» Blog » Trzewikowszczyzna
07-07-2007 16:22

Trzewikowszczyzna

W działach: gry planszowe, felieton | Odsłony: 51

Trzewikowszczyzna
Forma gier wydawanych pod znakiem Cheapass z pewnością wyróżnia je na tle innych wydawnictw. W zalewie ciężkich, kolorowych pudeł, wypełnionych po brzegi żetonami, figurkami i grubymi taliami kart, produkcje stajni Cheapass prowokują wręcz swoją lekkością i kłują w oczy czarno-białą oprawą. Znaczące są też różnice w cenie. Cheapass zdaje się krzyczeć: Stary, dajemy Ci fajną grę, z dopracowanymi zasadami, po rozkosznie niskiej cenie. Nie płacisz, za tonę bitsów oraz kolorowy tusz. Nie płacisz za solidne pudło. Dostajesz esencję, zasady i wszystko co potrzebne do grania. Nie zawyżamy sztucznie kosztów, nie płacimy uznanym grafikom, ani wytwórcom figurek. Dostajesz wyjątkowe zasady i elementy konieczne do gry. Wszystko to za 10 dolców. Ty oszczędzasz, a my i tak troszkę na tym zarobimy. Za cenę jednej „wypasionej” gry dostaniesz u nas cztery.

W tym szaleństwie jest reguła. Przyszło mi zagrać w trzy gry wydawnictwa Cheapass. Unexploded Cows, Kill Doctor Lucky oraz Witch Trial. Każda z nich jest inna. Łączy je tylko czarno-biała oprawa. Unexploded Cows – w polsce wydane nakładem Wydawnictwa Portal jako AtoMuuuuówki – to bardzo lekka party-game o dowcipnej tematyce. Kill Doctor Lucky z kolei jest grą o znacznie większym stopniu muzgożerności. Witch Trial zaś jest czymś pomiędzy. Te dwie ostatni gry łączą się ze sobą w warstwie tematycznej. Obie „dzieją się” w klimatach lat bliskich fine de cicle.

Lakka gra imprezowa w czerni i bieli? Może być. Znam to z Wiochman Rajzera, pamiętam z Sim Wiochy. Dowcipny temat, niezobowiązująca komiksowa oprawa.

Gra odnosząca się wprost do wieku pary i początków wieku elektryczności? Jasne. Ma to klimat. Jest estetycznie powiązane. Pamiętam wystrój książek i gazet, znam wygląd ówczesnych reklam. Mimo toporności wydania, mam wrażenie, że trzymam w dłoniach produkt prosty, lecz elegancki.

Wydawnictwo Portal przenosi formułę Cheapassa do polski. Czy jest to tak świetne zagranie jakby mogło się wydawać? Moim zdaniem nie. Moim zdaniem to poniekąd strzał do własnej bramki.

Mam wielki szacunek do Ignacego Trzewiczka i Wydawnictwa Portal. Za to że swego czasu skutecznie (czytaj na dłużej niż 5 numerów) przełamał monopol prasowy na rynku gier fabularnych. Za to, że dzięki Portalowi powiało nowością, nieszablonowym spojrzeniem. Za to, że Portal jest jedynym wydawnictwem, które potrafiło stworzyć polskiego erpega i utrzymać go z sukcesem na rynku. Za to, że Portal był prekursorem nowej fali gier planszowych (fali, po której wszyscy teraz surfujemy). I samego Ignacego Trzewiczka za wielki zapał, za upór w dążeniu do celu. Za to, że nie odpuścił i przetrwał recesję pierwszych lat XXI wieku. Za trzy edycje Pionka i propagowanie gier planszowych.

Zadaję sobie jednak pytanie, czy metody, który sprawiły, że Wydawnictwo Portal dziś kwitnie, że wydaje polskie gry, będą skuteczne teraz, kiedy o recesji już nikt nie pamięta? Czy to co sprawdziło się w chwili załamania rynku, sprawdzi się i dziś? Czy nie jest tak, że rynek gier planszowych, to jednak zupełnie inni klienci, to inny target (pod wieloma względami) niż erpegowcy?

Z erpegów się wyrasta, erpegowcy to często licealiści i studenci, a zatem w sporej liczbie osoby, których portfele są cienkie, którzy liczą każdy grosz. Dla nich ważne jest to, czy gra jest tania, czy mogą sobie ściągnąć ją z sieci – tylko po to, żeby mieć później na piwo, fajki, albo bilet miesięczny. Często są zależni finansowo od rodziców. Ilu znacie rodziców, którzy z chęcią dają dzieciakowi na podstawki czy dodatki? To bardzo niestabilny rynek, z niepewnym klientem. Cena gra ważną rolę. Pamiętam siebie, dla mnie było to dosyć istotne.

