» Blog » Co, jak i kiedy czytnik zmienia
19-10-2013 22:43

Co, jak i kiedy czytnik zmienia

Odsłony: 708

Człowiek młody i poważny (z naciskiem na i), kiedy zacznie swój żywot zawodowy (tudzież półzawodowy, czy, jakby to należało nazwać w tym przypadku, jednosiódmozawodowy), ma okazję wydać więcej pieniędzy niż zawżdy wydawał. U mnie poszło to w kierunku, w którym zwykle idzie: pierwszą przyczyną pozostają książki, ostatnim celem – literatura.

Zainwestowałem w czytnik.

Opis problemu najłatwiej zacząć od zaznaczenia tego, co wydaje się oczywiste, ale jakoś łatwo o tym zapomnieć: zakup kundla (tudzież każdego innego e-papierowego tałatajstwa) to tylko wierzchołek góry lodowej. Podobno to ustrojstwo jest tak delikatne, że najmniejsza stłuczka może zakończyć się bardzo nieprzyjemnie; co prawda Amazon dba o swój wizerunek i nie ma problemów z realizacją gwarancji, ale przecież nie po to się taki czytnik kupuje, żeby potem obywać się bez niego i czekać aż wróci. No więc okładka. Szczerze mówiąc, nie znam się na tym, kupiłem pierwszą z elektromagnesem, jaka nawinęła mi się pod rękę, ale to spokojnie wydatek kilkudziesięciu złotych. A cała zabawa zaczyna się jeszcze później.

Książki kupuje się hurtem. Jeśli hurtem się czyta, oczywiście, ale to jest właśnie jeden z moich największych problemów. E-booki, niestety, nabywa się nieco inaczej: mało, ale dużo. Mało podczas jednego zakupu, dużo w, ekhm, rozliczeniu ogólnym. U mnie wygląda to tak: wchodzę sobie rano (we wrześniu) lub wieczorem (w niewrześniu) na Świat Czytników, znajduję jedną, dwie, trzy pozycje, które mnie interesują, poklikowuję, czekam pięć minut, włączam kundla, a ten merda ogonem, bo ma dla mnie coś nowego. I tak w kółko. Okazuje się, że niby nigdy nie wydaje się dużych kwot, zwykle jakieś dwadzieścia czy trzydzieści złotych, ale jak to wszystko podliczyć...nie jest dobrze. Na ratunek przychodzą Wolne Lektury, ale to kropla w morzu potrzeb. Bo co mi po Schulzu, kiedy właśnie chciałbym Murakamiego; co po Nietzschem, kiedy przydałby się King. Nie ukrywajmy: czytnika nie da się używać bezfinansowoboleśnie.

Ale przecież dżentelmeni nie rozmawiają o pieniądzach, zwykle ich nie mają, dlatego też chciałbym o czym innym. Tych, którzy jeszcze swojego czytnika nie mają, pewnie interesuje to, czy wygodnie. Uwaga, odpowiadam: tak, wygodnie. Bardzo. A zapach kleju, a szelest kartek, a dotyk, a wspomnienia...ble, ble, ble. Nie mi o tym, ja mam w domu bibliotekę, ale oprócz niej posiadam trzy jednostki zdrowego rozsądku i każda mówi: na e-papierze czyta się lepiej. Nie inaczej; lepiej. A jak jeszcze jest pejperłajtowe podświetlenie...tylko dzięki niemu przeczytałem Tworki (POLECAM!) i sporą część Balladyn i romansów (nie dokończyłem, ale raczej będę odlecał). Świetna rzecz.

Warto w końcu o tym, co najważniejsze: czy czytnik czyni czytelnicze czynności czystszymi. Czyli: jak ten mały cudak zmienia (zmienił) użytkownika (mnie). Przede wszystkim, zacząłem więcej czytać. Serio. Czytam sporo (nie zdarzył się od dawna rok, żeby było to mniej niż sto dwadzieścia książek), poświęcam lekturom większość wolnego czasu i, przyznam szczerze, nie spodziewałem się, żebym bez radykalnego przyspieszenia samego procesu był w stanie wycisnąć z tych kilku godzin dziennie więcej. A jednak się da! Można, bo z czytnikiem idziesz wszędzie: do wanny (wcześniej tego nie praktykowałem, w łazience, jak każdy prawdziwy mężczyzna, zajmowałem się gazetami; zkobieciałem), do sklepu, do tramwaju, do autobusu, do pociągu i kolejki miejskiej. Oburzeni zakrzykną, że przecież i książki nie czują się w podróży czy półpodróży źle. A moim nigdy nie było ze mną dobrze poza łóżkiem (no cóż...) i fotelem, a że należę do ludzi ugodowych i bezkonfliktowych, to niezbyt często z nimi wojowałem; jeśli już, to podczas dłuższej wycieczki, rzadko kiedy podczas wesołych przygód z komunikacją miejską. Teraz mam wszystko, za przeproszeniem, w dupie – wyciągam kundla, trzymam sobie w jednej ręce, nic mnie nie obchodzi, odjeżdżam na jednorożcu. Wyniki są całkiem fajne: we wrześniu przeczytałem równo dwadzieścia książek (zarówno cienkich, jak Kandyd Woltera czy Wśród swoich Oza, jak i grubszych: Dziennik Gombrowicza i Wahadło Foucaulta Eco), w październiku, jak na razie, dziewięć. Wszystko wskazuje na to, że czytnik pozwoli mi przekroczyć liczbę stu pięćdziesięciu książek rocznie, co dla mnie samego jest sporym zaskoczeniem.

