Archibald Heckmann

Autor: Daniel 'karp' Karpiński

Archibald Heckmann
- Dlaczego, waść, tak mi się przyglądasz? Czyżby coś było nie w porządku?
- Nie, skądże – skłamałem – ja tylko tak, no wiesz, panie...
- Nie, nie wiem – wypalił, a jego głos stał się jeszcze zimniejszy – moja obecność ci przeszkadza? A może chodzi o to? – mówiąc to uniósł dłoń z pistoletem, który przed chwilą skończył czyścić i ładować.

Od momentu, w którym zobaczyłem, jak na mnie spoziera, tymi swoimi różnokolorowymi oczyma, wiedziałem, że będą problemy, a nie miałem na nie ani czasu, ani ochoty. Widząc w tak podłym przybytku fircyka wystrojonego w koszulę z żabotem, elegancki dublet, trójgraniasty kapelusz, pludry, pończochy i pantofle z wielkimi klamrami, sądziłem, że to szuler, zwykły kanciarz. Dopiero, gdy szedł przez karczmę w kierunku naszej ławy, zwróciłem uwagę na rapier i lewak u jego boku.

Dosiadł się bez słowa, jakby w izbie brakowało wolnych miejsc. Jeszcze zanim wyjął ów pistolet, miejscowy moczymorda zgarnął kufel ze stołu i podreptał na drugi koniec karczmy. Wolfgang, mój sługa i przyjaciel, spojrzał na mnie pytająco, mrużąc oczy, ale pokręciłem przecząco głową.

- Nie przeszkadza mi panie, ani Twoja obecność, ani Twoja broń. Nie zamierzałem cię niczym urazić, lecz jeśli tak się stało, wybacz mi proszę – rzekłem, siląc się na spokój. – Jestem w podróży i…
- Guzik mnie obchodzą twoje sprawy – wszedł mi w słowo. – Jak nie chcesz kłopotów, to nie gap się tak na mnie i już, bo gładkie słówka nie wystarczą. W Middenlandzie, skąd pochodzę, mawia się, iż gdzie gładkie słówka, tam gładka buźka, jak u niewiasty. Takem sobie od razu o tobie pomyślał, jak twój gach zaczął mrużyć do ciebie oczy.
- Pozwól, że nauczę tego gbura… – warknął Wolfgang, odstawiając kielich i sięgając po miecz.

Nieznajomy jednak tylko na to czekał, był szybszy od mojego druha. Natychmiast wymierzył pistolet wprost w jego pierś.
- Gbura? O mnie, łyku, mówisz? – warknął. – Gdybym miał czas zajmować się takim łajnem jak ty, to bym cię wybatożył, alem czasu marnować nie zwykł. Odsuń się od kompana, co byś go juchą nie pochlapał!
- Dość – rzekłem, wstając powoli. – Nie wiem dlaczego, ale widzę, iż masz do mnie jakiś uraz, chcesz walki, dostaniesz ją, ale mego kompana do tego nie mieszajmy. Stawaj, suczy synu!
- Ze mnie możesz żartować, mówić wiele, ale żeś obraził moją matkę, tego ci, psie, płazem nie puszczę – powiedział, patrząc mi prosto w twarz, a spojrzenie tych dziwnych oczu, z których każde było innej barwy, rozpraszało i irytowało.

W karczmie wszczął się rwetes, widać było, że to tutaj nie pierwszyzna. Ławy i ławki momentalnie znalazły się pod ścianami, a w kręgu gapiów szybko zaczęto przyjmować zakłady. Z urywanych fragmentów rozmów dość szybko pojąłem, że raczej nie jestem faworytem, ale nie zwykłem składać miecza, zanim wyjąłem go z pochwy.

Mój rywal zdjął dublet i rzucił go na jedną z ław. Poprawił koszulę, upił spory łyk wina, wyciągnął rapier i przyjrzał mu się uważnie. Potem lewą ręką sięgnął po lewak i ustawił się w takiej pozycji, że przez chwilę czułem się, jakbym miał przed sobą rycinę z podręcznika do szermierki. Stanąłem z obnażonym mieczem naprzeciwko i skinąłem lekko głową.

