Klaus Glauber - strażnik miejski

rzecz o trudach życia stróża prawa

Autor: Karolina 'Viriel' Bujnowska-Brzezińska

Klaus Glauber - strażnik miejski
Wielki Teogonista podskakiwał jak szalony, to na jednej, to na drugiej nodze, wymachując rękami, co wzbudziło niemały entuzjazm gawiedzi. Ale dopiero, gdy wymierzył zamaszystego kopniaka wprost w cesarski tyłek, posyłając Karla Franza na ziemię, ulica rozbrzmiała głośnym rechotem.

Miedziaki zabrzęczały, wrzucane do trzymanej przez chudego podrostka czapki, drewniane kukiełki zgięły się w ukłonach i kurtyna małego teatrzyku opadła. W ostatniej chwili, bo zza zakrętu wyłoniło się właśnie dwóch strażników miejskich, zwabionych tu zapewne zbyt wesołymi okrzykami gawiedzi. Te, jak wszystkim stróżom prawa wiadomo, zawsze oznaczają coś podejrzanego i wymagają natychmiastowego działania. Są zdecydowanym przeciwieństwem okrzyków pełnych strachu, przerażenia i wołania o pomoc, które wywołują odwrotny efekt, zachęcając wspomnianych stróżów prawa do sprawdzenia, co aktualnie dzieje się w zupełnie innych, zazwyczaj bardzo odległych, rejonach miasta.

- Ha! – zakrzyknął wyższy ze strażników, o wydatnym orlim nosie. – Znowu wy, hultaje! – dodał, oskarżycielsko wskazując ręką na całkiem pokaźną grupkę ludzi, zebraną przy pomalowanym na czerwono, zdezelowanym wozie.

Zgodnie z niepisanym prawem, jakim rządzi się nulneńska ulica, członkowie zgromadzenia błyskawicznie rozstąpili się na bok, pozwalając trafić wycelowanym paluchom wprost w przygięte plecy dwóch pstrokato odzianych, niezwykle szczupłych młodzieńców, którzy całkiem przypadkowo, akurat w tym momencie, usiłowali zniknąć za osłoną czerwonych desek.

- Stać! – zakomenderował strażnik władczo, ruszając w ich kierunku.

Szedł raźno, zdecydowanym krokiem, z wysoko zadartą głową. W oczach mijanych mieszkańców widział jedynie szacunek, podszyty odpowiednią dawką trwogi, kiedy unikali jego ciężkiego spojrzenia, niczym stadko dzieci przyłapanych na wyżeraniu konfitur w babcinej spiżarni. Właśnie dla takich chwil Klaus Glauber ponad dziesięć lat temu zaciągnął się do straży. Ćwiczył ten krok, nazwany „dobrze wiesz, kto tu rządzi”, latami, aż opanował do perfekcji, i obiecywał sobie, że kiedyś przekaże jego tajniki swojemu podopiecznemu, Rutgerowi. Wiązał z nim wielkie plany, odkąd chłopak wstąpił do jego oddziału. Czyli jakoś tak od zeszłego Wallentagu.

- Tak to się robi – szepnął do młodzika i dopiero w tym momencie zauważył, że wyruszył w stronę komediantów sam. Rutger został w tyle, pilnując bezpieczeństwa rudowłosej dziewczyny, rozwieszającej pranie na sznurze rozciągniętym między domami w bocznym zaułku.

Klaus zaklął pod nosem. W pierwszej chwili zapragnął po prostu odwrócić się na pięcie i zrugać podkomendnego, odwołując się do jego rodzinnych konotacji z leniwym goblinem, ale zdał sobie sprawę, że popsułby tym cały efekt swojego wystąpienia. Zastosował więc sztuczkę zwaną „chwila, idę po kolejnego” – nakazał komediantom opuścić wóz i czekać posłusznie, a sam niespiesznie, z godnością, cofnął się po Rutgera.

