Shades of Empire

Autor: triki

Shades of Empire
Shades of Empire to pierwszy dodatek Fantasy Flight Games, który przyszło mi recenzować. Przyznam, że niecierpliwie oczekiwałem tego tytułu, chcąc sprawdzić co zmieniło się w Wojennym Młocie pod szyldem nowego wydawcy, który dotąd słynął głównie z gier planszowych i karcianych.

Do tej pory wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, że Games Workshop nie do końca przemyślał oddanie licencji FFG. Fani WFRP przyzwyczajeni przez Black Industries do wysokiego poziomu dodatków, przecierali oczy ze zdumienia na widok tego, co dzieje się z ich ukochanym systemem. Oficjalna strona internetowa powstawała w bólach, a gdy w końcu ujrzała światło dzienne, okazała się być jedynie blogiem Jaya Little, osoby odpowiedzialnej za drugą edycję z ramienia FFG. Mając jeszcze świeże wspomnienie cotygodniowych aktualizacji na stronie BI: scenariuszy, artykułów, projektów, konkursów - wsparcie FFG dla Warhammera można nazwać dowcipem z brodą. Jedyne co pozostało, to czekać na nowe suplementy, które mogłyby podnieść finalną ocenę nowego wydawcy.

Gdy wziąłem do ręki swój egzemplarz Shades of Empire, stwierdziłem, że na pierwszy rzut oka nic się nie zmieniło. Miękka oprawa – za którą przyznaję duży minus – zdarzała się już za czasów poprzedniego wydawcy. To rodzimy wydawca, Copernicus Corporation przyzwyczaił nas do twardych okładek, za co należą się duże brawa.

Recenzowany suplement to w dużej mierze dzieło ekipy z Green Ronin Publishing (współpracującej wcześniej z BI), oprawa graficzna nie zmieniła się ani trochę, czcionka i układ tekstu – również. Nowy edytor nie starał się wprowadzić zmian – może to i dobrze, powszechnie wiadomo, iż dobre jest wrogiem lepszego – ale gdy wertowałem pierwszy raz podręcznik, nie mogłem pozbyć się uczucia, że FFG trochę się śpieszyło albo chciało zaoszczędzić. Już na szóstej stronie zauważymy, że początek lewej kolumny znacznie zjechał na margines, a ponad sto dwadzieścia stron nowego dodatku wizualnie nie wnosi nic nowego do serii. Bo o ile rysunek na okładce autorstwa Pata Loboyoko mi się nie podoba, choć ciężko mieć do niego jakieś poważniejsze zastrzeżenia, to w środku nie znajdziemy wielu ilustracji. Czarę goryczy przepełnia fakt, że część tych rysunków znamy już z innych podręczników do drugiej edycji. Poza tym – ramki, pergaminy i mapki Andy Lawa, fabularyzowane fragmenty, nowe profesje i wyraźny podział każdego rozdziału na część dla Mistrza i Bohaterów Gry – wszystko znane i sprawdzone, choć z drugiej strony trąci to asekuracją FFG. Przyzwyczajony do standardów drugoedycyjnych podręczników, za wrażenia wizualne wystawiam Shades of Empire ocenę dostateczną.

Ale nie oceniaj książki po okładce – głosi stara mądrość, która w tym wypadku się nie sprawdza, bowiem w kwestii treści niestety nie jest lepiej. Sam tekst to zbiór artykułów, opisujących dziewięć organizacji, które mają urozmaicić sesję w Warhammera. Poziom rozdziałów jest bardzo różny, co potęguje uczucie niespójności dodatku i wrażenie, że wszystko robione było w pośpiechu. Najgorsze jest, że wśród tych dobrych części, stanowiących niestety mniejszość, brakuje takich, które zapadałyby w pamięć na dłużej, motywowały do stworzenia scenariusza na kanwie przeczytanych materiałów albo choćby spowodowały rozdziawienie buzi na pięć minut. Co gorsza, trafiają się rozdziały pisane ciężkim piórem, po lekturze których ma się ochotę na odłożenie dodatku na półkę. Zazwyczaj nowe podręczniki do Młotka pochłaniam w noc, czy dwie, w tym jednak przypadku bardzo aktywnie poszukiwałem sobie alternatywnych zajęć i gdyby nie dbałość mojej żony o porządek, na okładce Shades of Empire zaległaby gruba warstwa kurzu.

