» Blog » Święta wojna fonograficzna
24-08-2009 03:36

Święta wojna fonograficzna

W działach: Muzyka, Niedomyślenia | Odsłony: 10

Święta wojna fonograficzna
"Sieci peer-to-peer uderzają w rynki filmów i muzyki, odciągając ludzi od kin i sklepów fonograficznych"

 

Czy aby na pewno?

 

No właśnie - Malakh w swoim artykule skupia się na literaturze, ale przy okazji rzuca parę opini, w moim przekonaniu stereotypowych, odnośnie innych rynków niszczonych ponoć przez piractwo. Filmami na razie nie będę się zajmował, natomiast muzykę postanowiłem ruszyć na poważnie. Poniżej próba analizy - kto naprawdę jest ofiarą starcia na linii przemysł muzyczny vs. piractwo.

 

Google wypluło dwa teksty z wiarygodnych raczej źródeł, w których możemy znaleźć informacje na temat zmian w przemyśle:

 

 

Trechę sobie pouprawiałem matematyki, ale obliczeń nie będę zamieszczał (zwłaszcza, że to proste obliczenia na procentach, w dużej mierze przybliżone), same dane i wnioski:

 

Sprzedaż płyt spadła w ciągu ostatnich 10 lat o 30%. Z drugiej strony sprzedaż cyfrowa stanowi już 20% rynku (10 lat temu nie było jej oczywiście wcale). Oznacza to, że de facto sprzedaż muzyki stanowi ok. 87,5% sprzedaży sprzed 10 lat. To spadek o ok. 12,5%. To na oko jakiś 1% rocznie,  licząc rok do roku.

 

Obecnie jakieś 95% kopii nagrań muzycznych to piraty. To oznacza, że w sumie wymiana muzyki (legalna i nielegalna) jest o ok. 1750% większa niż 10 lat temu. Oczywiście wtedy też istaniało piractwo "starego typu" - czyli ruscy na straganie sprzedający kasety i płyty CD po ćwierć ceny. Pamiętajmy jednak, że było ono znacznie mniejsze i dotyczyło głównie Europy Wschodniej. Przyjmijmy więc, że obecnie wymiana to jakieś 1000% tej sprzed 10 lat. 10 razy więcej nagrań muzycznych zastaje nabytych (obojętnie w jaki sposób) przez społeczeństwo. Jasne, z piraconymi albumami bywa tak, że po jednym przesłuchaniu są kasowane albo kurzą się na dysku. Tak czy inaczej - wymiana muzyki odbywa się właściwie poza udziałem rynku fonograficznego i jest na bank większa niż kiedykolwiek - tyle, że zazwyczaj nielegalna.

 

Bilety koncertowe podrożały dwukrotnie przez ostatnie 10 lat. Strzelam, że inflacji nikt nie doliczał, ale niech tam - oznacza to średni wzrost o niecałe 8% wzrostu co rok, licząc rok do roku. Tymczasem tylko w ciągu ostatnich trzech lat przychody z koncertów wzrosły o ok. 54% - czyli niecałe 16% rocznie, licząc rok do roku. To znaczy, że artyści rekompensują sobie straty ze sprzedaży płyt przez podnoszenie cen wejściówek na koncerty, ale wzrost nie wynika tylko z droższych  biletów, ale także z większej ich sprzedaży. Zyski z koncertów rosną dwa razy szybciej niż ceny biletów, przyjnajmniej w ciągu ostatnich 3 lat. Dokładnych danych z lat poprzednich nie mam, ale z tego co się orientuję, zyski również stale rosły.

 

Zmienił się stosunek przychodów z koncertów do przychodów z płyt - te pierwsze są większe od drugich (21,6 miliardów do 18,4 miliardów), odwrotnie niż jeszcze kilka lat temu. Co więcej - zyski z koncertów rosną znacznie szybciej (kilkanaście razy szybciej, jeśli idzie o ścisłość) niż spada sprzedaż płyt. Czyli rynek muzyczny jako całość jest większy niż 10 lat temu i ciągle rośnie.

 

Muzycy dostają 10-15% zysków ze sprzedaży albumów, reszta leci do firm fonograficznych i pośredników. Na koncertach natomiast odwrotnie - 90% inkasują muzycy, a tylko 10% idzie do menadżerów, techników, wydawcy itd. Skoro spada sprzedaż płyt, a rośnie z koncertów - oznacza to coraz  większe straty dla wytwórni fonograficznych... I coraz większe zyski dla wykonawców. Piractwo nakręca popularność koncertów, a tym samym nakręca zarobki artystów.

 

A teraz rysa na tym pięknym obrazie. Tym razem zacytuję fragment: "Piractwo internetowe uderza w lokalny repertuar. W pierwszej połowie 2008 roku liczba nowowydanych albumów we Francji spadła o 8%, liczba albumów nowych artystów zmniejszyła się o 30%, a udział lokalnego repertuaru w wydawniczych nowościach spadł w latach 2005-2008 z 15 do 10%. W Hiszpanii, w okresie od stycznia do listopada 2008 roku tylko jeden nowy lokalny artysta znalazł się na liście najlepiej sprzedających się albumów Top 50 – dla porównania w 2003 roku było ich 10."