- Może cię dziwić, piękna, czemu chłopak tak zdolny jak ja pracuje w straży. Ale to sprawa jasna, jak oblicze Shallyi. Ktoś musi pilnować bezpieczeństwa. Tak, tak, kochana, nie musisz nic mówić, wiem, że to ciężki kawałek chleba – tłumaczył Rutger przygiętym plecom dziewczyny, która nawet na moment nie przestała rozwieszać prania. – Ale cóż zrobić? To moje powołanie…
- Baranie! Ile razy mam ci powtarzać, żebyś się trzymał blisko mnie?! – warknął wychowawczo Klaus, chwytając podkomendnego i odwracając w kierunku wozu. – Idziemy, ośle!
- Wybacz, moja piękna, ale muszę zaprowadzić porządek. Obowiązki przede wszystkim… - rzucił przez ramię na odchodnym Rutger, tak na wszelki wypadek, gdyby akurat tym razem uparte milczenie dziewczyny oznaczało wyjątkowe zainteresowanie jego osobą.
- Ja gadam, ty słuchasz. I się uczysz, zrozumiano?
- Tak, sierżancie Glauber – potwierdził młodzik.

Po widzach nie było już śladu, nie licząc kilku porzuconych na ziemi ogryzków jabłek. Posłuszni woli Klausa komedianci czekali grzecznie obok swojego wozu, oparci plecami o jego burtę. Wyższy - przystojny brunet w błękitnym, haftowanym granatową nicią dublecie, który wszyscy poza właścicielem nazwaliby po prostu cerowaną szmatą – zgiął się w ukłonie. Jago kompan, drobny blondyn o błękitnych oczach i w jaskrawo czerwonych rajtuzach, pospiesznie uczynił to samo.

- Witam szanownych stróżów prawa… – zaczął brunet.
- Tak, tak, zdecydowanie – przytaknął ochoczo blondyn z wyjątkowo tępym, lecz niebywale radosnym wyrazem twarzy. – Uszanowanie, panie oficerze!
- Drwisz sobie z władzy? Jestem jeno strażnikiem – poprawił Glauber z nieukrywaną nutką dumy w głosie.
- Na Sigmara, jakim cudem?! Niemożliwe! – zdumiał się brunet. – Strażnik z takim talentem, z nienaganną postawą, poznać, że zasłużony dla całego garnizonu…

Klaus nie dał się nabrać na tę kombinację sztuczek, zwanych przez strażników odpowiednio "jeden grzeczny, drugi głupi" oraz "natychmiastowy awansik", i przerwał im, mistrzowsko wykorzystując kontr zagranie "Ha, znam cię, bratku!":

- Ha! Panowie Merrik i Erik! – ryknął tubalnie Glauber, zagłuszając całkiem miły potok komplementów nieustannie płynących z ust bruneta. – Znowu się spotykamy. Co to ja wam ostatnio mówiłem?! Że co się stanie, jak was znowu przyłapię na tym czerwonym ustrojstwie?!

Szczupły blondyn zmarszczył czoło w tytanicznym wysiłku przypomnienia sobie ważnych słów strażnika, spoglądając z nadzieją na swojego kolegę. Ten jednak w odpowiedzi nieznacznie pokręcił głową. Na ten znak, jakby dotknięty natychmiastowym olśnieniem Vereny, blondyn wyprostował się, uśmiechnął i bystro zerknął na strażników, a z jego oblicza błyskawicznie zniknęła głupkowata naiwność.

- Że tym razem proponowanie dziesięciu miedziaków nie wystarczy – odparł grzecznie.

Klaus wypiął dumnie pierś i zerknął wymownie na Rutgera. W tym spojrzeniu było wszystko, co tylko mentor pragnąłby przekazać swojemu uczniowi – cały wykład o zasadach uczciwej pracy, o obowiązku walki z doczesnymi pokusami i słusznym wyborze, jakim jest działanie zgodnie z prawem. Zawsze i wszędzie.

- … i że będziemy musieli wyszukać w kieszeniach przynajmniej ze dwa srebrniki – dodał uprzejmie brunet.

Strażnik Glauber mrugnął nerwowo, definitywnie kończąc niewerbalny wykład, a Rutger rozszerzył z zaciekawieniem oczy. Czuł, że właśnie zaczęła się jego właściwa edukacja.

