[opowiadanie] Skarb planety Vege13
W działach: opowiadania | Odsłony: 189[Korekta: Finka]
- Kapitanie, przed nami planeta Vege13.
- Doskonale! Nareszcie! Przygotować się do lądowania!
- Tak jest, kapitanie! – krzyknął Alexiej, po czym przez chwilę dotykał swój nieśmiertelnik, talizman, z którym nigdy się nie rozstawał. Zaczął naciskać odpowiednią kombinację na konsolecie, by wprowadzić kurs.
Kapitan Smirnoff zszedł ze stanowiska dowodzenia. Nie odszedł daleko, gdy drogę zastąpiła mu Katia.
- Kapitanie, możemy się jeszcze wycofać.
- Na razie wszystko się zgadza. Gwiezdna mapa dobrze wskazała drogę. Nieznajomy musiał mówić prawdę, skarb Vege13 gdzieś tam jest! Czuję to!
- Przypominam, że planeta nie była zapomniana bez przyczyny. Rząd musiał mieć powód, by objąć ją całkowitą kwarantanną.
- Nieznajomy na niej przebywał. Był cały i zdrów. Mapa się zgadza, gdyby było jakieś niebezpieczeństwo, powiedziałby o tym. Pamiętaj o skarbie!
- Mówił o Banu.
- Tak, jedyna rasa inteligentna. Bardzo prymitywna. Żadne zagrożenie dla broni plazmowej.
Wylądowali na planecie. Wrota statku otworzyły się i cała trójka - Smirnoff, Katia i Alexiej wyszła na polanę skąpaną w blasku tutejszego słońca. Ich oczom ukazał się otaczający ich zewsząd, las. Wysokie na wiele metrów drzewa z liśćmi niczym dłonie otwarte na życiodajne światło i zielonymi owocami wielkości melona. Panował spokój i cisza, słychać było szum ciepłego wiatru, który zrywał się raz po raz. Nawet stojąc na polanie, czuli silny zapach kory i żywicy.
- Co robimy, kapitanie? – zapytał Alexiej.
- Nie mamy więcej wskazówek. Wyruszymy w las, poszukać osady Banu, jeśli ktoś ma informację o tym skarbie, to na pewno oni.
- Jak się z nimi porozumiemy? Na migi? – zapytała zgryźliwie Katia.
- Nieznajomy opowiadał, że zachowali resztki wspólnej mowy jako święty język z gwiazd.
- Więc mamy znaleźć garstkę dzikusów, w pokrywającym całą planetę lesie? To nam zajmie cały dzień.
- Co kilka godzin wystrzelimy racę. Oni nas znajdą.
Słońce chyliło się ku zachodowi. Rozbili obóz. Rozstawili namioty, nazbierali trochę gałęzi i rozpalili ogień.
- Nie podoba mi się ten las – stwierdziła Katia, jedząc fasolę z puszki.
- Ciągle ci się coś nie podoba – powiedział kapitan.
- Nie ma tu żadnych zwierząt. Żadnych.
- Wolałabyś pewnie, by rzuciło się na nas stado wilków.
- Nie zauważył pan tego? W tak gęstym, dzikim borze powinniśmy się na nie natykać cały czas. A tu nie ma nawet ptaków.
- Może boją się ludzi?
- Stworzenia z obcej planety nie znają ludzi. Nie mają powodu, by się ich bać. Ta kompletna cisza doprowadza mnie do szaleństwa.
- Naoglądałaś się za dużo tanich horrorów. Nie ma zwierząt, wielkie rzeczy. Kto powiedział, że na każdej planecie ziemiopodobnej muszą występować?
- Jest jeszcze coś.
- Co?
- Nie wiem. Nie umiem tego wyrazić. Tak jakbym to miała to na końcu języka. Albo na skraju świadomości.
- Kobiety i ich intuicja – westchnął kapitan. – Co ty sądzisz, Alexiej?
- Alexiej? – zapytała Katia.
- Alexiej?! – zakrzyknęli razem.
Ich latarki długimi snopami światła rozświetlały ciemność lasu. Raz po raz krzyczeli „Alexiej!”, „Alexiej!”. W tej ciszy każda łamana gałązka wydawała dźwięk powalanego drzewa, a każdy krok był wystrzałem. Wszędzie czuli zapach kory i żywicy.
- Alexiej! Alexiej!
- W tym lesie możemy szukać do usranej śmierci, a go nie znajdziemy – powiedziała Katia.
- To wcale nie musi być długi okres – snop światła z latarki kapitana objawił nieśmiertelnik Alexieja leżący w kałuży krwi.
- Uważaj!
