02-03-2008 09:47
Czerwony Kapturek: Historia prawdziwa
W działach: krótkie portki | Odsłony: 10
Najchętniej to bym dzisiaj napisał o rosyjskiej demokracji, ale aż tak od tematu odbiegał nie będę. Kontynuuję więc cykl krótkich opowieści.
Czerwony Kapturek: Historia prawdziwa
- O Kapturku to mi papa opowiadał, gdym miał ze trzy lata! – oburzył się Zenek Maliniak, słysząc propozycję opowieści Konrada. – Ja to już znam jak swoje pięć palców. I babcię pamiętam, i jej chatkę, i Kapturka, i wilka, i myśliwego… Wszystko pamiętam!
- Nie, nie, nie! – zawtórował mu Bolson. – Ja też nie mam zamiaru słuchać o jakichś pedałach!...
- Kapturek był pedałem? – zdziwił się Zenek.
- A nie wiesz?
- Ale… przecie to była dziewczynka.
- I co z tego! Myślisz, że dziewczynki nie mogą być pedałami!?
- No, wydawało mi się, że nie…
Konrad uderzył pięściami w kolana, pokręcił głową i powiedział:
- Wy wcale nie wiecie, jak to z Kapturkiem było naprawdę. To co wam powiedzieli rodzice to nic nie warte dyrdymały! Boć z ich opowieściami jest jak z bocianami…
- Z bocianami? – Zenek postawił oczy. – Ach, już rozumiem…
- Te – zauważył Bolson, do którego wszystko dociera o wiele wolniej – on mówi, że rodzice oszukują?
- Tak, ale robią to z miłości do…
- Nie, nie, nie! Mój papcio nigdy by mnie nie oszukał.
- A jednak…
- Mów za siebie!
- Mówię za nas wszystkich.
- Dobra, ale te, no… dyrdymały to takie pierdoły, znaczy?
- Tak.
- Bolson, nie przerywaj już Konradowi, niech mówi co ma mówić.
- Ale te pierdoły…
- Bolson!
- A, tak, już nie będę.
Nastała cisza. Konrad rozprostował palce, zasiadł wygodnie w głębokim fotelu i zaczął mówić.
- Otóż, mili moi, wszystko zaczęło się od tego, że babcia czerwonego Kapturka zgubiła zęby…
- Konrad, powaliło cię?! – Bolson wpadł mu w słowo. – Przecie zębów nie da się zgubić!
- Mi chodzi o taką protezę, dotarło?
- Proteza, proteza… A, to coś takiego, co się wkłada i wyjmuje, tak?
- Tak. Nie przerywaj już, proszę. Więc babcia zgubiła zęby…
- Protezę!
- Dobra, niech będzie: protezę. Tak też się złożyło, że w kilka miesięcy później odwiedził ją wilk, a protezy, co zaznaczam, jeszcze nie odnalazła, i pyta…
- Co za pryta?
- Nie pryta, tylko pyta! Wilk pyta, czy mógłby zjeść babcię. Na to babcia: „Nie, najpierw muszę znaleźć swoje zęby. Ostatnio nic nie jem, bardzo schudłam; z pewnością nie smakowałabym ci. Przyjdź za rok”. „Dobrze, tak zrobię” – odpowiedział wilk.
- I przyszedł za rok?
- Tak, przyszedł.
- No i co?
- No i pyta się, czy odnalazła już swoje zęby. Babcia mu na to, że jeszcze nie i żeby przyszedł za rok. I jak przyszedł za rok…
- To zjadł babcię – dokończył Zenek.
- Nie, nie zjadł.
- A to babcia nie odnalazła jeszcze swoich zębów?
- Odnalazła.
- To jak?
- Więc jak wilk ponownie odwiedził babcię, zapytał czy znalazła już swoje zęby i gdy usłyszał twierdzącą odpowiedź jeszcze raz spytał, przez grzeczność, czy już może ją zjeść. Babcia wyszczerzyła zęby i odrzekła: „Nie, teraz to ja cię zjem!”