- To były dawne czasy – zapewnił pospiesznie Glauber. – Pewnie wam pamięć szwankuje, panie Merrik – zerknął znacząco na bruneta i kiwnięciem głowy wskazał swojego podkomendnego. Pot wystąpił na jego poorane zmarszczkami czoło, spłynął strumyczkiem po grzbiecie orlego nosa.
- Może z pamięcią u mnie rzeczywiście źle, panie strażniku – przyznał brunet, sięgając po sakiewkę.

Glauber odetchnął z ulgą, choć wprawne ucho wychwyciłoby w tym westchnieniu też nutkę żalu. Żalu, z jakim dziecko przyjmuje do wiadomości wieść o tym, że podwieczorku nie będzie. Przełknął pospiesznie ślinę, w której niemal czuł smak wybornej pieczeni z gospody "Pasibrzuch". Tej w ciemnym sosie, serwowanej z dzbanem wiśniowej nalewki i połówką chleba za jedyne dwadzieścia miedzianych pensów. Przez moment przed oczyma widział, jak się nią zajada w towarzystwie wesołej Teodory, tej za srebrnika, w zacisznym wnętrzu pokoju, wynajmowanego po rozsądnej cenie.

- Tym razem nie minie was wizyta w strażnicy, gagatki. Mówiłem, że to miasto nie lubi takich jak wy – zawyrokował Glauber bez przekonania w głosie.
- Ależ to oczywiste, panie władzo – przytaknął Merrik, nadal od niechcenia bawiąc się sakiewką. – Nigdzie nie lubią ludzi, którzy nie potrafią liczyć, prawda, Erik?
- Absolutna – zapewnił blondyn, wymownie zerkając na młodego strażnika Rutgera, lekko zagubionego w niuansach tej konwersacji. – Ale na szczęście, panie władzo, nasze matki nauczyły nas rachować.

Glauber nie patrzył na swojego podkomendnego. Jego wzrok przykuty był do sakiewki. Wprawne ucho doświadczonego strażnika wychwytywało ciche brzęczenie.

- Jasna sprawa – podjął Merrik. – Dwóch zacnych stróżów prawa, którzy z oddaniem wypełniają swoje obowiązki, z narażeniem życia chroniąc mieszkańców tego wspaniałego miasta. Zrozumiałym jest, że to wymaga przynajmniej półtora razy tyle zaangażowania…
- Dwa razy więcej, panie Merrik – zapewnił szybko Glauber.
- Półtora – powtórzył brunet.
- Zdecydowanie dwa – nie ustępował Glauber. Wiedział, że mówi słusznie. W końcu najstarsza zasada stróżów prawa głosi wyraźnie, iż "mundur ma zawsze rację".

Rutger z nieukrywanym podziwem patrzył na swojego przełożonego. W strażnicy mówiono o nim różnie, najczęściej drwiącym tonem. Że niby stary, że niby bez ognia, że niby bez odwagi. Ale tu, na tej opustoszałej ulicy, na tle czerwonego wozu komediantów, Rutger obserwował prawdziwą walkę. Glauber nie spuszczał silnego, zdecydowanego spojrzenia z tego podejrzanego typa, którego Rutger od samego początku nie polubił całym swym młodym, strażniczym jestestwem. Był bowiem przekonany, że brunet należał do gatunku tych mężczyzn, których określa się mianem cwaniak – z którymi kobiety chcą rozmawiać, nawet kiedy mają do rozwieszenia pranie. Jednak to starcie zdecydowanie wygrywał Glauber, odporny na pokrętne sztuczki komedianta. Rutger rósł z dumy na samą myśl, że przydzielono go właśnie do tego strażnika. W tej jednej chwili zrozumiał też, jak wiele się może od Klausa nauczyć o powinnościach stróża prawa.

