» Czytelnia » Opowiadania » Prawie się upiekło

Prawie się upiekło


wersja do druku
Redakcja: Daniel 'karp' Karpiński

Prawie się upiekło
Wyrok zapadł. Słowa sędziego rozbrzmiewały mu w głowie jeszcze przez kilka dni: "Winny. Za przemyt, a co za tym idzie, grabież mienia Księcia-Elektora, Wielkiego Barona Hochlandu, Alderbranda Ludenhofa, skazuję cię, Jurgenie Wolfen, na dwadzieścia batów i pół roku w miejskich lochach. Z racji tego, że nie chciałeś wydać swoich towarzyszy, na twoją rodzinę zostaje nałożona grzywna, w wysokości dwudziestu złotych koron."

Pierwsze pięć uderzeń bicza przyjął po męsku, z szóstym wyrwał mu się cichy jęk. W połowie kary czuł, że traci powoli przytomność. Trzynaste uderzenie przyniosło ulgę – utratę świadomości. Przez chwilę pływał w mroku i ciszy. Uczucie bezwładności pozwoliło mu zapomnieć o bólu.

Obudził się w ciemnej celi. Świeże rany na plecach wprawdzie już nie krwawiły, ale skutecznie utrudniały każdy ruch. Powoli, z grymasem bólu na ustach, wstał. Rozejrzał się – był sam. Zgrzyt zasuwy rozniósł się po pomieszczeniu. Na niewielkiej podstawce, ktoś postawił miskę i drewniany kubek, który natychmiast pochwycił i zaczął łapczywie pić.

***

Przynoszone posiłki pozwoliły mu odliczać kolejne dni. Plecy, mimo otaczającego go brudu i smrodu, goiły się dobrze. Prędzej wykończy mnie to żarcie, niż ropa z ran.

Przestraszył się i skulił w kącie, gdy usłyszał chrzęst zamka. Po chwili więzienne drzwi otworzyły się i do środka weszło dwóch strażników. Nic nie mówiąc, chwycili go pod ramiona i wyprowadzili na dziedziniec. Słońce odbijało się od śniegu oślepiając Wolfena. Rzucili go na zimowy puch, mróz sprawiał, że tracił czucie w kończynach. Pięciu strażników kolejno wylewało na niego kubły wody. To było gorsze od bata. Po ostatniej porcji wody, skurcz mięśni i drżenie rąk, nie pozwoliły mu wstać o własnych siłach. Dranie, zebrało im się na wyrafinowane tortury.

Podnieśli go i zaciagnęli do kuchni. Po chwili ogrzewał się przy kominku. Kubek ciepłego rosołu i nowe ciuchy, sprawiły, że nie wyglądał jakby ostatnie miesiące spędził w więzieniu.

Podeszło do niego dwóch strażników, jeden nachylił się nad nim i gwałtownie nabrał powietrza w nozdrza.

- Już nie śmierdzi, może iść na audiencję.

***

- Niczego nie próbuj – warknął strażnik, otwierając kłódkę. – Nic nie kombinuj, a może przeżyjesz.

Gdy przekraczali próg, dźwięk spadającej kłódki jeszcze rozbrzmiewał w opuszczonych korytarzach. W środku budynek prezentował się jeszcze mniej zachęcająco, niż zapamietał to Jurgen. Mimo dnia panował tu dziwny półmrok. Światło dzienne, sączące się przez zapleśniałe szyby świetlików rozmieszczonych wzdłuż korytarza, było szare i potęgowało ponurość wnętrza.

Krętymi schodami udali się na górę. Wyższa kondygnacja zdawała się być pałacem w porównaniu z tym co widział niżej. Korytarz oświetlały promienie słońca, wpadające przez duże okna. Podłogi wyłożone były czerwonymi dywanami, a ściany ozdobione gobelinami. Kazano mu się zatrzymać przy jednym z nich. Przez kilka minut przyglądał się wyszytej scenie z historii Imperium, przedstawiającej bitwę w jakimś wąwozie. Zachwyciła go dbałość o szczegóły. Zmrużył oczy, przybliżył głowę do płótna...

