21-03-2006 22:34
Pink Floyd - Atom Heart Mother (1970)
W działach: Muzyka | Odsłony: 1
Tak wiem, tak wstydze się. Wstydzie się tego, że wielu, wielu genialnych płyt wydanych przed wieloma latami, przez wielu geniuszy, jeszcze nie słyszałem. Co poradzę, że młody jestem, a czasu na wszystko i tak mi brakuje. Ale obiecuję poprawę. Przesłucham klasykę stanowiącą korzenie, przynajmniej rocka. Obiecuję.
Pink Floyd znam tylko z The Wall i oczywiście Dark Side of the Moon. Z polecanki Drakera skorzystałem i przesłuchałem (ba, właśnie słucham kolejny raz) Atom Heart Mother.
Bardzo dziwny album, w zasadzie z jednym, tytułowym utworem. Suita ta trwa niemal 24 minuty i stanowi trzon, kręgosłup, płyty. Nawet więcej. Pozostałe utwory to jedynie miłe uzupełnienie, ale nikt nie ma wątpliwości, że utwór zagrany z orkiestrą, pozbawiony typowego wokalu, wzbogacony za to chórami, jest tym, co panowie z Pink Floyd chcieli pokazać światu.
I pokazali.
W tym utworze można się zakochać... albo przy nim zasnąć. Nie jest to utwór na co dzień, nie można go słuchać ot tak, jak Radia Zet. (Którego słuchać w ogóle się nie da, tak na marginesie). Wymaga uwagi, a następnie znajomości go, by towarzyszył w spędzaniu czasu.
Atom Heart Mother jest grą na emocjach, o ile uda się do nich dotrzeć, a do tego potrzebny jest odpowiedni stan Twojej duszy. Jeśli nie udą się dziś, spróbuj za pięć lat. Może wtedy, ale czy nie będzie już za późno?
Płyta do słuchania i do odczuwania. Nie na co dzień, co wcale nie przekreśla jej wartości. To ten szczególny typ muzyki, który zapada w pamięć głęboko, ale niekoniecznie ma się ochotę zbyt często go wyciągać na światło dzienne z czeluści własnego umysłu.
Pink Floyd znam tylko z The Wall i oczywiście Dark Side of the Moon. Z polecanki Drakera skorzystałem i przesłuchałem (ba, właśnie słucham kolejny raz) Atom Heart Mother.
Bardzo dziwny album, w zasadzie z jednym, tytułowym utworem. Suita ta trwa niemal 24 minuty i stanowi trzon, kręgosłup, płyty. Nawet więcej. Pozostałe utwory to jedynie miłe uzupełnienie, ale nikt nie ma wątpliwości, że utwór zagrany z orkiestrą, pozbawiony typowego wokalu, wzbogacony za to chórami, jest tym, co panowie z Pink Floyd chcieli pokazać światu.
I pokazali.
W tym utworze można się zakochać... albo przy nim zasnąć. Nie jest to utwór na co dzień, nie można go słuchać ot tak, jak Radia Zet. (Którego słuchać w ogóle się nie da, tak na marginesie). Wymaga uwagi, a następnie znajomości go, by towarzyszył w spędzaniu czasu.
Atom Heart Mother jest grą na emocjach, o ile uda się do nich dotrzeć, a do tego potrzebny jest odpowiedni stan Twojej duszy. Jeśli nie udą się dziś, spróbuj za pięć lat. Może wtedy, ale czy nie będzie już za późno?
Płyta do słuchania i do odczuwania. Nie na co dzień, co wcale nie przekreśla jej wartości. To ten szczególny typ muzyki, który zapada w pamięć głęboko, ale niekoniecznie ma się ochotę zbyt często go wyciągać na światło dzienne z czeluści własnego umysłu.