Tuż obok głowy Smirnoffa w drzewo wbił się toporek. Coś w ciemności wrzasnęło. Katia sięgnęła po pistolet plazmowy. Trzęsły jej się ręce. Kapitan zdążył wystrzelić kilka razy. Coś zawyło, a potem z drzew zaczęły spadać kamienie. Jeden z nich trafił Katię w głowę. Straciła przytomność.
Gdy się obudziła, wszystko ją bolało. Głowa, ale też plecy od spania na twardej ziemi. Rozejrzała się, była w szałasie z zeschniętych gałęzi i pożółkłych, dłoniastych liści. Na zewnątrz słychać było jakieś gardłowe pomruki, gwizdy i rzężenia. Także tu czuć było ten sam zapach kory i żywicy. I wtedy iskra zrozumienia rozbłysła w jej umyśle. Jak u twórcy, który zbiera informacje na temat swojego dzieła, by potem we śnie zobaczyć, co ma napisać. Jak u naukowca, co latami studiuje fizykę, by nagle w wannie wpaść na nową ideę. Jak u detektywa, gdy kolekcjonuje ślady jeden za drugim, by grając na skrzypcach, poskładać wszystko w całość. Wiedziała już, co takiego dziwnego było w lesie.
I wtedy do szałasu weszło to. Zapach futra przemieszanego z żywicą przyprawiał o mdłości. Charczące dźwięki i mlaski istoty, były obrzydliwe. Kontrastowało to z w miarę zwyczajnym wyglądem. Jak na coś, co przypominało pokrytą białą sierścią małpę.
- Banu? – zapytała Katia.
Banu spojrzało swoimi żółtymi oczyma na kobietę, po czym podało jej owoc w kształcie melona. Siorbnęło głośno, jakby chciało powiedzieć smacznego. To przeraziło Katię. Wiedziała, że cokolwiek by się działo, nie może zjeść tego owocu. To właśnie było dziwne w lesie. Drzewa. A konkretnie to, że był tam jeden gatunek drzew. I żadnych innych. Cała planeta opanowana całkowicie przez jeden gatunek rośliny. Rośliny z owocami w kształcie melona.
Małpopodobne stworzenie wyciągnęło do niej dłoń z owocem. Charknęło. Katia pokręciła głową. Z gardła Banu wydostał się przeciągły warkot. Katia starała się cofnąć. Banu wrzasnęło i rzuciło się na ofiarę. Zaczęli się szarpać. Ściana szałasu o mało się nie zawaliła. Katia nie dawała rady sile małpoluda. Jak tylko mogła, zaciskała zęby, jednak to próbowało rozewrzeć szczękę i wepchnąć pożywienie do ust. Ugryzła łapę. Bestia wrzasnęła, wpadła w furię, zaczęła tłuc łapami o ściany, gwałtownie złapała Katię i zaczęła dusić. Gdy tylko ta otwarła usta by zaciągnąć powietrza, Banu wepchnęło jej kawałek rośliny.
Poczuła w ustach miękki miąższ. I sok tak gęsty jak syrop. Smak był słodko ostry. Trochę szczypał na języku. Widziała, jak Banu opuszcza szałas. Wiedziała, że zaraz stanie się coś złego.
Wkrótce poczuła, jak jej świadomość się rozszerza. Przestała być tylko Katią. Zaczęła też być szałasem z gałęzi. Potem kolejnymi drzewami w pobliżu. W końcu całym lasem. Czuła, że kapitan i Alexiej też są już tego częścią, tak jak ona.
- Stawiałaś największy opór. Byłabyś ukarana, gdyby nie to, że cała wasza trójka jest nam potrzebna.
- Kim jesteście?
- Jedyną inteligentną rasą na tej planecie. Teraz twoimi władcami.
- Jesteście drzewami. – stwierdziła fakt Katia.
- Tak. My rośliny podporządkowujemy sobie pomniejsze rasy. Usługują nam. Sadzą nas. Doglądają. Dbają o nasze potrzeby. Służą w zamian za kilka marnych nasion. Wpływamy na was. To dla nas przygotowujecie ziemię pod uprawę i zabijacie się o to, kto będzie miał prawo dla nas pracować. Tu na Vege13 rośliny po prostu są trochę sprytniejsze.
- Co teraz się stanie?
- Ludzie jako sługi są przydatniejsi niż Banu. Nie uda ci się nam oprzeć, twoja świadomość jest za słaba.
- Czego sobie życzycie, moi władcy?
- Wasza trójka wyruszy do gwiazd. Sprowadzicie więcej statków kosmicznych, opowiadając o skarbie na Vege13.