07-05-2007 10:52
Constar - lustracja
W działach: Konwenty, Polterowanie | Odsłony: 11
Zgodnie z życzeniem słaknionego ognia i krwi tłumu użytkowników Poltera ;), zamieszczam tutaj relację z poniedziałkowego spotkania z Constaru 2007 pt. "Stare vs Nowe", na którym to razem z beaconem występowaliśmy w roli piewców nowych trendów w RPG ;). Zapis dość subiektywny i na pewno niepełny - przychodząc na panel nie planowałem pisać z niego relacji i nie starałem się zapamiętywać szczegółów, także wszystkich uczestników tego spotkania proszę o uzupełnianie luk tudzież poprawianie błędów.
Odtajnianie teczek - let's get it started!
Panel, prowadzony przez beacona, lucka, Puszona i Urka, czyli mnie, rozpoczął się bodajże o godzinie 11 w niepełnym składzie - to znaczy, lucek się odrobinę spóźnił (z 5 minut może?). Do tego czasu mile wymienialiśmy argumenty z Puszonem, dzięki czemu doszliśmy do wniosku, że indie to tak naprawdę takie same erpegi jak inne, tyle, że eksplorujące określone aspekty rozgrywki oraz, że tak jak w mainstreamie, celem jest dobra zabawa, a indie po prostu dają precyzyjniejsze, ale jednocześnie mniej uniwersalne narzędzia do osiągania tej dobrej zabawy.
Następnie przybył lucek, sala się zapełniła czasowo, i zaczął się flejm ;). lucek wcielił się rolę złego gliny, próbującego wszelkimi sposobami zdyskredytować systemy "nowej szkoły", upierając się szczególnie na systemach Open Play. I niestety - pomimo moich uwag "że indie nie równa się open play", taki ton przybrała pozostała część panelu - publiczność, szczególnie ta "reakcyjna" (pozdro Matrix ;)) utożsamiała indie jedynie z grami pokroju InSpectres. Nasze głosy jako obrońców indie niewiele pomagały, ale cóż - niewiele więcej mogliśmy zrobić tak naprawdę, chcąc zachować zimną krew i poziom wypowiedzi ;).
Pamiętam też, że pojawiły się głosy, że indie to tak naprawdę nic innego, jak zmiany, którym erpegi podlegają od początku swojego "istnienia". Tutaj szacunek dla ja-prozaca za podanie na to przykładów, szkoda, że dyskusja nie potoczyła się właśnie kierunku omówienia zapowiedzi najbliższych zmian oraz próby przewidzenia, jak to się może zakończyć.
Zamiast tego część publiczności, podsycana przez lucjana jego ciętymi, ale populistycznymi uwagami, zaczęła bronić stanowiska, że open play (w domyśle - indie) nie są prawdziwymi grami RPG. Nikt nie potrafił odpowiedzieć na moje pytanie, dlaczego i jaka jest definicja gier RPG w takim razie, ale ogólna atmosfera "obrony czystości hobby" była łatwo wyczuwalna. Wtedy z pomocą ;) przyszedł nam dotychczasowy antagonista, repek, który twierdząc, że co prawda gry indie nie są dla niego (o tym w następnym akapicie), to nie można im odmówić bycie erpegami i że nie trzeba ich aż tak demonizować. Pamietam, że gdzieś w tym momencie Duce wystąpił w roli powiewu świeżości, opisując pokrótce mechanikę konfliktów między graczami (?) w Burning Empires. A tak, bo pojawiła się także tematyka scysji między graczami, które dla niektórych były patologiami i rozwiązywanie których powinno odbywać się na poziomie social contractu, a dla innych (tzn. nas ;)), o ile nie wychodziły poza sferę ściśle rozumianej przygody, mogły doskonale być rozwiązywane przy pomocy mechaniki, co oferuje część systemów indie.