- Cenna rzecz – usłyszał. – Ciężko dziś o taką robotę.

Wolfen zamarł. Nie musiał się wcale obracać, by wiedzieć czyj to głos.

- Jest wspaniały, panie sędzio. I rzeczywiście bardzo cenny – dodał ciszej.
- Pozwól, że pokażę ci resztę kolekcji. Zapraszam.

***

W końcu weszli do jednej z komnat. W rogu siedział pochłonięty pracą skryba, na jego małym sekretarzyku paliła się świeca. Wolfen patrzył na nią przez chwilę, aż w końcu nie był pewny, czy łuna bierze swój początek na knocie łojowej świecy, czy to raczej płonęło coś za nią. Zimny niebiesko-pomarańczowy ogień iluminował i sprawiał, że cegły w ścianach nabrały niematerialnego charakteru. Wyostrzył zmysły, starając się nie mrugać, by nie uronić choć sekundy tego spektaklu. Po chwili, jak na zawołanie, mógł wskazać wszystkie skrytki i tajemne przejścia z tego pomieszczenia. Dopiero teraz uświadomił sobie, że wstrzymywał oddech. Łapczywy wdech zlał się ze słowami sędziego.

- Usiądź – palec wskazywał krzesło.

Moment ciszy, który nastąpił, dłużył się Wolfenowi. W końcu nie wytrzymał.

- Po co zostałem wezwany, panie? Mniemam, że masz lepsze towarzystwo, by pokazywać mu swoją kolekcję.
- Bystry i przebiegły – uśmiechnął się rozmówca – ale nie na tyle, by nie dać się złapać. Masz rację, ominę ceregiele i od razu przejdę do oferty.

- Oferty? Co można zaoferować skazanemu?

- Wiele – drwina nie znikała z twarzy sędziego. – Bardzo wiele. Mam dla ciebie zadanie. A oto propozycja.

***

Minęły tylko trzy miesiące, ale do domu wracał jak po omacku. Wiele się zmieniło, widzę wiele twarzy, których nie znam lub nie pamiętam. Będąc coraz bliżej domu, coraz częściej kiwał głową, w geście powitania. Czasami za plecami słyszał szepty: Już wyszedł, pewnie się złamał i wydał swoich. Jeżeli tak, to długo nie pożyje.

W domu przywitała go zaskoczona córka. Uczucie radości trwało tylko to obiadu. Wtedy wybuchła kłótnia.

- Nie ma mowy ojcze – krzyczała. – To nie jest wycieczka do Nuln, potrzebujesz ludzi, koni, zapasów, potrzebujesz mnie. Ja potrzebuje ciebie – po tych słowach rozpłakała się.
- To zbyt niebezpieczne córko – bronił się.
- Jadę z tobą i koniec. I tak już nic mnie tu nie trzyma. Jadę, słyszysz?!

Wieczorem udał się do karczmy. W "Samotni" spotkał się z dawnymi towarzyszami. Mieli u niego dług wdzięczności. Szybko się zgodzili.

***

Poranek był słoneczny i mroźny. Jurgen Wolfen dosiadając konia, myślał o długach, jakie tu zostawia. Dom, który zastawił, był jedyną rzeczą, jaka mu została.

- Tato, pośpiesz się – poganiała go córka.
No i mam jeszcze ciebie córo.
- Dobrze Greto, dobrze.

Wóz i sześciu konnych, Jurgen i Greta Wolfen, Sigurd Ader, Jednooki Thor i jego żona Martha, opuszczało Hergig przy bezchmurnym niebie.

***

W ciągu kilku ostatnich dni Jurgen często przyłapywał się na tym, że żałuje swej decyzji, mimo to, że z każdym dniem zbliżali się do celu. Nocne koszmary powodowały, że za dnia był bardzo markotny, nieswój. Często jego humory przeobrażały się w obojętność, a to na trakcie było rzeczą niewybaczalną.

Mijał dziesiąty dzień wędrówki. Gęsty las oplatał z dwóch stron trakt, a z nieba delikatnie sypało białym puchem. W nocy dało się słyszeć ujadanie i wycie wilków. Jak zwykle w takich sytuacjach, przednią straż objął Sigurd.