- Nie mogę się nie zgodzić, strażnik ma zawsze rację – ustąpił w końcu Merrik, dobywając z sakiewki cztery srebrniki. – Zechce pan przyjąć ten skromny datek na strażnicę?
- Muszę uszanować wolę obywatela, który docenia trud strażników – zapewnił Glauber, pospiesznie zabierając monety z wyciągniętej ku niemu dłoni. – Do widzenia panom – dodał, po czym szturchnął łokciem swojego podopiecznego: - Rutger, przestroga!
- A, tak, tak – ożywił się młodzik, odrywając na moment zawistne spojrzenie od bruneta, który właśnie posłał, jego zdaniem, wyjątkowo nieprzyzwoity uśmiech w stronę rudowłosej praczki. Skupił się na blondynie i wydeklamował raźno: – Panowie, radzę nie kręcić się tu po zmroku i pilnować swojego dobytku, a w razie potrzeby, wołać straż.
- Oczywiście – zapewnił Erik, gdy Merrik wskakiwał na wóz i sadowił się obok. – Miłego wieczoru życzymy!
- I proszę pozdrowić małżonkę, panie Glauber – wyszczerzył się w uśmiechu brunet, po czym chwycił za lejce i dodał do swojego kompana, już znacznie ciszej: - Wiesz co, Erik… Wystrugaj mi takiego Glaubera… To się dopiero będzie sprzedawało.

Chuda chabeta szarpnęła obwoźnym teatrem, koła zaterkotały na bruku i czerwony wóz ruszył. Strażnicy odprowadzili go wzrokiem. A potem Klaus Glauber zabrał Rutgera do "Pasibrzucha", by utrwalić przekazaną mu dziś wiedzę. Co jak co, ale do nauczania również miał talent.

Klaus Glauber

Ten korpulentny, z wyglądu czterdziestoletni, ambitny trzydziestolatek przyszedł na świat w jednej z biedniejszych dzielnic Nuln. Wychował się tam, chłonąc charakter miasta, z każdym dniem ucząc się, jak należy postępować, aby żyć godziwie i zgodnie z własnym sumieniem. Nie przystąpił do żadnej z licznych band uliczników. Choć nie dlatego, że tego nie pragnął. Od tej pokusy silniejsza okazała się ojcowska nauka, odmierzana regularnie pasem. Nie wypada przecież, aby syn porządnego strażnika miejskiego i uczciwej praczki włóczył się w podejrzanym towarzystwie. W końcu i sam Klaus pojął tę mądrość. Wtedy to podjął pierwszą męską decyzję – i niemalże bez nacisków rodziny – zaciągnął się jako ochotnik do strażnicy miejskiej. Po tygodniu Klaus zrozumiał, że jest to właściwa ścieżka, którą pragnie podążać przez całe swoje życie. Dzięki naukom swojego przełożonego, starego Martina, szybko dowiedział się, jak to czynić spokojnie, bezpiecznie i bez zbędnego wychylania się, które to zawsze niosło ze sobą niepożądane ryzyko. Po czterech latach zamienił ochotniczą służbę na dobry kontrakt i ciepłą posadę strażnika miejskiego.

Aktualnie Klaus wiedzie uczciwie życie, dzieląc je ze swoją ukochaną żoną, Gretą, którą poznał dziesięć lat temu. Połączyło ich gorące uczucie oraz, co Klaus przyznaje mniej chętnie, aktywne działania jej trzech braci, uradowanych wizją tego, że zostaną wujami. Glauber dobrze wychowuje syna, wiedząc, że i on któregoś dnia obierze swoją własną drogę. Ojciec ułatwia mu to, jak umie, przygotowując do roli strażnika.

Glauber ma świadomość, jak bardzo dobrym jest stróżem prawa. Dlatego ignoruje wszystkie wyssane z palca, złośliwe przytyki i uwagi. Nawet, gdy są wygłaszane przez innych strażników. Klaus to typ człowieka, który doskonale zdaje sobie sprawę z tego, jak zawistni potrafią być inni ludzie. Nie poddaje się łatwo i zawsze broni własnego zdania, które całkiem często jest identyczne ze zdaniem większości.

Życie Klausa Glaubera opiera się na kilku fundamentalnych zasadach. Poznał je w różnych okolicznościach. Zastosowania jednych uczył się jeszcze jako kilkulatek na śmierdzących ulicach Nuln, innych już jako ochotnik. Najwięcej zaś sekretów życia zrozumiał, gdy jako strażnik miejski patrolował w deszczu, noc za nocą, ciemne zaułki miasta.