 

Chwila - ustaliśmy, że artyści mają się ponoć świetnie, tak? Zarabiają lepiej, więcej wyciągają z koncertów i są dzięki temu mniej zależni od firm fonograficznych. Nowi wykonawcy powinni mnożyć się jak grzyby po deszczu, prawda? Więc czemu jest z tym coraz gorzej? Czyżbym gadał bzdury?

 

Kluczową wskazówkę daje nam Steven Van Zandt (gitarzysta Bruce'a Springsteena), cytowany w pierwszym artykule: "Płyta jest teraz tylko licencją, aby móc wyruszyć w trasę". Trudno się z tym nie zgodzić, skoro potem dodaje, że zyski z koncertów stanowią 95% całych jego zarobków. A jednak to te pozostałe 5% decyduje o wszystkim.

 

Chcesz znaleźć menadżera, który zajmie się twoją trasą koncertową? Wydaj płytę. Chcesz trafić na liczące się festiwale? Wydaj płytę. Chcesz, żeby puścili twój singiel w radiu? Wydaj płytę. Chcesz, żeby puścili twój teledysk w telewizji? Wydaj płytę. Chcesz recenzji? Wydaj płytę. Chcesz wywiadów? Wydaj płytę. Chcesz reklamy? Wydaj płytę. Ba! Jeśli nie wydasz płyty, nikt nawet nie spiraci ci jej w necie (tam jest 95% odbiorców, pamiętasz?).

 

Czyli mówiąc krótko - wydanie płyty to warunek konieczny dla rozpoczęcia jakiejkolwiek kariery muzycznej.

 

Płyta to "licencja na granie". A kto decyduje o wydaniu tej licencji? Koncerny płytowe. Koncerny, które zarabiają na tym coraz gorzej, co oznacza, że wydanie debiutanta to dla nich coraz bardziej ryzykowne przedsięwzięcie - więc robią to coraz rzadziej. Docieramy do głównej patologii współczesnego rynku muzycznego: grupa firm, która czerpie znikome zyski z popytu obecnego na rynku, jest niemal wyłącznym decydentem w sprawie podaży.

 

Gdyby dziś wynaleziono silnik na wodę, który doprowadziłby do bankructwa koncerny naftowe, wszyscy odetchnęliby z ulgą i potraktowali to jak normalne zjawisko konkurencji na rynku. Jednak kiedy wynaleziono rozpowszechnianie muzyki bez kosztów produkcji i dystrybucji, co dobija koncerny muzyczne, wszyscy nagle biją na alarm i zakazują tego z hasłem kradzieży na ustach.

 

Obecny rynek jest przestarzały i nie do naprawienia. Nowy rynek z darmowym rozpowszechnianiem muzyki jako normą radzi sobie świetnie i może z powodzeniem zastąpić ten stary. Jest tylko jeden warunek: cała branża - menadżerowie, organizatorzy koncertów, szefowie stacji radiowych i telewizyjnych, dziennikarze muzyczni oraz cała reszta osób niezwiązanych bezpośrednio z wytwórniami musieliby uświadomić sobie, że album muzyczny w materialnej postaci to kompletny archaizm. Traktowanie go jako warunku koniecznego dla zaistnienia muzyka jest równie sensowne, co wymaganie od niego, by znał i śpiewał chorały gregoriańskie.

 

Można więc powiedzieć, że teza Cory'ego Doctorowa dotycząca literatury s-f, cytowana przez Malakha, w takim samym stopniu odnosi się do współczesnej muzyki. Parafrazując: "Największym problemem twórcy muzycznego jest nie piractwo, ale niezauważanie jego dzieł. Ze wszystkich ludzi, którzy zdecydowali się nie poświęcać swojego czasu i pieniędzy na nasze dzieła, ogromna rzesza zrobiła to, ponieważ nie wiedzieli, że w ogóle istniejemy, a nie dlatego, że ktoś wręczył im darmowy album".

 

Serwis Jamendo zawiera obecnie ponad 23 tys. darmowych albumów. Ile z nich jest dostrzeganych przez kogoś poza fanowskimi maniakami muzyki i Creative Commons? Znikoma liczba. Co można zrobić, aby to zmienić? Patrząc z obecnej perspektywy skali niezrozumienia problemu - potrzebny nam jest cud. Konkretnie: jakiś początkujący zespół, który wszystkie swoje nagrania muzyczne udostępni wyłącznie w internecie, musiałby zdobyć nagle międzynarodową sławę. Bez koncernów, bez plastykowego krążka - tylko sieć. Wtedy dopiero wszyscy zobaczyliby jasny sygnał, gdzie obecnie znajduje się serce rynku muzycznego.

