Kolczuga Gerharda Lugesteina

Autor: Wojciech 'Prozac' Anuszczyk

Kolczuga Gerharda Lugesteina
Gerhard Lugestein

Starszy mężczyzna o przenikliwym spojrzeniu i estalijskiej bródce był mistrzem w swym fachu. Jego zbroje nosili znamienici rycerze, najsłynniejsi wojownicy i możni Imperium. Nie ze względu na famę, jaka otaczała jego osobę, a z uwagi na doskonałą jakość wyrobów. Pochwał nie szczędził mu nikt, kto choć raz miał możliwość nosić jego zbroję. Jeśli napotkacie pancerz ochronny z wygrawerowanym żółwiem i inicjałami „GL” możecie mieć niemal pewność, że to wyrób mistrza Lugesteina. Tym gmerkiem oznaczał wszystkie swoje wyroby. Lugestein znał wartość swych wyrobów, nie sprzedawał ich za marne pieniądze ani też byle komu. Dlatego stały się elitarne.

Gerhard Lugestein, prosty płatnerz, stał się osobą znaną w kręgach ludzi zamożnych. Często bywał na turniejach, dorobił się opinii zacnego towarzysza biesiad i szlachetnego męża. Jego życie, wraz ze wzrostem majątku i dobrej opinii, stawało się coraz łatwiejsze. Zarabiał naprawdę duże pieniądze, mógł spokojnie i powoli pracować, przebierać w klienteli. Bogactwo nie zepsuło Gerharda. Nadal był tym samym zacnym człowiekiem.

Przykrym zrządzeniem losu, a może za ingerencją któregoś z bogów, szczęście się jednak od Lugesteina odwróciło. Zdawał sobie sprawę, iż nie będzie ono trwać wiecznie, lecz nie spodziewał się tak tragicznego zwrotu w swym życiu.

Do sporej, otoczonej pięknym ogrodem posiadłości Gerharda, wdarła się banda ohydnych bestii. Byli to mutanci Chaosu, wyraźnie szukający Lugesteina. Nim potwory unieruchomiły płatnerza, ten zabił jednego z nich, oddając strzał ze swego drogiego, lecz niezawodnego pistoletu prochowego... Całe zajście nie było klasycznym rabunkowym przypadkiem ataku mutantów. Lugestein został obezwładniony i okaleczony... Tak jakby był to sadystyczny żart któregoś z bogów Chaosu...

Gerhard Lugestein obudził się kilkanaście godzin później. Dzięki jego pieniądzom dobry medyk nie pozwolił mu wykrwawić się na śmierć, za co jednak płatnerz długo go przeklinał. Stracił obie ręce, stając się tym samym nikim - jego pasja i dochodowe zajęcie musiało zniknąć. Świat zaczął powoli się sypać.

Mówiono o znamieniu Chaosu, jakie zostawili mu mutanci. Plotkowano, iż zajście to było karą za konszachty Lugesteina z plugawymi bóstwami...

Złość, gniew i bezsilność zaprowadziły Gerharda na dno. Odcięty od świata, przesiadywał w ciemnościach swego domu, rozdrapując rany przeszłości. Niewiele trzeba mu było czasu, aby zwrócił się ku mrocznym bogom. Początkowo odprawiał modły sam, zamknięty w swym domostwie. Pieniądze ponownie mu pomogły, tym razem w znalezieniu osoby, która otworzyła przed nim mroczny świat bogów Chaosu.

Gerhard był zafascynowany. Wydawało mu się, że odnalazł drogę do zbawienia. Nikczemne zapędy przerodziły się w chorobliwą pasję, towarzyszącą Lugesteinowi do końca jego żywota. Znalazł ratunek, bowiem pomoc zaoferował mu sam Necoho - pan zwątpienia.

Mistrz Gerhard stał się narzędziem. Kilka lat ciężkiej pracy kosztowała go służba dla Necoho. Wierzył jednak, że przyniesie to oczekiwane efekty.

Nadszedł dzień, w którym Lugestein powrócił do świata. Oślepiony wspaniałą wizją, którą roztoczył mu bóg renegat, wyzbył się zgorzkniałości. Płatnerz po raz pierwszy od dawien dawna wyszedł ze swego domu. Odwiedzał festyny, bankiety, turnieje - wszędzie pojawiał się dosłownie na moment, szybko znikając z oczu zebranych. Przy okazji tkał ukradkiem siatkę kultystów, rozszerzając wpływy Necoho. Dzięki jego działalności powstało co najmniej kilkanaście kultów.

Po dobrej pracy Gerhard postanowił odebrać uczciwą płacę.
- Chcę ponownie móc pracować. Oddaj mi ręce.
Necoho tak też uczynił – oczywiście na pewien przewrotny, iście chaotyczny sposób. Lugestein wyjął na jego polecenie swoją ostatnią, wykonaną przed tragedią kolczugę.
Jedynie ogień trzaskający w kominku oświetlał komnatę. Gerhard stał naprzeciwko połyskującej zbroi. Wykonał tę kolczugę ponad trzy lata temu, kończąc ją na kilka dni przed napaścią mutantów. Czekał drżąc. Właśnie miał nastąpić moment wyczekiwany przez niego od dawna. Zawołał swego służącego. W drzwiach stanął wysoki, chudy mężczyzna. Widząc minę swego pana, szybko podszedł do kolczugi. Lugestein stał, wpatrując się w ogień. W oczach tańczyły mu szalone iskierki... Chwilę później odziany był już w lśniącą kolczugę. Przymknął oczy, w przerażeniu czekając na dar od Necoho.
Wydarzenia, które wtedy nastąpiły, zapamiętał na zawsze. Usłyszał przeraźliwy, drążący umysł dźwięk. Upadł na kolana, zacisnął zęby. Kolczuga zrobiła się gorąca niczym lawa. Potem nastała głucha cisza. Lugestein nie otwierał oczu. Nasłuchiwał. Bicie serca, tętno. Dwa bicia serca...