Ktoś powie, że powyższe statystyki to morderstwo na literaturze, podejście suche i pozbawione miłości do książki, czytelniczy grzech i autobałwochwalstwo. Moja odpowiedź w wersji ugrzecznionej: to tylko ilustracja, naprawdę czytam dla przyjemności i satysfakcji, nie po to, żeby pompować się kolejnymi liczbami, a czytnik pozwolił mi oddawać się mojej pasji częściej. Wersja anarchistyczna: stfu!, if u know what I mean...

Wreszcie crème de la crème, wszystko co najlepsze w jednym miejscu: co czyta się na czytniku. Jeżeli ktoś nie zakonotował, to proszę wrócić do akapitu o kupowaniu e-booków i zrozumieć jedno: ja nie nabyłem jeszcze żadnej książki elektronicznej, o której mógłbym powiedzieć, że przeczytałbym ją tak czy inaczej (a tak naprawdę to mam na kundelku Króla Bólu, Perfekcyjną niedoskonałość i Inne pieśni, ale to się nie liczy, bo już dawno przeczytałem. Po prostu nie mogłem się opanować jak szły po dychu od sztuki.). Wręcz przeciwnie! Kupuję takie rzeczy, których nie przeczytałbym w żadnym razie, a które akurat gdzieś tam są za półdarmo. A efekty – spektakularne!

Od dłuższego czasu czytam dużo prozy mainstreamowej i klasycznej, więcej niż fantastyki, choć w żadnym wypadku się od niej nie odcinam; tak jak kiedyś wszedłem w nią, poszukując innych wrażeń, innych emocji, innej poetyki (Boże, jak pięknie to wygląda; pomyśleć, że mowa o wyborze jedenastolatka), tak teraz odpływam, ale wciąż w tym samym kierunku. Na moim kundlu nie ma więc fantastyki – z tą stykam się, kiedy przyjmuje formę grubych tomiszczy. Czytnik natomiast rozpychają twórcy kojarzeni z prozą realistyczną: Munro, Irving, McCarthy. I nawet nie wyobrażacie sobie, jakie to piękne! Gdyby nie promocje na Publio, Virtualo i Woblinku, nigdy nie poznałbym Gestów Karpowicza. A to piękna książka jest. Może na końcu zbyt wielki dystans, może zbyt brutalne zgilotynowanie akcji, ale warto, zdecydowanie warto. Balladyny gorsze. Gdyby nie czytnik, do dziś nie przeczytałbym Obok Julii Rylskiego. A to świetna rzecz jest. Może na końcu nie do końca, może druga połowa zdecydowanie gorsza od pierwszej, ale warto, zdecydowanie warto. Ale Warunek lepszy (czytałem w fizyku). Gdyby nie kundel, o Munro usłyszałbym dopiero wtedy, gdy dostała Nobla. A tak przeczytałem Taniec szczęśliwych cieni i byłem szczęśliwy. Drogie życie czeka na swoją szansę, pewnie w listopadzie. Gdyby nie ten cały ambaras, nie przekonałbym się boleśnie o tym, że proza McCarthy'ego zdecydowanie nie jest dla mnie. Droga (fizyczna) była doskonała, ale przeszła gdzieś obok mnie. Krwawy południk na e-papierze już tak doskonały nie jest, a też przechodzi obok. Nie wina to czytnika, a zawodnika (WTF did I just say...).