Bogowie, ależ był szybki! Pierwszy atak sparowałem w ostatniej chwili, drugi poczułem na udzie, na szczęście niezbyt mocno. Uśmiechnął się, jakby widok mojej krwi sprawiał mu przyjemność. Uderzyłem z góry, zastawił się z łatwością. Poprawiłem dużo mocniej, w to samo miejsce i to był błąd. Uniknął z łatwością ataku, a ja zachwiałem się niepewnie. Kopnięcie z boku kolana dopełniło reszty. Mimo woli klęknąłem i poczułem na szyi ostrze jego broni. Wszystko trwało kilka, może kilkanaście uderzeń serca.

- Jesteś szlachcicem? – zapytał.
- Gdzież mi tam, panie, do szlachetnie urodzonych, jam skromny…
- Zatem tylko główszczyzna – przerwał mi – się zapłaci, niech tam.
A potem pchnął.

***

Archibald Heckmann

Archibald Heckmann urodził się wczesną jesienią 2497 roku Kalendarza Imperium, a jego życie pełne było komplikacji od samego poczęcia. Matka Archibalda była trzecią córką niezamożnego szlachcica, który pozostałości swego majątku ani myślał przeznaczać na posag dla urodziwych cór. Wolał trwonić je w karczmach i zamtuzach w okolicach rodzinnego Frederheim. Tylko dzięki protekcji wuja ze strony matki, młoda Anna została damą do towarzystwa na dworze księcia Leopolda von Bildhofen w Carroburgu.

Młoda, bardzo atrakcyjna szlachcianka, szybko podbiła serce najmłodszego brata księcia, Ludwika von Bildhofen. Owocem tego namiętnego, choć niezbyt rozsądnego związku, był właśnie Archibald. Jak się szybko okazało, mimo deklaracji i obietnic, polityka wzięła górę i o ożenku nie mogło być mowy. Szlachcianka bez męża, a przy nadziei, to sprawa nie do pozazdroszczenia. Książę Leopold, który zaaranżował szybko małżeństwo młodszego brata ze znacznie lepszą partią, nie zostawił młodej dwórki zupełnie na lodzie, choć po prawdzie nie wiadomo, czy kierowało nim współczucie dla Anny, czy raczej obawa o kolejne wybryki brata.

Annie szybko znaleziono męża, którym został emerytowany oficer middenlandzki, Wilhelm von Hutten. Pech jednak nie opuszczał kobiety. Dwa dni przed jej ślubem, narzeczony w wyniku wypadku na polowaniu doznał poważnych obrażeń, które po kilku dniach doprowadziły do jego śmierci. Co prawda Anna i Wilhelm zawarli związek małżeński, ale powszechnie wiadomym było, że nie został on skonsumowany. Brat Wilhelma nie zamierzał oddać rodowych ziemi w ręce dziwki i bękarta. Wniósł protest do świątyni Vereny, złożył sutą ofiarę na poczet unieważnienia ślubu brata, nie poniechał też apelacji w tej sprawie u samego grafa Todbringera, który – jako iż z Bildhofenami toczył niejeden spór - przychylił się do jego próśb, w wyniku czego Anna i jej potomek zostali wydziedziczeni.

Ojciec Anny nie chciał nawet słyszeć o jej powrocie do rodzinnego domu. Niewiele brakło, a Archibald urodziłby się w przytułku. Z pomocą Annie przyszła jednak jej dawna pani, żona księcia Leopolda, która znalazła odrobinę miejsca we własnym domu.

Do ósmego roku życia Archibald wychowywał się na dworze książęcym w Carroburgu, jednak bliżej było mu statusem do służby niż do szlachty. Sytuacja ta zmieniła się podczas odwiedzin brata księcia, Ludwik zupełnie niespodziewanie trafił na Annę Heckmann. Jak mawiają w Tilei: stara miłość nie rdzewieje. Ludwik i jego żona Jutta nie mogli doczekać się potomstwa, tymczasem młody Archibald przypominał ojca jak dwie krople wody, nawet tak jak on miał jedno oko niebieskie, a drugie zielone.

Ludwik von Bildhofen natychmiast zażądał sprowadzenia Anny wraz z synem do swojego dworu w Dunkelbild i tym razem postawił na swoim. Anna została jego faworytą, co doprowadziło do wściekłości jego żonę i stało się przyczyną zguby obydwu dam. Kilka miesięcy później Anna Heckmann zapadła na nagłą i bardzo ciężką chorobę, która doprowadziła do jej śmierci. Zaufany medyk rodu von Bildhofen nie wykluczał trucizny.

