Powrót Liczmistrza
W działach: RPG, Warhammer | Odsłony: 762Notka z dedykacją dla Szafy, dzięki któremu to wiekopomne wydarzenie doszło do skutku.
W mrocznych, niebezpiecznych latach 90. należałem do kiboli Kryształów Czasu, którzy, gdzie tylko mogli, twierdzili, że Młotek jest beznadziejny. To wszędzie oznaczało w sumie nigdzie, bo internet jeszcze raczkował. Można było więc tę wyższość KC nad WFRP wyrażać co najwyżej portfelem i sesjowymi wyborami. Jak widać, spór był równie kreatywny durny co walki kostkowców z bezkostkowcami i tradycjonalistów z indiasowcami. Moje uprzedzenie miało oczywiście niezwykle mocne podstawy. W WFRP zagrałem jedną nędzną sesję, z której pamiętam tylko bicie się z fimirami, a w KC miałem super MG. Co jest tylko kolejnym dowodem na to, że Polacy (a przynajmniej jeden z nich) są w stanie latać na drzwiach od stodoły. Czytaj: nawet ze słabiutkiego erpega zrobić narzędzie do niezapomnianych sesji.
Ale to były inne czasy. Teksty z MiMa - dziś często budzące co najmniej rozbawienie - przyjmowało się jak prawdę objawioną. A czym były te artykuły w porównaniu z tabelką wad i zalet do KC? Jeden zły rzut i całe emocjonujące kreowanie postaci stawało się torturą. Nikt przecież nie śmiał podważać wyniku rzutu kostką. Kończyło się to często tragicznie. No, chyba że ktoś miał naprawdę ochotę zagrać zoofilem.
Grałem w KC, potem prowadziłem i to bez kalkulatora. Średnio mnie obchodziło, kto był autorem tej gry. Bawiliśmy się świetnie i to się liczyło. Dlatego, gdy po latach czytałem wypowiedzi Artura Szyndlera o tym, co jest ważne w RPG, nawet nie robiłem facepalma. Zdążyłem już w międzyczasie znaleźć "mojsze" RPG. Zdecydowanie nie polegające na symulowaniu życia postaci przez dwa lata codziennego życia.
Dlatego dziś wszystko, co dzieje się wokół marki KC, ani mnie ziębi, ani grzeje. Każdy hobbysta ma prawo marnować swój czas i kasę na promowanie (autor) i wspieranie (odbiorca) czego tylko chce. Na zdrowie i niech mumie miękkogłowe mają ich w swojej opiece.
Kemmler i spółka
OK, zająłem stanowisko w Jakże Ważnej Sprawie, więc mogę przejść do Sprawy Jakże Ważniejszej.
Pod koniec mrocznych, niebezpiecznych lat 90. zaczęło nam przechodzić uczulenie na Młotka. W sumie nie wiem dlaczego, ale jakoś tak wyszło. W jakiś czas później poświęcałem czas na tak twórcze zajęcia, jak konwersja Pierdycji na mechanikę Świata Mroku. Nawet poprowadziłem na tym Wewnętrznego Wroga. I to do końca Śmierci na rzece Reik. Ale w pamięci miałem cały czas fail, jaki zaliczyłem, próbując prowadzić Liczmistrza na oryginalnych zasadach systemu.
W mrocznych, niebezpiecznych latach 90. Liczmistrz szybko zyskał status kultowego. Pewnie dlatego, że był w sumie pierwszym tego typu dodatkiem do poważnego systemu. Chwilę później przyćmił go Wewnętrzny wróg, ale rozszerzenie miało swoją chwilę chwały. Stwierdziłem więc, że będzie dobrym pomysłem zmierzyć się z tym gotowcem. Do dziś pamiętam miejsce (piwnicę u kumpla, w której graliśmy we wszystko, co się wtedy ukazywało), w której poległem.
Błąd był prosty: postanowiłem prowadzić całkowicie by the book.
