» Blog » Pięć złotych na obcych: "Słuchacze" Jamesa E. Gunna
31-01-2014 19:19

Pięć złotych na obcych: "Słuchacze" Jamesa E. Gunna

W działach: Kultura popularna, literatura, recenzje | Odsłony: 181

Pięć złotych na obcych:

Ostatnio na spotkaniu Stolyka Lyterackiego omawialiśmy Słuchaczy Jamesa E. Gunna. To znacząca powieść fantastycznonaukowa, która była jedną z inspiracji dla bardzo poważnej działalności wielu inżynierów i naukowców liczących na nawiązanie kontaktu z pozaziemskimi cywilizacjami. Tym bardziej szkoda, że nie jest to dobra literatura.

_______________________________

Słuchacze powstali na podstawie wcześniejszych opowiadań (taka forma publikacji była niegdyś całkiem częstą praktyką w amerykańskiej science fiction), drukowanych w latach 1968–1972. Każdy z rozdziałów książki pokazuje inny etap w rozwoju Projektu, czyli amerykańskiego – jakżeby inaczej – przedsięwzięcia à la SETI, poświęconego poszukiwaniu sygnałów od pozaziemskich cywilizacji. Pomiędzy rozdziałami mieszczą się fragmenty o wspólnej nazwie Ruch komputera, które poprzez zestawianie licznych informacji i cytatów pokazują wiedzę gromadzoną w kolejnych okresach przez zarządzającą Projektem maszynę. To głównie z tych fragmentów dowiadujemy się o tym, jak wygląda przyszłość według Gunna. Same rozdziały koncentrują się na kilku postaciach ważnych dla losów Projektu, zgodnie ze słowami autora z napisanej po latach przedmowy:

[…] tym, co pobudziło mój instynkt pisarski, była idea projektu, który być może trzeba byłoby realizować przez całe stulecie bez żadnych wyników. Jakiego rodzaju potrzeba wytworzyłaby takie poświęcenie, zastanawiałem się, oraz jakiego rodzaju ludzi pozyskiwałby ten projekt – i jakich ludzi musiałby pozyskiwać, aby mógł trwać?

Gunn postanowił napisać powieść o ludziach, a nie książkę worldbuildingową, która poświęcałaby wiele uwagi konstrukcji alternatywnego świata przedstawionego. Czy to dobrze? No cóż, nie przeszkadzało nam, iż o konkretnych rozwiązaniach technicznych Słuchacze mówią niewiele. Tym bardziej że gdy pomysły te już się pojawiają, to nie są przesadnie twórcze. Poważniejszą wadą książki jest rozczulająco optymistyczna wizja przyszłego społeczeństwa – ciekawe świadectwo sposobu myślenia, który musiał być niegdyś bliski wielu Amerykanom (nie tylko naukowcom i technikom).

Przykład? W pierwszym fragmencie Ruchu komputera, dotyczącym zapewne 2027 lub 2028 roku, czytamy, że amerykańskie (oczywiście) Biuro Środowiska proponuje globalną centralizację kontroli pogody (!). W tym samym okresie akcji jedna z postaci mówi, iż Ziemia „jest znudzona tym, co ma, a nuda to trwałe zagrożenie dla ludzkiego ducha”. Dzisiaj nie trzeba już geniusza obserwacji, aby dostrzec, że nuda nie jest i raczej nigdy nie będzie największym ze światowych problemów. Takich rzeczy można by jeszcze z tekstu wyciągać dużo, dla przykładu (też w okolicach roku 2028): „łączna liczba obywateli przebywających w różnego rodzaju więzieniach w Stanach Zjednoczonych w ciągu ostatnich pięćdziesięciu lat zmalała o ponad dziewięćdziesiąt procent”; „problem narkotyków został rozwiązany jakieś trzydzieści lat temu poprzez redefinicję i lokalną reedukację”; i tak dalej, i tak dalej, nie ma co kopać leżącego. A potem robi się jeszcze lepiej.

