Omerta
W działach: Arystoteles w Skarpetkach, Lans, Teraz MY | Odsłony: 394Wiatr omiatał jego twarz ciepłym podmuchem. Z na wpół przymkniętymi powiekami Pan z Breslau leżał na werandzie wsłuchany w jazgot kosiarki sąsiada. "Za długo już tu tkwię" - pomyślał - "bez Internetu, bez Skypa, nawet telewizora w kuchni nie mam, żeby sobie jakiś serial obejrzeć... Czas to zmienić!".
Kiedy wysiadł z autobusu, zorientował się, że chyba ich wyrzuciło na autostradę. Przed jego oczami rozciągał się tragiczny widok - był w Warszawie! Nie zraził się tym jednak, ponieważ przypomniał sobie jedno miejsce, gdzie mogli jeszcze przesiadywać Ludzie z Miasta. Ruszył w tamtą stronę i po kilku dłuższych chwilach już stukał w okute żelazem drzwi.
Wizjer w drzwiach odsunął się ze szczękiem i para świńskich oczek spoglądała na niego przez chwilę, po czym bez słowa zadźwięczał zamek i wejście do lokalu stanęło otworem. Wsunął się do środka, a drzwi zamknęły się za nim z hukiem. "Trochę się zmieniło od ostatniego razu" - pomyślał - i skierował swoje kroki w stronę jednej z lóż. Z głośników sączyła się muzyka, a w rogu, przy rurze bujała się dziewczyna.
Nagle lokal zaczął się zapełniać. Widać było, że większa grupa schodzi się na umówiony wieczorek. Ni stąd ni zowąd - koło stolika pojawiła się kelnerka:
- Witam, nazywam się Łucja i będę obsługiwała Pana stolik - zaszczebiotała.
Pan z Breslał zmierzył ją wzrokiem... i zabrakło mu skali. Wyglądało, jakby była w stanie obsługiwać jego stolik z każdej strony naraz.
- Czy dałby się Pan zaprosić na prywatny show? - zapytała dziewczyna.
Pan z Breslau nie zdążył odpowiedzieć, bo wydarzenia zaczęły toczyć się bardzo szybko - najpierw koło uszu zaczęły mu świstać piłeczki pingpongowe, potem jakiś człowiek w okularach zajrzał do sali - najprawdopodobniej, żeby się pożegnać - i padł ze świecą wbitą w czoło. Potem zjawił się alfons szukając klientów, którzy zamówili u niego dziewczyny, i widać było, że bardzo mu się spieszy, bo panie ewidentnie chyliły się już nad grobem. Kiedy skupił znów wzrok na twarzy dziewczyny, zauważył, że brakuje jej pokaźnej części uzębienia - wtedy wpadł w panikę - w pośpiechu pozbierał piłeczki pingpongowe i wybiegł z klubu...
Koła pociągu miarowo stukały po torach. Z każdą minutą, gdy zbliżał się do Krakowa, czuł się coraz lepiej. Kiedy szperał w plecaku, szukając termosu, wysypały się z niego piłeczki... Już miał je pozbierać, gdy zauważył, że na każdej jest litera alfabetu staroaramejskiego - znał go, gdyż czasem pozbywał się przy jego pomocy nadmiaru gołębi na krakowskim Rynku. To jednak nie wszystko - rozsypane piłeczki ułożyły się w napis "OMERTA. JUTRO. BĄDŹ SAM.". Cały postój we Włoszczowej zastanawiał się jak to możliwe i kto mógł nadać tę informację...
Na Dworcu Głównym odetchnął pełną piersią - renoma krakowskiego powietrza znalazła już uznanie w świecie i nie była przesadzona, ale jemu to nie przeszkadzało, pachniało domem. Następnego dnia wybrał się na miejsce spotkania drżąc z ciekawości. Kiedy stanął przed drzwiami lokalu deszcz właśnie zaczynał stukać o nierówny bruk. "Teraz już wiem czego mi tak brakowało" - uśmiechnął się pod nosem i mocno pchnął drzwi.
W tym samym czasie gdzieś, komuś... wypadł odbyt.