Nie wychylaj się

Pierwsza z głównych zasad. Pozwala uniknąć wielu skomplikowanych (czytaj: zapewne niebezpiecznych) sytuacji. Wedle niej należy patrolować sumiennie właściwe rejony miasta. W mniej właściwych patrol należy wykonywać bardzo pospiesznie, oczywiście po to, żeby zdążyć jeszcze na dokładny obchód spokojniejszych części. W stosowaniu tej zasady bardzo pomocne okazuje się ignorowanie wszelkich podejrzanych odgłosów, ze szczególnym uwzględnieniem krzyków. Po usłyszeniu rumoru należy odczekać odpowiednią chwilę, potem raz jeszcze odczekać odpowiednią chwilę i dopiero ruszyć w miejsce, z którego dochodził. Takie opanowane i niezapalczywe podejście gwarantuje, że gdy strażnik dotrze już we właściwe miejsce, sprawa będzie rozwiązana. Wtedy będzie można zająć się właściwą, papierkową częścią pracy. Od tej reguły nie ma wyjątków, chyba że sprawa dotyczy własnej rodziny. Wówczas, o ile nie da rady inaczej, musisz zacząć działać. Na szczęście zdarza się to rzadko.

Dobrze wiesz, kto tu rządzi

Strażnik to prawo. To chodząca, oddychająca, lubiąca dobrze zjeść i jeszcze lepiej wypić personifikacja prawa. A prawo to podstawa Imperium, jest więc najważniejsze. A skoro strażnik to prawo to strażnik jest najważniejszy. To on rządzi ulicami Nuln, rozsądza spory, pomaga zwykłym obywatelom wieść normalne, pełne ciężkiej pracy, uczciwe życie. Nie lęka się niczego, nie spuszcza głowy, gdy idzie przez środek tłumu. Patrzy wyzwaniom śmiało w oczy. Ulica musi to czuć, musi wiedzieć, kto tu rządzi. Właściwa poza pozwala utrzymać to wrażenie. Ludzie są jak psy – wyczuwają twój strach. Ważne jest więc, aby go im nie okazywać, nawet jeśli w danej chwili dopadło nas dziwne drżenie kolan. Prawdziwy strażnik musi statecznie wyglądać, mieć wąsa i brzuch. Czasami strażnik musi coś ugasić – najlepiej pragnienie.

Grunt to znać swoje miejsce

Strażnik jest ponad ludem, to zrozumiałe i mocno związane z zasadą „Dobrze wiesz, kto tu rządzi”. Jeśli jednak pragnie się zrobić karierę jako stróż prawa, należy wyczuwać subtelne różnice między spotykanymi ludźmi. Trzeba wiedzieć, nad kim ma się władzę absolutną, a przed kim lepiej przygiąć pokornie kark. O ile ludziom nisko urodzonym i mało wpływowym należy okazywać swoją wyższość, o tyle wszystkim szlachetnym i możnym panom, magom i duchowieństwu trzeba pokazać swoje oddanie, lojalność i prawe oblicze. Uśmiechać się, mówić składnie, sprawiać wrażenie bardzo pomocnej osoby, nie patrzeć w oczy i zgadzać się z tym, co mówią. Nic nie gwarantuje większych problemów niż rozzłoszczony, pijany panicz.

Ha, znam cię, bratku!

Jeśli nawiązujesz kontakt z potencjalnym przestępcą, czyli przy założeniu domniemania winy, praktycznie każdym nisko urodzonym, musisz mu już na samym początku okazać, że wiesz o nim wszystko. Dlatego opłaca się zapamiętywać imiona, przezwiska i przewinienia drobnych łotrzyków. Skojarzenie odpowiedniej gęby z właściwym nazwiskiem, pokazanie, że się pamięta, gdzie go ostatnio widziano – pozwala utrzymać wrażenie, że strażnik wie wszystko o wszystkim i wszystkich w swoim mieście. A takie osoby budzą szacunek.

