» Blog » Ciemno, prawie fabuła
10-01-2014 12:20

Ciemno, prawie fabuła

W działach: Literatura, Recenzje | Odsłony: 976

Ciemno, prawie fabuła

Ktoś to musi w końcu powiedzieć: król jest nagi. Nagrodą Nike wyróżniono powieść, na którą składa się zbiór luźno powiązanych scen. Bywa, że są to sceny wyśmienite, ale nawet najlepsze fragmenty książki nie mogą przysłonić chaosu tematycznego i fabularnego.

Tekst ukazał się wcześniej tutaj.

 

_______________________________

 

Baśń, horror, gotycyzm, satyra, kryminał, thriller, romans, proza społeczno-obyczajowa, psychologiczna, a na deser nawiązania do „Władcy Pierścieni” – czego w tej powieści nie ma! Tyle że co za dużo, to niezdrowo. Historia powracającej do Wałbrzycha dziennikarki Alicji Tabor, która przygotowuje reportaż o zaginionych dzieciach i równocześnie poznaje własną ciemną przeszłość, rozpada się przez to zupełnie.

Najlepiej pokazać to na przykładzie konwencji baśni literackiej, która wyznacza najszerszą ramę utworu. Zasadnicza konstrukcja jest sensowna: nieustanne zmagania kociar i kotojadów to wielka walka dobra ze złem, a bohaterka trafia w sam jej środek, aby w końcu stanąć po jasnej stronie. Nie brakuje też konkretyzujących baśniowość szczegółów w rodzaju ektoplazmy, w którą miał się przekształcać na mrozie oddech małej Alicji (przynajmniej według jej siostry Ewy). W czym zatem problem? Otóż dorosła już Alicja nie musi podejmować jakiejkolwiek walki wewnętrznej (zewnętrznej zresztą też nie bardzo). Nie czekają jej żadne próby, żadne pokusy, żadne chwile załamania.

Już same opowieści starego sąsiada, pana Alberta Kukułki, powinny być dla protagonistki głęboko traumatyczne – zarówno z psychologicznego punktu widzenia, jak też z powodu fabularnej logiki baśni literackiej, która żywi się moralnymi skazami i słabościami bohaterów. Tymczasem Alicja przyjmuje nawet najgorsze wiadomości tak, jakby dotyczyły kogoś kompletnie jej obojętnego. Najwyżej raz na jakieś dwieście stron dopadnie ją nieprzyjemny sen. Aż trudno uwierzyć, że w ten sposób charakteryzowana jest główna bohaterka książki o tytule „Ciemno, prawie noc”. W efekcie baśniowość tekstu staje się wydmuszką, najważniejsza postać nie przechodzi realnej inicjacji, jest statyczna i najzwyczajniej nudna.

Nużący okazują się również bohaterowie będący czystymi funkcjami fabularnymi (kliniczny przykład stanowi Martin, zresztą romans Alicji z nim powinien otrzymać specjalną nagrodę dla najbardziej zbędnego wątku roku). Tego rodzaju postacie byłyby funkcjonalne w krótkiej baśni ludowej, ale nie w powieści na kilkaset stron. Nieco lepiej przedstawia się sprawa z bohaterami takimi jak Czesio-Celestyna i Albert Kukułka, mającymi za sobą ciekawe historie. Te ostatnie nie wpływają jednak na rozwój teraźniejszej warstwy fabularnej – gdyby je usunąć, nic by się w niej nie zmieniło. Zastrzeżeń nie można mieć tylko pod adresem postaci trzeciego planu, a więc tych, których konstrukcja zasadza się nie na roli w obrębie akcji, lecz na sposobie budowania opisów i dialogów. Ten jest zresztą w całej książce co najmniej dobry, a często znakomity; pełno tutaj niebanalnych środków językowych i oryginalnych skojarzeń, z rzadka tylko trafiają się coelhizmy w rodzaju nazwania łez „oczyszczającą słoną falą”.

Ogólnie mówiąc, metoda pisarska w „Ciemno, prawie noc” to kumulowanie mikronarracji i obrazków z życia. Sprawdza się to na krótką metę, jest nawet zajmujące, ale nie pozwala stworzyć spójnej całości. Oprócz wspomnianych już przykładów wyraźnym symptomem tej choroby są okresowe napady turpizmu-naturalizmu. Mianowicie w niektórych miejscach narracja na chwilę zanurza się w brutalnym złu, mniej lub bardziej drobiazgowo opisując seksualne wykorzystywanie dzieci przez rodziców, pornografię dziewczęco-zwierzęcą („Związana dziewczynka spółkująca z psem, jej twarz wykrzywiona w bólu, oba stworzenia w obrożach”) i tak dalej. Ale nie masz się czego obawiać, czytelniczko lub czytelniku, prawie zawsze po dwóch–trzech stronach przemoc się skończy i powrócisz do bezpiecznego świata odległych asocjacji i stylistycznej ironii. Pomoże ci to, iż bohaterowie pozostaną impregnowani na wszelkie przejawy zła, traktując je tak, jak gdyby nigdy się nie zdarzyły. W najlepszym razie narratorka wyjaśni krótko: „Czułam, że mamy przeciw sobie coś o wiele potężniejszego […]. «Kotojady», szepnęła z zaświatów moja siostra”, koniec.