Podręcznik zawiera dziewięć rozdziałów, z których każdy opisuje inną organizację i składa się z dwóch sekcji. Podobnie jak w Bestiariuszu Starego Świata, zastosowano podział na część dla Bohaterów Graczy i Mistrza Gry. O ile w tym pierwszym dodatku sprawdziło się to świetnie, to mam wrażenie, iż w Shades of Empire jest to zrobione na siłę. Być może w kilku miejscach ma to jakiś sens, ale lwia część informacji zawarta w podrozdziałach dla prowadzących bez problemu może być znana graczom. Wstawki fabularne, przykłady organizacji podobnych do opisywanych, plany, statystyki znaczących postaci (przedstawione w nowej formie – tylko cechy pierwszorzędne a w osobnej części dane potrzebne to stoczenia walki), nowe profesje, czary, pomysły na sesje – to wszystko urozmaica dodatek.

Dokerzy z Altdorfu (Altdorf Dockers) – to organizacja, która może umilić pobyt Bohaterów Graczy w stolicy Imperium, szczególnie gdy brak im pieniędzy, a szukają szybkiego i pewnego zarobku. Opis gangu, choć bliżej mu do związków zawodowych, na tle całego dodatku prezentuje się pozytywnie. Przyznam, że moją uwagę bardziej skupił opisany w dwóch zdaniach gang "Uraza" (The Grudge), niż cały rozdział.

Inaczej sprawa ma się w przypadku Braci Handricha (Brothers of Handrich). To raczej kula u nogi suplementu, niż jego jasny punkt. Wszystkich zainteresowanych kultem Hendricha odsyłam do Tome of Slavation (strona 119) i zapewniam, że po lekturze fragmentu o bogu zysków, wpadną wam do głowy pomysły na stworzenie barwniejszej grupy, niż ta opisana w Shades of Empire.

O Lunatykach (Dreamwalkers) uważny obserwator tego, co dzieje się w Internecie, mógł dowiedzieć się wcześniej, gdyż FFG w ramach promocji udostępniło część informacji. To generalnie dobry materiał, z ciekawym, mistycznym tłem, ale zabrakło mi w nim przysłowiowej zahaczki, czegoś oryginalnego, zaskakującego. Na duży plus zaliczam historię organizacji walczącej z wszelakimi przejawami nekromancji i z nieumarłymi, dwa zaklęcia magii kapłańskiej Morra oraz nową umiejętność: Morryckie Sny (Morrian Dreams). To jedna z tych części, która ratuje suplement przed niższą oceną, w przeciwieństwie do Wspaniałej Rewolucji Ludzi (The Glorious Revolution of the People), która nijak nie wpisuje się w mój Stary Świat. O ile organizacja walcząca z monarchią, szlachtą i systemem patriarchalnym może być ciekawym elementem sesji, to uważam, że wprowadzanie jej na skalę sugerowaną przez rozdział nie jest do końca przemyślane. Nowa kariera zaawansowana: krytyk władzy (Pamphleteer), też wydaje się być wciśnięta na siłę, wszak niedaleko mu do demagoga.

Zdecydowanie najmocniejszą częścią podręcznika jest rozdział o zakazanej magii – gusłach (Hedgefolk). Znakomicie wpisuje się w Stary Świat, tworząc swoisty konflikt między tradycją ludową, a sigmarickim porządkiem Imperium. W kategorii "pomysł na sesję", znajdziemy tu najwięcej radości: ciekawy rys historyczny, kontrast pomiędzy wiedzą akademicką, a ludową, wspomnianą waśń między tradycjami i sposobem pojmowania świata, która przekłada się również na płaszczyznę magiczną, a do tego wszystkiego nowy system kariery dla guślarzy, nowe czary i podział na specjalizacje. Organizacja będąca między młotem sigmarickim - łowcami czarownic, a kowadłem – siłami Chaosu, mająca jednak ogromne poparcie wśród prostej ludności wiejskiej, a nawet u lodowych czarownic (Hags – Realm of the Ice Queen), to doskonałe podjęcie tematu znanego z Królestwa Magii.

