Każdy-ma-swój-styl-grania-bullshit
W działach: Erpegi, Prywata, Polemika | Odsłony: 217W dobrym, tolerancyjno-polityczno-poprawnym tonie polterowym jest mówić, że każdy ma Swój Styl Grania™ i powinien się go trzymać. Jeden lubi z kostkami, drugi woli bez, jeden jest klimaciarzem, drugi napiernicza pedeki. Jeden chce wygrać, drugi dokonywać wyborów, trzeci symulować. Oni wszyscy powinni się unikać na sesji i generalnie grać w różnych drużynach (bliskich swoim klimatom), ale uśmiechać się do siebie na forum. Prawda? Ano, właśnie nie bardzo.
Ze mną było tak: zacząłem klasycznie, od pierwszego Młotka, potem były trzecie Dedeki. Potem rozpadła mi się pierwsza drużyna. Mało z tego pamiętam, początki są początkami. Potem grałem w różne rzeczy z różnymi ludźmi – a to Wiedźmin, a to NS, jakieś stare Wody, jakieś Zewy Ktulu, jakieś Cyberpanki. To nieważne.
Pewnych cudownych wakacji pojechałem do kolegi, z tej rozpadniętej, pierwszej drużyny, na działkę. Tam było jeszcze dwóch jego znajomych, wedle opowieści wyczesanych erpegowców. Postanowiliśmy zagrać w Legendę 5 Kręgów, którą podobno jeden z wyczesanych erpegowców prowadził w szczególnie wyczesany sposób. Pamiętam tylko, że zrobiłem sobie postać kobiety (pierwsza z dwóch postaci tej płci, którą grałem) Jednorożca, która miała jakąś podopieczną i na sesji, po dwóch piwach, wpatrzony w ognisko, na maksymalnej wczucie walnąłem jakiś kilkuminotowy, nauczycielsko-filozoficzny monolog w stronę tej podopiecznej, którego dziś w ogóle oczywiście nie pamiętam, ale wyczesany erpegowiec prowadzący tę sesję powiedział mi po niej: „stary, to było zajebiste!”. Z tego tytułu rozpierała mnie wielka duma i po raz pierwszy w życiu poczułem, że jestem Dobrym Graczem, który gra w Słuszny Sposób.
Ale mniejsza o moje młodzieńcze urojenia. Ważne, że tamta sesja była jak objawienie – wreszcie znalazłem ludzi, którzy nadawali na moich erpegowych falach i z którymi grało mi się znakomicie. Zawiązała się druga drużyna, z którą grałem regularnie (p0zd®0 dla Brejdaka a.k.a. młodego Fedora, Kamila i Tomka). Dla naszych rozważań, istotny jest styl gry, jaki preferowaliśmy. W punktach wyglądał on następująco:
Liczba graczy: mała, 2-3 osoby plus MG
Czas gry: krótki, 3-5 godzin
Częstotliwość gry: średnia, zazwyczaj jedna sesja na dwa tygodnie-miesiąc
Kampanijność: brak, tylko jednostrzałówki, zazwyczaj jeśli nie skończymy przygody na jednej sesji, nie kończymy jej nigdy. Co przygoda to nowa postać. Częsta zmiana systemów i/lub MG.
Systemy: przede wszystkim L5K, poza tym Mag, Manastyr, Deadlands oraz pojedyncze sesje w inne systemy
Mechanika: podrzędna wobec fabuły i opisu (czyli MG). Gracz nie ma prawa zginąć, bo kości tak powiedziały. Jeśli umiera, to tylko pod koniec sesji, w odpowiednio dramatyczno-bohaterskim stylu.
Styl gry: zdecydowanie filmowo-heroiczny, częste retrospekcje, cięcia scen, żadnych niepotrzebnych sytuacji rodzaju odgrywania podróży dzień po dniu, skupiamy się na tym, żeby było maksymalnie klimatycznie, efektownie i filmowo, a całość tworzyła spójną fabularnie historię.