 

Ale czy da się to zrobić, przy takim oporze materii, bez promocji, bez teledysków i singli, bez żadnego wsparcia ze strony mediów, nawet internetowych? Dziś chyba nie. Ale jutro? Kto wie. Trzmajmy kciuki.

Komentarze


Siman
   
Ocena:
+1
"Jeszcze raz: jakie znajdujesz uzasadnienie dla sekwencji: (A) ściągam sobie za darmo płytę muzyka X, (B) idę na koncert zapłacić muzykowi Y? ;-)"

W tym, że należy zredefiniować pojęcie własności intelektualnej i w tym, że pewne przywileje, nawet jeśli uzasadnione, nie są dane raz na zawsze. W XIX w. artysta nie miał możliwości zarobienia na kopiach swojego dzieła, był "skazany" na koncerty. W XX w. pojawiła się możliwość rozpowszechniania kopii i pojawiły się zarobki artystów z tego tytułu. W XXI w. technologia kopiowania została tak udoskonalona, że muzycy znów stracili możliwość zarobku na tym (ale z komercyjnego punktu widzenia nie są stratni, z artystycznego IMO nawet zyskują). Rozwój technologii dał artystom nowe formy zarobku, a potem je odebrał. Ot, nieuniknione zmiany cywilizacyjne.

W zasadzie muszę więc dać negatywną odpowiedź na twoje pytanie o moją troskę o jednostkę - nie patrzę na zjawisko jednostkowo, patrzę na proces gospodarczo-kulturalny. I jestem przekonany, że właśnie minęliśmy punkt graniczny, po którym zmiana jest nieodwracalna. Nie ma sensu ocenianie tego w kategoriach moralnych, lepiej zastanowić się, jak najlepiej rozwiązać problemy w nowych warunkach. A prawo czy rynek prędzej czy później będą musiały się dostosować.


"Na świecie jest wiele rzeczy, których nie zmienię, ale nie muszę się na nie zgadzać."

Ale to nie jest wyzysk ani niesprawiedliwość społeczna. Ja zyskuję, bo dostaję darmową muzykę, muzyk zyskuje, bo może ją rozpowszechniać bez ograniczeń i więcej zarabiać. Jasne, są sytuację, których nie mogę zmieniać, ale nie chcę się na nie zgadzać. Ale z mojej perspektywy to jest sytuacja, której ja nie chcę zmieniać, więcej, chcę ją jeszcze bardziej rozwijać, bo IMO jest świetna. Dlaczego więc mam czuć wyrzuty sumienia z tego powodu? :)
24-08-2009 20:01
Scobin
   
Ocena:
+1
Ciekawa perspektywa (piszę to bez ironii), podobny pomysł przychodził mi kiedyś do głowy (że nasze pojęcie własności jest mocno uwarunkowane historycznie), ale nigdy nie próbowałem go usystematyzować. Jak w takim razie proponowałbyś zredefiniować własność intelektualną?

Swoją drogą: może nie ma sensu ocenianie w kategoriach moralnych zmian w kształcie kultury, ale ocenianie własnych decyzji podejmowanych w dowolnych warunkach takowy sens już ma.


Co do tego zmieniania/niezmieniania: nie jestem pewien swojego prawa do osądzenia, że oto zaszła zmiana kulturowa, która uprawnia mnie do niepłacenia twórcy za jego muzykę.

Wydaje mi się też, że zestawianie obecnej sytuacji z XIX stuleciem jest o tyle ryzykowne, iż rozwój praw autorskich w wieku XX był moim zdaniem krokiem w dobrą stronę (i dlatego nie tyle należy patrzeć w przeszłość, przeskakując pewną epokę, co raczej skupiać się na nowych rozwiązaniach). Ale to może prawo analogii do nieścisłości. ;-)


PS (25 VIII, g. 9.20): Zedytowałem komentarz, gdy Siman odpisywał – przepraszam za zamieszanie (jeden z przytoczonych przez Simana cytatów wyleciał z ostatecznej wersji mojego wpisu).
24-08-2009 20:10
Siman
   
Ocena:
0
"Jak w takim razie proponowałbyś zredefiniować własność intelektualną?"

Ja nijak, bo jak mówię, ta redefinicja już się dokonała, tylko nie została jeszcze zaakceptowana. Ale w dużej mierze to nieformalne powielenie Creative Commons:

"każdy może je [dzieła] ściągać, rozpowszechniać, tłumaczyć, modyfikować, generalnie robić, co chce – aby tylko każdorazowo zaznaczał, kto jest autorem, a przede wszystkim nie czerpał z tego żadnych zysków".


