07-08-2008 01:24
Ping Pong 2008
W działach: Sport | Odsłony: 1
Lubię paradoksy. Wykluczające się racje. Wybory większego i mniej wielkiego zła. To chyba wynik studiów teatrologicznych i ogólnego zamiłowania do fabuł tragicznych. Lubię to w sztuce, lubię w erpegach. Mam intuicyjne przeczucie, że obserwując i oceniając sytuacje, w których nie ma dobrych wyjść, a jedna i ta sama rzecz, w zależności od perspektywy, wygląda jak kilka różnych, najwięcej dowiadujemy się o sobie.
Nie ma to jednak, jak samemu dostać paradoksem po głowie. Wtedy, jak mawiał mój promotor, dobrze jest coś opisać, by spróbować to zrozumieć.
Jak widać na okazjonalnym obrazku, za dwa dni ruszają igrzyska olimpijskie. I zaczyna się ping pong znoszących się racji.
Kwestia pierwsza
Czy powinno się wymagać od sportowców zbojkotowania IO (lub jakiejkolwiek potępiającej deklaracji politycznej)? Moim zdaniem nie. Sport to ich życie, dla tych paru chwil żyją i im poświęcają swoje istnienie. To nie ich wina, że olimpiada odbywa się tu, gdzie się odbywa. Może właśnie im bardziej wciąga się ich w politykę, tym mocniej powinni to ignorować, a tym samym coś ważnego udowadniać. Nie będąc sportowcami, nie mamy do końca prawa stawiać ich pod taką presją, przez cały rok ciesząc się z ich sukcesów, które teraz zostałyby przekreślone. Ping.
Jeśli postąpią przeciwnie, ryzykując dyskwalifikację, zdobędą zapewne wielki szacunek. Im większa ofiara, tym większa nagroda (istnieje spora szansa, że paru słabszych sportowców wykorzysta okazję, by zaistnieć, lecz będzie to nieco żałosne, gdyż mają więcej do wygrania niż stracenia). Szkoda, że w pierwszym przypadku przegrywa pewna wizja świata, w drugim sportowiec, którego wysiłek przepada. Niestety, po latach pamięta się medale, nie gesty, ewentualnie jedno i drugie łącznie (vide Kozakiewicz). Pong.
Kwestia druga
Okej, sportowiec żyje sportem, więc trudno wymagać od niego samobójstwa. Co w takim razie np. z dziennikarzami sportowymi? Ich zadaniem jest obserwowanie i opisywanie rzeczywistości. Żyją tym, że patrzą, a wybrali sobie patrzenie na sportowców, temu poświęcili swoje życie, za to ich cenimy. Ping.
Gdyby z tego - w akcie protestu - zrezygnowali, ich porażka byłaby być może, w kontekście problemu z łamaniem praw człowieka, nawet większa. Zwłaszcza tu i teraz, w tym kontekście, gdy walka toczy się m.in. o wolność słowa. To byłoby niemal jak oddanie meczu walkowerem. Pong.
To swoją drogą ciekawe. Sportowiec za bojkot zyskałby sławę i uznanie. A dziennikarz? Wygląda na to, że wybierając taką drogę życia, tracisz prawo do bojkotu rzeczywistości, bo dostaniesz kopa za tchórzostwo i zrejterowanie z pola walki. Być może to właśnie dziennikarze jadą do Chin walczyć o prawdę, choć wielu chciałoby zwalić to zadanie na sportowców.
Kwestia trzecia
A co ze mną? I każdym człowiekiem, który uważa się za Kibica. Kibica celowo wielką literą, czyli osobę, która "żyje" sportem, wspiera zawodników, ma swoje obowiązki. I także swoje przywileje, by poczuwać się do sukcesów sportowców i ich podziękowań (jazda, jazda, jazda, Białga Gwiazda! 5:0! Teraz Barcelona? Niby kto?). Nie oglądając sportowców, tracę tę część swojego życia (siebie), która jest dla mnie ważna. Ping.
Co zyskuję, rezygnując w ramach bojkotu z tej, bądź co bądź, przyjemności? Cynicy powiedzą, że nic, bo to pusty gest, gdyż nic nie daje. Mam nadzieję, że nie dożyję chwili, w której też stwierdzę, że gest jednego człowieka nie ma - poza jego samopoczuciem - realnego znaczenia (na szczęście rzeczywistość temu często przeczy).
Co mimo wszystko tracę? Tracę to samo, co straciliby sportowcy. W pewnym sensie poddaję się faktowi, że ktoś wrzucił mnie w rzeczywistość, w której rywalizacja sportowa nie może być wolna od kontekstu politycznego i oceny moralnej. A ponieważ oceniam taką rzeczywistość negatywnie, to wycofuję się z niej, dając się jej pokonać. Pong.
And the winner is...
Tak czy siak więc przegrywam. Oglądając, wspieram coś, co uważam za złe (bo nie potrafię widzieć tylko sportu). Nie oglądając, w przedbiegach oddaję grę bez walki (bo nie potrafię widzieć wyłącznie sportu). Jedyny komfort, jaki mam, to ten, że nie jestem sportowcem i w ogóle mam jakiś wybór. Rezygnując ze sportu (emocji z nim związanych), rezygnuję tylko z pewnej części siebie, nie z wszystkiego, czemu poświęciłem życie. Ufff, co za ulga. Ping.
Pisząc to, sprawdzam metkę koszulki Poltergeista, w której siedzę przed kompem. Designed in Poland. Czy 'made in' też? Nawet jeśli nie, połowa szafy i półek z grami się ze mnie szyderczo śmieje. Pong.