I tego dnia Wolfena dopadła chandra. Jechał ze spuszczoną głową na swym rumaku. Plecy nie dawały mu spokoju, a myśli odbiegały daleko od traktu. Spływające łzy, spadając, zamieniały się w małe kryształki. Co chwilę wzdychał, wypuszczając z ust kłęby pary.

Z zamyślenia wyrwały go okrzyki kompana.

- To pułapka – wrzeszczał Sigurd. – Pułapka!

Podniósł głowę. Zwiadowca miał udo przebite bełtem.

- Uciekajcie! To pułapka, jest ich zbyt… - kolejny bełt przeszył Sigurda, tym razem śmiertelnie – w szyję.

Galopował przez las, co chwilę odwracając się za wozem. Jeden z woźniców wypadł. Upadek był śmiertelny. Dotarli do rozgałęzienia dróg. Bogowie, pomóżcie.

- Południową blokuję złamane drzewo – wykrzyknęła Greta z przodu. – Na zachód – dodała nie odwracając się.
- Nie – nawoływał ojciec – to podstęp!

Było już jednak za późno. Po chwili dojechali do zamarzniętego jeziora. Z tyłu i z południa dobiegały ich zbliżające się okrzyki łupieżców.

- Damy radę – Greta starała się podnieść ich na duchu – za mną!

I tak nie pozostało nam nic innego. Ranaldzie, spójrz na nas przychylnym okiem. Morrze, zadbaj o mojego druha.

Stalowe chmury nadciągały z północy. Trzaskający lód sprawił, że konie stawały się coraz bardziej niespokojne, aż w końcu wierzchowiec Marthy poderwał się do galopu. Greta ruszyła za nią.

- Durne baby – zaklął Jednooki.

Na matowej tafli pojawiły się coraz wyraźniejsze pęknięcia.

- Szybciej – krzyknął Wolfen. – Szybciej!

Jeźdźcy ledwo dotarli do brzegu, a za nimi woźnica, który ani na chwilę nie przestawał kląć na czym świat stoi. Przypięte do wozu konie w panice rozłupywały kopytami kolejne kry lodu.

- Już po nich, a jeżeli my chcemy żyć … - nie skończył Thor.

Tego dnia już nikt się nie odezwał.

***

- Zbliżamy się do granicy, papo.
- Wiem, jeszcze dwie noce i będziemy w Helmgarcie, tam uzupełnimy zapasy.
- Prędzej do domu Morra zaprosi nas Ulryk, dzięki swemu słudze mrozowi, niż zmorzy nas głód – kpił Jednooki.

Mróz rzeczywiście był coraz dotkliwszy, ale bardziej dokuczliwa zdawała się być wilgoć, przenikająca ubrania podróżników.

- Wolfenie, to nie ma sensu – prosiła Martha – rozpalmy ognisko, nagotujmy wywaru i osuszmy ubrania.
- Zaraz jak słońce zejdzie z zenitu – uspokajał. – O ile mnie pamięć nie myli, tu gdzieś powinna być wioska.

Zjeżdżali, jeden za drugim, ku dolinie.

- Posągi – wskazała Martha.
- To nie posągi, to wisielce – poprawił ją mąż.

Po obu stronach doliny wisiały ciała. Głównie mężczyzn, ale bez problemu można było wśród nieżywych znaleźć dzieci i kobiety.

- To nie była spokojna śmierć – z przerażeniem wydukała Greta.

W sercach podróżnych zawitał strach. Wolfen nie mógł oderwać wzroku od trupów. Przerażenie wzrastało wraz z kolejnymi krokami konia, każdą potwornością, którą dostrzegał w ich pustych oczach i wykrzywionych twarzach. Mróz uwiecznił ich ostatnie tchnienie. Czy to też portret, sztuka? Czy ty, o wielki sędzio, zawiesiłbyś sobie taki posąg i pokazywał go równie wysoko urodzonym znajomym? Greta wymiotowała, Martha zsiadła z konia i podbiegła do niej.

Mają w sobie coś specyficznego. Tyle szczegółów, linia brwi, bruzdy, rany, braki w uzębieniu – są tacy spokojni, naturalni. Nieważne jakie jest pochodzenie tego malowidła – jest piękne, przerażające.