Dziś zarabiam. Stać mnie i na fajki, bilet i jeszcze grę planszową. Płace za mieszkanie, jedzenie – ale przyjemności nie są problemem. Mam swój własny niezależny portfel. Dziś stać mnie na Tygrys i Eufrat, Osadników, Neuroshimę. Stać mnie na kupno pisma poświęconego mojemu hobby. Jeszcze parę lat temu, żeby kupić Portala rezygnowałem z czterech obiadów w stołówce. Wówczas Machina wydawała mi się produktem o idealnym stosunku cena/jakość/grywalność (nawet miałem wrażenie, że wychodzę na tym lepiej niż wydawca). Ale dziś, gdybym miał wybór – czy zostawić w sklepie 30 zlotych za Machinę czy 120 za Ticket to Ride (bo obie gry uwielbiam), zgadnijcie co bym wybrał. I odwrotnie, gdybym miał do wybory czarno-szaro-białego TtR za 30 i w pełni kolorową Machinę, z solidnymi kartami i żetonami za 120. Pewnie, wziąłbym to co droższe i lepiej wykonane. Stać mnie.

Za to nie stać mnie dziś na gry fabularne. Paradoks? Nie, gdyż za rpg płacę czasem. Sesja zżera 5 godzin. Przygotowania do niej dwa lub trzy razy więcej. Sesja eliminuje z towarzystwa moją dziewczynę, oraz żony lub dziewczyny kumpli. Wpadając na herbatkę do domu zaprzyjaźnionej pary nie zaproponuję od niechcenia sesyjki w Warhammera, za to z chęcią partyjkę Osadników, Ticketa czy Mag-blasta. Nawet dłuższe gry takie jak Gra o Tron, czy Arkham Horror (mimo zbliżonego do sesji czasu trwania) eliminują parę dobrych godzin przygotowań. Może to lenistwo, a może to wspólne wielu ludziom przed trzydziestką wrażenie, że czas płynie szybciej niż kiedyś. Tak czy inaczej na RPG mnie nie stać.

Czy bardzo się pomylę, kiedy stwierdzę, że w podobnej sytuacji znajduje się spora liczba niegdysiejszych erpegowców? Czy was też nie stać na RPG? Czy zatem nie jest tak, że byli erpegowcy, kiedyś biedni studenci (z nadmiarem czasu), dziś są już jakoś sytuowani finansowo (lecz wiecznie na debecie czasowym), są już innym targetem?

Jest jeszcze jedno. Kiedy byłem bajtlem (tak się w mych stronach nazywa dzieciaka) grałem z rodzicami. Pamiętam Kokosy (mutacja Monopoly) wycięte z gazety Razem, lub z Panoramy, pamiętam niedzielne Makao i Eurobussines. Nie znam nikogo, kto by niedzielę poświęcał na erpegowanie z rodzicami. Nie znam też zbyt wielu rodziców patrzących przychylnie na RPG. Moje pokolenie albo jeszcze nie wydało dzieci, albo wydało, lecz są jeszcze zbyt młode. Targetem wydawnictw RPG nigdy nie byli rodzice, a to oni posiadają środki. W przypadku gier planszowych może być jednak inaczej. Bo jeśli dajmy na to mój ojciec, wyciągnie na imprezie rodzinnej Warhammera, to raczej partnera nie znajdzie. Jeśli zaś, wyłoży na stół Ticketa, to nawet jeśli wujek popuka się w czoło, a ciotka rzeknie: Jasiu dorośnij wreszcie, to ciągle będzie mógł zagrać ze mną, albo postępową babcią, albo chmarą berbeci. Kto wie, może nawet zaintrygowany wujek weźmie w końcu jednego głębszego na odwagę i sam się do gry na tą godzinkę przyłączy.

Cheapass jest buntownikiem na bogatym rynku. Jedzie pod prąd, wyróżnia się. Jest czarno-biały w bezmiarze koloru. Wydawnictwo ma urok anarchisty. Ale jak długo prosperuje rynek gier planszowych w ameryce czy europie? Dwadzieścia, trzydzieści lat? Może więcej?