"Co do tego zmieniania/niezmieniania: dlaczego jakiś ktoś ma się cieszyć, że ludzie ściągają jego utwory, a na koncerty chodzą do konkurencji? :)"

Zapytam przewrotnie: dlaczego firma ma się cieszyć, że ludzie oglądają ich reklamę, a kupują produkty konkurencji? A popatrz, tysiące firm cieszy się i inwestuje w to miliardy dolarów. ;)

Jeśli z komercyjnego punktu widzenia potraktować muzykę nie jak produkt, a jak materiał reklamowy, to podejście ma sens. Reklama opiera się na masie. Internet opiera się na masie. Zasada masy mówi: im więcej zobaczy, tym więcej kupi. Rozpatrywanie tego w skali jednostki nie ma sensu: to jakby analizować deszcz z perspektywy jednej kropli wody.
24-08-2009 20:40
Scobin
   
Ocena:
+1
To jeszcze parę pytań. :)

Co z twórcami, którzy wydają płyty, ale nie koncertują, bo np. są nieśmiali albo nie chcą?

Co z twórcami, którzy udostępniają pliki w internecie, ale wyłącznie za kasę (odpada wtedy problem płacenia koncernom)?

Die, evolutionary unfitted Jedi scum? ;) Jeżeli jestem muzykiem i chcę dostać jakiekolwiek pieniądze, to jedyną możliwością jest koncertowanie? Czy to rzeczywiście dogodne wyjście dla wszystkich muzyków, którzy chcieliby choć trochę zarobić na swojej pracy?

I skąd wiemy, że granica została przekroczona już teraz, a nie np. za dziesięć lat? ;)
24-08-2009 20:58
Siman
    @Scobin
Ocena:
0
Można zatrudnić się jako twórca soundtracków lub w inny sposób tworzyć muzykę na zamówienie (np. do reklamy). Tyle pomysłów przychodzi mi do głowy. Bo prawda jest taka, że poza potencjalnymi nieznanymi mi wyjątkami aktywni wykonawcy muzyczni utrzymują się z koncertów od zawsze. Teraz tylko utrzymują się bardziej. ;) Więc w tym względzie niewiele się w działalności artystycznej zmieniło.


"Co z twórcami, którzy udostępniają pliki w internecie, ale wyłącznie za kasę (odpada wtedy problem płacenia koncernom)?"

Ale tu nie chodzi wcale o to, żeby nie płacić koncernom. To pytanie można zgeneralizować do sprzedaży cyfrowej w ogóle, czyli z pominięciem kosztów produkcji (iTunes jest tu koronnym przykładem). To już lepsze rozwiązanie, ale IMO też tymczasowe - opóźniające pewien nieunikniony proces. Ale może się mylę. W każdym razie wolałbym już płacić za ściąganie z sieci niż za płyty CD. Chciałem tego nawet spróbować - ale mój iTunes z jakichś powodów nie chciał zaakceptować faktu, że jestem z Polski. :P


"I skąd wiemy, że granica została przekroczona już teraz, a nie np. za dziesięć lat? ;)"

To już prędzej dziesięć lat temu. :) A pisząc "dzisiaj" miałem na myśli skalę raczej cywilizacyjną, więc ciężko wskazać tu konkretną datę.
24-08-2009 21:58
Scobin
   
Ocena:
+3
"Ale tu nie chodzi wcale o to, żeby nie płacić koncernom".

Ważne zdanie, bo nad większością takich dyskusji unosi się duch Zuych Koncernów i Dobrego Autora. Domyślam się, że chodzi o to, aby płacić nie za płyty, tylko... hmm, no właśnie, za co?


"Bo prawda jest taka".

A co na to metodologia historii? :)


"Chciałem tego nawet spróbować".

No to można poczekać jakiś czas, aż iTunes otworzy się na Polskę. Gdzieś ostatnio przeczytałem, że na Jamendo są ponad 23 000 darmowych albumów, na pewno na jakiś czas wystarczy. ;)

Ogólnie wydaje mi się, że Twój punkt widzenia jest dość spójny (a może to ja nie umiem dostrzec nieścisłości?), ale mocno kontrowersyjne jest zachowywanie się już teraz w taki sposób, jakby nowy porządek wszędzie zapanował. Innymi słowy: możliwe, że za jakiś czas (w naszym kraju kilkanaście lat?) uprawnione będzie ściąganie utworów jednego muzyka i chodzenie na koncerty innego, ale w tej chwili nadal uważam to za niewłaściwe.


"To już prędzej dziesięć lat temu".

A w Polsce też? :)


Jeszcze jedno przemyślenie: nie przemawia do mnie kultura, w której wszystkie "dobra" są za darmo. Boję się, że wtedy Martin przestanie pisać książki i wróci do seriali, a ja nigdy nie skończę czytać "Pieśni lodu i ognia". Pardon: skoro seriale też będą darmowe, to właściwie nie wiem, dokąd pójdzie Martin. Zostanie zawodowym copywriterem, podobnie jak wszyscy inni pisarze świata?