- Jedźmy stąd – błagała Greta. – Jak najszybciej.
- Tak, jedźmy.

Jechali w ciszy. Jeszcze przez chwilę czuli na plecach wzrok nieżywych. Niedługo później dotarli do wioski. Przywitał ich wychudły chłop.

- Przysyła was Pan?
- Nie – przerwała mu Martha – podróżujemy do Helmgartu, prosimy tylko o możliwość skorzystania z waszego ogniska, chcielibyśmy też zakupić trochę siana dla koni.

Zabawne, choć nikogo więcej nie widzę, mam dziwne wrażenie, że jesteśmy obserwowani. Nie było to złe uczucie, takie, które wywołuje ciarki na plecach, ale te oczy wciąż gdzieś tam były, gapiły się na niego, jakby był czymś wartym oglądania. Czasem śmiały się z niego, czasem płakały, ale przeważnie wpatrywały się w niego głodnym wzrokiem.

- Chodźcie za mną – chłop skinął zapraszająco.

Nie zsiadając z koni, ruszyli za nim. Dotarli do wielkiego paleniska w centrum wioski.

- Gdzie są wszyscy? - zapytał Wolfen.

- Słuchajcie podróżni – przerwał mu chłop – wy możecie iść wolno, ale zostawcie nam wasze konie. Umieramy z głodu, a Pan tych ziem, wiesza całe rodziny, za kłusownictwo w jego lasach.

- Nie oddamy wam koni – przerwał mu Thor – Są nam potrzebne, ale podzielimy się… - Nie zdążył skończyć. Martha spadła z konia, trafiona w głowę kamieniem.

- Ukochana – krzyknął Jednooki. Zeskoczył z konia, sięgając po ciężki topór.

Ze wszystkich stron zaczęli wychodzić wygłodniali ludzie z widłami, kilku z łukami, toporami, nożami, pałkami, cepami. Greta rozejrzała się po wiosce.

- Nie chcemy wam zrobić krzywdy – krzyczała, choć nie brzmiało do zbyt groźnie. W głębi serca zdawała sobie sprawę, że przewaga liczebna jest po stronie oszalałych z głodu napastników. Wyciągnęła miecz, poprawiła tarczę i ruszając w stronę najbliższego łucznika krzyczała - Opamiętajcie się!

Wolfen również sięgnął po oręż. Zatoczył koło wokół paleniska, szukając drogi ucieczki. Thor wpadł w furię, widząc ukochaną z rozbitą głową. Jego pierwszy cios rozłupał chłopa, który wciągnął ich w pułapkę i chwilę później już rozglądał się, szukając największego skupiska wrogów. Kręcąc toporem nad głową, ruszył w tym kierunku.

W tym czasie Greta bez problemu położyła kilku chłopów. Zdezorientowany Wolfen o mało nie został zaskoczony. Instynktownie odwrócił się na wierzchowcu, a jego ręka była szybsza niż oko. Cios przeszył młodą dziewczynę. Bogowie, cóż żem uczynił! Ogarnęła go wściekłość. Nawołując towarzyszy, torował najkrótszą drogę ucieczki. Gdy po chwili odwrócił się, zauważył, że jedynie Greta go posłuchała.

Jednooki w szalonym tańcu, co chwilę odsyłał w zaświaty nową duszę. Napastników było jednak zbyt wielu, po chwili musiał przykucnąć po tym, jak cep uderzył go w kolano. Młodzieniec z tłumu, widząc swoją szansę, ruszył na niego z widłami. Thor szybkim ruchem najpierw wytrącił napastnikowi broń, a potem wziął duży zamach, ścinając chłopcu głowę. Nie zdążył na nowo wprowadzić swojej broni w ruch. Na plecach poczuł ukucie, później uderzenie w tył głowy. Ostatnie ciosy Jednookiego powaliły jeszcze staruszka i śmiertelnie raniły dwóch mężczyzn. Śmierć przyszła szybko, prawie bezboleśnie.