Bohaterowie Graczy: przez duże Be, nawet jeśli mamy beginnerskie postacie, jesteśmy ważniakami i stanowimy centrum akcji. Każdy ma okazję czymś się popisać.
Wszystko, co powyżej napisałem, bardzo mi odpowiadało, poza trochę zbyt małą częstotliwością sesji. Niestety, po jakimś czasie, bodaj półtora roku, zaczęły odbywać się jeszcze rzadziej, zdarzyło się, że przez dwa-trzy miesiące nic nie graliśmy. Nawet jak się spotkaliśmy, często tylko pogadaliśmy, popuszczaliśmy filmiki z youtuba i rozchodziliśmy się do domów z mocną obietnicą, że następnym razem zagramy. Wychodziło to coraz rzadziej.
Grupa jako stała drużyna rozpadła się ostatecznie, kiedy jeden z graczy zwiał na studia do Krakowa (zupełnie nie straciliśmy kontaktu – od tamtej pory zagraliśmy parę razy). Trzeba było sobie znaleźć nową drużynę. W pewnym momencie inny mój stary znajomy zaprosił mnie na sesję do niejakiego Bonia. Na sesji u Bonia byłem wcześniej raz... zasnąłem w trakcie. Co prawda poprzedniego dnia rzuciła mnie dziewczyna, byłem w podłym nastroju, na sesję zostałem zaciągnięty w zasadzie na siłę i nie miałem zupełnie ochoty na granie, ale i tak pamiętam, że przez pierwsze 4 godziny nie działo się kompletnie nic ciekawego (kiedy z w/w ekipą rozgrywalibyśmy pewnie scenę finałową), więc nawet nie walczyłem z ciążącymi powiekami.
Na drugie podejście dałem się więc namówić tylko z powodu totalnej erpegowej posuchy, jaka mnie wtedy dotknęła. Było jednak dostatecznie znośnie, że przyszedłem na kolejne spotkanie. Za trzecim razem uznałem, że takie granie nawet daje radę. Koło piątej – że jest zajebiście i kiedy gramy znowu? Było to o tyle ciekawe, że styl tej, trzeciej już z kolei stałej drużyny (p0zd®0 dla Duszy, Kasi, Bonia, Sienia i Kwiatosza) wyglądał tak:
Liczba graczy: duża, 5-6, czasem nawet 7 osób plus MG
Czas gry: długi, 6-10 godzin, czasem dłuższe maratony, rekord to bodaj 15 godzin
Częstotliwość gry: częsta, minimum raz, czasem kilka razy w tygodniu
Kampanijność: wyłącznie – cały czas jedna kampania, jedną drużyną.
Systemy: prawie wyłącznie WFRP 2 ed.
Mechanika: nadrzędna wobec świata/opisu. Postać może zginąć/stracić pepeka w każdym momencie, jeśli z rzutu tak wynika
Styl gry: klasyczny jesienno-warhammerowy, zdecydowanie realistyczny*, żadnych cięć, gramy po kolei wszystkie prozaiczne wydarzenia – pięć dni wędrówki to odgrywanie pięciu dni wędrówki, z szukaniem pożywienia, rozkładaniem obozowiska, wyznaczaniem wart etc., brak zamkniętej fabuły, bliżej do jednostajnej „symulacji życia”. Życie awanturnika, oczywiście.
Bohaterowie Graczy: tylko z nazwy. Drużyna to zwykłe szaraki, nie wyróżniające się z tłumu, powoli pnące się w górę awanturniczej hierarchii. Jeśli wreszcie trafiają się jakieś bohaterskie sytuacje czy pałery, to więcej z nimi kłopotu niż pożytku.