- Dżizys! Babcia wilka?! – zdumiał się Zenek. – Konrad, chybaś się dzisiaj nie wyspał…
- A żeby to tylko wilka! Był jeszcze i Czerwony Kapturek, i Koziołek Matołek, i… i Kubuś Puchatek, i…
- O żesz w mordę!...
- Te – Bolson wytrzeszczył oczy – on mówi… on mówi, że… że babcia robiła pulpety z Puchatka i kotlety z Kapturka?
- I kopytka z Matołka…
- I pasztet z wilka – dodał Konrad, kontynuując swoją opowieść. – Ale jak każda bajka, tak i ta dobrze się kończy. A naszą opowieść wieńczy przybycie do babci Prosiaczka…
- Tego... no… kolegi Puchatka?
- Tak. No więc przybywa ów Prosiaczek do chatki, znajdującej się pośrodku Stumilowego lasu…
- To chatka babci znajdowała się w Stumilowym lesie?
- A jakżeś myślał?
- Nie, tak mi się właśnie wydawało…
- I przyszedł Prosiaczek do babci i się pyta: „Gdzie Puchatek?”. Babcia się strasznie zmieszała i zaczęła jąkać: „Ale… ale jego już tu… już tu nie ma… bo… bo ja…”. Prosiaczek zrobił się cały czerwony i wycedził: „Ty go zjadłaś! Ty zjadłaś mojego przyjaciela! Ty… ty stara, głupia babo! – wyjmuje giwerę i strzela do babci – „Tra, ta, ta, ta, ta! To za Puchatka, za mojego przyjaciela!”
- No coś ty? – Zenek wybałuszył oczy. – Ten mały prosiaczek, to on zabił babcię?
- Eee – wtrącił Bolson, dość niepewnie – a przecie… przecie był jeszcze myśliwy. Gdzie on?
- Nie, nie, myśliwego nie było – zaprzeczył Konrad. – Acz jest jeszcze jedno zakończenie tej bajki, jak to mówią: arternatywne… czy jak tam. Mianowicie, chodzą słuchy, że to nie babcia Kapturka a Kapturek babcię.
- Ale jak?
- Normalnie, po prostu babcia znalazła się w brzuszku Kapturka.
- Powaga?
- No, ale potem ktoś najął prywatnego detektywa, jakiegoś Rudnickiego bodaj…
- Rudnicki? – zastanowił się Bolson. – Eee, przecie ja znam takiego, we więźniu razem siedzieliśmy…
- A widzisz: nosił wilk razy kilka, ponieśli i wilka…
- Kiego wilka znowu?
- Rudnickiego, znaczy.
- Ale gdzie, gdzie go ponieśli?
- Do paki.
- A Kapturka?
- Też do paki.
- A Puchatek gdzie?
- Puchatek z Prosiaczkiem również we więźniu, w Alcatraz, tam gdzie i Kapturek z Rudnickim.
- A ten… no… Puchatek z Prosiaczkiem to za co do pudła trafili?
- Dobrze nie pamiętam, ale chyba za nielegalny przewóz bimbru przez ruską granicę.
- Aha.
- I co było potem?
- Potem żyli długo i szczęśliwie… we więźniu.
- Uhm. I było coś jeszcze?
- No, gdy ich szczęście się skończyło, zachlali się w trupa miodcokiem Puchatka. I tak oto kończy się ta przygoda.
- A ten miodcok, co to takiego? – zapytał Bolson.
- Gorzała z miodem. Mówią, że całkiem niezłe.
- Pryta z miodem… Wiecie, zrobiłem się jakiś taki senny, chyba już pójdę. Adios!
- Adios! – odkrzyknęli wspólnie Konrad i Zenek.