Innymi słowy, jeśli nawet sytuacja muzyków rzeczywiście wygląda tak, jak nakreśliłeś [brzmi to sensownie, ale chętnie przeczytałbym porządną odpowiedź drugiej strony; audiatur et altera pars ;)] – czy nie jest wyjątkowa? Oni mogą dawać koncerty, ale co mogą robić pisarze czy rzeźbiarze? Na miejscu rzeczonego Martina nieźle bym się wkurzył, gdybym za trzy miesiące zobaczył A Dance with Dragons w sieci (Stephenie Meyer się wkurzyła).

Ale może i tutaj jest coś, czego nie dostrzegam?
25-08-2009 09:28
~snoth

Użytkownik niezarejestrowany
    Burn the witch!! ;)
Ocena:
-2
@Scobin
Proszę nie przesadzaj z tym moralizmem, bo zawiewa to hipokryzją.
Wyobraź sobie, że chodzę do sklepu z muzyką, płytami, grami, filmami ect. A nie do wypożyczalni własności intelektualnej. Reklamy mówią, że w tym i tym sklepie kupię „..płyty za pół ceny” a nie prawo by móc sobie trochę posłuchać.

Prawo ma służyć społeczeństwu martwe oraz nie egzekwowalne przepisy jedynie szkodzą ego majestatowi. Od ich nieprzestrzegania się zaczyna a na rzeczach godzących w porządek społeczny i naprawdę szkodliwych się kończy. To możesz znaleźć w premiach prawa rzymskiego.

Świętoszkowate teksty z cyklu „wszyscy jesteście źli i grzeszni” czy „To nie honorowe” znamy już ze średniowiecza. Tych wyświechtanych hasełek używali, co bardziej występni i silniejsi żerując na słabszych. Ludzie tacy sami nie mieli oporów przed tym by

Wyjaśnij mi proszę o mondry bo z tego, co piszesz wynika, iż uważasz, że:
8 -12latki, których rodzice nie mają pieniędzy albo mają, ale, na co %innego nie mają się prawa bawić tak jak ich rówieśnicy z bogatszych domów. I to dlaczego bo ich rodzice mają problemy? Bravo!
25-08-2009 19:07
Scobin
   
Ocena:
+3
@Snoth

Jeśli faktycznie chcesz, żebym Ci odpowiedział, to napisz proszę bez nadinterpretacji. Nieobrażanie mnie (np. przez sugerowanie hipokryzji, przez słowo "mondry") też byłoby mile widziane.

Kiedyś bym na taki komentarz odpisał od razu, ale dziś widzę, że życie jest na to za krótkie.
25-08-2009 19:39
malakh
   
Ocena:
+4
8 -12latki, których rodzice nie mają pieniędzy albo mają, ale, na co %innego nie mają się prawa bawić tak jak ich rówieśnicy z bogatszych domów. I to dlaczego bo ich rodzice mają problemy? Bravo!

Niektórzy bawią się na Bahamach - ja nie. I gdzie tutaj sprawiedliwość?;p
25-08-2009 20:55
Alkioneus
   
Ocena:
+2
To, że artysta zarabia TAKŻE na koncertach nie daje nikomu prawa odbierania mu drugiego źródła zarobków. To co, że na koncertach zarabia więcej?


Jeśli przeforsować by punkt widzenia na kwestię piractwa propagowany przez koncerny, to artyści byliby wśród ofiar a nie pośród podmiotów czerpiących zyski. Tu chodzi o jedno - koncerny nijak nie mogą się pogodzić nie z faktem piractwa, ale z faktem tego, że zaczynają być pomijane w łańcuchu pokarmowym. Innymi słowy, czasy dyktatu zmierzają ku końćowi.

Problem leży w tym, że obecny przemysł fonograficzny zamiast nadążać za rozwojem technologii, to się chowa za fasadą prawa i oczekuje, że obecny stan rzeczy dopasuje się do nich. Ostatnie pozwy i wyroki w sprawach piracenia mówią same za siebie(choćby z innej beczki Wizards of the Coast).

Czemu artyści i niszowe wytwórnie przestawiają się nie na wydawanie płyt, ale na popularyzację zespołu przez internet i limitowane, wypichcone wydawnictwa? Żeby posiadanie płyty danego zespołu było nobilitacją. Jak w internecie 100,000 ściągnie płytę, to 1000 wyda większą kwotę, by mieć na półce zajefajną płytę z megawkładką. Jak nie będzie netu, to te firmy nie sprzedadzą nawet 100 płyt tego zespołu - brak rozpoznawalności marki.

Przykre jest to, że dinozaury zamiast wymrzeć lub dostosować się, to wciąż zaprzeczają temu, że stają się coraz mniej potrzebne i ISTNIEJE możliwość relacji SŁUCHACZ-ARTYSTA jako KLIENT-SPRZEDAWCA bez ich szanownego pośrednictwa.

I to nie jest demonizowanie.
To jest brak jakichkolwiek środków podejmowanych przez te koncerne, które za długo miały dyktat na podaż.