W gruncie rzeczy nie mam pewności, czy to jeszcze warsztatowa niedbałość, czy może już tabloidyzacja przemocy (choć jako życzliwy odbiorca wybieram wersję pierwszą). Bez wątpienia natomiast jest to powód, dla którego „Ciemno, prawie noc” nie może być dobrą literaturą grozy. Co miałoby bowiem być realnym nośnikiem tej ostatniej, skoro sami bohaterowie pozostają niewzruszeni nawet najokropniejszymi zdarzeniami?

Joanna Bator, zdjęcie z Wikipedii, CC BY-SA 3.0

 

Spośród wszystkich konwencji literackich w „Ciemno, prawie noc” najbardziej udała się satyra. „Czarna woda, straszna woda, w wodzie z kranu czarne włosy. Chińskie włosy w polskiej wodzie! W polskim mleku chińska chemia!”; „Trup Jana Kołka to święty trup, ziemię tę odwiecznie polską uświęca jego czarny grób”… Takich wypowiedzi, udatnie parodiujących kształt codziennego narzekania oraz dyskursów narodowych i pobożnościowych w ustach tak zwanych szarych ludzi, jest w książce wiele. Nie ukrywam, uśmiechałem się, czytając o „Mossadamie Husainie”, czyli „międzynarodowej organizacji podziemnej”, której członkowie „zawzięli się szczególnie na Polaków”.

W ogóle zresztą powieść świetnie odtwarza mowę potoczną, także poza kontekstem satyrycznym, choć przeważnie nie bez przejaskrawienia czy wręcz groteski („Śliweczki z działaczki, mrożę, wekuję i mam”; „Robactwo się zsypie ze wsypów – ktoś syknął mi w ucho i poczułam zapach zsypu z jego ust”).

Szkoda tylko, że stężenie satyry i jej ukierunkowanie tak bardzo zbliża tekst do zaangażowanej ideowo publicystyki. Trudno nie dostrzec zbieżności między wymową utworu a poglądami wyrażanymi przez Joannę Bator w felietonach (protagonistka nosi zresztą nazwisko będące anagramem nazwiska autorki). Naturalnie, pisarze i pisarki nie od dziś wykorzystują prozę do stawiania jednoznacznych diagnoz – wystarczy przypomnieć rewelacyjny „Bal w Operze” Juliana Tuwima. Jednak w „Ciemno, prawie noc” niechęć do ludowej pobożności (stanowiącej zresztą bodaj jedyną formę katolicyzmu w całym tekście, co ze względu na zasadę pars pro toto nie jest bez znaczenia) posuwa się tak daleko, że tworzy własną karykaturę.

Przykład? Autorce nie wystarcza uczynienie z Jerzego Łabędzia, przywódcy wałbrzyskich manifestantów, postaci szkodliwej i antypatycznej, z „dużymi oczami w kolorze wody po sobotniej kąpieli rodziny niezbyt dbającej o higienę”. Nie wystarcza podział bohaterów na współczujących, subtelnych i barwnych przeciwników Łabędzia oraz jego nieczułych, prostacko ponurych zwolenników. Nie, Bator musi jeszcze skompromitować moralnie wałbrzyskiego przywódcę i pośrednio cały jego lud, każąc mężczyźnie defraudować otrzymywane pieniądze i nadając tej działalności kluczowe znaczenie fabularne. To literacka erystyka, wyjątkowo nieprzyjemny zabieg.

Smutną pointą są nieudane i niepotrzebne nawiązania do schematów literatury sensacyjnej i kryminalnej. Śledztwo prowadzone przez Alicję Tabor to żadne śledztwo – podstawowe informacje bohaterka odkrywa, przypadkowo otwierając kosz na śmieci z nadpalonymi pozostałościami ważnej dla akcji powieści, a potem nagle zauważając niedostrzeżony dotąd uchwyt w podłodze. Następnie tekst na pewien czas sięga po najbardziej ograne motywy prozy sensacyjnej (na przykład pędząc w samochodzie do szpitala z jedną z porwanych dziewczynek, bohaterka mówi do kierowcy: „Ona musi przeżyć”), a w końcu prominentną rolę wśród nieoczekiwanych sprawców zbrodni okazują się odgrywać postacie trzecio-, jeżeli nie czwartoplanowe. Cała historia zaginionych dzieci jest boleśnie pretekstowa i książka mogłaby się obyć bez niej – innych wątków i tak nie brakuje.

