» Blog » Dziegć i inne przyjemności
08-04-2011 14:26

Dziegć i inne przyjemności

W działach: samo życie | Odsłony: 5

Dziegć i inne przyjemności
Jakiś czas temu czytałam wypowiedzi o stresowym wychowywaniu dzieci. Autorka jednej z popularnych książek, traktujących o tym, że bezstresowe wychowanie dzieci w Ameryce prowadzi donikąd, twierdzi, że tylko dzieci, które mają pod górkę coś osiągają. Pani* stawiała na kij, nie marchewkę. Idea chwalenia za wszystko, nawet za ostatnie miejsce w szkolnym turnieju jest śmieszna, to fakt, ale jeśli wziąć pod uwagę naszą „naszość”, skorygowałabym oba stanowiska. Niedawno dostałam info, że mój kumpel (z podstawówki i LO) wydaje książkę. Z jednej strony wydanie książki nie jest czymś szczególnym, FS wydaje je stadami, z drugiej, gdyby to było tak łatwe mielibyśmy tych autorów 20 razy więcej. Sama od pewnego czasu omijam polską fantastykę (a już fantasy szczególnie daleko), w myśl zasady, że warto bazować na sprawdzonych danych statystycznych (zebranych osobiście w latach poszukiwań). Były czasy, gdy miałam naprawdę dużo czasu na czytanie książek, kupowałam je kilogramami. Jakieś dwa lata temu na jakiś czas dałam sobie spokój z wszystkim poza horrorem, nieliczne wyjątki tylko potwierdzają regułę. To tak, jak z ciuchami, nie muszę co sezon sprawdzać, czy aby będę dobrze wyglądać w szarawarach lub spódniczce 5 centymetrów za kolano. Może komuś się to podoba, mi NIE. I dlatego, widząc zapowiedź książki w pierwszej chwili pomyślałam, rety, Pągos, przecież fantasy ssie. Nie podoba mi się mnóstwo rzeczy, bo jestem osobą kapryśną i rozpuszczoną. Mam w sobie coś z Azjatki, która machałaby batem nad wszystkimi, którzy nie spełniają moich oczekiwań. Wolałabym, żeby autorzy pisali tylko horrory, Zara wypuszczała tylko czarne płaszcze a cekiny były zabronione. Żeby wszyscy starali się w jednym, wytyczonym przeze mnie kierunku. Jednak niezależnie od tego, ile książek w swej karierze zrąbałam lub tylko uprzejmie zlałam, gdzieś we mnie tkwi dobra duszyczka, która docenia wkład autora w książkę, MG w sesję czy projektanta w artystyczne przyszywanie motylków na balerinkach. Zwłaszcza gdy widzę, jak bardzo kogoś (choć niekoniecznie mnie), ów produkt cieszy. Nie jesteśmy społeczeństwem „amerykańskim”, nie mamy przesytu pobłażliwości. Włażąc na nasze fora oceniające twórców napotykamy beczkę dziegciu, a każdy kolejny wpis kolejne łyżki dokłada nie bacząc na to, że ów składnik ma swoją wagę tylko w przypadku, gdy resztę stanowi miód. Nie chodzi o to, by w towarzystwie wzajemnej adoracji gładzić się po członkach, ale żeby czasem po ludzku docenić czyjąś pracę. Jeśli coś było po prostu i normalnie fajne – pochwalić. Lubię czytać pod zjebującymi recenzjami wpisy „odważnych”. Czasem dotyczy to ksiażek, które, no, trudno obronić, bo na pewno nie są pretendentami do Nobla, różne zmierzchy i inne tam. I pod recenzją, której autor z pewnością nie był docelowym odbiorcą książki, odważny fan zamieszcza wpis typu „to najważniejsza książka w moim życiu”. Oczytani, znający się i różni tacy (i Wam, i mi też, każdemu z nas pewnie zdarzyło się nie raz), widzą w tym wpisie nie odwagę, lecz głupotę i nieznajomość zasad rządzących światem literackim. Teoretycznie można obiektywnie ocenić wartość literacką danej książki, ale według innej teoretyczności fantastyka jest przez niektórych odbierana jako „literatura zmierzchowa”. Możemy doszukiwać się głębi w książkach, teatru w erpegach i filozoficznych przesłań w Diablo 3 (no, jestem pewna, że będą), ale znajdzie się grupa osób niepodzielająca naszej czystej, z serca płynącej radości z erpegów i książek, i powie, że cała ta działka ssie, a naiwni i nieobeznani mieszkańcy grządki cieszą się zielenią własnych liści. Czysta radość z naszych zabawek niestety jest wartością nie do zmierzenia. Przejawia się chyba tylko wtedy, gdy osiąga bardzo wysoki poziom wymuszający wręcz samobójczy wpis na forum. W przypadkach mniej spektakularnych, standardowy czytacz ma tendencje do napisania „czytałem lepsze” albo „autor powinien zrobić to tak a tak” albo „w tym systemie zabrakło mi mnicha kung-fu”. Ja też mam trudności z wyrażeniem opinii w stylu „Fajna opowieść” i zamknięcia japy przed wygłoszeniem krytycznej oceny co i gdzie autor powinien poprawić. Wiem, że mój ostatni wpis był mocno niekorzystny dla pani Hamilton, jednak w tym przypadku czuję się usprawiedliwiona: było to cierpienie wiernej dotąd fanki, której już nie bawiły nowe przygody ulubionej nekromantki. Czasem wydaje mi się, że niezbędnym elementem pracy polskiego autora fantastyki są żelazne nerwy i gęsie pióra (w równej mierze amortyzujące kopniaki we wszystkie części ciała jak i usprawniające spływ wylewanych pomyj), a każda pozytywna wypowiedź jest kwalifikowana jako laurka wiernego podnóżka lub jęki nieobytego ćwoka, który uległ reklamie/doznał chwilowego zaćmienia umysłu/nie wie, co powinno mu się podobać**. Pisarze tak bardzo mają pod górkę, na forach zawsze znajdzie się banda pryszczatych rozwydrzeńców*** wiedzących „jak zrobić to lepiej”, że dziwię się, iż tak wielu z nich występuje pod prawdziwym nazwiskiem. Hm... Mój kumpel (ten od książki) był znany z tego, że na prowadzonych przez niego sesjach zawsze, no po prostu zawsze, pojawiała się postać pięknej kobiety w typie nieuśmiechającej się royowskiej laski, która ostatecznie zdradzała drużynę. Właśnie się zastanawiam, czy – jeśli w książę taka postać także się pojawi – będą mogła mu to wytknąć. Czy też będę musiała ponosić konsekwencje tego wpisu i pisać: „fajnie się bawiłam czytając!”... ---
  • azjatyckiego pochodzenia, miała w sobie coś z wyznawczyni szkoły mistrz-kat i uczeń-godzący się na wszelkie upokorzenia. Tak, tak, to „oni” wymyślili pinku
** tak, możecie to brać do siebie jeśli macie taką potrzebę *** to też

