Kocha, lubi, szanuje...

Autor: Daniel 'karp' Karpiński

Kocha, lubi, szanuje...
Dziewczyna siedziała na brzegu łoża, zapinając koszulę. Długie, ciemne włosy opadały na nieduże, kształtne piersi. Frantz jeszcze nie ochłonął, oddychał głęboko i spokojnie, patrząc na twarz oświetloną płomieniem świec. Jakaż ona młoda, myślał. Spojrzała na niego, zalotnie mrużąc oczy.

- Frantz, co ty właściwie do mnie czujesz? – zapytała odrzucając zawadiacko włosy.
- Lubię cię – odparł mężczyzna po chwili zamyślenia – naprawdę cię lubię.
- Ja ciebie też – uśmiechnęła się i pochyliła całując go w czoło, po czym dodała – ale to za mało Frantz, za mało.
Zmrużył oczy, nie do końca rozumiejąc o co jej chodzi. Chciał jeszcze coś powiedzieć, ale nie dała mu dojść do słowa.

– Tylko miłość trwa wiecznie, tylko ona daje prawdziwe spełnienie i tylko jej chcę. Kochać i być kochaną na zawsze, dlatego dziś widzimy się po raz ostatni.

Pochyliła się nad nim raz jeszcze, całując go długo i namiętnie w usta. Nie zauważył, kiedy sięgnęła po długą szpilkę do włosów. Nie czuł też, gdy przystawiła mu ją do serca. Pchnęła i naparła ciężarem całego ciała, on szarpnął się rozpaczliwie nie wiedząc, co się dzieje. Okrzyk zamarł gdzieś pomiędzy ich ustami.

- Biała róża nigdy nie kłamie – wyszeptała.

W ciszy, która zapadła, dało się słyszeć szloch, a potem słowa, na początku przerywane, a potem spokojne. Dziewczyna wypowiadając słowa rytuału dotknęła wskazującym palcem plamy krwi i narysowała na torsie Frantza symbol. Rozstawiła świece w narożnikach łóżka. Dopełniło się.

***

Jak na noc wiosennego przesilenia było ciepło. Na Polanie Wilka panowała cisza, nie docierał tutaj gwar niedalekiego Nuln, Perły Imperium. Ludzie powiadają, że gdy miasto powstało, była tutaj zbiorowa mogiła pierwszych obrońców i pierwszych wrogów. Potem chowano tu ofiary bratobójczych walk pomiędzy Sigmarytami i Ulrykanami. Teraz nie było tu nic, a miejsce cieszyło się złą sławą.

Na środku polany siedziała kobieta. Długie, ciemne włosy opadały na koszulę z oberwanym kołnierzem, ostatni przyodziewek skazańca, który był jej jedyną szatą. Płomienie na czterech kopczykach dopalały się, wokół unosił się zapach palonych ziół. Pełna nadziei podniosła białą różę i przycisnęła ja do serca.

- Miłość za mą miłość, za wzgardę potępienie... –słowa długiej inkantacji popłynęły w mrok. Nad polaną przeleciała sowa, na chwilę przesłoniła jeden z księżyców i cicho zagłębiła się w ciemną ścianę lasu. Rozpoczęło się.
- Kocha, lubi, szanuje – słowa wyliczanki ginęły w ciemności, na ziemię sypały się białe płatki – nie chce, nie dba, żartuje...

***

- Łazisz pod jej okna już drugi miesiąc, co z tobą? – zagadnął najniższy i najbardziej pucołowaty z młodzieńców.
- Ty Kiełbasa lepiej zajmij się swoją małą, averską kiebaską – odburknął ten nazywany Kędziorem – bo jak tak dalej pójdzie, to ci się zasuszy na dobre.
- Łoho, Kędzior się zakochał – skwitował jego odpowiedź Kiełbasa.

Po tych słowach żacy zarechotali zgodnie, wszyscy oprócz jednego. Kędzior zrobił się purpurowy na gębie. Od samego początku rywalizowali o prymat w grupie, on i ten tłusty Averheimczyk. Zaczynało go to denerwować, z niejednego pieca jadł już chleb i nie przywykł do tego, aby ktoś z niego szydził. Na pewno nie taki tępy chamuś jak Kiełbasa.