A u nas? Raptem trzy. Czy nie jest tak, że pragniemy kolorowych wydań, mocnych żetonów i ciężkich pudeł? Czyż nie jesteśmy jak pustynia pragnąca wody? Sądzę, że okres wydawania gier po najniższych kosztach rynek ma za sobą. Klienta stać nie tylko na gry fajne, ale przy tym świetnie wykonane. Bo jeśli chcę nabyć prześwietną grę, to chcę, żeby jakość wykonania też mnie zadowalała. I gdyby dziś, ktoś wydał jeszcze raz pierwszą Machinę i sprawił, że żetony byłyby grube i twarde oraz w pełnym kolorze, że karty nie dość, że barwne to jeszcze posiadające zaokrąglone rogi (i w ogóle wykonane jak te w Magblaście) i gdyby ten ktoś dołączył kolorową instrukcję na kredzie, a pudło wyposażył w ergonomiczną wytłoczkę, to zapłaciłbym za tą grę godną cenę. Tak jest beknąłbym za nią 120 złociszy bez wahania.
0
Nikt jeszcze nie poleca tej notki.
Poleć innym tę notkę

Komentarze


nataniel
   
Ocena:
0
Bardzo fajny tekst, moje spostrzezenia i wnioski podobne. Tak jak Pancho, jestem nawet bardziej radykalny - gry dla RPGowcow to wg mnie slepa uliczka. Rynek RPG w Polsce zawsze byl slaby (chociaz na szczescie wyszedl z glebokiego kryzysu) poniewaz dzieciaki / licealisci / studenci nie maja kasy na podreczniki.

Natomiast ludzie, ktorzy kase maja (pracuja) - nie maja czasu. Co wiecej - ich krag znajomych nie ogranicza sie do paru kumpli, ale sa np. wspomniane przez Ciebie - zony i przyjaciolki, koledzy z pracy, rodzina (przeciwko ktorej bunt zakonczyl sie po wyprowadzeniu sie z domu).

Nie da sie z nimi pograc w RPG, nie czuja oni klimatu SimWiochy, nie bede okladal batem wlasnej tesciowej (vie Wiochmen). Znam mnostwo osob, ktore bez problemu namowie na partyjke Cytadeli, Osadnikow czy nawet czegos ciezszego jak Wysokie Napiecie, GoT, Puerto Rico, a wolami ich nie zaciagne do RPG. Co wiecej, nie zaciagne ich takze do gier fantasy (na szczescie sam za nimi nie przepadam), w ktorych sa czarodzieje, wykonuje sie questy, itp.

W Polsce natomiast powstaje bardzo duzo gier skierowanych do RPGowcow - smiesznych swa glupota (gier, nie rpgowcow) jak Wiochmen, Machina, tanich, z klimatem fantasy (Legenda). Byc moze 3 lata temu, kiedy faktycznie planszowki najpopularniejsze byly wsrod RPGowcow (dzieki akcji uswiadamiania Games Roomami), byl to jakis dobry strzal. Jednak juz od dawna to tzw. "normalni ludzie" sa najlepszym targetem.

Z ciekawostek - kiedy powstawal REBEL.pl, byl skierowany glownie do RPGowcow wlasnie. Jednak juz po roku okazalo sie, ze RPG to zaden rynek i na dzien dzisiejszy planszowki to sporo ponad 50% sprzedazy (przy niecalych 15% udzialu RPG). Inna ciekawostka - 4% osob, ktore jako pierwsze kupilo planszowke - kupilo tez jakiegos RPG, a 12% osob, ktore jako pierwsze kupily RPG, kupilo pozniej jakas planszowke :) Widac wiec, ze "konwersja" nastepuje czesciej z RPG na planszowki niz w kierunku przeciwnym.
10-07-2007 10:42
~trzewik

Użytkownik niezarejestrowany
    odpowiedź
Ocena:
0
Zapraszam na Games Fanatic. :D
10-07-2007 13:28
~Don Simon

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Zgadzam sie calkowicie z Neurocidem, Pancho i Natanielem...
Swietny tekst!
10-07-2007 14:11
ajfel
   
Ocena:
0
Mam podobne spostrzeżenia, które planowałem wyrazić recenzując AtoMuuuuówki:)..
fajny tekst Neurocide. W liceum erpegowałem najwięcej, a kupowałem najmniej. Na studiach wciąż erpegowałem i zacząłem kupować.
Teraz praktycznie nie erpeguję, gram trochę w planszówki. Książek i gier kupuję zdecydowanie więcej każdego miesiąca (wciąż kupuję także podręczniki do erpegów z samej chęci posiadania/poczytania) - lubię ładne wydania i nie żal mi na nie pieniędzy. Wydań obleśnie brzydkich nie lubię i znacznie niższa cena nie jest w stanie mnie do nich zachęcić.
18-07-2007 14:33
Neurocide
   
Ocena:
0
Sorry, ze ubiegłem, ale wenę mam tylko na jakiś czas i to ciągami, więc wolę nie tracić czasu i klepię tekst, nim mi chęc minie. Ale fajnie, że wpadasz i czytasz.
19-07-2007 11:55

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.