphaelu – odrzekł spokojnie hierofanta.
- Ty nie. Ale Kolegium Płomienia wyraźnie dało mi do zrozumienia, co sądzi o tej aferze z wiosennym przesileniem.
- Przejdzie im, mają tendencję do złoszczenia się o byle co. Taki temperament. Zresztą nie dziwię się, zawsze się gdzieś spieszą, są w ciągłym ruchu. Jakby się paliło – Verspasian uśmiechnął się. - Wiesz dobrze, że nie mieliśmy innego wyjścia. To dziecko może odmienić losy wielu ludzi.
- Tego akurat nie musisz mi tłumaczyć. Ale do narodzin zostało jeszcze trochę czasu.
- Bez obaw, wysłałem dwóch najlepszych Magistrów Światła, by mieli oko na Renatę Tooper. Nie ma sensu na razie na siłę sprowadzać jej do miasta.
- Bardzo dobrze… Jak będę miał jakieś wskazówki, to od razu się z tobą skontaktuję. - Raphael sięgnął po kielich wina i upił łyk.
- A co z Magistrem Kasparem? Planujesz mu kiedyś powiedzieć? – drążył biały czarodziej.
- Znasz mnie, nie igram z ludzkim losem – w błękitnych oczach Raphaela błysnęły wesołe iskierki. - Jeśli pisane jest mu poznać prawdę, to tak właśnie będzie. Na razie nie jest mu ona potrzebna do szczęścia. Powiedzmy, że Kaspar zrobił już, co do niego należało.

Obaj patriarchowie zaśmiali się, po czym Verspasian Kant przysunął bliżej szachownicę.

- Może jeszcze partyjka, Raphaelu?
- Z przyjemnością. Ale zacznij innym ruchem niż planowałeś. Nie chcę, abyś mi zarzucał oszustwo.