- A co ty możesz o tym wiedzieć świnko? – żachnął się – Co możesz wiedzieć o dziewkach? Wszak gdybyś się na którąś wtoczył, pogruchotałbyś jej wszystkie kości.

Reszta grupy zaczynała się coraz lepiej bawić. Grubas pokraśniał nieco, ale nie dał się zbić z tropu, gdy odpowiadał, głos miał spokojny.

- Zatem nie zależy Ci na niej, co? – zapytał zadziornie.
- Dziewka jak dziewka – Kędzior wzruszył ramionami – takich jak ona mogę mieć na pęczki.
- Wybornie Ruperciku – Kędzior skrzywił się, nie znosił gdy ktoś zdrabniał jego imię, a grubas doskonale zdawał sobie z tego sprawę – zatem skoro jest nic nieznaczącą dziewką, zapewne możesz się z nią przespać i ją zostawić, hę?
- Jasne – odparł Rupert – ale chyba rozumiesz, że taki kąsek nie trafia się co dzień? Musiałbyś mi powetować taką stratę Kiełbasa. Powiedzmy, że przez miesiąc będziesz prał moje ciuchy – a widząc grymas na twarzy grubasa, dodał – dziewka robiłaby to bez szemrania. To jak, zakład stoi?
- Zakład! – zakrzyknęli ochoczo pozostali żacy.
- Stoi – odparł Kiełbasa – ale nie myśl, że się łatwo wyłgasz. Nie będę prał twych gaci za byle co, potrzebuję dowodu, ze spędziłeś nią noc.
- Kosmyk włosów wystarczy? – Zapytał Rupert z uśmiechem.
- Obawiam się, że nie – grubas wykrzywił się szyderczo – chyba że będzie grubości jej warkocza. Taki mały żarcik.

Żacy ponownie ryknęli śmiechem i wesoła kompania skręciła w boczną uliczkę. W głowie Kędziora myśli kotłowały się jak koty w worku, cały ten zakład coraz mniej mu się podobał.

- A teraz chodźmy na piwo, pierwszą kolejkę stawia kochaś – Averheimczyk wskazał na Kędziora – dopóki się nie odkocha!

***

- Dlaczego? – zapytała z wyrzutem. Jej wielkie, smutne oczy wpatrywały się w niego, ale wydawało mu się, że wcale nań nie patrzy.
- Co dlaczego? – zapytał, choć czuł, że dziewczyna doskonale wie o co chodzi. Był przekonany, że gdyby nie był rozpalony miłosnym aktem, w tej chwili policzki spłonęłyby mu czerwienią.
- Dlaczego chciałeś ze mnie zadrwić Rupercie? – zapytała – Ja chciałam ci oddać całą siebie, a ty chciałeś mnie wyszydzić. Co jest tego warte?
- Ja… - zaczął, lecz słowa nie mogły mu przejść przez gardło – ja tylko… Przepraszam. Bardzo przepraszam, ja bym tego nie zrobił, to tylko głupi…
- Żart – dokończyła za niego. – Żart, który sprawia ból, a najbardziej boli, gdy krzywdzi cię ten jedyny.

Chciał coś powiedzieć, ale położyła mu palec na ustach i pochyliła się nad nim.

– Nie przepraszaj. Miłość za miłość, ból za ból…

Zamknęła mu usta pocałunkiem. Czuła jak się naprężył, gdy ostrze przebiło mu serce. Widziała w jego oczach zdziwienie i chyba strach. Tak, z pewnością to był strach. Jej łzy, których nigdy nie umiała powstrzymać, popłynęły na jego policzki i szeroko otwarte oczy. Ileż to już razy, ile lat? Szlochając zanurzyła palec w jego krwi.

***

Smród miasta dochodził nawet tutaj, mimo iż cmentarzyk był od niego oddalony kilka mil. Altdorf... Nigdy nie lubiła tego wielkiego śmietniska, ani teraz, ani przed stu laty. Noc, jak na Rozkwitanie przystało, była chłodna. Przycisnęła do piersi różę, a potem popłynęły słowa.

- Kocha, lubi, szanuje…- Płatki sypały się na ziemię, towarzyszyło im pełne nadziei spojrzenie i przekonanie, że w tym roku będzie inaczej, że nareszcie się skończy, że… - nie chce, nie dba, żartuje…