 

W tak sielankowym świecie ciężko sensownie pokazać istotne dramaturgicznie problemy, z którymi mierzy się Projekt. Ratunku szuka Gunn w poszczególnych bohaterach, każąc im przeżywać rozmaite trudności komunikacyjne. Nie jest to zły pomysł, szczególnie ze względu na to, że tematem książki staje się nie tylko słuchanie głosów z gwiazd, ale też słuchanie innych ludzi (a umiejętności związane z tym pierwszym niekoniecznie przekładają się na to drugie). W praktyce jednak zarówno motywacje postaci, jak i rozwiązania konfliktów okazują się bardzo proste. Robertowi MacDonaldowi, najważniejszemu bohaterowi powieści, z reguły wystarcza pojedyncza rozmowa – zwykle połączona z zastanawiająco pomyślnym zbiegiem okoliczności – aby przekonać największego niedowiarka. Do wiarygodności psychologicznej zbliża się głównie ciemnoskóry prezydent Stanów Zjednoczonych Andrew White, ale i on musi się ugiąć przed niezłomną wolą autora i żelaznymi zasadami fabuły. (Notabene: czy MacDonald, dawniej lingwista, a obecnie inżynier, to nie tylko porte-parole, ale wręcz alter ego autora?).

Cóż, dobrze przynajmniej, że smakowity bywa styl powieści. Kilka przykładów:

  1. Dusk had turned to night. The sky had turned to black. The stars had been born again. The listening had begun.

  2. It was something like air escaping from an inner tube – a susurration of surreptitious sibilants from subterranean sessions of seething serpents.

  3. […] as the first astronaut to set foot on the planet mars and return, tell us – is there any life on mars

    well, there’s a little bit on saturday night, but the rest of the week it’s pretty dull.

  4. “I cannot believe–“ MacDonald began. “But can you conceive?” White broke in.

Z początku można też łatwo dać się uwieść obcojęzycznym cytatom – włoskim, niemieckim, hiszpańskim, francuskim, łacińskim – których pełno zwłaszcza w pierwszym rozdziale. W tym wypadku jednak czar pryska, gdy sprawdzimy (choćby w końcowym spisie przekładów), z jakich to źródeł pochodzą przytoczenia: „Don Kichot” Cervantesa, „Faust” Goethego, „Boska komedia” Dantego, „Próby” Montaigne’a, pierwsza księga „Ód” Horacego i tegoż „List do Pizonów”, „Doktor Faustus” Marlowe’a, „Opowieści kanterberyjskie” Chaucera, wreszcie „Eneida” Wergiliusza. Nad wyraz kanoniczny to kanon, a i cytaty nieraz – by tak rzec – reprezentatywne („Porzućcie wszelką nadzieję, którzy wchodzicie”, albo „Jestem tym duchem, który zawsze przeczy”). Jeśli wyłączyć parę narodowych przysłów, to jedynym mniej znanym utworem okażą się „Odpryski” Baudelaire’a, ale ich twórca też sroce spod ogona nie wypadł. Zważywszy na to, że Gunn jest magistrem literatury angielskiej, można wręcz powziąć przykre podejrzenie, iż skopiował notatki ze studiów.

Jak pisze James E. Gunn w przedmowie do anglojęzycznego wydania z 2000 roku: „Jeden z dyrektorów projektu SETI powiedział mi niedawno, że Słuchacze zrobili więcej, aby skłonić ludzi do poszukiwań, niż jakakolwiek inna książka”. Rzeczywiście, w tej roli – nie bójmy się tego słowa: propagandowej – tekst może się dobrze sprawdzać. Podczas rozmowy Adam Skalski stwierdził nawet, że sam byłby gotów oddać pięć złotych, aby wesprzeć Projekt.

Ale nad dziesięcioma złotymi musiałby się już dłużej zastanowić.

_______________________________

Wpis jest nieznacznie zmienioną wersją notki, którą opracowałem po styczniowym spotkaniu Stolyka Lyterackiego.

Komentarze


Squid
   
Ocena:
0

Kto wie z tym optymizmem, może to my jesteśmy pesymistyczną epoką, a za dwadzieścia lat faktycznie się wszystkie problemy rozwiążą? ;)

31-01-2014 20:47
Scobin
   
Ocena:
0

Wouldn't count on it. ;)

31-01-2014 21:11

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.