Ściągne 100 albumów, a kupię ten, który chcę mieć na półce. Nie ściągnę 100 albumów, to będę wybierał między ochłapami, które rzucą wytwórnie i nawet przy umiejętności orientacji w sferze muzyki, zamiast 3 z 100 albumów będę zmuszony do kupienia 3 z 20 albumów, któe zdominują rynek.
26-08-2009 02:22
Darken
   
Ocena:
+2
O, dzięki za Jamendo. :)

Swoją drogą ciekawa rzecz: Mam na dysku parę filmów, z 30 mp3 i zastanawiam się, czy dobrze robię.

Potem słyszę, że kumpel ma 2terabajty filmów i muzyki.

Nie mogę się czuć usprawiedliwiony (w moim odczuciu), za to, że ktoś robi to samo co ja robi to na większą skalę. Z drugiej strony coś jednak jest na rzeczy.

Internet jest ciekawym miejscem, gdzie nikt nad tobą nie stoi, kiedy podejmujesz decyzje.
26-08-2009 04:24
~mery sie nie loguje

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Piractwo muzyczne uderza tylko i wyłącznie w napęczniałych warchołów z koncernów muzycznych, którzy akurat najmniej przyczynili się do powstania muzyki za która dra się o kasę...

Dzięki internetowi i licencji Creative Commons mam nadzieję, że w końcu pospadają ze stołków i zajmą się czymś pożytecznym.

Niewielu zdaje sobie sprawę z tego, że artysta zarabia tylko i wyłącznie na koncertach i dlatego przykładowo nasz przaśny, swojski Feel koncertuje gdzie się da po 300 koncertów rocznie.
Wiele opasłych świń z przemysłu muzycznego, każe artystom podpisywać kontrakty w których zrzekają się całkowicie wpływów ze sprzedaży płyt w zamian za promocję oraz współpracę przy organizowaniu koncertów i kontraktów reklamowych.

Dystrybucja cyfrowa za pomocą sklepów pokroju Beatport, Juno czy iTunes jest podobnym złodziejstwem, bowiem sklepy te pobierają marże w wysokości 40-60% (niby za co?).

Jestem gorącym zwolennikiem muzyki opartej na Creative Commons.
Obecnie moja kolekcja netlabeli (czyli wydawców muzyki) liczy ponad 700GB i ciągle rośnie.
Oczywiście nie spotyka się tam komercyjnych twórców, ale muzyka częstokroć jest znacznie lepsza niż ścierwo wpychane masowo ogłupiałym ludziom na płytach CD.

Mam nadzieję, że już wkrótce, każdy zda sobie sprawę, ze najlepiej wspierać artystę chodząc na jego koncerty, a nie kupować płyty z których artysta i tak niewiele kasy uzyskuje. ;]
26-08-2009 20:20
Scobin
   
Ocena:
0
Oczywiście, gdyby koncerny nie istniały, Królestwo Niebieskie (to prawdziwe, bo życie to nie film) już dawno by zapanowało. :)

Informacja o marżach w sklepach internetowych jest ciekawa i ważna, dzięki. Mógłbym prosić o jakiegoś linka? Chętnie poczytam więcej i pewnie spróbuję się odnieść (chociaż to już po Polconie).
26-08-2009 21:14
Siman
    @Scobin
Ocena:
+1
"Ważne zdanie, bo nad większością takich dyskusji unosi się duch Zuych Koncernów i Dobrego Autora. Domyślam się, że chodzi o to, aby płacić nie za płyty, tylko... hmm, no właśnie, za co?"

Nie płacimy za dzieło, tylko za, nazwijmy to, ekskluzywne z nim obcowanie. Na koncercie, w kinie, w kolekcjonerskim wydaniu, w postaci szeleszczącego papieru i namacalnej objętości książki (w miejsce bezpłciowego ekranu i e-booka) itd. itp.


"Ogólnie wydaje mi się, że Twój punkt widzenia jest dość spójny (a może to ja nie umiem dostrzec nieścisłości?), ale mocno kontrowersyjne jest zachowywanie się już teraz w taki sposób, jakby nowy porządek wszędzie zapanował. Innymi słowy: możliwe, że za jakiś czas (w naszym kraju kilkanaście lat?) uprawnione będzie ściąganie utworów jednego muzyka i chodzenie na koncerty innego, ale w tej chwili nadal uważam to za niewłaściwe."

Dla mnie żyjemy w sytuacji kulturowej prohibicji: społeczeństwo niby potępia, a i tak bierze "spod lady". Nie widzę sensu w respektowaniu tego układu, tym bardziej w czekaniu na zmiany kolejnych kilkanaście lat.


"Jeszcze jedno przemyślenie: nie przemawia do mnie kultura, w której wszystkie "dobra" są za darmo."