Mundur ma zawsze rację

Zasada ta naturalnie wywodzi swoje korzenie ze znanej reguły „Dobrze wiesz, kto tu rządzi”. Oznacza, że racja jest zawsze po stronie strażnika, gdyż reprezentuje on prawo, a prawo – jak wiadomo – jest nieomylne. Nie ważne, jak wygląda sytuacja – ważne, co sądzi o niej stróż prawa. Nie liczy się, co mówi oskarżony, bo to strażnik ma moc i może zaciągnąć go do cytadeli. Przy stosowaniu tej reguły należy cały czas pamiętać o zasadzie „Grunt, to znać swoje miejsce”. Pozwala to uniknąć kłopotliwych i niepożądanych sytuacji, w których, nie daj Sigmar, noszący mundur ma inne zdanie niż wysoko urodzony człowiek.

Bierz, gdy dają

Ideały ideałami, ale strażnik nie może chodzić głodny, bo wtedy nie myśli jasno. Wiadomo też, że zarobki w straży nie są zbyt wysokie, bo przecież ludzie służą w niej z powołania, a nie dla zysku. Rodzi to kłopotliwą sytuację, w której pełen dobrych chęci stróż prawa nie może wykonywać swoich obowiązków należycie, trapiony przyziemnymi troskami. Aby uniknąć tego dyskomfortu pracy, strażnik powinien umieć zatroszczyć się o wypełnienie sakiewki. Ludzie często zapominają, jak ważna jest rola straży miejskiej. Należy im o tym przypominać, pobierając od razu datki na rzecz tej instytucji. Oczywiście, straż ma wiele obowiązków i nie należy zawracać głowy zapracowanym rachmistrzom każdą drobną kwotą, jaką obywatel przekazał. W celu uniknięcia zbędnej biurokracji i mnożenia pracy innych strażników pobrany datek najlepiej od razu zachować dla siebie.

Gdy nie dają, przekonaj, że powinni

Imperium pełne jest ludzi, którzy nie odnoszą się z szacunkiem do straży, nie doceniają jej pracy. Obowiązkiem każdego stróża prawa jest przypominanie tym obywatelom, że popełniają błąd. Wystarczy im choćby pokazać, jak niebezpieczne może być miasto, gdy straż nie przybywa na czas, lub zaprezentować, co się dzieje, gdy zapracowany strażnik przez przypadek pomyli uczciwego człowieka z przestępcą. Takie nauki szybko trafiają do ludzi i przypominają im o szczytnej idei datków na rzecz strażnicy miejskiej. Każda okazja jest dobra, by uświadamiać ludności, jak ciężką pracę wykonują strażnicy. Oczywiście, należy przy tym stale pamiętać o zasadzie „Grunt to znać swoje miejsce” i wiedzieć, komu nie warto nic uświadamiać.

Garść uwag

Klaus Glauber reprezentuje typ strażnika, który często można spotkać w Imperium. Zazwyczaj działa on Bohaterom na nerwy, zadając wiele niewygodnych pytań w zupełnie nieodpowiednim momencie. Uparty, o ograniczonym światopoglądzie, do granic drużynowej wytrzymałości przekonany o własnych racjach i sile prawa, które reprezentuje. Król dzielnicy, władca ludzkiego życia. Przekupny, gadatliwy, leniwy, drobiazgowy (oczywiście gdy chodzi o zupełnie nieistotne drobiazgi), kompletnie nieobiektywny, łasy na pochlebstwa. Gdyby w Imperium istniały gospody wyspecjalizowane w serwowaniu pączków, Klaus Glauber spędzałby w nich większość swojego życia. Słowem – wrzód na tyłku wszystkich Bohaterów Graczy (za wyjątkiem postaci wysoko urodzonych bądź możnych). Oswojony i udobruchany może okazać się cennym sprzymierzeńcem drużyny – wbrew pierwszemu wrażeniu, jakie sprawia – Klaus dużo wie o życiu swojego miasta, zna odpowiednich ludzi i co najważniejsze – wiele z ich sekretów.