To było ZUPEŁNIE co innego. Początkowo po prostu nie mogłem tego przetrawić. Byliśmy jakimiś nołłanami (przynajmniej wygląd postaci walnąłem sobie taki, że wyróżniała się tłumu), akcja wlokła się niemiłosiernie, żadnych heroicznych wyzwań, zero filmowości. Co to ma być, u licha? Rada 95% polterowiczów, gdybym poruszył ten wątek na forum: podziękuj ładnie za grę i zmień drużynę, masz inny Swój Styl Grania™.**
A jednak, po trzeciej, piątej, dziesiątej sesji zacząłem nagle odkrywać zalety takiej formuły. Grając cały czas jedną postacią, zacząłem się z nią niespodziewanie zżywać. Wcześniej seppuku mojego BG popełnione w dramatycznych okolicznościach albo śmierć w trakcie walki z bossem przygody było dobrym zwieńczeniem sesji. Teraz nagle świadomość, że pechowy wynik może mnie zabić/poważnie okaleczyć (a dni i tygodnie rekonwalescencji też przecież odgrywaliśmy!) sprawiała, że poczułem nieznane wcześniej emocje związane z rzutem kośćmi. Przestało chodzić o to, żeby walczyć jak najfajniej, ale o to, by przeżyć – może, jak się da, nie walczyć? Co więcej, MG często po kilku sesjach na powrót wrzucał jakiś dawno zapomniany wątek lub jego konsekwencje, BN-ów przyjaznych i nieprzyjaznych, co zazwyczaj wiązało się z niespodziewanymi zwrotami akcji. Ba, ponieważ starcia z ważniejszymi schwarzcharakterami albo inne dramatyczne sytuacje zdarzały znacznie rzadziej, faktycznie stawały się czymś wyjątkowym, oczkiwanym z napięciem. Wcześniej skonfliktowana, grająca przeciwko sobie drużyna to był po prostu inny pomysł na przygodę, teraz gdy któregoś razu jeden z BG okazał się zdrajcą i wyprowadził mnie prosto na zasadzkę starych wrogów, przez kilka minut po prostu nie mogłem pozbierać kopary z podłogi. Taki twist nie byłby możliwy przy jednostrzałówce.
Po około roku takiego grania co prawda nasza kampania zaczęła się przeżywać, zaczęło się zmienianie systemów i MG, roszady w drużynie i gra zaczęła nieco bardziej przypominać pierwszy przedstawiony model. Nie zmienia to faktu, że dane mi było grać w dwóch kompletnie różnych klimatach i oba okazały się dawać mnóstwo frajdy! W zasadzie nawet trzy, bo w międzyczasie zacząłem pogrywać w Indiasy, które reprezentowały styl z jeszcze innej beczki. Wniosek końcowy jest prosty: nie wierzcie w Swój Styl Grania™, nie wierzcie indiowcom naśmiewającym się z wszechwładnych MG***, ani starym wyjadaczom pogardliwie patrzącym na nowomodne wymysły***. Nie zaczynajcie gry z nową drużyną od postulatów do wpisania w umowę społeczną, próbujcie starych, nowych, innych sposobów epregowania! W RPG można czerpać fun ze wszystkiego. CBDU.
PS. Zapraszamy do kryptoreklamy: zawitajcie koniecznie na Orient Express na Falkonie, a w szczególności na moją sesję In A Wicked Age w niedzielę o 11. P0zd®0 666!
* Na ile opowiadanie sobie wymyślonych historyjek o świecie fantasy może być realistyczne. Precyzyjniej byłoby: autentyczny/dążący do autentyzmu.
** No dobra, przy odrobinie szczęścia rozkręciłby się flejm w którym każda ze stron atakowałyby zaciekle jeden z w/w stylów gry i broniła drugiego, co i tak po n+10 stronach skończyłoby się wnioskiem: są różne Swoje Style Grania™, wszystkie są ładne i uśmiechnięte, ale zmień drużynę.
*** Po uprzednim podkreśleniu, że każdy ma Swój Styl Grania™.