Niespełna rok po śmierci matki, dziesięcioletni Archibald został porwany przez członków sekty wyznających Ulryka Śnieżnego Króla. Niemal nagiego i pozbawionego żywności chłopca pozostawiono w środku zasypanego śniegiem lasu, aby zahartował się na prawdziwego mężczyznę. Ledwie żywego Archibalda odnaleźli wędrowni kupcy. Malec wydobrzał, ale już na zawsze pozostał chudy i podatny na choroby. Nienawidzi zimy i z niechęcią odnosi się do wyznawców Ulryka – mimo iż sam został wychowany w tej wierze.

Nigdy nie udowodniono, że Anna von Heckmann została otruta przez Juttę von Bildhofen, ani że Archibalda porwano na jej zlecenie. Podobnie też nigdy nie dowiedziono, że siepacze, którzy zamordowali Juttę, byli wynajęci przez jej męża.

Młody Archibald Heckmann wydawał się pewnym kandydatem na spadkobiercę majątku i nazwiska rodowego von Bildhofen. Był oczkiem w głowie Ludwika i kwestią czasu stało się, kiedy zostanie usynowiony. Wówczas w jego życie ponownie wmieszał się książę Leopold von Bildhofen, który sprytnie zaaranżował drugie małżeństwo Ludwika z - niewiele starszą od Archibalda - Hildą Kotzebue. Niespełna rok po ślubie w Dunkelbild przyszedł na świat młodszy brat Archibalda – Emil von Bildhofen.

Dwa lata później Heckmann, na skutek podszeptów nowej pani von Bildhofen, ale także swych niesfornych, młodzieńczych wybryków, został przeniesiony do Carroburga. Z następcy rodowej fortuny stał się bękartem, a za plecami coraz częściej słyszał szyderstwa i drwiny. Wizyty w karczmach i zamtuzach, suto zakrapiane alkoholem i nierzadko kończące się bójkami, stały się jego codziennością. Miarka cierpliwości Ludwika von Bildhofena przebrała się, gdy pijany Archibald pchnął sztyletem swego kompana, Emericha Miesnera, który nazwał go bękartem. Sprawę zatuszowano, ale młodzieniec spalił za sobą mosty, jeszcze tej samej nocy kończąc to, co zaczął. Miesnera znaleziono nad ranem martwego. Nie było wątpliwości, co do tożsamości mordercy.

Status młodego Heckmanna w Carroburgu był dość niejasny. Z jednej strony szlachcic, z drugiej tylko bękart, pozostający na łasce księcia. Sytuację tę wykorzystał Uwe Baumgart, typ spod ciemnej gwiazdy, żyjący na garnuszku Leopolda von Bildhofena, zajmujący się sprawami, które nie powinny ujrzeć światła dziennego. Baumgart wziął Archibalda pod swoje skrzydła. Nauczył go rzeczy, których młody szlachcic nie pozna na dworze: zastraszania, podstępów, wymuszania, rozbojów i – niestety - hazardu. Przede wszystkim zaś wpoił mu, iż honor i nerwy da się trzymać na wodzy. Przynajmniej do czasu.

Archibald często brał udział w bójkach, z których coraz rzadziej wychodził ze szwankiem. Chudy i chorobliwie blady, krótko ostrzyżony i dokładnie ogolony, nie stroniący od żabotów i koronek – można powiedzieć, iż sam prosił się o guza w middenlandzkich oberżach. Zwłaszcza że coraz mniej było w nim pokory, a coraz więcej zawiści. Uczucie to potęgował fakt, iż sam czuł się szlachcicem, a przez to kimś lepszym od zwykłych śmiertelników, zaś przez innych szlachciców traktowany był jak parias.

Archibald stał się utrapieniem młodej szlachty ze stronnictwa Todbringerów. Jednak nosił wilk razy kilka, ponieśli i wilka. Młody Heckmann nie uniknął pułapki - gdy sprowokował kolejny ze swych licznych pojedynków, okazało się, że rywal wynajął szampierza. Archibald przegrał walkę, a potem został upokorzony, a następnie bardzo dotkliwie pobity. Uwe Baumgart odnalazł go w zaułku ledwie żywego, ale rekonwalescencja trwała przeszło trzy miesiące. Pół roku później, gdy jego rywala znaleziono z poderżniętym gardłem, Archibald był już w pół drogi do Nuln.