***

Greta płakała co noc. Jurgen nie znajdował w sobie pokładów odwagi i empatii, by podejść do córki i ją przytulić. Sam nie potrafił rozwiązać problemu swoich nocnych koszmarów, w których wisielcy opowiadali historie swoich żywotów.

W Helmgartcie uzupełnili zapasy i odpoczęli cały dzień. Przełęcz Uderzającego Topora pokonali wraz z karawaną kupiecką, zarabiając na ochronie marne grosze. Bretonia przywitała ich błotem, mgłą i śniegiem z deszczem.

W Monfort bez problemu odnaleźli dom, z którego mieli odebrać przesyłkę. Jurgen kazał poczekać córce na zewnątrz. Sam wszedł do środka.

- Bonsoir. D'ou viens-tu? – przywitał go gruby, dziwacznie ubrany mężczyzna.
- Przysyła mnie sędzia von Groth, oto pismo – powoli dukał Wolfen, jakby chciał być lepiej zrozumianym.
- Imperrrialczyk, ach, oui, oui... Pokaż pismooo.

Bretończyk wyszedł na zaplecze. Wrócił trzymając niewielki kufer.

- Oui, oui, to twoja przesyłka. Klucz do kufrrra, ma twój Pan. Lepiej jej nie otwierraj.
- Znam swoje obowiązki. Powiedz mi jeszcze, gdzie mogę liczyć na ciepłą strawę.
- "Liudvier" na rogu – wskazał palcem kierunek – dobrra gospoda.
- Nie otruję się? – Jurgen wysilił się na żart.
- Gdy na Ludwiku zakwitną rróżę.

Jakim Ludwiku, co on plecie?
- Żegnam i dziękuję.
- Au revoir.

Posilili się w karczmie. Jedzenie było paskudne, a sraczka nie opuszczała ich przez kilka najbliższych dni.

***

Z Monfort do przełęczy towarzyszył im, jak się później okazało, wędrowny rycerz, tutejszy szlachcic, szukający jakiegoś legendarnego kubka. Nie był zbyt rozmowny, a jeżeli już udało się go wciągnąć w rozmowę, zwracał się tylko do Jurgena.

Tuż przed przełęczą Greta poczuła, że musi na chwilę opuścić panów. Kucając w lesie, żałowała każdej sekundy spędzonej "U Liudviera". Nagle zaniepokoił ją odgłos pękającej gałęzi.

Panowie stanęli kawałek dalej, dając Grecie trochę prywatności. Rycerz wychwalał pod niebiosa smak żab i ślimaków, doprowadzając żołądek Jurgena do wrzenia. Konie stały się niespokojne.

- Coś jest nie tak – Jurgen przerwał rozważania rycerza.

W tym samym momencie, ciało jego córki, jak wystrzelone z katapulty, upadło na trakt. Chwilę po tym z lasu wybiegł dzik wielkości krowy. Koń Wolfena uniósł kopyta do góry, zrzucając jeźdźca na ziemię. Jurgen stracił przytomność.

Obudził go rycerz, wlewając mu do gardła jakiś alkohol, o okropnym smaku.

- Córka moja, Greta – mamrotał – co z nią?
- Przykro mi towarzyszu, nie żyje, ale bestię pokonałem – dodał z dumą rycerz.

Ciągnął jej ciało na noszach aż do Helmgartu. Tam ją pochował.

- Tu jest twój dom – żegnał ją.

***

Wolfen długo był w trasie, co zostawiło wiele znaków na jego ciele. Docierał do miejsca, gdzie miał oddać przesyłkę. Mimo, że zdążył w wyznaczonym terminie, nie był zadowolony. Uczucie przygnębienia powiększał padający śnieg. Cena, którą zapłacił za wolność, była ogromna. Dotarł do domu sędziego. Przetarcia na udach nie dawały mu spokoju, jednak starał się zachować godność i iść w miarę normalnie.

- Czego tu, przybłędo? – Przywitał go strażnik.
- Ja do Pana sędziego, mieliśmy umowę, układ – bełkotał – mam dla niego przesyłkę – dokończył pewniej.
- Ach, tak. Pan von Groth jest w kuchni, w piwnicach, Hans cię zaprowadzi.

