Rzeczywistość wirtualna, rzeczywistość wyśniona
W działach: Filmy, Polecanki | Odsłony: 17Oglądam sobie Incepcję i myślę - przechwaliłem. Postawiłem parę miesięcy temu twardą dychę Wyspie Tajemnic, a teraz będę albo musiał obniżać ocenę i przyznawać się do pomyłki, albo prosić administrację o wprowadzenie 11/10 do ocen na Polterze. Na szczęście ochłonąłem po seansie i nie będę musiał chyba przewartościowywać swoich ocen. Ale Incepcji i tak ta maksymalna się należy (na 90%, upewnię się na drugim seansie).
I to, co ciekawe, w dużej mierze z podobnego co najnowszy film Scorsese powodu. Tak samo jak tamten, to kompletny film gatunkowy. Można w nim znaleźć wiele schematów znanych chociażby z Ocean's Eleven, czy szerzej, z wszelkich obrazów określanych jako heist film. "Ostatni skok", gromadzenie ekipy, tworzenie planu doskonałego, który oczywiście sypie się w momencie realizacji, przedstawionej w charakterystyczny sposób wielu jednoczesnych akcji różnych członków grupy. Tyle że dla Nolana, tak samo jak dla Scorsese, przyjęty schemat nie jest krępującym gorsetem, a szkieletem, który swobodnie obudowuje znacznie bardziej rozbudowaną fabułą filmu.
Jest też świetny film science fiction. Żeby jednak przejść do tego punktu, musimy wyjaśnić sobie jedną kwestię. To NIE jest film o snach. Nie w ścisłym sensie. Sen opiera się na logice luźnych skojarzeń, między którymi umysł się porusza, "sny" w Incepcji - na logice całkiem klasycznej, przyczynowo-skutkowej. To przesłanka praktyczna. Brak w tym filmie elementów onirycznych, surrealistycznych czy irracjonalnych, mamy za to, jak to ujął recenzent serwisu IRS "schludne wnętrza, czyste miejskie ulice i dużo modernistycznej architektury" - to przesłanka artystyczna. Początkowo miałem wrażenie, że Nolan po prostu ma zbyt schludne, zbyt precyzyjne podejście do swojego dzieła, by pozwolić sobie na uwolnienie chaosu z naszych głów, dlatego narzucił te sztuczne zasady, by lepiej wyłożyć swoje idee (w przeciwieństwie do wspomnianego recenzenta nie doszukiwałem się u niego tak niskich pobudek, jak znajdowanie pretekstu do efektownych strzelanin i pokazywania efektów specjalnych. Zresztą, od kiedy niby Hollywood potrzebowało szczególnego pretekstu, by być Hollywood?).
Ale tak naprawdę zupełnie nie o to chodzi. Rzecz mamy wyłożoną bardzo jasno, wystarczy nawet sięgnąć do wyimków z dialogu Cobb-Ariadne umieszczonych w trailerze: "we create a world of a dream, we bring the subcject into that dream and they fill in thier secrets". Czy to brzmi jak wchodzenie do cudzych snów? Nie, to brzmi jak tworzenie klasycznych wirtualnych rzeczywistości i wpuszczanie tam ludzkich umysłów. Jedna różnica jest taka, że zamiast wykorzystywać do tego moc obliczeniową komputerów, wykorzystujemy znacznie efektywniejszą, choć trudniejszą do opanowania, moc wyobraźni tych właśnie umysłów. Mamy więc do czynienia z czymś, co na potrzeby tego wpisu nazwę Dreamed Reality - rzeczywistością wyśnioną. DR jest po prostu lepszą wersją VR - opartą o sen, wykorzystującą wiele mechanizmów snu, ale snem nie będącą.
Zauważmy, że Incepcja eksploruje te same kwestie, które poruszają filmy s-f traktujące o wirtualnych rzeczywistościach - kuszącą i niebezpieczną moc nieograniczonej kreacji, zwodniczą atrakcyjność tej fikcji, prowadząca do uzależnienia, przekładania jej nad rzeczywistość. Pudełkowe światy, a co za tym idzie: zagubienie granicy między kreacją a rzeczywistością. Pomysł Nolana, choć prosty, wprowadza całą tę problematykę na znacznie wyższy poziom. W tym sensie Incepcja jest nie tyle rozwinięciem Matrixa, co dziełem obnażającym jego banał. Bowiem mistycznie przekazana prawda: "there is no spoon" jest tyleż prozaiczna, co oczywista: łyżki nie ma i już. Tymczasem w najnowszym filmie Nolana łyżka istnieje lub nie, natomiast podstawowe pytanie brzmi: czy w ogóle jesteśmy w stanie określić prawdziwość którejś z tych ocen?