W Nuln młody Heckmann po raz pierwszy w swoim życiu był zdany wyłącznie na siebie, ale miał też szansę na rozpoczęcie nowego życia. Choć nie dopadły go demony przeszłości, to jego charakter zjednywał mu więcej wrogów niż przyjaciół, a sprawy nie polepszało zamiłowanie do hazardu. Archibald dość szybko znalazł wygodny sposób na życie – pojedynkował się, ale nie z przypadkowymi ludźmi. Ofiary wybierał z premedytacją, obserwując je wcześniej uważnie. Po wygranym pojedynku przyjmował przeprosiny w twardej walucie albo pozostawiał przeciwnika bez przytomności, czy nawet życia, a potem odbierał mu sakiewkę. Tłumaczył to starym middenlandzkim zwyczajem. Starał się sprowokować przeciwnika, aby ów domagał się krwi, co potem bywało pomocne, gdy musiał wytłumaczyć się ze zbrodni strażnikom miejskim. Raczej unikał też zabijania osób szlacheckiego pochodzenia, aby nie narażać się na poważny konflikt z prawem.

Burza Chaosu nie wywarła na Archibaldzie wielkiego wrażenia, wszystko to wszak działo się gdzieś daleko na północy i wschodzie, wojna nie dotarła do Carroburga i Dunkelbild. W dodatku zaciągi do armii sprawiły, że zarabianie na chleb rapierem stało się prostsze.

Przekonania i poglądy

Szlachta jest ulepiona z innej gliny, a pospólstwo to motłoch. Zawsze należy wypełniać zobowiązana i być posłusznym wobec zwierzchników – dlatego stara się nie mieć przełożonych. Długi karciane to rzecz święta. Reputacja i honor są ważne – ważniejsze jest jednak życie. Czasami trzeba zacisnąć zęby i znieść upokorzenie, nigdy nie można go jednak zapomnieć. Kobieta jest uroczym dodatkiem dla mężczyzny, ale tylko w łożu, poza nim raczej przeszkadza. Świat jest zbyt okrutny, aby narażać na życie na nim własne dzieci, bękartów jest już dość i bez nich.

Archibald Heckmann
Rasa: człowiek
Obecna profesja: zwadźca
Poprzednia profesja: rzezimieszek
Znak gwiezdny: Sznur Limnera



Umiejętności: jeździectwo, plotkowanie, unik (+10), wiedza (Imperium), zastraszanie +10, znajomość języka (staroświatowy)
Zdolności: bijatyka, broń specjalna (palna, parująca, szermiercza), groźny, morderczy atak, ogłuszanie, rozbrajanie, urodzony wojownik, szybki refleks, silny cios (uwzględniono w statystykach)
Wyposażenie: kaftan kolczy, skórzana kurta, tarcza, koń, siodło, uprząż, miecz, rapier, lewak, pistolet z amunicją i zapasem prochu na 10 strzałów,

Opis: Średniego wzrostu (174 cm), chudy (60 kg), chorobliwie blady szatyn, z wydatnym nosem i oczyma różnego koloru: lewe jest zielone, a prawe niebieskie. Stara się być szarmancki i elegancki dla szlachty i możnych oraz władczy, arogancki i grubiański dla reszty. Gardzi tchórzami i zdrajcami, ale nie fortelami czy podstępami.

Na co dzień nosi eleganckie ubranie: koszulę z szerokimi rękawami lub żabotem, pludry, pończochy, pantofle z klamrą, ozdobny surdut, trójgraniasty kapelusz, a nawet peruki. W walce posługuje się rapierem i lewakiem, ale nosi także przy sobie pistolet i amunicję.

Opis Archibalda Heckmana jest w dużej mierze inspirowany postacią Cunninghama z filmu Rob Roy, którą świetnie wykreował Tim Roth. Przypomnienie sobie tego filmu niewątpliwie pozwoli pełniej oddać sposób bycia młodego zwadźcy.