O seksie, kiczu, sztuce i nowych graczach
W działach: RPG | Odsłony: 22Dziś trochę smęcenia od pana nieaktywnego. Toczę wojnę z internetem; blog jest jedną z ofiar, ale nie bójcie się, wyjdzie z tego.
Dziś bez tytułów akapitów. Puść sobie Guthriego na pocieszenie.
TL;DR? Przeczytaj tytuł. Jeżeli już go przeczytałeś, i wciąż nie wiesz o czym będzie to wpis, nie mogę dla Ciebie już nic zrobić.
Lubię nowych graczy. Nie nowych w drużynie czy nowo wprowadzonych do kampanii, ale dopiero zaczynających grać w RPG. Ostatnio wprowadzałem do RPG chłopaka o imieniu Włodek - posłużę się nim więc jako przykładem na którym wytłumaczę, za co ich lubię (pytałem go o zgodę, nie obrazi się).
Włodek słyszał ode mnie o RPG już wcześniej. Podsłuchiwał moje rozmowy ze starymi kumplami od DnD na papierosku i zainteresowało go, w co gramy. Opowiedziałem mu więc całą historię; co się robi, o co chodzi, jakie ma sie możliwości, z czego sie korzysta i dlaczego fajnie jest grać w RPG. Zajęło mi to sumarycznie pewnie z trzy godziny rozłożone na cały tydzień. I tu mógłbym skończyć niby, Włodzimierz zna teorię, chce wpaść na sesję i mówi że przyniesie 0,7.
Ale nie. Bo kiedy ktoś chce, żebym wprowadził go w RPG, staram się spełnić jego prośbę jak najlepiej. Dlatego oprócz opowieści o tym jak wygląda RPG, opowiadam mu o tym jak powinna wyglądać sesja.
Zaznaczam, że zachowujemy powagę. Że wszyscy inwestujemy w nią mnóstwo swojego czasu i byłoby bardzo nie cacy gdyby jedna osoba nam ten czas zmarnowała. Że gramy w RPG aktywnie, tj. nie robiąc niczego jednocześnie - na picie, jedzenie, telefon po pizzę czy rytualny taniec na cześć księzyca o północy robimy przerwę. Staram się nauczyć nie tylko jak grać w RPG, ale także zaproponować pewien szacunek do gry.
Czy robię to, bo taki ze mnie manipulacyjny łobuziaczek, który lubi sobie wychowywać graczy pod siebie? Tak Nie.
Robię to, bo zostałem poproszony o wprowadzenie danej osoby na sesję - moją sesję. Mogę pokazać danej osobie jak my gramy w RPG, jak wygląda nasza sesja, i opisuję ją w całej rozciągłości. Gdyby chodziło o zupełnie ogólny opis, dałbym mu do przeczytania fragment poda do Klanarchii, wiecie który.
Tu może nasunąć się pytanie, skąd u mnie takie nastawienie, dlaczego traktuję sesję jak religijny rytuał. Odpowiedź na to pytanie wpisuje się w temat starej jak świat dyskusji do której nie będę tu wracał.
Otóż jestem już (dosyć) doświadczonym graczem w RPG, więcej latek w nie gram niż mam paluszków, a gracze z pewnym doświadczeniem i bagażem zagranych sesji mają tendencję do traktowania sesji raczej jako wspólnie tworzonego dzieła sztuki, w które trzeba włożyć wiele pracy i które wcale nie jest jakąś szaloną rozrywką. Taki interaktywny projekt, z którego jesteśmy dumni i który z zadowoleniem wspominamy, który (jak każdy inny rodzaj "sztuki", jestem przekonany) nas rozwinął, na którym zyskał nasz gust, intelekt, charyzma, dzieki któremu być może rozwinęliśmy się duchowo (jak ktoś lubi taką spirytualistyczną gadkę).
