Dzień z życia ... Łowcy nagród

ciężkie jest życie bohatera...

Autor: bjorn

Dzień z życia ... Łowcy nagród
- Słuchaj, chłopie, nie mam dla ciebie całego dnia – warknął Rupert – pytam cię po raz ostatni, a potem przekonasz się, że potrafię być znacznie bardziej niemiły. Gdzie jest Wilhelm Told?
- Nie wiem, panie, odpuśćcie... Ja nic nie wiem, spytajcie Marka, tego od młyna...
Rupert złapał chłopa za koszulę, podciągnął do góry i grzmotnął nim o ścianę stodoły. Coś w środku wieśniaka chrupnęło w bardzo nieprzyjemny sposób. Łowca nagród zapalił papierosa i kucnął tuż przy swojej ofierze, która zwijała się w sianie, próbując złapać oddech.
-A więc? Powiesz mi wreszcie?
-Tak... jaskinia... na północ od bramy... cztery godziny drogi... tuż obok wielkiego modrzewia...
-Nie mógłbyś tak od razu? – powiedział Rupert wyjmując skręta z ust.- Byłoby znacznie przyjemniej dla nas obu. To tak na przyszłość. A – i gdyby okazało się, że mnie oszukałeś.. Nie chciałbym być w twojej skórze. Dobrych zbiorów i życzę, żeby żebro szybko i prosto się zrosło.

*


Rupert powoli wspinał się na w górę, ostrożnie wybierając miejsce, gdzie mógłby postawić stopę. Dzień był doskonały na łowy – było ciepło i bezwietrznie, a na niebie nie widać było ani jednej chmurki. Rupert usiadł na wielkim, okrytym mchem kamieniu i zapalił kolejnego papierosa.

Jak do tej pory wszystko się zgadzało – szybko znalazł w lesie ścieżkę prowadzącą we wskazanym kierunku, wkrótce zaczął natrafiać na pierwsze ślady poszukiwanych przestępców: pieńki niedawno ściętych drzew, drewniane wiadro porzucone tuż koło strumyka (który był chyba jedynym w okolicy – wskazywało na to mnóstwo zwierzęcych śladów w tamtym miejscu, widać nie było innego wodopoju), wreszcie rozkopane łopatami borsucze nory.

Rupert powoli dopalał papierosa. Ciekawe – pomyślał, wypuszczając z ust chmurkę niebieskiego dymu –czy aby ten prostak mnie nie oszukał. Często bywało tak, że chłopi bardziej bali się zemsty bandytów, niż konsekwencji prawnych. Człowiek, z którym rozmawiał, mógł podać mu fałszywy trop – być może naprowadził go na starą kryjówkę Tolda albo chatę pustelnika, by w tym czasie ostrzec przestępców... Nie, to chyba niemożliwe – stwierdził Łowca – mały wyglądał na naprawdę przerażonego.

*


Od momentu, kiedy Rupert zauważył górujący nad lasem modrzew, zaczął poruszać się znacznie ostrożniej. Szedł bardzo powoli, by nie zdradziły go wystraszone ptaki lub trzaskające pod stopami suche gałęzie. Dawno, dawno temu, gdy był jeszcze myśliwym, nauczył się poruszać w bezszelestnie. Wreszcie Rupert stanął tuż koło wejścia do jaskini, oparł się plecami o ścianę po jego prawej stronie i wyciągnął zza pasa kuszę, założył na nią bełt i powoli zaczął napinać.

Rupert wiedział, że Wilhelm miał dwóch kompanów, a w środku zapewne przetrzymywał porwaną córkę barona Hochenstauffa. Trzeba było działać ostrożnie, żeby nie zrobić małej krzywdy. Łowca nasłuchiwał przez chwilę odgłosów z wnętrza jaskini. Zdawało się, że bandyci jeszcze śpią, mimo wszystko jednak lepiej byłoby nie wchodzić do środka. Łowca sięgnął ręką do torby i wyjął glinianą kulę wielkości pięści - po chwili podpalił wystający lont i wrzucił ją do środka. Słychać było huk, po czym z wnętrza jaskini zaczęły wydobywać się wąsy zielonego, cuchnącego dymu. Mieszanka siarki, amoniaku, soków żołądkowych trolla i wielu innych nieznanych Rupertowi składników dawała niesamowity efekt.

Nie trzeba było czekać długo – po chwili z jaskini wybiegł pierwszy, krztuszący się i łzawiący bandyta. Łowca uśmiechnął się do siebie, zwalniając cięciwę. Zakupy o Tolomeiego zawsze się opłacały- chociaż za trzy "bomby zapachowe" zapłacił ponad siedemdziesiąt koron, nie żałował ani trochę ciężko zarobionych pieniędzy.
Opryszek zwalił się na ziemię, przebity stalowym bełtem.

Kilkanaście sekund później wydostał z jaskini kolejny, na wpół uduszony opryszek. I w tym przypadku Rupert nie miał zbyt trudnego zadania, wystarczył jeden ruch mieczem i jego przeciwnik podzielił los kompana. Łowca włożył miecz do pochwy, kucnął po prawej stronie wejścia do jaskini. Powoli napinał kuszę, patrząc na twarze leżących na ziemi ludzi. Żaden nie przypominał Wilhelma.

Rupert zasłonił nos i usta wilgotną szmatką, po czym wszedł do jaskini, z kuszą gotową do strzału. W głębi jaskini dostrzegł Wilhelma, który, ciągle zanosząc się kaszlem, trzymał przed sobą porwaną szlachciankę; miecz spoczywał na jej gardle.

- Stój! – krzyknął drżącym głosem bandyta – zrobisz jeszcze krok, a poderżnę jej gardło! I nici z twojej nagrody, ścierwojadzie!
- Ależ oczywiście – powiedział Rupert, uśmiechając się – nie zamierzam się stąd ruszać ani o stopę, bądź spokojny.

Łowca pociągnął za spust kuszy, cięciwa szczęknęła cichutko. Wilhelm runął na ziemię, z bełtem w szyi. Hochenstauffówna osunęła się na ziemię, szlochając i kaszląc.

Rupert oparł się o ścianę i wyciągnął zza ucha przygotowanego wcześniej skręta.
-No, mała – powiedział, zaciągając się dymem - zbieramy się. Tatuś bardzo się za Tobą stęsknił.