Można powiedzieć, że twórca Memento sprowadził problem do domu. Obawa przed wirtualną rzeczywistością wynika przecież właśnie z tego pierwotnego strachu: czy ja, ze swojego zawsze subiektywnego punktu widzenia, mogę stwierdzić, że to, co mnie otacza nie jest kłamstwem? Nie jest snem? S-f niejako "wyszła" z tym pytaniem poza naszą głowę. Nolan wprowadził je tam z powrotem. I w tym sensie jego dzieło jest krokiem naprzód w filmowej s-f (choć nie wykluczam, że nie on pierwszy na to wpadł).
Muszę tu też przy okazji nawiązać do recenzji Jacka Szczerby w Gazecie Wyborczej. Recenzent znajduje w elementach takich jak sejfy skrywające tajemnice umysłu jakąś symbolikę i demaskuje ją jako symbolikę banalną. Popełnia tu chyba typowy dla mainstreamowego krytyka błąd przykładania do filmu s-f złej miary. Sejfy bowiem nie są żadnym symbolem - są wprost wyrażonym elementem interfejsu, tak samo jak pigułki przebudzenia/zapomnienia w Matriksie nie robią za przebudzenia/zapomnienia symbole, ale wirtualną wizualizację, odpowiednik komputerowego przycisku "Uruchom".
Wracając do meritum: co w Incepcji najważniejsze, jest to film kompletny. Od dawna uważam, że najtrudniejszym wyzwaniem twórczym dowolnego rodzaju sztuki jest stworzyć dzieło jednocześnie atrakcyjne dla przeciętnego widza i wartościowe artystyczne. Wyważenie tych elementów jest zadaniem karkołomnym, równie łatwo jest stworzyć nadymający się od infantylnej filozofii bełkot wypełniony widowiskowymi scenami akcji, co obraz koncepcyjnie równie ciekawy co niestrawny. Ten film dźwiga ów problem doskonale. Nolan-twórca oraz Nolan-biznesmen dogadują się w zaskakujący sposób, zaś Warner najwyraźniej ufa zupełnie im obojgu i, co najważniejsze, dobrze na tym wychodzi. W zasadzie każdy element gra tu dokładnie tak jak należy: dobór obsady, muzyka, zdjęcia, sceny akcji, ich wyważenie nad resztą filmu oraz przede wszystkim - scenariusz. Incpecja zdaje prosty test: gdy myśleć o nim wyłącznie jako o filmie akcji, nadal świetnie się sprawuje (co widać po recenzjach: nawet ci marudzący na "drugie dno" stawiają wysoką ocenę za elementy, w które typowy hollywoodzki produkcyjniak celuje), zaś odarty z widowiskowości nie traci sensu i nadal ma wiele do zaoferowania.
Nolan w swojej perfekcji nie zapomina się, nie wpada w sterylność lub sztuczność. Nie szarżuje, ale i nie pozwala nigdzie na łatwy w tak rozbudowanej wizji chaos. Z odległości poseansowej widzimy jak skrupulatnie odmierzony jesto to film. Siedząc w kinowym fotelu nie czujemy tego w ogóle, poddajemy się, na zmianę, specyficznej dla reżysera atmosferze gorączkowości* i pełnej rozmachu wizji ludzi wplątanych w sieć wyśnionej rzeczywistości. Perfekcja w perfekcji - oto dzieło na miarę XXI wieku.
PS. Świetny sezon ma DiCaprio, czyż nie? A jako aktor grał już u niemal wszystkich współczesnych gigantów amerykańskiego kina. Cameron, Spielberg, Scott, Scorsese, a teraz Nolan. Czekać tylko, kiedy go Tarantino zwerbuje. ;)
*Określenie wzięte ze wspomnianej recenzji IRS. Bardzo trafnie nazywa nastrój zwłaszcza dwóch ostatnich filmów Nolana, więc kradnę.