» Blog » Przegląd musicali: The Phantom of the Opera
17-08-2010 12:06

Przegląd musicali: The Phantom of the Opera

W działach: Teatr, Plane poleca, Przegląd musicali, RPG | Odsłony: 14

Przegląd musicali: The Phantom of the Opera

 

            Niniejszym wpisem otwieram Blogowy Przegląd Musicali, w ramach którego postaram się przybliżyć Wam jak najwięcej dzieł teatru muzycznego. W najbliższym czasie pewnie znajdę czas na naprawdę dużo wpisów, w roku szkolnym niczego nie obiecuję. Miłej lektury!

 

 

            The Phantom of the Opera

 

            Historia oszpeconego, niekochanego i genialnego Eryka jest wzruszająca – ale istnieją bardziej wzruszające i lepiej opowiedziane. Furiacka i próżna Carlotta śmieszy – ale bywały lepsze femme fatale. Marzycielska Christine wierząca w miłość i anioły to urocza postać – ale są takie, których nieobecny uśmiech i blask w oczach mocniej zapada w pamięć. Takie właśnie myśli nachodzą mnie zawsze, gdy próbuję powiedzieć, co podoba mi się w najsłynniejszym musicalu A. L. Webbera – motywy i postaci w nim występujące są fajne, ba! bardzo fajne, ale niekoniecznie wybitne. A mimo tego uważam, że The Phantom of The Opera – choć nie jest na mojej prywatnej liście ulubionych musicali – w pełni zasługuje na swą sławę. Dlaczego?

           

TM Roma, 26.11.09, wieczór. Miejsca zajęte, orkiestra popodglądana, światło gaśnie. Na scenie licytator zachwala wystawione na aukcję rekwizyty, a gdy każe zaprezentować odnowiony żyrandol, rozlega się uwertura – i dosłownie wbija w fotel. Potem równie potężnym strumieniem dźwięku zalewa mnie tytułowa piosenka, a w drugim akcie – Maskarada (przy wystrzale konfetti aż podskoczyłem). W międzyczasie bardziej delikatną i liryczną falą obmywa moje uszy O tyle proszę cię, Noc muzykę gra czy Szkoda, że cię nie ma ze mną tu. Słowem, jak banalnie by to nie brzmiało, piękno Upiora w Operze wynika z jego... piękna. Rozmachu. Talentu Lloyda Webbera. To ładna, klasyczna historia opowiedziana w przepiękny sposób – musical dla każdego, dobre miejsce na rozpoczęcie przygody z teatrem muzycznym. Może czasami brakuje mu głębi – stary przyjaciel zauważył, że 'po finale najsłynniejszego musicalu spodziewał się wielkiej prawdy o człowieku, a dostał klasyczny happy end, w którym wszyscy pogodzili się z losem' – ale jako rozrywka zaprawiona szczyptą refleksji i wzruszenia Upiór jest wyśmienity.

 

 

Czego warto posłuchać?

 

Moim zdaniem, poznawanie Upiora najlepiej zacząć od jego ekranizacji – naprawdę nieźle zrobionej i wartej obejrzenia. Jako uzupełnienie do niej polecam piosenki z polskiej wersji nagrane przez TM ROMA. Szybszą i – w przypadku płyty – tańszą alternatywą jest po prostu wpisanie 'The phantom of the opera' i 'upiór w operze' na Youtube, ale naprawdę lepiej co najmniej obejrzeć film. Niestety, ROMA nie gra już Upiora – od września startuje tam Les Miserables.

Poza tym minimum pozwolę sobie polecić kilka moich ulubionych wykonań rozmaitych upiornych piosenek:

Michael Crawford w the Music of the Night – pierwszy odtwórca Upiora u szczytu swoich możliwości, a w ramach małego bonusu – starsza, moim zdaniem lepsza wersja słów.

All I ask of you w oryginalnej londyńskiej obsadzie – prawie bez wizji, za to z pięknymi głosami Steve'a Bartona i Sarah Brightman.

The Phantom of the Opera - Z życia Upiora: produkcja ROMY nie jest pierwszym polskim Upiorem – szczegóły w linku. Niestety, z nagrań znalazłem tylko ten fragmencik – i jeszcze pełnego Upiora w wykonaniu Kuby Wociala i Sabiny Golanowskiej.