W innych częściach dyskusji repek wysunął także dwa ważkie argumenty - otóż, stwierdził, że to, co gry indie umożliwiają za pomocą mechaniki i zasad, których do osiągnięcia zamierzonego efektu należy przestrzegać, można osiągnąć w klasycznych grach, powołując się jedynie na odpowiednio skonstruowaną umowę społeczną. Drugim argumentem, wysuniętym trochę później, był zarzut "planszówkowatości" gier indie, z czym chyba nawet ja-prozac się zgodził (stał wtedy przy tablicy, pamiętam), przy czym za planszę uznaliśmy wtedy wszelkie dostępne narzędzia, które daje gra indie i przekroczenie których często - gęsto równa się z popsuciem rozrywki. Argumentem przemawiającym za planszówkowatością indie była też AFAIR wąska specyfikacja tematyki sesji rozgrywanych w systemach indie.
Poruszona była też kwestia sztywnych mechanik gier indie - jakoby to odgrywanie postaci było najważniejsze, a trzymanie się zasad było tylko niepotrzebnym dodatkiem. Z tym się nie mogliśmy zgodzić, co też uczyniliśmy ;). Ale antyindie i lucek twardo obstawali przy swoim - gry indie ograniczają grających, tak więc są złe. W końcu jednak udało się ich przekonać, że nie tyle ograniczają, co zawężają/skupiają się na określonych aspektach gry, wśród których może być odgrywanie postaci, kreowanie opowieści, konflikty, eksplorowanie mechaniki, etc.
W tym momencie zbliżaliśmy się do końca dyskusji. Żadnej ze stron nie udało się przekonać drugiej do "swojego" sposobu grania (pomijając fakt, że argumenty obrońców starego porządku były miejscami wybitnie populistyczne i nie fair <"beacon, co robiłeś w '93 roku? Bo ja zaczynałem swoją przygodę z erpegami", przy czym należy pamiętać, że obydwoje z beaconem wywodzimy się z rocznika '89 ;]>), ale za to udało nam się dojść do wspólnych wniosków - wszyscy bawimy się tym samym hobby, tyle, że korzystami z innych narzędzi. Gramy tak, jak nam się podoba i dobrze nam z tym. Czyli mit o "fałszywych RPG" indie został przełamany, a fandomowe 'dinozarły' dały swoje błogosławieństwo nowym trendom w RPG - tyle, że sami nie wyrazili za bardzo chęci zabawy nimi. Czyli tak naprawdę 1:0 dla nas, ale był to wynik osiągnięty na ciężkiej drodze usłanej różnymi złośliwymi docinkami, niemerytorycznymi argumentami, niechęcią i krwiożerczym luckiem. Aż chce się powiedzieć - i kto tu jest męczennikiem, co? ;)
Ze spraw okołopanelowych - co jakiś czas musiałem uciszać i grozić palcem neishinowi, który wyjątkowo głośno szeptał ;). Wstręciuch :D. Puszon natomiast występował w roli dobrego gliny - kiedy tylko lucek pojawił się na sali, z dobrotliwym i lekko zakłopotanym uśmiechem przyglądał się, jak Matrix & co. jeżdżą po naszym stanowisku, ale głosu generalnie nie zabierał. I dobrze, jeżeli nie pomagał, to przynajmniej nie przeszkadzał ;). Don't get me wrong - bardzo fajnie się z nim szeptało, kiedy akurat ktoś z sali po raz trzeci powtarzał ten sam argument :].
Odnośnie teczki drugiej, dotyczącej tzw. Sprawy Komentarza na Blogu Ariocha zapewne wolałby wypowiedzieć się autor tegoż komentarza, ale jako właściciel komputera, na którym był pisany, i osoba pośrednio zainteresowana mogę powiedzieć, że w komentarzu tym nie było ani słowa odniesienia do naszych prelekcji / panelu dyskusyjnego. beacon wysunął tylko powtórzone tutaj argumenty odnośnie braku merytorycznych podstaw do zarzutów stawianych Constarowi przez Ariocha. Zrobił to z dużą dawką złośliwości, fakt, ale przeważały jednak konstruktywne uwagi. Nie licząc ostatniego akapitu, który jednak przytoczy zapewne beacon, jeżeli będzie chciał ;).