Mistrzu Gry, pamiętaj, że Klaus Glauber, strażnik miejski z Nuln, może z powodzeniem występować na Twoich sesjach pod zupełnie innym imieniem i nazwiskiem oraz wieść swoje życie praktycznie w każdym mieście Imperium.

Klaus Glauber
Rasa: człowiek
Profesja: strażnik
Poprzednia profesja: ochotnik


Umiejętności: hazard, nauka (prawo), opieka nad zwierzętami, plotkowanie (+10), powożenie, przeszukiwanie, rzemiosło (handel), spostrzegawczość, sztuka przetrwania, unik, wiedza (Imperium), zastraszenie
Zdolności: bijatyka, broń specjalna (dwuręczna), ogłuszanie, opanowanie, silny cios
Wyposażenie: miecz, mundur, latarnia na drągu, olej do latarni
Zbroja: skórzana kurta i skórzany hełm
Punkty zbroi: głowa 1, korpus 1, ręce 1, nogi 0

Garść pomysłów

Ha! Mam was, bratki!

Najprostszy sposób na wprowadzenie na sesji postaci Klausa to oczywiście spotkanie z drużyną w najmniej odpowiednim momencie. Jeśli aktualnie nasi Bohaterowie nic nie narozrabiali, Klaus może doskonale spisać się w roli „upierdliwego strażnika, któremu się nudzi” – będzie bardzo nieustępliwy, zadający dużo pytań (Skąd jesteście? Co robicie w mieście?), zajmujący cenny czas (np. gdy drużyna akurat kogoś śledzi bądź załatwia inne pilne sprawy). Oczywiście Klaus dąży do stosowania zasady "bierz, gdy dają", ale jeśli nie będzie to zbyt oczywiste dla naszych Bohaterów, nie zawaha się zastosować środków przymusu, wedle reguły "Gdy nie dają, przekonaj, że powinni". Noc spędzona w celi strażnicy miejskiej na pewno nie była uwzględniona w planach naszej drużyny. Może Bohaterowie są w stanie zaoferować Klausowi coś innego, niż brzęczące monety? Strażnikowi przydałaby się teraz pomoc ludzi spoza miasta. Warto w tym miejscu pamiętać, że nawet denerwujący strażnik może się okazać przydatny, zwłaszcza jeśli drużyna planuje zostać w Nuln na dłużej. Jeśli BG pomogą Klausowi, zyskają cennego sprzymierzeńca.

Mentor

Zachęcam do wprowadzenia na sesji Klausa Glaubera w roli mentora bądź byłego mentora jednego z Bohaterów Graczy. Jest to możliwe, jeśli któryś z członków drużyny pokusił się o profesję związaną ze strażą. Odpowiednio zaprezentowany, Klaus wzbogaci np. wspomnienia z historii BG bądź aktualne doświadczenia. W przypadku wybrania opcji "przeszłość BG" można pokusić się o doprowadzenie do kolejnego spotkania, po latach. Od tego, jak Mistrz Gry przedstawi Bohaterowi postać Klausa zależy, czy w razie potrzeby zechce on swojemu byłemu przełożonemu pomóc, czy zaszkodzić.

Kłopotów Glaubera część pierwsza

Okazja ku temu, by wyciągnąć do Klausa pomocną dłoń może nadejść bardzo szybko, bo pomimo jego nieustannych wysiłków, Glauberowi zdarza się jednak wplątać w niebezpieczne sprawy. Aktualnie ma na pieńku z jedną z ulicznych band, ściągających haracze z okręgu ulic Jarmarcznej, Rzeźniczej i Magazynowej. Pewnej nocy, zagalopował się w stosowaniu zasad "Dobrze wiesz, kto tu rządzi" i "mundur ma zawsze rację", których to niestety nie poparł o "Ha, znam cię, bratku!" i w konsekwencji zupełnie pominął zdroworozsądkową regułę "Grunt to znać swoje miejsce". W ten to sposób Glauber zaciągnął do cytadeli pyskatego podrostka, syna samego Jurgena Walta – przywódcy gangu "Rzeźników".

