05-04-2010 23:06
Priorytety
W działach: marudzenie, odliczanie! | Odsłony: 11
Nigdy nie byłam miłośniczką Przeminęło z wiatrem. Obraz Clarka Gable'a wyciskający na ustach Vivien Leigh najbardziej sztywny pocałunek w historii kina, to klątwa mojego dzieciństwa. Patrzyłam na moją matkę, osobę praktyczną i rozsądną, która chichotała niczym nastolatka na hasło „pomyślę o tym jutro” i czułam, jak ciarki przechodzą mi po plecach. Nie wspomnę już o tym, że film był zdecydowanie zbyt długi, zbyt nudny i zbyt sentymentalny. Egzaltowana bohaterka, która cieszy się sympatią milionów czytelników i widzów na świecie, potrafiła wzbudzać jedynie moją litość.
A jednak ostatnio spodobało mi się to hasło: „pomyślę o tym jutro”. Myślę, że zaczynam doceniać filozofię życiową dzielącą sprawy do załatwienia na ważne i ważniejsze. Do tej pory byłam chora, kiedy nie udało mi się wykonać planu dziennego, wszystko musiało być dopięte na ostatni guzik, bo inaczej przytłaczało mnie poczucie klęski. Dziś czuję dziką satysfakcję, kiedy Lonka jest położona do łóżka o przyzwoitej porze i bez krzyków, najpilniejsze sprawy są załatwione, a ja mam jeszcze odrobinę energii, żeby coś nabazgrać albo przeczytać. Wszystkie inne sprawy są zapisywane na specjalnej karteczce i załatwiane, kiedy mam na nie czas.
Przy okazji tworzenia takich list okazało się, że nie muszę robić ich sama – mogę je „zlecić” Łukaszowi, czasami nawet Lonce (choć to często wymaga ode mnie więcej energii niż zrobienie czegoś samodzielnie...) lub całkiem z nich zrezygnować i świat się nie zawali. Okazało się więc, że moje priorytety nie są wcale takie ważne, jak mi się wydawało – i na odwrót – sprawy, do których zazwyczaj nie przywiązywałam wagi okazują się niezwykle ważne. Na przykład:
- moja rodzina nie potrzebuje sutych obiadów z deserem siedem dni w tygodniu – czasami chcą zjeść byle co
- niewygłaskany kot to problem ze zbieraniem świeżo wypranych skarpetek po całym mieszkaniu
- Lonka wcale nie chce mieć przygotowanego ubrania w weekendy, woli ubierać się sama
- Łukasz, w przeciwieństwie do mnie, nie potrzebuje mega zróżnicowanej diety – do szczęścia wystarczyłoby mu spaghetti Bolognese
- moja rodzina woli potrawy bez wymyślnych przypraw i sosów
- tylko mnie przeszkadza, że zlew i umywalka nie są szorowane i dezyfenkowane codziennie
- tylko mnie przeszkadzają kocie kłaki na ubraniu
- Lonka bawi się o wiele lepiej, kiedy mama poświęci chwilkę na podkładanie głupich głosów za jej laleczki
- nie upiekłam w tym roku ani jednego ciasta na święta, a świat nadal istnieje.
Myślę, że na kolejne kilka, kilkanaście tygodni moja lista z priorytetami zmieni się jeszcze bardziej. Od dziś za cztery dni teoretyczny finał projektu Ninka. W ramach zmiany priorytetów – krótki wpis co wieczór, dopóki jestem w domu – w końcu jakoś trzeba udokumentować mega zmianę środowiska rodzinnego. ;)
A jednak ostatnio spodobało mi się to hasło: „pomyślę o tym jutro”. Myślę, że zaczynam doceniać filozofię życiową dzielącą sprawy do załatwienia na ważne i ważniejsze. Do tej pory byłam chora, kiedy nie udało mi się wykonać planu dziennego, wszystko musiało być dopięte na ostatni guzik, bo inaczej przytłaczało mnie poczucie klęski. Dziś czuję dziką satysfakcję, kiedy Lonka jest położona do łóżka o przyzwoitej porze i bez krzyków, najpilniejsze sprawy są załatwione, a ja mam jeszcze odrobinę energii, żeby coś nabazgrać albo przeczytać. Wszystkie inne sprawy są zapisywane na specjalnej karteczce i załatwiane, kiedy mam na nie czas.
Przy okazji tworzenia takich list okazało się, że nie muszę robić ich sama – mogę je „zlecić” Łukaszowi, czasami nawet Lonce (choć to często wymaga ode mnie więcej energii niż zrobienie czegoś samodzielnie...) lub całkiem z nich zrezygnować i świat się nie zawali. Okazało się więc, że moje priorytety nie są wcale takie ważne, jak mi się wydawało – i na odwrót – sprawy, do których zazwyczaj nie przywiązywałam wagi okazują się niezwykle ważne. Na przykład:
- moja rodzina nie potrzebuje sutych obiadów z deserem siedem dni w tygodniu – czasami chcą zjeść byle co
- niewygłaskany kot to problem ze zbieraniem świeżo wypranych skarpetek po całym mieszkaniu
- Lonka wcale nie chce mieć przygotowanego ubrania w weekendy, woli ubierać się sama
- Łukasz, w przeciwieństwie do mnie, nie potrzebuje mega zróżnicowanej diety – do szczęścia wystarczyłoby mu spaghetti Bolognese
- moja rodzina woli potrawy bez wymyślnych przypraw i sosów
- tylko mnie przeszkadza, że zlew i umywalka nie są szorowane i dezyfenkowane codziennie
- tylko mnie przeszkadzają kocie kłaki na ubraniu
- Lonka bawi się o wiele lepiej, kiedy mama poświęci chwilkę na podkładanie głupich głosów za jej laleczki
- nie upiekłam w tym roku ani jednego ciasta na święta, a świat nadal istnieje.
Myślę, że na kolejne kilka, kilkanaście tygodni moja lista z priorytetami zmieni się jeszcze bardziej. Od dziś za cztery dni teoretyczny finał projektu Ninka. W ramach zmiany priorytetów – krótki wpis co wieczór, dopóki jestem w domu – w końcu jakoś trzeba udokumentować mega zmianę środowiska rodzinnego. ;)