Szedł za sługą, wpatrując się w ziemię. Powinien czuć ulgę, ale im bliżej końca, tym było mu ciężej. Zeszli do piwnicy i w jego nozdrza uderzyły przeróżne zapachy. Żołądek zaczął domagać się strawy, a ślina napłynęła mu do ust. Kuchnia była ogromna. Nad ośmioma paleniskami stały kotły, a w każdym z nich gotowała się inna potrawa. Kilkunastu kucharzy uwijało się jak w ukropie, a wszystkiego doglądał sam sędzia.

- Jak ciasto?
- Już prawie się upiekło Panie – odpowiedział szybko kuchta

Wolfen cicho zakasłał, zwracając na siebie uwagę.

- A to ty! – wykrzyknął, gdy tylko zobaczył Jurgena. – Masz? No jak, masz to? – wyciągnął ręce, a na twarzy pojawiło się podniecenie, jak u młodego chłopca, który dostaje swój pierwszy nóż.

- Tak Panie, zgodnie z naszą umową.
- Umową? Ach tak, tak – wyrwał przesyłkę – no, nareszcie.

Postawił ją delikatnie na stole. Spod koszuli wyciągnął pęk kluczy, z którego wybrał jeden. Zgrzyt zamka, a później cichy pisk zawiasów. Von Groth zdawał się celebrować ten moment.

- Tak, są, nareszcie. Trufle… Jakie piękne, jakie dorodne.
- Trufle? – zdziwił się Jurgen. – Co to są trufle? - zaczepił jednego z kucharzy.
- Grzyby, jedne z naj…

Grzyby? Umysł Jurgena wyłączył słuch. Widział ruch warg kuchty, ale go nie słyszał. Grzyby? To moja córka, moi przyjaciele, ginęli dla grzybów? Dla pieprzonych grzybów? Gniew w nim narastał, ręka szybko odnalazła rękojeść miecza. Ty krowi synu, moja córka zginęła dla cholernych grzybów? Szczęk wyciąganego miecza wyrwał go z transu, stał z bronią w dłoni, gotowy uderzyć.

- Ty sukinsynu! – krzyknął ruszając w stronę sędziego.
- Stój! – rozległ się okrzyk z tyłu.

Bełt przeszył jego plecy. Jurgen opuścił głowę. Z niedowierzaniem spojrzał na czerwony grot, wystający z jego piersi. Od dziś, to ja będę opowiadał swoją historię w koszmarach.

***

Na Święto Wypieków przyjechała do sędziego sama śmietanka Hochlandu. Największą furorę podczas uczty zrobiła pularda w truflach.
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę



Czytaj również

Komentarze


Szczur
   
Ocena:
0
Całkiem przyjemnie się czyta.
31-01-2008 13:28
Qball
   
Ocena:
0
Miłe opowiadanko. Utrzymuje klimat pierwszoedycyjnego Młotka i to jest duży plus. Koleś umarł dla grzybów i dla grzybów stracił córkę. No i ten rycerz szukający kubka - Monthy Python pełną gębą :)
31-01-2008 15:56
~deagoro

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Nic dodać, nic ująć, pozostaje tylko podsumować: czego to każda świnia dla trufli się nie zrobi... :)

Nie będę krytykować ale powiem, że zakończenie do gustu mi nie przypadło.
31-01-2008 16:36
Ifryt
   
Ocena:
0
Dobre, podobało mi się. Takie prawdziwie warhammerowe. :)

I lepiej napisane niż ostatnie ("Krew krwi").
31-01-2008 20:33
Jeremiah Covenant
   
Ocena:
0
Niezłe, niezłe.
03-02-2008 11:00
~Nameless

Użytkownik niezarejestrowany
    Dobra robota
Ocena:
0
Opowiadanie przednie. Dobrze się czyta, ciekawy pomysł, ale na miejscu głównego bohatera nie wracałbym do sędziego, na samym początku wziąłbym nogi za pas xD...
08-02-2008 19:30
Aramil Liadon
   
Ocena:
0
Trzeba przyznać, opowiadanie świetnie trzyma klimat Młotka:)
Zakończenie - cudo!
17-04-2008 18:15

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.