Już w pierwszym rozdziale „Ciemno, prawie noc” czytamy: „Na schodach prowadzących w mrok zapytałam «jest tu kto?», jakbym grała w kiepskim filmie o nawiedzonym domu i bojaźliwej kobiecie”. Te słowa są, niestety, dość trafnym podsumowaniem samej powieści. Owszem, biegłość stylistyczna oraz jakość licznych mikronarracji – słusznie doceniane przez krytyków – ratują książkę przed osunięciem się w przepaść literackiej katastrofy. Czy można się jednak cieszyć, że król nosi zgrabną przepaskę biodrową, skoro zachwalano nam jego wspaniałe szaty?

Komentarze


Z Enterprise
   
Ocena:
+1

Staszku, da się. Bram Stoker dał radę.

11-01-2014 21:14
Gawk
   
Ocena:
+1

@Z

Nie podpowiadaj. Bo zostaniesz uznany za opozycję.

11-01-2014 21:19
Z Enterprise
   
Ocena:
+1

Eee, przyzwyczajony jestem :)

11-01-2014 21:51
Scobin
   
Ocena:
0

Na oko w "Drakuli" jest jednak parę razy mniej różnych gatunków i podgatunków niż w "Ciemno, prawie noc". ;-) Obstaję przy zdaniu, że powieść Joanny Bator mogłaby być świetna, gdyby została mocno odchudzona. W tej chwili jest w niej tyle konwencji i subkonwencji, że żadna nie ma szans w pełni wybrzmieć (w recenzji starałem się to pokazać na przykładzie baśni).

11-01-2014 21:55
Z Enterprise
   
Ocena:
+1

o czym innym są baśnie, o czym innym kryminały, o czym innym horrory, o czym innym romanse

te akurat są ;)

11-01-2014 22:35
Scobin
   
Ocena:
0
  1. Baśni i kryminału to ja tam nie widzę. ;-) Jest inspiracja folklorem, zgoda, ale to coś innego niż budowanie fabuły wokół baśniowego szkieletu (to pierwsze mamy np. w "Nieustraszonych braciach Grimm", to drugie choćby w "Gwiezdnym pyle").
  2. W recenzji wymieniłem też trochę innnych konwencji. :)
11-01-2014 22:55
Z Enterprise
   
Ocena:
+2

@1 - Ja widzę. Jest motyw walki dobra ze złem, jest "zły wilk", jest czerpanie z opowieści ludowych i mitów. To tyle jeśli chodzi o baśniowość. Co do "kryminału" - powieść aż roi się od dochodzeń, śledztw i rozwiązywania tajemnic, głównie tych związanych ze zbrodniami - poczynając od Harkera odrywającego krok po kroku diaboliczny plan Draculi, poprzez dochodzenie co się stało Lucy, po jej śmierci zaś - Van Helsing odwala robotę iście Holmesowską, dedukując przyczynę śmierci okolicznych dzieci.

Oczywiście, te motywy nie są pełne, książka nie jest do końca pełną gębą i baśnią, i kryminałem, i romansem, i horrorem, i powieścią podróżniczą, i epistolarną, i przygodową (to tak a propos punktu 2) i pewnie paroma innymi - te elementy jednak, w mniejszym lub większym stopniu występują obok siebie i razem tworzą świetną konstrukcję, w której zgrzytów, o których piszesz raczej nie ma. Więc wciąż podtrzymuję swoje zdanie - da się to połączyć, choć z pewnością nie każdemu wyjdzie to dobrze.

I pani Bator, pomimo nazwiska (aliasu?) całkiem blisko nawiązującego do "wampirzycy z Siedmiogrodu" najwyraźniej do Stokera jeszcze trochę ma. 

11-01-2014 23:39
Scobin
   
Ocena:
0

OK, poprzestańmy więc na stwierdzeniu różnicy zdań co do "Drakuli" oraz zgody co do "Ciemno, prawie noc". :-)

12-01-2014 02:26
Z Enterprise
   
Ocena:
+1

Niech będzie :)

12-01-2014 10:19
Gawk
   
Ocena:
+3

Z wins! Fatality.

12-01-2014 18:07
Anioł Gniewu
   
Ocena:
+1

Szarpałbym jak Reksio szynkę! :)

Ops! Pomyliłem wątki! Sorki! ;)

13-01-2014 18:22
Gawk
   
Ocena:
0

Reksio akurat wszędzie się nadaje. Byłby z niego dobry pok3mon.

14-01-2014 18:09

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.