Komentarze

Autor tego bloga samodzielnie moderuje komentarze i administracja serwisu nie ingeruje w ich treść.

Zuhar
   
Ocena:
+2
Mam wrażenie, że nawet gdybyś pisała o rozmnażaniu pantofelków, które raczej mało mnie interesuje, to czytałbym z taką samą przyjmnością. Na wszelki wypadek nie próbuj.
08-04-2011 14:57
de99ial
   
Ocena:
0
Jeśli się pojawi - wytknij.
08-04-2011 15:07
Ramirez Kel Ruth
   
Ocena:
+4
Dajesz zdjęcia półnagich lasek, bo wiesz, że dostaniesz więcej polecajek. Przyznaj się ^^

Tekst wciągający - w szczególności zgadzam się z wycofaniem cekinów z użytku :)
08-04-2011 15:07
AdamWaskiewicz
   
Ocena:
+2
Polecanka oczywiście wyłącznie za roznegliżowaną laskę.
08-04-2011 15:13
dzemeuksis
   
Ocena:
+2
Mój kumpel (ten od książki) był znany z tego, że na prowadzonych przez niego sesjach zawsze, no po prostu zawsze, pojawiała się postać pięknej kobiety w typie nieuśmiechającej się royowskiej laski, która ostatecznie zdradzała drużynę. Właśnie się zastanawiam, czy – jeśli w książę taka postać także się pojawi – będą mogła mu to wytknąć.

Ale właściwie co takiego wytknąć? Że zawarł w książce elementy, które pojawiały się na jego sesjach? Ależ to żaden powód do wytykania! Od kiedy pisarzom wypomina się czerpanie inspiracji ze swojego życia? No chyba że po prostu uważasz wspomniany motyw za tani chwyt i stąd chęć zganienia kolegi.
08-04-2011 15:14
Theta-
   
Ocena:
0
*
Amy Chua "Wojenna pieśń matki tygrysicy" ("Battle Hymn of the Tiger Mother")
08-04-2011 15:18
Llewelyn_MT
   
Ocena:
+1
Dziegieć?
08-04-2011 15:34
senmara
    dziegć/dziegieć
Ocena:
+2
żeby uniknąć dywagacji nad pisownią informuję, że spotkałam obie formy, a "u mnie na wsi" mówiono: dziegć. Zresztą, możecie mnie nawet oskarżyć o nieortograficzne pisanie, tylko nie dyskutujcie nad jedynym słusznym pisaniem słowa określającego kupę brązowej ciapaniny, bo zacznę pisać o pantofelkach.
08-04-2011 15:43
27532

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
+6
Chętnie dowiem się o pantofelkach czegoś ciekawego.
08-04-2011 15:54
nimdil
   
Ocena:
0
Polecam fotkę.
08-04-2011 15:56
~Kolejorz

Użytkownik niezarejestrowany
    "Battle Hymn of the Tiger Mother"
Ocena:
0
... a właśnie zastanawiałem się co to za cudo, bo zadziwiająco wielu azjatów miało ze sobą dokładnie tę książkę na pokładzie obu transatlantyków... Musi jakowyś bestseller.