***
Kiedy rankiem, dnia jutrzejszego, Konrad szedł do sklepu, napotkał śpiącego w rowie Bolsona. Jego przyjaciel był pijany. W jednej ręce trzymał pustą flachę, a w drugiej pół słoja miodu. Cóż, widocznie za bardzo wziął sobie do serca tę opowiastkę o Kapturku…
Czerwony Kapturek: Historia prawdziwa
- O Kapturku to mi papa opowiadał, gdym miał ze trzy lata! – oburzył się Zenek Maliniak, słysząc propozycję opowieści Konrada. – Ja to już znam jak swoje pięć palców. I babcię pamiętam, i jej chatkę, i Kapturka, i wilka, i myśliwego… Wszystko pamiętam!
- Nie, nie, nie! – zawtórował mu Bolson. – Ja też nie mam zamiaru słuchać o jakichś pedałach!...
- Kapturek był pedałem? – zdziwił się Zenek.
- A nie wiesz?
- Ale… przecie to była dziewczynka.
- I co z tego! Myślisz, że dziewczynki nie mogą być pedałami!?
- No, wydawało mi się, że nie…
Konrad uderzył pięściami w kolana, pokręcił głową i powiedział:
- Wy wcale nie wiecie, jak to z Kapturkiem było naprawdę. To co wam powiedzieli rodzice to nic nie warte dyrdymały! Boć z ich opowieściami jest jak z bocianami…
- Z bocianami? – Zenek postawił oczy. – Ach, już rozumiem…
- Te – zauważył Bolson, do którego wszystko dociera o wiele wolniej – on mówi, że rodzice oszukują?
- Tak, ale robią to z miłości do…
- Nie, nie, nie! Mój papcio nigdy by mnie nie oszukał.
- A jednak…
- Mów za siebie!
- Mówię za nas wszystkich.
- Dobra, ale te, no… dyrdymały to takie pierdoły, znaczy?
- Tak.
- Bolson, nie przerywaj już Konradowi, niech mówi co ma mówić.
- Ale te pierdoły…
- Bolson!
- A, tak, już nie będę.
Nastała cisza. Konrad rozprostował palce, zasiadł wygodnie w głębokim fotelu i zaczął mówić.
- Otóż, mili moi, wszystko zaczęło się od tego, że babcia czerwonego Kapturka zgubiła zęby…
- Konrad, powaliło cię?! – Bolson wpadł mu w słowo. – Przecie zębów nie da się zgubić!
- Mi chodzi o taką protezę, dotarło?
- Proteza, proteza… A, to coś takiego, co się wkłada i wyjmuje, tak?
- Tak. Nie przerywaj już, proszę. Więc babcia zgubiła zęby…
- Protezę!
- Dobra, niech będzie: protezę. Tak też się złożyło, że w kilka miesięcy później odwiedził ją wilk, a protezy, co zaznaczam, jeszcze nie odnalazła, i pyta…
- Co za pryta?
- Nie pryta, tylko pyta! Wilk pyta, czy mógłby zjeść babcię. Na to babcia: „Nie, najpierw muszę znaleźć swoje zęby. Ostatnio nic nie jem, bardzo schudłam; z pewnością nie smakowałabym ci. Przyjdź za rok”. „Dobrze, tak zrobię” – odpowiedział wilk.
- I przyszedł za rok?
- Tak, przyszedł.
- No i co?
- No i pyta się, czy odnalazła już swoje zęby. Babcia mu na to, że jeszcze nie i żeby przyszedł za rok. I jak przyszedł za rok…
- To zjadł babcię – dokończył Zenek.
- Nie, nie zjadł.
- A to babcia nie odnalazła jeszcze swoich zębów?
- Odnalazła.
- To jak?
- Więc jak wilk ponownie odwiedził babcię, zapytał czy znalazła już swoje zęby i gdy usłyszał twierdzącą odpowiedź jeszcze raz spytał, przez grzeczność, czy już może ją zjeść. Babcia wyszczerzyła zęby i odrzekła: „Nie, teraz to ja cię zjem!”