EDIT ON: Teraz doczytałem, że niektórzy domagali się ;) informacji na temat prelekcji o metagrze, odnośnie której stawiał nam zarzuty Arioch. Powtórzę więc po raz kolejny - jego zarzuty tyczyły się błędnego wyjaśnienia director stance'a oraz niejasności przy klasyfikacji partycypatjonizmu. Obydwie kwestie AFAIR zostały przez niego naprostowane, a my przyznaliśmy mu rację. Odnośnie "definiowania na potrzeby prelekcji" - chodziło o metagrę, na naszej prelekcji odnoszącej się do wszystkich zachowań związanych z sesją, ale nie odnoszących się bezpośrednio do przygody, oraz ogólnie postaw, które wg nas można przyporządkować graczom zgodnie z preferancjami, a Arioch obstawał przy stanowisku, że stance'y zmieniają się w trakcie gry i nie można ich "globalnie" przyporządkowywać. Powtarzam - ani razu nie stwierdziliśmy, że odwołujemy się do teorii GNS, a Arioch przy prostowaniu naszych słów był dość spokojny i miły. Raz tylko dość ostrymi, ironicznymi słowy zarzucił nam mieszanie w głowach słuchaczy. Przyjęliśmy to do wiadomości i nie kontynuowaliśmy tematu, bo nie o tym była prelekcja. Dalszych interakcji na linii prelegenci - Arioch nie było, jak dla mnie temat był skończony, a o konflikcie nie można było mówić - Arioch najwidoczniej uważał inaczej. EDIT OFF.
Druga teczka ma też mały aneksik - mojego maila wysłanego Ariochowi, w którym lepiej lub gorzej odparłem jego zarzuty wobec naszych punktów programu i poprosiłem, aby wyjawił mi, dlaczego wylał akurat na nas aż tyle jadu w relacji. Mail był pisany maksymalnie ugrzecznionym, rzeczowym tonem, bo na serio chciałem z Ariochem sprawę wyjaśnić. Ten nie pofatygował się na tyle nawet, aby odpisać mi w mailu prostymi słowy "Nie mam ochoty o tym pisać / mówić". Zamiast tego wolał odnieść się do tego na swoim forum:
"Teraz ludzie się dziwią, że nie odpowiadam na blogowe czy mailowe zaczepki, tylko zlewam. A ile można się babrać w całym tym syfie? ;)" (źródło).
Cóż - po co i dlaczego zrobił to właśnie tam i w takiej, a nie innej formie - oceńcie sami.
Powtarzam - jeżeli w którejkolwiek z teczek ktokolwiek zauważy jakieś potknięcie albo lukę, niech śmiało pisze w komentarzach. Na swoje usprawiedliwienie podam zawczasu, że to wszystko miało miejsce już jakiś czas temu, a ja nie starałem się specjalnie zapamiętywać szczegółów - skąd mogłem wiedzieć, że aż taki flejm z tego będzie? ;)
Odtajnianie teczek - let's get it started!
Panel, prowadzony przez beacona, lucka, Puszona i Urka, czyli mnie, rozpoczął się bodajże o godzinie 11 w niepełnym składzie - to znaczy, lucek się odrobinę spóźnił (z 5 minut może?). Do tego czasu mile wymienialiśmy argumenty z Puszonem, dzięki czemu doszliśmy do wniosku, że indie to tak naprawdę takie same erpegi jak inne, tyle, że eksplorujące określone aspekty rozgrywki oraz, że tak jak w mainstreamie, celem jest dobra zabawa, a indie po prostu dają precyzyjniejsze, ale jednocześnie mniej uniwersalne narzędzia do osiągania tej dobrej zabawy.
Następnie przybył lucek, sala się zapełniła czasowo, i zaczął się flejm ;). lucek wcielił się rolę złego gliny, próbującego wszelkimi sposobami zdyskredytować systemy "nowej szkoły", upierając się szczególnie na systemach Open Play. I niestety - pomimo moich uwag "że indie nie równa się open play", taki ton przybrała pozostała część panelu - publiczność, szczególnie ta "reakcyjna" (pozdro Matrix ;)) utożsamiała indie jedynie z grami pokroju InSpectres. Nasze głosy jako obrońców indie niewiele pomagały, ale cóż - niewiele więcej mogliśmy zrobić tak naprawdę, chcąc zachować zimną krew i poziom wypowiedzi ;).
Pamiętam też, że pojawiły się głosy, że indie to tak naprawdę nic innego, jak zmiany, którym erpegi podlegają od początku swojego "istnienia". Tutaj szacunek dla ja-prozaca za podanie na to przykładów, szkoda, że dyskusja nie potoczyła się właśnie kierunku omówienia zapowiedzi najbliższych zmian oraz próby przewidzenia, jak to się może zakończyć.