IMO wpadasz w tym momencie w pewien uproszczony typ myślenia, podtrzymywany zresztą przez publiczny pijar - że ogólny dostęp do dóbr kultury prowadzi do jej upadku (czy też klęski biznesowej - zwał jak zwał). Tymczasem to nie jest prawda, o czym można się przekonać empirycznie, patrząc na współczesny rynek - w którym dobra kultury SĄ dostępne za darmo, a mimo to nie pojawia się sytuacja kryzysu (lub jest on pozorny albo spowodowany innymi czynnikami, jak pokazałem powyżej) - i to wcale nie dzięki walce z piractwem, bo jest ona jak do tej pory kompletnie nieskuteczna. Natura nie znosi próżni: tam gdzie znika jedna możliwość zarobku, zaraz pojawia się nowa (wcześniej niemożliwa lub niedostępna na taką skalę).


@Mery się nie loguje
"Piractwo muzyczne uderza tylko i wyłącznie w napęczniałych warchołów z koncernów muzycznych, którzy akurat najmniej przyczynili się do powstania muzyki za która dra się o kasę..."

Biorąc pod uwagę, że ogromna część wytwórni muzycznych została założona przez byłych lub aktywnych muzyków, nie mogę się z tobą zgodzić.

Jeśli ktoś ma zamiar zarzucać kapitalistom, że są kapitalistami, to nie na moim blogu, nie mam ochoty na antyburżuazyjną krucjatę. Jedyne, co koncernom można zarzucić, to małą elastyczność i zbyt zagorzałą ochronę przestarzałych modeli biznesowych. NIe czyni to z nich napęczniałych warchołów, nawet jeśli w kwestii poglądów na kulturę i przemysł muzyczny mi z nimi nie po drodze.
27-08-2009 21:27
~mery sie nie loguje

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Scobin >>> Niestety nie pamiętam już gdzie o tym czytałem, ale być może na tym świetnym blogu: http://pga.blox.pl/html

Siman >>> Ale przecież nie oczerniam nikogo nie bezpodstawnie tylko podaję fakty...

Warunki kontraktowe w mniejszych labelach, a tym bardziej prowadzonych przez aktualnych muzyków, są zdecydowanie korzystniejsze dla twórców, gdyż otrzymują większe marże ze sprzedanych krążków.

Tym czasem w gigantach pokroju EMI, Sony BMG czy innych już nie jest niczym ważnym, że zostały założone przez samych muzyków, bo to koncerny nastawione przede wszystkim na jak największy zysk.
I ja jakoś nie widzę niczego "mało elastycznego" w tym, że wydawca taki kroi sobie największy kawałek z tortu, którego wcale nie wytworzył.
wręcz przeciwnie właśnie, mam nadzieję że wkrótce tym kawałkiem się zatka i fiknie na zawał. ;]
Koncerny te nie są głupie i nie są nawet "mało elastyczne", bo praktycznie kontrolują większość rynku i w swych strukturach posiadają też i oddziały wydające ambitniejszą muzykę niż pojękiwania Dody, Britnej czy łomot komercyjnej sieczki z MTV i Vivy.

Tak czy siak nadal starają się, aby to wpływy firmy były najwyższe, a nie twórców muzyki...
27-08-2009 23:17
Siman
   
Ocena:
0
"Tym czasem w gigantach pokroju EMI, Sony BMG czy innych już nie jest niczym ważnym, że zostały założone przez samych muzyków, bo to koncerny nastawione przede wszystkim na jak największy zysk."

Jak każda firma. I nie mam z tym żadnego problemu, dopóki działają w legalny sposób.


"Koncerny te nie są głupie i nie są nawet "mało elastyczne", bo praktycznie kontrolują większość rynku"

Właśnie że nie kontrolują. O tym przecież napisałem całą notkę. :) Faktyczną kontrolę mają jedynie nad podażą nowych produktów (czyli płyt nowych wykonawców), bo ci starzy i z dobrą pozycją mogą sobie poradzić bez nich. A dzieje się tak tylko z powodu bardzo skostniałego myślenia środowiska muzycznego.

Wydawcy nie są elastyczni i dlatego piractwo wycina ich z rynku. System reguluje się sam, choć nie bez pewnych patologii. Normalna rynkowa konkurencja, nie trzeba temu dorabiać ideologicznej mordy.
27-08-2009 23:50
~mery sie nie loguje

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
To znaczy...

Koncerny kontrolują większość rynku, ale fakt, że tego legalnego i nie cyfrowego.
W ujęciu globalnym jest to jakieś 70% rynku muzycznego w łapach Universal, Warner, Sony BMG i EMI.

Starych, cwanych artystów mogą nawet i nie wydawać (choć i tak to robią, bo niby kto miałby tych artystów wydawać?), gdyż największe krocie mają na wypromowanych "gwiazdach", które są właśnie uwiązane kontraktami na wiele lat i zapewniają wilkie wpływy mamony.

Opasłe burżuje ;) są w strachu tylko dlatego, bowiem coraz bardziej rynek ten się kurczy z racji iż ludzie w końcu przekonują się do cyfrowej formy dystrybucji muzyki, gdzie koncerny te nie mają jeszcze zbyt głęboko zapuszczonych macek.