 

A teraz trochę egzotyki językowej:

Upiór po włosku i niemiecku – te dwa języki jako-tako znam i w obu szalenie mi się ta piosenka podoba. Włoski ma u mnie plus za to, że Upiór to 'Il fantasmo' – wiem, że to po ichniemu po prostu 'duch', ale i tak kojarzy mi się z ułudą, marzeniem, zwidą... wszystkim, czym chciał być Eryk. Z kolei po niemiecku po prostu lubię wszystko, co... hm... unheimlich. Muzykę Nocy w tych językach też gorąco polecam – oto linki: La Musica della Notte i die Musik der Nacht.

Japoński Upiór – prawdę mówiąc rzucam pierwszy lepszy link, bo i tak warto pokrążyć trochę po linkach do różnych japońskich produkcji. Europejskie musicale są bardzo ciekawie wystawiane w Kraju Kwitnącej Wiśni i Upiór nie jest tu wyjątkiem.

 

Skoro to Polter, wypada też napisać co nieco o RPGowym potencjale Upiora. Wydaje mi się, że najwięcej ma go tytułowy bohater – Upiór może pojawić się na sesji w nieomalże dowolnej konwencji. Może zakochać się w jednej z postaci (bez względu na płeć - sesyjny Upiór może przecież być Upiorzycą), terroryzować miejsce, w którym aktualnie przebywają gracze, za wszelką cenę szukać lekarstwa na swoją deformację... po pewnym spłyceniu tej postaci, Eryk może stać się klimatycznym przeciwnikiem – szczwanym skrytobójcą czy spaczonym przez Chaos iluzjonistą na usługach Mrocznych Bogów. Fajnie sprawdził by się też jako postać komiczna – odgrywanie nadwrażliwego i uzależnionego od piękna ekscentryka to czysta przyjemność.

Poza tym, jego leitmotiv – pierwsze nutki uwertury i piosenki tytułowej – to świetny sposób na zelektryzowanie graczy i podkreślenie, że właśnie stało się coś dramatycznego.

 

 

Komentarze


Scobin
   
Ocena:
+1
A będą w przyszłości "Nędznicy", będą "Nędznicy"? Od 25 września (czy jakoś tak) lecą w Romie. :)
17-08-2010 13:00
Planetourist
   
Ocena:
0
Będą, będą, choć raczej niezbyt szybko - bo najpierw sam muszę ich poznać ;)
17-08-2010 13:02
Blanche
   
Ocena:
0
Bardzo fajny cykl, czekam na więcej. :)
17-08-2010 13:11
Cherokee
   
Ocena:
+2
SPOLIERY

stary przyjaciel zauważył, że 'po finale najsłynniejszego musicalu spodziewał się wielkiej prawdy o człowieku, a dostał klasyczny happy end, w którym wszyscy pogodzili się z losem'

Happy end? Zakończenie jest może szczęśliwe dla Lotty i Raula ale z pewnością nie dla bohatera tytułowego. Upiór jest postacią niezwykle tragiczną. Facet jest tak samotny, że niemal zagina czasoprzestrzeń, a jednak na sam koniec pozwala odejść swej jedynej miłości i sensowi dotychczasowego życia. Skazuje się na jeszcze wiekszą samotność by dać szczęście kobiecie, którą kocha szaloną lecz prawdziwą, niezaborczą miłością. Końcowa scena spaktaklu w Romie wycisnęłaby łzy z kamieni. Wyzuty z resztek nadziei, która dawała mu siłę do działania, oszalały z rozpaczy patrzy za odchodzacą Lottą. Całe życie walczył z upokorzeniem i uprzedzeniami, nigdy sie nie poddawał mimo wszelkich przeciwności i w końcu sie złamał, przegrał, poddał. Zaakceptował życie w samotności.

Jakby dla podkreślenia tragizmu tej postaci, słowa napisanej przez Webbera na potrzeby ekranizacji piosenki mówią:

Learn to be lonely
Learn how to love life that is lived alone
Learn to be lonely
Life can be lived life can be loved alone


Link do pełnego tekstu i teledysku: http://www.tekstowo.pl/piosenka,ph antom_of_the_opera,learn_to_be_lone l y.html

"Upiór w operze" to najsmutniejszy musical wszechczasów. :-) W ekranizacji dostajemy jeszcze myczek w postaci róży na grobie Lotty - znaku, że Upiór do końca życia pozostał wierny swej wybrance (w sequelu, który zbiera ponoć takie sobie recenzje, ten wątek jest podstawą fabuły).