- Dżizys! Babcia wilka?! – zdumiał się Zenek. – Konrad, chybaś się dzisiaj nie wyspał…
- A żeby to tylko wilka! Był jeszcze i Czerwony Kapturek, i Koziołek Matołek, i… i Kubuś Puchatek, i…
- O żesz w mordę!...
- Te – Bolson wytrzeszczył oczy – on mówi… on mówi, że… że babcia robiła pulpety z Puchatka i kotlety z Kapturka?
- I kopytka z Matołka…
- I pasztet z wilka – dodał Konrad, kontynuując swoją opowieść. – Ale jak każda bajka, tak i ta dobrze się kończy. A naszą opowieść wieńczy przybycie do babci Prosiaczka…
- Tego... no… kolegi Puchatka?
- Tak. No więc przybywa ów Prosiaczek do chatki, znajdującej się pośrodku Stumilowego lasu…
- To chatka babci znajdowała się w Stumilowym lesie?
- A jakżeś myślał?
- Nie, tak mi się właśnie wydawało…
- I przyszedł Prosiaczek do babci i się pyta: „Gdzie Puchatek?”. Babcia się strasznie zmieszała i zaczęła jąkać: „Ale… ale jego już tu… już tu nie ma… bo… bo ja…”. Prosiaczek zrobił się cały czerwony i wycedził: „Ty go zjadłaś! Ty zjadłaś mojego przyjaciela! Ty… ty stara, głupia babo! – wyjmuje giwerę i strzela do babci – „Tra, ta, ta, ta, ta! To za Puchatka, za mojego przyjaciela!”
- No coś ty? – Zenek wybałuszył oczy. – Ten mały prosiaczek, to on zabił babcię?
- Eee – wtrącił Bolson, dość niepewnie – a przecie… przecie był jeszcze myśliwy. Gdzie on?
- Nie, nie, myśliwego nie było – zaprzeczył Konrad. – Acz jest jeszcze jedno zakończenie tej bajki, jak to mówią: arternatywne… czy jak tam. Mianowicie, chodzą słuchy, że to nie babcia Kapturka a Kapturek babcię.
- Ale jak?
- Normalnie, po prostu babcia znalazła się w brzuszku Kapturka.
- Powaga?
- No, ale potem ktoś najął prywatnego detektywa, jakiegoś Rudnickiego bodaj…
- Rudnicki? – zastanowił się Bolson. – Eee, przecie ja znam takiego, we więźniu razem siedzieliśmy…
- A widzisz: nosił wilk razy kilka, ponieśli i wilka…
- Kiego wilka znowu?
- Rudnickiego, znaczy.
- Ale gdzie, gdzie go ponieśli?
- Do paki.
- A Kapturka?
- Też do paki.
- A Puchatek gdzie?
- Puchatek z Prosiaczkiem również we więźniu, w Alcatraz, tam gdzie i Kapturek z Rudnickim.
- A ten… no… Puchatek z Prosiaczkiem to za co do pudła trafili?
- Dobrze nie pamiętam, ale chyba za nielegalny przewóz bimbru przez ruską granicę.
- Aha.
- I co było potem?
- Potem żyli długo i szczęśliwie… we więźniu.
- Uhm. I było coś jeszcze?
- No, gdy ich szczęście się skończyło, zachlali się w trupa miodcokiem Puchatka. I tak oto kończy się ta przygoda.
- A ten miodcok, co to takiego? – zapytał Bolson.
- Gorzała z miodem. Mówią, że całkiem niezłe.
- Pryta z miodem… Wiecie, zrobiłem się jakiś taki senny, chyba już pójdę. Adios!
- Adios! – odkrzyknęli wspólnie Konrad i Zenek.
***
Kiedy rankiem, dnia jutrzejszego, Konrad szedł do sklepu, napotkał śpiącego w rowie Bolsona. Jego przyjaciel był pijany. W jednej ręce trzymał pustą flachę, a w drugiej pół słoja miodu. Cóż, widocznie za bardzo wziął sobie do serca tę opowiastkę o Kapturku…