Nie chciałbym, żebyście po poświęceniu swojego czasu na lekturę mieli jakiekolwiek złudzenia: czytnik (niekoniecznie kindle, choć z innymi miałem tylko minimalną styczność) to genialny gadżet dla każdego, kto lubi czytać. Wydawać się może, że zyski są niewspółmierne do kosztów, że za dużo trzeba w tę zabawę wsadzić, aby cokolwiek wyjąć, że po dwóch tygodniach i tak rzuci się w kąt. Nic bardziej mylnego. Czytnik zmienia perspektywę. Niech tam – czytnik zmienia wszystko!

PS Tekst znajduje się także tutaj. Czytajcie gdziekolwiek :), chociaż ja wszedłbym tam, żeby zobaczyć, jak durną nazwę udało mi się wymyślić.

Komentarze


Draker
   
Ocena:
+1

Nie zgodzę się co do tej wytrzymałości Kindle'a. Ja jednego załatwiłem rok temu samym noszeniem w torbie (żadnego rzucania, upadków itp.). Objawy klasyczne, z zewnątrz nie ma śladu uszkodzenia, ale część ekranu zastyga z ostatnio otwartą treścią i przestaje się odświeżać. Wszystko po niecałych dwóch miesiącach używania.

21-10-2013 11:49
Szponer
   
Ocena:
0

Dziwne, mój zjechał ze mną kawałek Polski i nic mu nie jest. Trzyma go w futerale i nigdy nic mu się nie stało.

21-10-2013 12:11
Z Enterprise
   
Ocena:
0

Nie wyobrażam sobie, jak mogłem tyle lat żyć bez czytnika. To tak jak ze zmywarką do naczyń, tudzież pralką - kto to posiada, dla tego niepojętym jest stan sprzed ;)

A ja odwrotnie - odkąd mam tablet, przestałem czytać cokolwiek. 

21-10-2013 13:29
Wlodi
   
Ocena:
0

@Z

Czytnik, czy tablet? Jeśli, to drugie to jestem w stanie zrozumieć powód. =)

E-papier > ekran LCD

21-10-2013 14:05
Draker
   
Ocena:
+1

Trzyma go w futerale i nigdy nic mu się nie stało.

Może ten futerał jest tutaj kluczowy albo ja po prostu miałem pecha :)

21-10-2013 17:10
Scobin
   
Ocena:
+1

Ja też noszę w funerale*, czytnik przeżył już parę miesięcy takiego noszenia w plecaku. :)

* W futerale. ;)

21-10-2013 22:51
~

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
e papier, tablet, czytnik - dla mnie nie ma różnicy. W tablecie siedzę kilka dobrych godzin dziennie, ale czytanie książek jakos nie działa
22-10-2013 11:57
Exar
   
Ocena:
0

A jak wygląda sprawa licencji na te książki? Czy za 20 lat Twoje dzieci też będą mogłby je przeczytać? Czy raz sciągasz i nie masz więcej dostępu? Nie bardzo się orientuję w tych nowych technologiach:D

23-10-2013 08:32
Cooperator Veritatis
   
Ocena:
+2

Czytnik zrewolucjonizował moje czytelnictwo. Wprawdzie to nie Kindle, tylko Prestigio za 300zł, ale trzyma się już prawię rok i dzielnie sobie radzi z większością rzeczy, które czytam, choć jak będę wymieniać, zwrócę uwagę na pewne rzeczy.

Czytam przede wszystkim stare pozycje, które zostały zdigitalizowane w ramach różnych uczelnianych projektów bibliotek cyfrowych - książki wydane ostatni raz przed pierwszą wojną światową, pamiętniki z połowy XIX wieku etc. Dostęp do nich inaczej miałbym na zasadzie wyprawy do jakiejś uczelnianej biblioteki i czytania pod czujnym okiem bibliotekarki, która by się spodziewała, że posmaruję książkę grubą warstwą majonezu i zacznę ją jeść. O ile w ogóle te książki znalazłbym gdzieś w Polsce, bo liczba zdigitalizowanych zasobów różnych uniwersytetów anglosaskich potrafi zrobić niezły mętlik w głowie - lektury na dziesięciolecia. 

Zaprawdę, przyszło nam żyć we wspaniałych czasach dla humanistów. :)

24-10-2013 09:09
Tyldodymomen
   
Ocena:
+3

Mówisz o zarobkach czy prestiżu społecznym? (;;)

24-10-2013 11:33
Alamo
   
Ocena:
+2

Jeszcze dodam kolejną zaletę takiego czytnika. Przydatny zwłaszcza dla czytających w innych językach słownik. Wystarczy tylko kliknąć słowo i już mamy definicje, zamiast wertować słownik albo się jedynie domyślać się znaczenia.

24-10-2013 15:52

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.