Do zobaczyszka na "Nędznikach". :-)

17-08-2010 16:00
Eva
   
Ocena:
+2
"Upiór w operze" to najsmutniejszy musical wszechczasów. :-)
Śmiem twierdzić, że na przykład "Hair" i JCSS biją go pod tym względem... ;-)

Bardzo żałowałam, że pojechałam na przedstawienie w Romie, zupełnie mnie nie ruszyło, w przeciwieństwie do filmu i, znanych z YT fragmentów innych realizacji. Obawiam się nawet, że kiedy usłyszałam "Christine! To nie anioł muzyki, to anioł zagłady!!", musiałam powstrzymać chichot. Nie musiałabym, gdyby przedstawienie było dobrze zrobione i napięcie utrzymane - Taniec Wampirów, w którym leciały dużo bardziej debilne teksty łyknęłam bez problemu, dopiero pół roku po spektaklu orientując się, że "Niech się zdarzy cud, bym kobietą się stała
I wolności smak poznała pierwszy raz" to nie jest mimo wszystko tekst doskonały ;-)
Ale inicjatywa szczytna, ja tam lubię musicale ;-)
17-08-2010 16:19
Cherokee
   
Ocena:
0
Obawiam się nawet, że kiedy usłyszałam "Christine! To nie anioł muzyki, to anioł zagłady!!", musiałam powstrzymać chichot.

Tu akurat zgoda, niektóre fragmenty są srogie, a ten miażdży wszystko. :-) Ale jest wiernym tłumaczeniem oryginału, więc nie bardzo można się czepiać.

Mimo wszystko polska wersja musicalu broni się. Tak się jakoś składa, że za pierwszym razem większe wrażenie zrobiły na mnie wizualia, zaś fabuła wydała mi się banalna (taki disney'owski Quasimodo dla dorosłych). Za drugim podejściem scena już tak nie oczarowywała ale też zacząłem dostrzegać to co się kryję pod nieco kiczowatą z wierzchu fabułą. A kryją się naprawdę ciekawe wybory niektórych postaci, które nie są tak płaskie jak się z pozoru wydaje (choćby Upiór, którego z początku odebrałem jako samolubnego gnojka, czy madame Giry, której postać nabiera kolorów w ekranizacji).
17-08-2010 16:33
Planetourist
   
Ocena:
+1
@ Cherokee: masz rację, los Upiora jest tragiczny i myśl o tym, że coś takiego mogło by mnie spotkać, jest straszna - gdy nucę piosenkę, którą wspomniałaś, zwykle zmieniam ją na 'live can be lived but can't be loved alone'. Tyle, że mnie - i wiem z kilku rozmów, że nie tylko mnie - ten nastrój się aż tak nie udziela, mam wrażenie, że wybór Upiora jest zbyt nagły, zbyt... lekko dokonany? Ale może to tylko wrażenie - piszesz przecież, że do Ciebie głębia Upiora zaczęła przemawiać dopiero za 2. razem, a ja byłem na nim tylko raz (no dobrze, 2 - ale pierwszy z nich się nie liczy, bo chciałem zaoszczędzić i siedziałem na dostawce, z której nic nie było widać) i chłonąłem przede wszystkim wizualia właśnie :) Postaram się lada dzień obejrzeć film i opowiedzieć tu, jak teraz odbieram tę historię. Swoją drogą - fajnie, że wspomniałaś o sequelu. Love never dies jest według mnie pozbawiona tego drobnego niedosytu głębi, który mnie dręczy w Upiorze - choć możliwe jest i to, że wynika to z tego, że nie skupiam się na rozmachu dzieła... bo dalsze dzieje Upiora po prostu go nie mają ;) Rozwinę tę myśl, pisząc notkę o Love never dies - powinna pojawić się na dniach.