Nie mają "jeszcze", bo już na tym solidnie pracują zmieniając właśnie strategie rozwojowe, gdyż to w cyfrowej dystrybucji kryje się przyszłość muzyki i trudno darmo, by z niej rezygnowali na poczet jakichś małych graczy dotychczas...

Minie zresztą trochę czasu, a i co więksi dystrybutorzy cyfrowi zostaną wykupieni przez tych kolosów, no chyba że wcześniej kolosom nogi się ugną, czego bardzo im życzę. ;)

28-08-2009 00:36
Siman
    @Mery
Ocena:
0
Mojego wpisu to ty nie czytałeś chyba. :) Rynek sprzedaży dzieł muzycznych (w dowolnej formie) kurczy się z każdym rokiem i dystrybucja cyfrowa jedynie opóźnia ten proces, a nie jest jego przyczyną. Przyczyną jest piractwo, który to problem znajduję nierozwiązywalnym. Sprzedaż muzyki prędzej czy później szlag trafi (no, może poza ekskluzywnymi edycjami kolekcjonerskimi).

W miejsce zarobku na sprzedaży dzieł wchodzi zarobek na koncertach. A tu dominującą rolę mają artyści i nikt ich stamtąd nie wyprze.

"choć i tak to robią, bo niby kto miałby tych artystów wydawać?"

Nikt nie musi. Sami się mogą wydawać wypuszczając wszystko na licencji Creative Commons - co robi coraz większa ich liczba. O tym właśnie piszę. :)

Gorzej, że początkujący artyści jeśli to zrobią, to pozostaną niezauważeni. I tu właśnie przydałby się ktoś, kto by takich ludzi wyszukiwał i promował, nawet w zamian za udział w zyskach z koncertów. Jeśli tę rolę przejęłyby dawne koncerny muzyczne (tak, te opasłe burżuje, zresztą są już podobne próby), to mi to pasuje. Ale obawiam się, że owe koncerny są za bardzo zapatrzone w zarobek płytowy - i tu jest problem.
28-08-2009 02:42
~

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Spada, bo spada, ale to nadal są ogromne wpływy i raczej na pewno przez najbliższe parę lat utrzyma się to jeszcze na dość wysokim poziomie.
Gdzieś tam czytałem statystyki za pierwsze parę miesięcy 2008 i wynikało z nich, że pomimo globalnego trendu do spadku sprzedaży płyt, w USA o dziwo podniosły się staty o 10% w stosunku do analogicznego okresu w 2007 roku...

Trend jest ogólnie spadkowy, bo w końcu ludzie zaczynają dostrzegać, że ładuje się im w czerepy jakieś wymiociny muzyczne.
Gwiazdy o wyrobionej marce, pomimo spadku sprzedaży mimo wszystko nie mają problemów z opychaniem milionów sztuk krążków, a i nawet rynkowi debiutanci też to potrafią (vide Lady zGaGa).

Na koncertach był największy zarobek już i 50 lat wcześniej i nie jest to niczym nowym.
Przecież taki śp. Jackson nie zarobił miliardów na 100mln opchniętych "Thrillerach"...
Między innymi dlatego tak spora liczba wykonawców wydających wirtualne płyty na licencji CC, robi to, bowiem normalnie grają koncerty na których zarabiają.
Sam niebawem zacznę wydawać dwoją muzykę i tez będę to robił na licencji CC, bo uważam że tak jest najuczciwiej dla potencjalnego słuchacza.

A co do "początkujących", to obecnie promocja nie jest decydującym znacznikiem zdobywania popularności...
Jest cała masa artystów o których nie słyszy się an co dzień, a którzy mają już całkiem spore szwadrony wielbicieli i zarabiają kaskę na sprzedaży płyt i koncertach, jak chociażby kilku moich ulubieńców, jak Burial, Regina Spektor, Under Byen czy Tujiko Noriko.
Są też takie ewenementy, jak współczesna scena PsyTrance, która rocznie generuje dość spory przemiał gotówki, choć muzyka ta nie jest znana każdemu (ciekawe czy ktokolwiek z wypowiadających się tutaj wie o jaką muzykę mi chodzi bez patrzenia do wujka google ;]), a i tak spora część z nas jej wielbicieli uważa ją już za mocno skomercjalizowaną. ;)

Nawet dobrze się składa, że burżujskie koncerny nie wynajdują takich artystów i ich nie promują, bo pewnikiem zamiast miłej muzyki, zmanieryzowanego głosu i japońskich wokaliz, Tujiko Noriko po przemaglowaniu przez wielkiego wydawcę zamieniłaby się w japońską wersję zGaGi, wymachując cyckami na teledyskach i śpiewała o pierdołach ku uciesze plebsu... ;]
28-08-2009 15:01
~mery sie nie loguje

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
To byłem oczywiście, ja...
Zapomniałem kliknąć na nicka. :F
28-08-2009 15:02

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.