Do boju, Polsko. Złotka, siatkarze, piłkarze ręczni, Otylio, szermierze i fechmistrzynie... Ja sobie w tym czasie pomyślę. Podobno od tego też zrzuca się kalorie.
PS. Dzięki dla Jedi Nadiru Radeny, za ciekawą notkę.
Nie ma to jednak, jak samemu dostać paradoksem po głowie. Wtedy, jak mawiał mój promotor, dobrze jest coś opisać, by spróbować to zrozumieć.
Jak widać na okazjonalnym obrazku, za dwa dni ruszają igrzyska olimpijskie. I zaczyna się ping pong znoszących się racji.
Kwestia pierwsza
Czy powinno się wymagać od sportowców zbojkotowania IO (lub jakiejkolwiek potępiającej deklaracji politycznej)? Moim zdaniem nie. Sport to ich życie, dla tych paru chwil żyją i im poświęcają swoje istnienie. To nie ich wina, że olimpiada odbywa się tu, gdzie się odbywa. Może właśnie im bardziej wciąga się ich w politykę, tym mocniej powinni to ignorować, a tym samym coś ważnego udowadniać. Nie będąc sportowcami, nie mamy do końca prawa stawiać ich pod taką presją, przez cały rok ciesząc się z ich sukcesów, które teraz zostałyby przekreślone. Ping.
Jeśli postąpią przeciwnie, ryzykując dyskwalifikację, zdobędą zapewne wielki szacunek. Im większa ofiara, tym większa nagroda (istnieje spora szansa, że paru słabszych sportowców wykorzysta okazję, by zaistnieć, lecz będzie to nieco żałosne, gdyż mają więcej do wygrania niż stracenia). Szkoda, że w pierwszym przypadku przegrywa pewna wizja świata, w drugim sportowiec, którego wysiłek przepada. Niestety, po latach pamięta się medale, nie gesty, ewentualnie jedno i drugie łącznie (vide Kozakiewicz). Pong.
Kwestia druga
Okej, sportowiec żyje sportem, więc trudno wymagać od niego samobójstwa. Co w takim razie np. z dziennikarzami sportowymi? Ich zadaniem jest obserwowanie i opisywanie rzeczywistości. Żyją tym, że patrzą, a wybrali sobie patrzenie na sportowców, temu poświęcili swoje życie, za to ich cenimy. Ping.
Gdyby z tego - w akcie protestu - zrezygnowali, ich porażka byłaby być może, w kontekście problemu z łamaniem praw człowieka, nawet większa. Zwłaszcza tu i teraz, w tym kontekście, gdy walka toczy się m.in. o wolność słowa. To byłoby niemal jak oddanie meczu walkowerem. Pong.
To swoją drogą ciekawe. Sportowiec za bojkot zyskałby sławę i uznanie. A dziennikarz? Wygląda na to, że wybierając taką drogę życia, tracisz prawo do bojkotu rzeczywistości, bo dostaniesz kopa za tchórzostwo i zrejterowanie z pola walki. Być może to właśnie dziennikarze jadą do Chin walczyć o prawdę, choć wielu chciałoby zwalić to zadanie na sportowców.
Kwestia trzecia
A co ze mną? I każdym człowiekiem, który uważa się za Kibica. Kibica celowo wielką literą, czyli osobę, która "żyje" sportem, wspiera zawodników, ma swoje obowiązki. I także swoje przywileje, by poczuwać się do sukcesów sportowców i ich podziękowań (jazda, jazda, jazda, Białga Gwiazda! 5:0! Teraz Barcelona? Niby kto?). Nie oglądając sportowców, tracę tę część swojego życia (siebie), która jest dla mnie ważna. Ping.
Co zyskuję, rezygnując w ramach bojkotu z tej, bądź co bądź, przyjemności? Cynicy powiedzą, że nic, bo to pusty gest, gdyż nic nie daje. Mam nadzieję, że nie dożyję chwili, w której też stwierdzę, że gest jednego człowieka nie ma - poza jego samopoczuciem - realnego znaczenia (na szczęście rzeczywistość temu często przeczy).
Co mimo wszystko tracę? Tracę to samo, co straciliby sportowcy. W pewnym sensie poddaję się faktowi, że ktoś wrzucił mnie w rzeczywistość, w której rywalizacja sportowa nie może być wolna od kontekstu politycznego i oceny moralnej. A ponieważ oceniam taką rzeczywistość negatywnie, to wycofuję się z niej, dając się jej pokonać. Pong.
And the winner is...
Tak czy siak więc przegrywam. Oglądając, wspieram coś, co uważam za złe (bo nie potrafię widzieć tylko sportu). Nie oglądając, w przedbiegach oddaję grę bez walki (bo nie potrafię widzieć wyłącznie sportu). Jedyny komfort, jaki mam, to ten, że nie jestem sportowcem i w ogóle mam jakiś wybór. Rezygnując ze sportu (emocji z nim związanych), rezygnuję tylko z pewnej części siebie, nie z wszystkiego, czemu poświęciłem życie. Ufff, co za ulga. Ping.
Pisząc to, sprawdzam metkę koszulki Poltergeista, w której siedzę przed kompem. Designed in Poland. Czy 'made in' też? Nawet jeśli nie, połowa szafy i półek z grami się ze mnie szyderczo śmieje. Pong.
Do boju, Polsko. Złotka, siatkarze, piłkarze ręczni, Otylio, szermierze i fechmistrzynie... Ja sobie w tym czasie pomyślę. Podobno od tego też zrzuca się kalorie.
PS. Dzięki dla Jedi Nadiru Radeny, za ciekawą notkę.