» Blog » Pamiętnik Edwarda Pride'a #4
10-05-2008 17:22

Pamiętnik Edwarda Pride'a #4

W działach: nWod, RPG, raporty z sesji | Odsłony: 1

Pamiętnik Edwarda Pride'a #4
Byliśmy w klinice. Udało mi się namierzyć doktora, który opiekuje się strzygą i jej ciążą. Szybko udało mi się przekonać, że to stary zboczeniec, więc nie miałem wyrzutów sumienia przed wypraniem mu mózgu. Zaaranżowałem wszystko tak, by docent zatrzymał Lindę na noc. Sergio, który został na zewnątrz przy samochodzie, miał chyba jakieś problemy z miejscowymi. Na szczęście interwencja Grizzlyego wystarczyła, by się odczepili.

Gdy wracaliśmy do klubu, spotkała nas niespodzianka w postaci „mandżurskiego kandydata” z dwoma ingramami. Zagrożenie udało nam się unieszkodliwić, ale nie dowiedzieliśmy się zbyt wiele – nasze chodzące Guantanamo w postaci Grizzlyego skutecznie wykończyło zamachowca, zanim cokolwiek z niego wycisnęliśmy. Jedynymi wskazówkami była twarz – w zamachowcu rozpoznaliśmy jednego z naszych dilerów (pod wpływem vinculum, jak łatwo się domyślić), oraz wiadomość wycięta na jego ciele – coś w stylu „Trzeba było poprosić.” Wnioski nasuwają się same. Albo Don zaczyna nam podskakiwać, albo ktoś próbuje nas skłócić z Donem. I chyba skutecznie, biorąc pod uwagę, że nieco później zaginął jeszcze jeden diler.

Tuż po strzelaninie mieliśmy gości. Odwiedziła nas Anna, laska z którą wcześniej rozmawiał Sergio. To ona chciała wwieźć dwa tuziny dziwek do SD i zapewnić im bezpieczną i spokojną pracę w zawodzie. Szybko wyniuchaliśmy haczyk – panienka chce, niczym Matka Teresa, uratować dziwki od brutalnego traktowania, jakiemu są poddawane przez jej kumpli z Bruja (najwyraźniej Spokrewnioną wzięły wyrzuty sumienia i chce się poczuć nieco bardziej człowiekiem). Jednym słowem, towar gorący jak cholera, jeśli Skorpiony się dowiedzą, to zrobią nam na swoich chopperach taki drive-by, że się nie pozbieramy. Ale co, mieliśmy się nie zgodzić? Dwa tuziny doświadczonych pracownic z dostawą do domu nie trafiają się codziennie. Poza tym, udało nam się wynegocjować coś extra – Anna będzie robiła dla nas raz w miesiącu transport. Jak dla mnie, dobra opcja.

