08-05-2007 10:14
Hinduski sen
W działach: Sny | Odsłony: 0Wrzucam tutaj ten sen, bo będę chciał go pokazać osobom w nim występującym :)
Szedłem z Morpheą przez pustynię. Ona była w hinduskim sari, ja w tradycyjnym arabskim stroju.
Szliśmy pustynną drogą, mijając zabudowania, w których toczyła się zażarta walka pomiędzy amerykańskimi żołnierzami a irackimi bojownikami. Odgłosy strzałów ucichły, gdy seria z karabinu przeszyła ciało młodej arabskiej dziewczyny, trzymającej karabin.
Zastanawiałem się, dlaczego jej włosy są rude?
W końcu doszliśmy na miejsce. Do skrytej wśród zieleni hinduskiej świątyni, w której czekała na nas kapłanka. Pulchna dziewczyna odziana w bogato zdobione sari,
z uśmiechem na ustach powitała nas w swoim przybytku i wysłuchała prośby.
To, czego szukaliśmy nie znajdowało się w świątyni, lecz wskazówki można było uzyskać w oddalonym o 25 kilometrów mieście Sia.
Postanowiliśmy iść wzdłóż drogi, która wiodła przez góry i lasy w stronę tego miasta.
Jesteśmy w rockowym klubie. Dzika impreza, pełno ludzi, alkohol, taniec. Chcielibysmy się tu pobawić, lecz wiemy, że nasze zadanie jest ważniejsze. Spotykamy Sobola, mojego znajomego, i prosimy o podwiezienie samochodem. On jednak proponuje poszukać Szafrana (innego znajomego), ten jednak gdzieś już odjechał. Sobol każe zapakować nam się do samochodu, po czym opuszczamy teren klubu - mijając przy tym tłumy znajomych, na lewo i prawo. Ruszamy przed siebie, i widzimy Szafrana stojącego przy swoim samochodzie, na poboczu. Okazuje się, że wrócił właśnie z tej samej hinduskiej świątyni, wioząc ze sobą naszą przyjaciółkę, Verę. Vera zmieniła się w śnie nie do poznania... ciemna, miodowa skóra, droga, letnia sukienka koloru pomaranczy wpadającej w beż, obfity makijaż, złoty brokat... Podobno ktoś własnie przeprowadzał z nią wywiad. Telewizja, dziennikarze, kamery...
My jednak musimy jechać. Wsiadamy z Verą do samochodu i ruszamy. Szafram, mimo, że po paru szampanach, prowadzi. Górska, kręta droga, on wyciąga ponad stówę, mijamy niebezpiecznie blisko słupki i kamienie, porozrzucane wzdłów szosy.
Dojeżdżamy wreszcie na miejsce. Pałac?
Szafran nie zastanawia się, i uderza w drzwi samochodem, które otwierają się pod wpływem impetu samochodu. I kolejne, i kolejne... Pędzimy marmurowym korytarzem, wyważając kolejne drzwi (co zaczyna mnie, nawet w śnie, zastanawiać), gdy wreszcie trafiamy do dużej sali. Szafran hamuje gwałtownie, obracając samochód o 90 stopni.
Stoimy.
Barokowe wnętrze wypełnione jest meblami z epoki.
Witajcie w moim pokoju hotelowym" mówi Vera.
Ja jednak nie zwracam tak bardzo uwagi na jej słowa, pociągam Morpheę w dół - pomieszczenie przekasza zawieszony nisko element dekoracji, poruszony impetem samochodu, i ogłusza Verę, którą udaje się złapać w ostatniej chwili, zanim spadnie po marmurowych schodach w dół.
Pomieszczenie wydaje się być... dziwne. Jest tu sporo detali, które wyraźnie odstają.
Na przykład krzyże. Wielkie, masywne, żelazne krzyże, bynajmniej nie chrześcijańskie, o wymyślnych kształtach, zdobione w maszkary... wyglądają bardzo groteskowo.
"Poznajesz, to z tego słynnego przedstawienia, wiesz..." mówi Vera, która już się ocknęła.
Zaraz, tak... coś mi świta, jakieś słynne przedstawienie... Mistrz i Małgorzata, może?
"Kazałam je tutaj spowadzić."
Wpatruję się w krzyże, w oczy maszkary stanowiące centralny punkt jednego z nich.
W pomieszczeniu robi się ciemno.
Czego szukaliśmy? Wieczna młodość, wieczne szczęście. Nie wiem jak to nazwać.
Była to raczej idea, która w świecie snu była zamknięta w jakiejś rzeczy, w przedmiocie.
Nie udało nam się jej odnaleźć.
Budzę się.
Komentarze na tym blogu są zablokowane.