Na pewno trochę męczyłem się z samą mechaniką systemu. Nie dlatego, że była trudna (po KC nie ma czegoś takiego jak "trudna mechanika"). Po prostu pierwsza sesja rządzi się swoimi prawami. Ale większą przeszkodę stanowiły różne tabelki, w których rzutami kością ustalało się, co działo się z NPCami. Przykładowo: gracze toczyli jakąś walkę, razem z nimi walczyli też NPCe. Podręcznik zalecał więc po każdym takim starciu sprawdzić, w jakiej kondycji są postaci tła. A że już wtedy scenariusze do WFRP cierpiały na nadprodukcję Bohaterów Niezależnych, to kończyło się to tragicznie dla tempa sesji. Bo Repek, chcąc szanować pracę autorów dodatku (nie ma za co, Rick i Carl!), po walce marnował kilkanaście minut na turlanie.
Może i udawało się ustalić, kto z NPCów spękał, a komu popękał lakier na paznokciach. Prawdziwa głębia świata, pewnie Artur Szyndler przybiłby pieczątkę "approved". Tyle że sesję mordowało to i bez rzutu. Strach pomyśleć, co by było, gdybym już wtedy miał figurki do WFB i zgodnie z sugestią Scenarzystów prowadził bitwy w oparciu o zasady bitewniaka. A jakiś czas później rzeczywiście nabyłem nieco szkieletów z samym Kemmlerem na czele.
Mój Liczmistrz skończył się po jednej sesji, a ja na długi czas rozstałem się z mrocznym światem niebezpiecznych przygód. Ale ta wtopa sporo mnie nauczyła. Nawet nie tyle o RPG, ale o tym, czego sam oczekuję od RPG.
Liczmistrz AD 2014
Przeglądam sobie teraz dodatek, który przetrwał 20 lat w bardzo dobrym stanie (Szafa, prowadziłeś to w ogóle?) i zastanawiam się, czy w środku znajdę cokolwiek wartościowego... Ku swojemu zdziwieniu, odkrywam kilka naprawdę niezłych ilustracji. Jak znam życie, pochodziły z jakichś dodatków do bitewniaka. Ale są też kwiatki w postaci tej samej ilustracji dla dwóch gotowych BG czy pasjonujący opis pt. " Rutger jest wysoki, zwinny i nieco przygarbiony".
Narzekanie na zawartość Liczmistrza byłoby słabe. To podręcznik z innej epoki. RPG nieco się zmieniło, choć mam wrażenie, że akurat w linii WFRP zmiany w sumie nie są zbyt wielkie (choćby obowiązkowa NPCoza w większości scenariuszy). Koniec końców w erpegach najważniejsze są dobre pomysły, a te najlepsze powinny wytrzymać próbę czasu.
Dlatego, gdyby mnie coś dziś spaczyło i postanowiłbym poprowadzić sesję na podstawie tego scenariusza, stałoby się to dzięki:
- Arce Chaotis i wątkowi skavenów. Może mnie ktoś poprawi, ale pomysł na dogadanie się ze szczurakami jest dość wyjątkowy i warhammerowo przewrotny. Czy w Grozie w Talabheim było coś podobnego?
- Obronie miasteczka przed umarlakami. W Młotku gra się domyślnie mało ważnymi istotami, które nabierają znaczenia (lub nie). A tutaj muszą bronić ludzi dość podobnych do siebie. Lubię ten motyw w WFRP bez względu na power postaci.
Pięknym mapkom taktycznym walk i obrazkom postaci, które wyglądają tak, jakby rysowała je młodsza siostra Scenarzystów.- Patentowi z ucieczką z wioski na pokładzie eskargotów (wyguglajcie sobie). Lubię takie luźne nawiązania do klasyki.
- Głównemu przeciwnikowi, czyli szkieletom. Undeady to - tuż za Chaosem, ex aequo ze skavenami i orkami - moi ulubieni i najbardziej pasujący do Warhammera przeciwnicy.
- Więcej plusów nie pamiętam, czyli "tutaj wpisz swoje ulubione wspomnienie związane z Liczmistrzem".
W sumie nie jest to najgorszy scenariusz. Do "mojszego" RPG musiałbym go mocno pozmieniać, zaczynając od jakichkolwiek sensownych motywacji poza "zaliczeniem questa pobranego w gospodzie". Może, jeśli kiedyś mnie najdzie, przerobię go sobie na Tredycję. A nawet jeśli nie, to będę miał pamiątkę po jednej ze swoich najgorszych sesji w życiu.
Też fajnie, mrocznie i niebezpiecznie.