@ Eva: weź ją, chłoń ją, przeczuj jej rozmiary :p Tłumaczenie miejscami kuleje i pewnie zepsuło by mi odbiór Upiora - gdyby nie to, że często chodzę na musicale do chorzowskiego Teatru Rozrywki i by się z nich cieszyć, już dawno obiecałem sobie nie przejmować się tłumaczeniami. Mi akurat poza tym zgrzytem (i może zbyt ubogą lub chłodną dekoracją w paru momentach) warszawski Upiór się podobał. Może to kwestia tego, że miałem jedną z najlepszych miejscówek :)
17-08-2010 17:19
Eva
   
Ocena:
0
Ale jest wiernym tłumaczeniem oryginału, więc nie bardzo można się czepiać.
Oczywiście, że można. Z tłumaczeniami, jak wiadomo, jak z babami, albo wierne albo piękne, wybór tłumacza jakie tworzy (albo próbuje stworzyć). A ja zaprawdę wolę piękne ;-)

(i może zbyt ubogą lub chłodną dekoracją w paru momentach) warszawski Upiór się podobał.
Scenografia w ogóle była dla mnie trochę chybiona, ale to osobny temat ;-) To znaczy, źle mnie nastawiła, nawet nie tym wielkim 666 na, przypominającej kształtem głowę z rogami, płachcie na żyrandolu a tym, że próbowali powtórzyć baaaaardzo filmowy efekt podnoszenia się żyrandolu w teatrze.

Może to kwestia tego, że miałem jedną z najlepszych miejscówek :)
Loża numer pięć? ;-)
17-08-2010 17:43
Cherokee
   
Ocena:
+1
SPOILERY

mam wrażenie, że wybór Upiora jest zbyt nagły, zbyt... lekko dokonany?

W polskiej wersji może i tak, bo generalnie cały ten spektakl w Romie miał z jakichś przyczyn ekspresowe tempo. Ja oglądałem w kolejności Roma-film-Roma i przy drugiej wizycie w teatrze nie mogłem wyjść ze zdumienia jak szybkie jest tempo w porównaniu z filmem. ;-)

Film nieco pełniej rozwija wątki ale tak czy siak decyzja Upiora nie jest nagła. On powoli do niej dojrzewa, na upartego można by dostrzec tu 5 etapów opłakiwania straty. Zaprzeczenie od momentu pojawienia się Raula, gdy Upiór nie traktuje go poważnie, Złość od momentu schadzki na dachu i przysięgi wierności, Targowanie się - krótki etap gdy Raul wisi przywiązany do kraty zaś Upiór chce uzyskać miłość Lotty w zamian za życie Raula i błyskawiczne Depresja i Akceptacja, gdy Lotta zgadza się pozostać z Upiorem on zaś w tym momencie pojmuje, że jej miłość będzie fikcją uzyskaną dzięki szantażowi.

Właśnie te ostatnie sceny najbardziej mi się w musicalu podobają (i może w głównej mierze wpływają na odbiór całości). Upiór nie poddaje się pod wpływem impulsu. On wie, że przegrał już w momencie przywiązywania Raula ale nie miał siły po prostu odejść w tym momencie. Jak każdy nieszczęśliwie zakochany dojrzewający do akceptacji faktu, że jego uczucie nie będzie odwzajemnione, zaczyna w jakimś irracjonalnym odruchu ranić osobę kochaną (faktycznie bądź we własnym mniemaniu - tu faktycznie) i tym samym siebie, przewrotnie sycąc się własną przegraną i cierpieniem. Ustąpienie Lotty jest końcem złudzeń - Upiór wie, że od tego momentu może liczyć tylko na fikcję i jest gotów zaakceptować to o czym wiedział od dawna. Bardzo fajnie ten moment emocjonalnego "przekrętu licznika" odegrał w ekranizacji Gerard "This is Sparta!" Butler.
17-08-2010 19:58
Planetourist
   
Ocena:
0
@ Cherokee: Tym bardziej więc powinienem zobaczyć film jeszcze raz i przyjrzeć się mu dokładniej pod tym względem. Nie śledziłem od początku reakcji Upiora na Raoula - czas to naprawić. Dzięki za wyczerpujące wyjaśnienia :)

@ Eva: mi akurat żyrandol nie przeszkadzał, zresztą to punkt absolutnie obowiązkowy wszystkich inscenizacji Upiora. Loża była by wielce nastrojowa (ciekawe, czy ROMA coś zrobiła ze swoją piątką na czas wystawiania Upiora), ale ja trafiłem jeszcze lepiej - na samiutki środeczek 8. rzędu, z idealnie wyważonym widokiem i dźwiękiem :)

A co do tłumaczeń 'wiernych lub pięknych' - bywają niestety ani takie, ani takie. To wykonanie miejscami jest całkiem ładne, ale o wiele częściej ginie w pseudopoetyce - gdzie dnia kończy się... grań? A to drań!
17-08-2010 21:05

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.