Zamiast tego część publiczności, podsycana przez lucjana jego ciętymi, ale populistycznymi uwagami, zaczęła bronić stanowiska, że open play (w domyśle - indie) nie są prawdziwymi grami RPG. Nikt nie potrafił odpowiedzieć na moje pytanie, dlaczego i jaka jest definicja gier RPG w takim razie, ale ogólna atmosfera "obrony czystości hobby" była łatwo wyczuwalna. Wtedy z pomocą ;) przyszedł nam dotychczasowy antagonista, repek, który twierdząc, że co prawda gry indie nie są dla niego (o tym w następnym akapicie), to nie można im odmówić bycie erpegami i że nie trzeba ich aż tak demonizować. Pamietam, że gdzieś w tym momencie Duce wystąpił w roli powiewu świeżości, opisując pokrótce mechanikę konfliktów między graczami (?) w Burning Empires. A tak, bo pojawiła się także tematyka scysji między graczami, które dla niektórych były patologiami i rozwiązywanie których powinno odbywać się na poziomie social contractu, a dla innych (tzn. nas ;)), o ile nie wychodziły poza sferę ściśle rozumianej przygody, mogły doskonale być rozwiązywane przy pomocy mechaniki, co oferuje część systemów indie.
W innych częściach dyskusji repek wysunął także dwa ważkie argumenty - otóż, stwierdził, że to, co gry indie umożliwiają za pomocą mechaniki i zasad, których do osiągnięcia zamierzonego efektu należy przestrzegać, można osiągnąć w klasycznych grach, powołując się jedynie na odpowiednio skonstruowaną umowę społeczną. Drugim argumentem, wysuniętym trochę później, był zarzut "planszówkowatości" gier indie, z czym chyba nawet ja-prozac się zgodził (stał wtedy przy tablicy, pamiętam), przy czym za planszę uznaliśmy wtedy wszelkie dostępne narzędzia, które daje gra indie i przekroczenie których często - gęsto równa się z popsuciem rozrywki. Argumentem przemawiającym za planszówkowatością indie była też AFAIR wąska specyfikacja tematyki sesji rozgrywanych w systemach indie.
Poruszona była też kwestia sztywnych mechanik gier indie - jakoby to odgrywanie postaci było najważniejsze, a trzymanie się zasad było tylko niepotrzebnym dodatkiem. Z tym się nie mogliśmy zgodzić, co też uczyniliśmy ;). Ale antyindie i lucek twardo obstawali przy swoim - gry indie ograniczają grających, tak więc są złe. W końcu jednak udało się ich przekonać, że nie tyle ograniczają, co zawężają/skupiają się na określonych aspektach gry, wśród których może być odgrywanie postaci, kreowanie opowieści, konflikty, eksplorowanie mechaniki, etc.
W tym momencie zbliżaliśmy się do końca dyskusji. Żadnej ze stron nie udało się przekonać drugiej do "swojego" sposobu grania (pomijając fakt, że argumenty obrońców starego porządku były miejscami wybitnie populistyczne i nie fair <"beacon, co robiłeś w '93 roku? Bo ja zaczynałem swoją przygodę z erpegami", przy czym należy pamiętać, że obydwoje z beaconem wywodzimy się z rocznika '89 ;]>), ale za to udało nam się dojść do wspólnych wniosków - wszyscy bawimy się tym samym hobby, tyle, że korzystami z innych narzędzi. Gramy tak, jak nam się podoba i dobrze nam z tym. Czyli mit o "fałszywych RPG" indie został przełamany, a fandomowe 'dinozarły' dały swoje błogosławieństwo nowym trendom w RPG - tyle, że sami nie wyrazili za bardzo chęci zabawy nimi. Czyli tak naprawdę 1:0 dla nas, ale był to wynik osiągnięty na ciężkiej drodze usłanej różnymi złośliwymi docinkami, niemerytorycznymi argumentami, niechęcią i krwiożerczym luckiem. Aż chce się powiedzieć - i kto tu jest męczennikiem, co? ;)
Ze spraw okołopanelowych - co jakiś czas musiałem uciszać i grozić palcem neishinowi, który wyjątkowo głośno szeptał ;). Wstręciuch :D. Puszon natomiast występował w roli dobrego gliny - kiedy tylko lucek pojawił się na sali, z dobrotliwym i lekko zakłopotanym uśmiechem przyglądał się, jak Matrix & co. jeżdżą po naszym stanowisku, ale głosu generalnie nie zabierał. I dobrze, jeżeli nie pomagał, to przynajmniej nie przeszkadzał ;). Don't get me wrong - bardzo fajnie się z nim szeptało, kiedy akurat ktoś z sali po raz trzeci powtarzał ten sam argument :].