U Włodka tego nie ma, ale jest coś innego, występującego rzadziej, a przez to chyba cenniejszego. Jest zapał, jest cheć do gry, jest czerpanie prostej radości z sesji. My swoimi postaciami zabiliśmy już miliony orków, on swoim wojownikiem przeciął jednego i cieszy się jak dziecko. My mamy plik kart postaci z niezwykle rozbudowanymi indywdualnościami na nich rozpisanymi, ale przeglądanie ich daje raczej satysfakcję niż jako taką rozrywkę. Włodzimierz na sesji odgrywa mniej przekonującą postać, podejmuje mniej realistyczne decyzje, doprowadza do mniej ciekawych sytuacji, nie wprowadza ekscytujących wątków - nie ma jeszcze takiego "warsztatu", żeby robić to odruchowo - ale mimo to na sesji bawi się lepiej niż my wszyscy razem wzięci. Nie pamiętam, kiedy ostatnio miałem na sesji gracza równie zaangażowanego co on.
Odnosze czasem wrażenie - nie wiem, czy Wy też tak macie - że kiedy rozpocznę kampanię RPG, zagram kilka sesji, a później kampania się sypie, to raczej doświadczeni gracze z ekipy chcą ciągnąć ją dalej. Nowy chce sie bawić, ta postac już odrobinę mu się znudziła, chciałby poznać coś nowego - poprowadzić grę, zagrać zaklinaczem, zagrać potężniejszą postacią, w innej konwencji, albo odgrywać nowa super głęboka postać która wymyślił (i bede drowem, i wszyscy będa myśleli że jestem zły, a ja tak naprawde bedę dobry i bedzie mi smutno dlatego). Doświadczony gracz natomiast nie ma już nic do odkrycia - on rozumuje inaczej, on ma projekt do zamknięcia, dzieło do wypieszczenia.
Tu se dam dygresję.
Lubię na swoich sesjach kicz. Lubię mhrok, shatana, ciehrpienie, mroczne demony rozszarpujące duszę, krzyki rozpaczy, kruki urojenia i łzy nad ciałem ukochanej kiedy srebrny sztylet wciąz jeszcze spoczywa w jej drobnej dłoni.
Jednocześnie doskonale zdaję sobie sprawę z tego, jak bardzo banalne, płytkie, śmieszne i przemielone są te tematy. Wiem, że "gimbusy tak grajom" i nie obchodzi mnie to. Dziwne byłoby, gdyby ktoś nie rozgrywał od czasu do czasu sesji w klimatach które lubi tylko dlatego że sa infantylne - co, czy udawanie że jestem rycerzem i biegam po lochu za smokiem nie jest infantylne?
Dlatego bardzo lubie od czasu do czasu zrobić typowo kiczowatą, mhroczną sesję, oczywiście dla grających też lubiących ten klimat, gdzie możemy sobie poodgrywać swoich werterów i lady makbety.
I tu wracam do wczesniej poruszonego tematu. Kiedy gram tego typu sesję ze starym wyjadaczem, to jego powaga jest sztuczna, a i dystans spory - wiem, bo tak jest i u mnie. Nie oznacza to, że nie bawimy sie dobrze, ale cholera, nie bawimy się nawet w jednej setnej tak jak Włodek, wczuwający się jak basista w solówkę, który swoim absolutnie-no-gdzie-tam-nie-Drizztem rzuca się w pretekstową fabułę bedąc święcie przekonanym że uczestniczy w wiekopomnym wydarzeniu, w najgłebszej i najdoskonalszej sesji RPG w historii, a rano, wychodząc, obwieszcza że chyba zacznie pisać ksiazkę o losach swojego bohatera. Prajsles.
Chciałbym tak umieć, naprawdę. Chciałbym móc zrobić sobie nowego save'a i poczuć, jak to było na początku, nie tracąc tego co już sobie wypracowałem.
I tak, wiem doskonale, że są na poltku osoby które dłużej grają w RPG niż ja żyję. I chyba właśnie dlatego o tym piszę. Bo skoro już teraz z pewną zazdrością spoglądam na "świeżaków", to - co bedzie za piętnaście lat?