Dzięki :)
08-04-2011 16:14
Albiorix
   
Ocena:
+1
Heh, po dłuższym czasie na forum Fahrenheita przyzwyczaiłem się do równania gruntem i dopychania butem głębiej każdego kto ośmielił się coś napisać. W ten sposób autor lub kandydat na autora może się pławić w szczęściu i dumie kiedy tylko przeczyta ocenę swego dzieła w stylu "brak rażących błędów" albo "bez pomysłu ale da się czytać". Takie stwierdzenia do odpowiedniki zachodniego "objawienie, oto nowy geniusz literatury" tudzież "wybitne, epokowe dzieło".
08-04-2011 16:24
mr_mond
    @Albiorix
Ocena:
0
No, to wyjaśnia, czemu u nas tak mało się spotyka objawień i epokowych dzieł ;). Autorzy są zadowoleni, gdy brakuje rażących błędów.
08-04-2011 16:41
Scobin
   
Ocena:
+6
Nie umiemy udzielać informacji zwrotnych. Wydaje się nam, że najlepiej wyłącznie krytykować – a to nieprawda. Skąd niby autor tekstu ma wiedzieć, co się podobało czytelnikom, jeżeli nikt mu tego nie powie? Warto więc wskazywać, co konkretnie jest zaletą tekstu i dlaczego (w ten sposób przy okazji zmuszamy samych siebie do myślenia).

Ale poza tym w pełni zgodzę się z senmarą: "Fajnie się czytało" (jeśli to prawda) to krok naprzód w porównaniu z "Dno i błoto".
08-04-2011 16:50
Albiorix
   
Ocena:
0
Metoda Fahrenheitowa ma swój sens i celowość choć wydaje się drastyczna. Po tamtejszych forumowych warsztatach literackich całkiem spory odsetek ludzi publikuje opowiadania i powieści.
08-04-2011 18:22
Scobin
   
Ocena:
0
A to są ci sami ludzie, których teksty miesza się z błotem, czy inni? ;) Zresztą nawet jeśli krytykować, to też lepiej konstruktywnie.

W sumie wierzę, że to, co napisałeś wcześniej o "dopychaniu butem", to hiperbola. :)
08-04-2011 19:03
Albiorix
   
Ocena:
+2
Ci sami rok lub dwa lata później.

To JEST konstruktywna, profesjonalna krytyka, tylko ostra. Siedzi tam trochę pisarzy, tłumaczy i redaktorów, wielu z ogromnym doświadczeniem i to właśnie związanym z pisaniem fantastyki. Potrafią (kiedy im się chce) rozebrać tekst na części i rozwalcować po kawałku - począwszy od ortografii i interpunkcji poprzez gramatykę i stylistykę, po budowanie fabuły, napięcia i tempa aż po zakończenie, puentę i morał.
08-04-2011 19:24
Scobin
   
Ocena:
+1
OK, to brzmi lepiej niż to, co sugerował Twój pierwszy komentarz. :-) Natomiast i tak uważam, że najlepsza jest ocena kompletna, wskazująca i pozytywy, i negatywy (i kto wie, może przy takiej ocenie tych publikujących autorów byłoby potem jeszcze więcej, choć trudno to sprawdzić).
08-04-2011 19:31
~Marcin P.

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Ha, Ewa, trafiłem tu z Twojego FB. Ciekawe tezy na temat wydawania książek stawiasz. Nie będę z nimi polemizował, niech każdy sam sprawdzi, czy łatwo książkę wydać, czy nie. ;)
Powiem tylko: nie czytaj, będziesz rozczarowana - nie ma w całym tekście żadnej pięknej zdradliwej laski (swoją drogą to ciekawe, jakie rzeczy ludzie zapamiętują jako STAŁY element z repertuaru MG;). Poza tym po co czytać coś z gatunku, którego się nie lubi? ;)

@Albiorix: wprawdzie nie jestem zarejestrowany na forum Fahrenheita, ale coś o metodach krytyki tam stosowanych wiem (nie mów jednak, że sami profesjonaliści równają teksty z błotem, bo tak nie jest). Powiem tylko, że na moje własne życzenie Ebola była redaktorką książki i nie oszczędzała mnie. I cieszy mnie to, masochista jakiś ze mnie, czy jak?
08-04-2011 19:47
Noth
   
Ocena:
0
Lubię to!
08-04-2011 20:52

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.