Lugestein, choć mógł ponownie tworzyć, poczuł się oszukany i zdradzony. Zaszył się w swym domostwie i nigdy już jednak nie zjawił się na festynie. Na żadnym balu ani przyjęciu. Z czasem popadł w zapomnienie. Może kiedyś zrządzenie losu skrzyżuje was z tym upadłym geniuszem...

Kolczuga „Bluszcz”

Zwykła kolczuga: bardzo dobrze wykonana, sięgająca do połowy ud, z rękawami. Nie wygląda wyjątkowo. Wszystko zaczyna się zmieniać dopiero, gdy ktoś ją założy.

Płatnerz nie wierzył własnym oczom. Kolczuga, zmieniając swe odcienie, wyglądała jak przelewająca się stal. Czerń, krwawa purpura, szarość. Zbroja lekko poruszała się, sprawiając wrażenie żywego organizmu. Jednak miał ręce... A raczej żywe rękawy, spełniające nakazy jego woli. Jednak czasami wykonywały własny ruch, nie nakazany przez Gerharda, tak jakby do tej pory słuchały tylko z grzeczności, a teraz musiały okazać niezależność. Przerażający był wtedy fakt, że kolczuga, nazywana przez samego Necoho „Bluszczem”, potrafiła na krótki czas przejąć kontrolę nad umysłem i mięśniami oraz wymusić ruchy i działania swego nosiciela, na jakie nigdy by się nie zgodził...

Po założeniu zbroja zachowuje się niczym żywa istota. Zalewa ofiarę, oplata całe ciało, czemu towarzyszy metaliczny chrzęst przesuwających się oczek. Czasem zatrzymuje się przy szyi, czasem tworzy na twarzy koszmarną maskę, przypominającą płaskorzeźby Necoho, jakie kultyści umieszczali w swych świątyniach. W takiej sytuacji postać chroniona jest kolczugą na całym ciele. Chociaż „Bluszcz” jest wytrzymały tak samo jak każda przeciętna kolczuga, to jego magiczne właściwości są bardzo duże. Kolczugi nie da się zdjąć, jeśli ona nie wyrazi na to zgody. Nie ma możliwości porozumiewania się z „nosicielem”, lecz niczym symbiont żywi się jego energią, w zamian oferując mu swoje moce. Jest płynna: kiedy chce, może nawet na chwilę opuścić właściciela, dosłownie przeskakując na inna osobę. On sam zdjąć jej nie może. Żywozbroja dysponuje niemałą siłą – nie sprawiłoby jej kłopotów uduszenie dorosłego mężczyzny. Wykonuje szybkie i zwinne ruchy, nierzadko wspomagając w ten sposób refleks noszącego ją wojownika. Zręczność, z jaką porusza rękawami, bliska jest elfiej. Gdy potrzebuje energii do jakiegoś manewru (czy to w walce, czy przy innej okazji) pozwala sobie na jej brutalne zagarnięcie, co objawia się wstrząsem psychicznym i silnym bólem, któremu niejednokrotnie towarzyszy krwawienie z uszu, nosa lub świdrującym bólem głowy.

Noszący kolczugę męczy się dwa razy szybciej, musi jeść za dwóch, dłużej spać i odpoczywać. Czasami „Bluszcz” ma napad ogromnego głodu – w takiej chwili kolczuga gotowa jest zaatakować wszystko, co zdatne do zjedzenia - nawet kompana swego nosiciela.

Lugestein stanął pomiędzy dwoma rabusiami. Dzięki kolczudze czuł się silny. Pierwszy z napastników rzucił się w bok, próbując ugodzić go w udo swoim toporem. Gerhard wyczuł ten cios, przekręcił się lekko i odbił ostrze topora mieczem. Korzystając z chwili zamieszania, drugi rabuś wyszarpnął zza paska sztylet i cisnął nim prosto w głowę płatnerza... Ku jego wielkiemu zdziwieniu, w mgnieniu oka głowę Gerharda zalała płynna stal, po chwili formująca się w coś, co można by nazwać maską. Sztylet uderzył w stal z cichym brzdękiem, po czym upadł na ziemię.

Po pewnym czasie noszenia kolczugi postać może próbować przekazywać jej rozkazy. Szanse, iż uda jej się to, są spore, jednak „Bluszcz” działa według własnego uznania. Dba tylko o siebie, więc tym samym o swego żywiciela. Nie dba jednak o jego życie, jeśli w pobliżu jest ktoś, kto mógłby go zastąpić, lub nawet być lepszym nosicielem. Możliwe nawet, iż kolczuga postara się zabić swego dotychczasowego żywiciela, jeśli wyczuje lepszego, zdrowszego. Możliwości jest wiele, ale pewne jest jedno – symbioza z „Bluszczem” daje duże możliwości właścicielowi, lecz jest zawsze marszem ku krawędzi obłędu. Prędzej czy później nosiciel zawsze postrada zmysły, a towarzyszyć mu będzie śmiech mrocznego boga...



Powiązane z tym tekstem: Kwestia pancerza – kolczuga i zbroja płytowa - porady na temat pancerza ochronnego
Opowieść o Mistrzu Ciał - krótki, zimowy scenariusz w konwencji grozy
Miecz Onarka von Dichsteina - Opis magicznego miecza, który stworzyła duma i nienawiść.
Zbroja Chaosu - dyskusja na forum