Kolejny rozdział, któremu postanowiłem poświęcić więcej miejsca, to Flota Imperium (The Imperial Navy) – temat tyleż oczywisty, co tajemniczy, bo choć Imperium flotę ma, to z podręczników oficjalnych nie bardzo wiadomo gdzie, ile i jaką. Mało tego, dopiero na stronach Dziedzictwa Sigmara natrafiamy na krótkie notki o portach Imperium, z których wynika, że kraj Sigmara statki morskie ma, a raczej ma mieć, tak samo jak porty pokroju Marienburga. O ile na temat żeglugi śródlądowej dostaliśmy wiele informacji (The WFRP Companion i pierwszoedycyjny Wewnętrzny Wróg), to o morskiej ledwie strzępki. Byłem wręcz przekonany, że jest to temat na odrębny suplement, a nie krótki artykuł. Już pierwsze zdanie rozdziału podnosi temperaturę – "Flota Imperium jest największa i najpotężniejsza w Starym Świecie". Ta część podręcznika bogata jest w ciekawe opisy, dostarcza wiele sytych kąsków na sesje, ale niestety wszystko streszczone w (za)małej pigułce. O ile przydatność nowej zaawansowanej kariery admirała (Admiral) jest dyskusyjna, to z pozostałych informacji w ramkach spływa przysłowiowy miód. To kolejna mocna część Shades of Empire, jednak sprasowanie i ściśnięcie tematu spowodowało, że wypłynęła z niego cała słodycz.

Kolejna opisana organizacja powstała wskutek najazdu Sułtana Jaffara na Estalię. Rycerze Magritty (Knights of Magrirtta) to doskonała odskocznia dla osób zmęczonych już imperialnym traktem, zdobywanie Arabii jest niewątpliwie dużą zmianą otoczenia. Nowa profesja kadeta (Cadet), to ukłon w stronę zmierzających na południe. Tylko czytelnik Tome of Salvation nie znajdzie w tym rozdziale wiele inspiracji - przecież o wyprawach do Arabii i warhammerowych krzyżowcach dane już było mu czytać.

Innorasowcy także otrzymali swoją organizację – Lożę Quinsberry (The Quinsberry Lodge). Przyznam się, że miło się czyta jak ciężko jest nizołkom daleko od Krainy Zgromadzenia i ciekawie jest wpleść Lożę w przygodę, ale właśnie – tylko wpleść. Rozdział ten jednak traktuję raczej w formie ciekawostki, niż materiału dla Mistrza Gry.

Niewiele więcej dobrego można powiedzieć o części poświęconej Strażnikom Dróg (Roadwarden). Niby wszystko, co trzeba zostało spisane, ale brak temu polotu, garści zaskakujących informacji. Na plus należy zaliczyć ciekawie opisane obowiązki i możliwości strażnika dróg, ale to mało w kontekście całego rozdziału.

Shades of Empire nie jest dodatkiem złym, a wręcz trafiają się w nim całkiem dobre momenty. Faktem jest jednak, że duża część z tych informacji mogłaby znaleźć się na oficjalnej stronie drugiej edycji Warhammera do pobrania za darmo. Wtedy FFG, tak jak BI wcześniej, kupiłoby moje uznanie i pozwoliło uwierzyć w świetlaną przyszłość fabularnego Wojennego Młota. Trzydzieści dolarów wydane na informacje zawarte w Shades of Empire, w dodatku w miękkiej oprawie, to stanowczo za dużo. Do tego skąpa szata graficzna i tylko trzy mocne punkty z dziewięciu możliwych, nie pozwalają na wystawienie mi wyższej oceny niż 6/10.

Dziękujemy sklepowi Rebel za udostępnienie podręcznika do recenzji.