Wreszcie nadszedł czas na nocną wizytę w klinice. Pod budynek podjechaliśmy vanem. Przy pojeździe został Żyleta wraz z dwoma ghulami. Zorientowaliśmy się, że wejście jest pilnowane przez tych samych gnojków, którzy zaczepili wcześniej Sergio. Grizzly próbował im grzecznie i kulturalnie wytłumaczyć, że jeśli się szybko nie oddalą, to będą zawierali więcej metali ciężkich niż odpady fabryczne, ale ci samobójcy najwyraźniej byli na dragach, bo sięgneli po broń. Efekt zaskoczenia diabli wzięli, gdyż kanonadę było słychać pewnie nawet w bazie marynarki na Coronado. Ich reakcja na początku nas trochę zaskoczyła, gdyż odstrzeliwaliśmy się nieco nieskładnie; na szczęście potem nasze kule zaczęły trafiać i gangsta zaczęli ginąć.
zapamiętać – pistolety maszynowe spisują się świetnie w walce ze sporą liczbą celów
Gdy już było po wszystkim, Grizzly niewiele myśląc wpadł do recepcji. Wpadł, i dostał przez łeb od wielkiego czarnucha, jednego z ghuli chroniących Watson. Jednocześnie, mnie i Sergio owładnęła Skaza Drapieżcy. Mi udało się nie ulec, lecz Sergio rzucił się w dzikim szale w głąb kliniki. Nadział się, (dosłownie...) na drugiego z ochroniarzy strzygi, latynosa. Ale tak jak w tym dowcipie, meks przyszedł na strzelaninę z nożem. Dwa strzały ze strzelby, i została z niego mokra plama na ścianie. Zgodnie ze starą dobrą zasadą „waste not, want not” zacząłem się żywić tym, co zostało. Sergio pobiegł dalej. Gdy do niego dołączyłem, zobaczyłem, jak masakruje na podłodze lekarza. Nie widziałem, w jakich okolicznościach na niego wpadł, ale spuszczone do kostek spodnie doktora i pozycja, w jakiej leżała znieczulona Linda były dość wymowne. Nie zważając na Sergio i lekarza, złapałem łóżko Lindy i wyprowadziłem je z kliniki. Grizzly w międzyczasie uporał się z murzynem, a Sergio doszedł do siebie. Jako jedyny z koterii zadbałem o to, by zasłonić czymś swoją twarz. Tym dwóm kretynom najwyraźniej zależy na własnym odcinku America’s Most Wanted. Wiedząc, że z okien zaczynają wyglądać lidzie, zapakowaliśmy dziewczynę do vana, gdy nagle Grizzly się obudził, że powinniśmy zatrzeć ślady. Złośliwie podałem mu kanister z benzyną, i kretyn go rzucił w stronę kliniki. Geniusz, po prostu. Nie chcąc marnować trzech galonów benzyny (ponad $100 za baryłkę...) wystrzeliłem w stronę kanistra. I cholera, wybuchł. Pal go sześć kulę ognia, instynkty kazały mi zwiewać, gdzie pieprz rośnie. Ja i Sergio się opanowaliśmy, ale Grizzly dał się im porwać, no i skończyło się na ściganiu vanem oszalałego gangrela... Ten fragment może przemilczmy. Gorzej, że Linda zaczęła rodzić. Musieliśmy ją uspokajać, bo dostała napadu. Przerzuciliśmy ją szybko do karetki, tam zajęli się nią wynajęci spece. Denerwowałem się jak ojciec na porodówce. Wreszcie werdyt – zdrowy chłopiec, matka wyczerpana ale jej życie jest niezagrożone. Nie zostało nam wiele czasu do świtu, więc postanowiliśmy opłacić dla niej jeden dzień w szpitalu. Ja udałem się na polowanie, Sergio pojechał razem z nią. Udało mu się wyciągnąć od niej kilka ciekawych informacji, gdy czuwał przy jej szpitalnym łóżku. Badania, jakie prowadził na niej Smok, leki, jakich używał, organizacja „farmy rozpłodowej” – wszystkie szczegóły, o których Linda miała jakieś pojęcie. W dość ryzykownym ruchu postanowiłem zastąpić Sergio tuż przed świtem i czuwać przy Lindzie cały dzień – została umieszczona w sali w piwnicy. Na szczęście obecność moja i ghuli okazała się nie była konieczną – nikt nie zaatakował kliniki tamtego dnia. Skontaktowaliśmy się z Rupertem. Umówiliśmy się, że Linda przekroczy granicę w dzień, na legalnych papierach załatwionych przeze mnie. Rupert obiecał rekompensatę za koszty opieki nad Lindą i dzieckiem w szpitalu, oraz pomoc w posprzątaniu po strzelaninie w Barrio Logan. Pozostał nam tylko jeden, jedyny problem – jak wytłumaczyć Lindzie, że wyjeżdża z dzieckiem do Meksyku...
0
Nikt jeszcze nie poleca tej notki.
Poleć innym tę notkę
Komentarze na tym blogu są zablokowane.