07-01-2013 11:50
Django: Tarantino na meta bezdrożach dzikiego zachodu.
W działach: Recenzje | Odsłony: 14
Podejrzewam że przedostatnim filmem Hollywood będzie musical nakręcony przez Tarantino. Ostatnim będzie film Quentina o kręceniu filmów przez Quentina. Po jego stworzeniu szefowie fabryki snów rozejdą się do innych zajęć- po prostu nie będzie nic do dodania. Ale zanim to nastąpi można obejrzeć western w jego reżyserii czyli Django.
Konwencja
Najbardziej zbliżone do Django jest Inglorius bastards- zarówno rozkładem pomiędzy komedią absurdu i akcją, jak i specyficznym puszczaniem oka do widza. Jest to więc klasyczny: "film o filmie w ramach filmu". Niestety o ile kontekst II WŚ (zwłaszcza przez pryzmat takich dzieł jak Patton) jest zrozumiały tak dziki zachód nie do końca. Podejrzewam bowiem że trzeba umieć wymienić pięć oczywistych różnic pomiędzy Teksasem a Tennessee, znać imiona wszystkich postaci z siedmiu wspaniałych i grać na harmonijce ustnej by wyłapać wszystkie niuanse tego filmu. Oczywiście jest też cała masa innych odwołań- do popkultury, historii itd. których oglądanie jest całkiem przyjemne. Moim ulubionym jest wykład o frenologii- kto nie zna tej pięknej nauki przed seansem powinien przeczytać o niej choćby na wikipedii i przez chwilę pooglądać przed lustrem kształt własnej czaszki.
Fabuła, dialogi
Myśląc o tym co zobaczyłem cały czas się zastanawiam czy nie jestem jak daltonista próbujący wyczytać coś z szarych kropek. Historia bowiem jest prosta i klasyczna: dobrzy starają się odbić dziewczynę z rąk złego. W zasadzie nie ma tam żadnych nadspodziewanych zwrotów fabularnych. Nie było by w tym nic dziwnego gdyby nie to że film trwa prawie trzy godziny. I niestety w pewnych momentach (przydługi początek i podwójny koniec) po prostu jest nudno. Nie zmienia tego a nawet pogarsza sytuację pokaźna ilość pobocznych scenek i dialogów. Niektóre z nich stanowią najlepsze momenty filmu (czy wiecie jak trudno zrobić maski z prześcieradeł?), inne natomiast wydają się upchnięte na siłę.
Aktorzy
Gdy Samuel L. Jackson przeklina i mówi dużo razy nigger musi być śmiesznie, prawda? Tak, tyle że powstaje pytanie: ile można? Obawiam się bowiem że wszyscy aktorzy zostaną kiedyś sklonowani albo powstaną cyfrowe kopie i już do końca kina Morgan Freeman będzie coś wyjaśniał, Jason Statham będzie się bił, Sasha... no nieważne. Otóż w Django mamy bogatą plejadę aktorów w najbardziej charakterystycznych dla siebie rolach. Jest to kolejny planowany zabieg, wstawienie w nawias jednak w przeciwieństwie do Inglorius bastards wyszedł jakoś sztucznie, bez iskierki geniuszu.
Czy iść do kina?
Dla fanów westernów, twórczości Quentina Tarantino rzecz na pewno obowiązkowa. Dla wszystkich innych na pewno warta zobaczenia. Niemniej nie jest to kolejne Pulp Fiction.
Konwencja
Najbardziej zbliżone do Django jest Inglorius bastards- zarówno rozkładem pomiędzy komedią absurdu i akcją, jak i specyficznym puszczaniem oka do widza. Jest to więc klasyczny: "film o filmie w ramach filmu". Niestety o ile kontekst II WŚ (zwłaszcza przez pryzmat takich dzieł jak Patton) jest zrozumiały tak dziki zachód nie do końca. Podejrzewam bowiem że trzeba umieć wymienić pięć oczywistych różnic pomiędzy Teksasem a Tennessee, znać imiona wszystkich postaci z siedmiu wspaniałych i grać na harmonijce ustnej by wyłapać wszystkie niuanse tego filmu. Oczywiście jest też cała masa innych odwołań- do popkultury, historii itd. których oglądanie jest całkiem przyjemne. Moim ulubionym jest wykład o frenologii- kto nie zna tej pięknej nauki przed seansem powinien przeczytać o niej choćby na wikipedii i przez chwilę pooglądać przed lustrem kształt własnej czaszki.
Fabuła, dialogi
Myśląc o tym co zobaczyłem cały czas się zastanawiam czy nie jestem jak daltonista próbujący wyczytać coś z szarych kropek. Historia bowiem jest prosta i klasyczna: dobrzy starają się odbić dziewczynę z rąk złego. W zasadzie nie ma tam żadnych nadspodziewanych zwrotów fabularnych. Nie było by w tym nic dziwnego gdyby nie to że film trwa prawie trzy godziny. I niestety w pewnych momentach (przydługi początek i podwójny koniec) po prostu jest nudno. Nie zmienia tego a nawet pogarsza sytuację pokaźna ilość pobocznych scenek i dialogów. Niektóre z nich stanowią najlepsze momenty filmu (czy wiecie jak trudno zrobić maski z prześcieradeł?), inne natomiast wydają się upchnięte na siłę.
Aktorzy
Gdy Samuel L. Jackson przeklina i mówi dużo razy nigger musi być śmiesznie, prawda? Tak, tyle że powstaje pytanie: ile można? Obawiam się bowiem że wszyscy aktorzy zostaną kiedyś sklonowani albo powstaną cyfrowe kopie i już do końca kina Morgan Freeman będzie coś wyjaśniał, Jason Statham będzie się bił, Sasha... no nieważne. Otóż w Django mamy bogatą plejadę aktorów w najbardziej charakterystycznych dla siebie rolach. Jest to kolejny planowany zabieg, wstawienie w nawias jednak w przeciwieństwie do Inglorius bastards wyszedł jakoś sztucznie, bez iskierki geniuszu.
Czy iść do kina?
Dla fanów westernów, twórczości Quentina Tarantino rzecz na pewno obowiązkowa. Dla wszystkich innych na pewno warta zobaczenia. Niemniej nie jest to kolejne Pulp Fiction.