» Blog » Firma Recenzencka B. T. Szczyżański a oceny
20-12-2012 12:04

Firma Recenzencka B. T. Szczyżański a oceny

Odsłony: 6

Prolog I (można pominąć): Trudno nie zorientować się, że jestem szalenie aktywnym blogerem. Dla tych najmniej uważnych zwrócę uwagę na dwa trudne do przeoczenia fakty: od ostatniej notki, która nie była nachalną, prostacką i brudną reklamą, minęły jakieś cztery miesiące [1], a od pierwszego wpisu (czyli przez ostatnie dziesięć miesięcy) udało mi się spłodzić całe trzy tekścidła [2]. Czasami mnie samego przeraża ten tkwiący we mnie (a może poza mną) dziki pęd do komentowania zastanej rzeczywistości, który sprawia, że nijak nie mogę zbyć najmniejszej nawet sprawy milczeniem.

A tak naprawdę to nie.

Prolog II (można pominąć): Kiedyś, kiedy zaczynałem recenzować dla Płoda, strasznie przejmowałem się tym, co czytelnicy myślą o moich tekstach. Teraz też się przejmuję. Filozofia godna Nagrody Templetona, ale musiałem napisać chociaż dwa zdania zanim zaszokują cały współczesny świat i przyznam, że czytam każdy komentarz pod moimi recenzjami (moje recenzje też czytam, wbrew pozorom; zawsze warto wiedzieć, co ktoś ma do powiedzenia o książce, którą się akurat trawi), choć od dawna na nie nie odpowiadam. Zbyt się irytowałem: zarówno bezpodstawnymi (ZAWSZE!) uwagami wstrętnych, złośliwych odbiorców, jak i niezrozumieniem moich światłych, wizjonerskich myśli.

Które zwykle były efektem skrajnej nieporadności i przykrego niedołęstwa.

Meritum (pominąć należy): Przeczytałem komentarz lemona spod recenzji Fugi i, zaraz po tym jak spłoniłem się niczym dzięcielina, postanowiłem napisać odezwę do Narodu w sprawie, którą poruszyć chciałem wcześniej kilkukrotnie. Oceny.

Pozwólcie, że nie będę przywoływał konkretnych przykładów. Nie chce mi się. //EDIT: Przytoczyłem jednak.

Jestem czytelnikiem, który uwielbia szufladkować. Klasyfikowanie powieści według gatunku (tak częste wśród nas, miłośników fantastyki) to tylko szczyt góry lodowej. Przecież podzielić można też bohaterów: ten przedstawiciel odważnych i wiernych herosów, ten szuja i kanalia, a tamten szuja, ale heros, bo dla Oleńki wszystko zrobi. I znowu: to tylko któraś z grani tego orogenicznego molocha. Gdzieś wśród szlaków prowadzących przez pasmo szufladek jest ten tragicznie niebezpieczny, którym my, straceńcy, kochamy chodzić. Ten, który zmusza do dzielenia literatury w sposób karygodny: na ambitną i rozrywkową.

Tak, to ten najwygodniejszy.

Oczywiście, że się nim posługuję. I to jego prawidła kazały mi wystawić wartościowej, intrygującej Fudze ósemkę. Tę samą ósemkę, którą dałem mniej wartościowemu, mniej intrygującemu Spekulantowi. Dlaczego? Ano dlatego, że czytelnik, niezależnie od swego stażu, niezależnie od gustu i przyzwyczajeń, więcej radości znajdzie w przypadku powieści Swanna. Może to prymitywny pogląd, ale wierzę, iż chronologiczna, logiczna opowieść z terrorystami, wybuchami, strzelaninami i galopującą akcją bawi inaczej, szybciej.

To coś jak pójść do KFC i wsunąć grandera. Nie lubicie? Kłamcy.

Fuga nie bawi. W ogóle. Fuga boli, Fuga smuci, Fuga wprowadza w specyficzny, melancholijny nastrój i raczej odbiera radość, niż ją daje. Po co w takim razie Fugę czytać? To pytanie jest oczywistym absurdem. Dlaczego? Bo żaden szanujący się bloger nie będzie w krótkim wpisie próbował szukać sensu literatury w ogóle, a już na pewno nie będzie go podważał.

Ja Fugę przeczytałem dla tego mrowienia z tyłu głowy, które momentami, kiedy przystanę w tramwaju czy zamknę oczy przy biurku, zamienia się w galopadę myśli. Tak samo przeczytałem Atlas chmur. No to dlaczego, piorunie wschodni, Mitchellowi wystawiłeś lepszą, monumentalną ocenę? Przecież prostszy, przecież nie tak przygnębiający, nie tak mocny. Za słabość podniosłeś ocenę, cymbale? Za rozrzucone poetyckie śmiecie?

Nie.

Atlas chmur dostał prawie najwyższą notę za to, że proporcja pomiędzy ilością owych mrowików, które pozostają na czytelniku po lekturze choćby w najmniejszym stopniu poruszającej, a czystą radością obcowania z opowiadaną przez narratora historią, jest niemal doskonała.

Fuga dostała bardzo mocną przecież ósemkę za to (czy też przez to), że ta proporcja jest mocno zachwiana na rzecz „ambicji”. Na tyle, że często każe niemal całkowicie odrzucić to, co i jak mówi Szostak, a skupić się na deszyfracji tego, o czym mówi. A, moi drodzy, nie możemy zapomnieć, że cały czas siedzimy w szufladzie. Szufladzie beletrystyki, która skrzypi, kiedy zamiast „fabuła” mówimy „fabularyzacja”.

Spekulant dostał bardzo mocną ósemkę za to, że proporcja jest mocno zachwiana na rzecz „rozrywki”. Na tyle, że debaty o tym, czego na pierwszy rzut oka nie widać, byłaby zwykłą nadinterpretacją. Tutaj wszystko jest widoczne, wszystko jest proste, ale nie prostackie, zrozumiałe, ale nie wulgarne. I jest, kurka, fajne. Jak ja nienawidzę tego słowa.

Czy cały ten przydługi i wyraźnie zbyt krótki wywód oznacza, że lekturą idealną byłby thriller osadzony w świecie bojówek Kartezjusza i komandosów Locke’a? Nie wiem. Dajcie mi go do ręki, dajcie przeczytać, to ocenię.

Komentarze


earl
   
Ocena:
0
Dlatego ja nigdy nie zwracam uwagi na ocenę wystawioną przez recenzenta, bo ona mi nie mówi nic. Dla mnie miarodajne jest tylko i wyłącznie to, co zawiera się w treści - czyli opis fabuły oraz analiza mocnych i słabych stron książki.
20-12-2012 22:45

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.