Rozzłoszczony tatuś, wraz z sześcioma kolegami, dość szybko zapukał do drzwi Klausa, wymienił z jego małżonką grzecznościowe uwagi na temat spokojnego życia i zażądał od strażnika zadośćuczynienia. Od tej pory Klaus, pod groźbą zawierającą w sobie wiele godzin niewygód i sugestię ostatniej kąpieli w Reiku, musi pomagać w ściąganiu haraczu. Strażnik nie czuje się z tym dobrze, stał się drażliwy i opryskliwy. W końcu takie zachowanie jest już bardzo daleko od szlachetnych zasad "bierz, gdy dają" i "gdy nie dają, przekonaj, że powinni". W swoich marzeniach Klaus raz po raz zamyka w cytadeli gang "Rzeźników", a potem podziwia wraz z całą rodziną ich publiczną egzekucję. To tak dobry dzień, że kupuje nawet synowi lukrecjowe bułeczki, a żonie nową spódnicę i roześmiani wracają do domu.

Niestety, rzeczywistość nie jest tak piękna. Klaus rozmawiał o swoich problemach z dwoma zaufanymi kolegami w strażnicy, ale zostali wierni głównej zasadzie "nie wychylaj się", czego Klaus nie ma im za złe. Próbował również odmówić współpracy, co skończyło się kilkudniową opuchlizną i przejściowymi kłopotami z chodzeniem. Jedynym ratunkiem dla Klausa są ludzie, którzy nie boją się zadrzeć z "Rzeźnikami" albo skłonni są podjąć to ryzyko dla starego znajomego. Jeśli to nadal za mało, Klaus może zawsze wspomnieć o sporym kapitale, jaki zgromadził gang

Kłopotów Glaubera część druga

Sierżant Glauber zawsze starał się nie wychylać. Wobec przełożonych odnosił się z szacunkiem, w miarę swoich możliwości dokładnie wypełniając ich polecenia bez zadawania zbędnych pytań. Właśnie to sprowadziło na niego ostatnio niemałe problemy. Zaczęło się niewinnie, jak niegdyś jego znajomość z żoną. Pewnego dnia oficer zmiany, Heinrich Schuen nakazał Klausowi doprowadzenie do strażnicy przynajmniej kilku osób – uliczników, którzy zakłócają spokój w portowej dzielnicy albo sypiają w rynsztoku. Polecenie zostało wykonane, a rankiem zatrzymanych przetransportowano do miejskiej cytadeli, skąd mieli trafić pod pręgierz w charakterze przestrogi. Po podpisaniu dokumentów przekazania, Klaus stracił nimi zainteresowanie.

Dwa tygodnie później oficer Schuen ponownie zlecił Glauberowi to samo zadanie. Tym razem również wszystko przebiegło bez komplikacji – przynajmniej do momentu, gdy podczas nocnego patrolu trzy dni później Glauber znalazł pokiereszowane zwłoki w zaułku i rozpoznał w nich jednego z zatrzymanych. Poinformował o tym oficera zmiany podczas składania raportu i został zapewniony, że musiał się pomylić. Glauber jednak wiedział swoje. Zamiast odpuścić, zaczął na własną rękę badać sprawę. Nie był pewny czemu, może dlatego, że widok okrutnie pokiereszowanych zwłok, świadczących o straszliwych męczarniach, jakim poddano ofiarę, pojawiał mu się stale przed oczyma.

Złe przeczucia potwierdziły się – żadna z zatrzymanych przez niego osób nigdy nie trafiła do cytadeli, a tym bardziej pod publiczny pręgierz. Zaś jeszcze dwie osoby zostały odnalezione martwe, w zaułkach doków. Tymi nowinami sierżant nie podzielił się już ze swoim przełożonym. Niestety, dziś rano polecenie się powtórzyło. Glauber nie ma ochoty ponownie sprowadzać do strażnicy ludzi, o których wiadomo tylko tyle, że spotyka ich straszliwa śmierć. Jak głęboko w tę paskudną sprawę zamieszany jest oficer zmiany? Dla kogo pracuje? I, co najważniejsze, jaki zwyrodnialec i w jakim celu dokonuje takich zbrodni?