Odnośnie teczki drugiej, dotyczącej tzw. Sprawy Komentarza na Blogu Ariocha zapewne wolałby wypowiedzieć się autor tegoż komentarza, ale jako właściciel komputera, na którym był pisany, i osoba pośrednio zainteresowana mogę powiedzieć, że w komentarzu tym nie było ani słowa odniesienia do naszych prelekcji / panelu dyskusyjnego. beacon wysunął tylko powtórzone tutaj argumenty odnośnie braku merytorycznych podstaw do zarzutów stawianych Constarowi przez Ariocha. Zrobił to z dużą dawką złośliwości, fakt, ale przeważały jednak konstruktywne uwagi. Nie licząc ostatniego akapitu, który jednak przytoczy zapewne beacon, jeżeli będzie chciał ;).
EDIT ON: Teraz doczytałem, że niektórzy domagali się ;) informacji na temat prelekcji o metagrze, odnośnie której stawiał nam zarzuty Arioch. Powtórzę więc po raz kolejny - jego zarzuty tyczyły się błędnego wyjaśnienia director stance'a oraz niejasności przy klasyfikacji partycypatjonizmu. Obydwie kwestie AFAIR zostały przez niego naprostowane, a my przyznaliśmy mu rację. Odnośnie "definiowania na potrzeby prelekcji" - chodziło o metagrę, na naszej prelekcji odnoszącej się do wszystkich zachowań związanych z sesją, ale nie odnoszących się bezpośrednio do przygody, oraz ogólnie postaw, które wg nas można przyporządkować graczom zgodnie z preferancjami, a Arioch obstawał przy stanowisku, że stance'y zmieniają się w trakcie gry i nie można ich "globalnie" przyporządkowywać. Powtarzam - ani razu nie stwierdziliśmy, że odwołujemy się do teorii GNS, a Arioch przy prostowaniu naszych słów był dość spokojny i miły. Raz tylko dość ostrymi, ironicznymi słowy zarzucił nam mieszanie w głowach słuchaczy. Przyjęliśmy to do wiadomości i nie kontynuowaliśmy tematu, bo nie o tym była prelekcja. Dalszych interakcji na linii prelegenci - Arioch nie było, jak dla mnie temat był skończony, a o konflikcie nie można było mówić - Arioch najwidoczniej uważał inaczej. EDIT OFF.
Druga teczka ma też mały aneksik - mojego maila wysłanego Ariochowi, w którym lepiej lub gorzej odparłem jego zarzuty wobec naszych punktów programu i poprosiłem, aby wyjawił mi, dlaczego wylał akurat na nas aż tyle jadu w relacji. Mail był pisany maksymalnie ugrzecznionym, rzeczowym tonem, bo na serio chciałem z Ariochem sprawę wyjaśnić. Ten nie pofatygował się na tyle nawet, aby odpisać mi w mailu prostymi słowy "Nie mam ochoty o tym pisać / mówić". Zamiast tego wolał odnieść się do tego na swoim forum:
"Teraz ludzie się dziwią, że nie odpowiadam na blogowe czy mailowe zaczepki, tylko zlewam. A ile można się babrać w całym tym syfie? ;)" (źródło).
Cóż - po co i dlaczego zrobił to właśnie tam i w takiej, a nie innej formie - oceńcie sami.
Powtarzam - jeżeli w którejkolwiek z teczek ktokolwiek zauważy jakieś potknięcie albo lukę, niech śmiało pisze w komentarzach. Na swoje usprawiedliwienie podam zawczasu, że to wszystko miało miejsce już jakiś czas temu, a ja nie starałem się specjalnie zapamiętywać szczegółów - skąd mogłem wiedzieć, że aż taki flejm z tego będzie? ;)