» Blog » Bazar złych snów - Kingowi mówię dość
15-12-2015 16:31

Bazar złych snów - Kingowi mówię dość

W działach: Książki | Odsłony: 450

Bazar złych snów - Kingowi mówię dość

Uwaga: ta notka zawiera sporo emocji i wtrętów osobistych.

Stephen King to jeden z ważniejszych pisarzy mojego czytelniczego rozwoju. Na jego książki natknąłem się po raz pierwszy w wieku początkowych –nastu lat, z horrorów znając jedynie kilka książek Jamesa Herberta, które, zakurzone, znalazłem na maminej półce. A jako że byłem obdarzony dość bujną wyobraźnią, to lektura Miasteczka Salem wywarła na mnie piorunujące wrażenie i dziwną niechęć do wychodzenia po zmroku.

Kolejne książki Kinga – między innymi Christine, Carrie, Lśnienie, Szkieletowa załoga – także zapadały mi w pamięć, a podczas czytania sprawiały, że co kilkanaście stron serce zaczynało mi szybciej bić. Może dlatego mam taki problem z najnowszymi książkami tego autora. Dallas ’63 nie było horrorem, ale było świetnie napisaną historią, historią wypełnioną po brzegi; Joyland wypadał już słabiej, ale był dalej ciekawą obyczajówką z motywem nadnaturalnym; Doktor Sen nie dorównywał Lśnieniu pod żadnym względem, ale, jak w Dallas, zawierała się w nim dość ciekawa historia. Następne teksty Kinga wystawiały mnie na coraz większe próby – przeciętny Pan Mercedes, bezpłciowe i wtórne Przebudzenie i takie sobie Znalezione nie kradzione ani na chwilę mnie nie poruszyły ani nie dały mi powodu, bym wierzył, że King ze świetnego pisarza horrorów ewoluuje po prostu w świetnego prozaika. Z jednej strony próbował odcinać się od horroru, a z drugiej, wkraczając w mainstream, stawał się jednym z po prostu wielu pisarzy – w jego tekstach nie pojawiało się nic zaskakującego, ani nic, poza nazwiskiem, co sprawiałoby, że jest się gotowym stracić noc dla poznania zakończenia opowiadanej przez niego historii.

Dlatego tak ucieszyła mnie zapowiedź Bazaru złych snów, którego tytuł ładnie nawiązywał do Sklepiku z marzeniami a okładka sugerowała powrót do horroru. Bo co jak co, przy moich narzekaniach na kolejne powieści Kinga, to opowiadania w dalszym ciągu potrafił tworzyć bardzo dobre. I tak przeżyłem kolejny już w ostatnich latach solidny zawód tym autorem.

I to nawet nie dlatego, że to zła książka – bo tak nie jest, Bazar… wypada co najmniej solidnie – ale dlatego, że King chyba nie ma już nic do powiedzenia. Kręci się wciąż w tych samych motywach, tych samych scenografiach, ba, nawet jego kolejni bohaterowie wydają się sobie podobni, a ciekawe pomysły przepadają pod balastem przewidywalności. Jest tak na przykład w Ur, gdzie na scenę wdziera się interesujący wątek różowego Kindle’a, ale jego świeżość niweczy sztampowa próba zmiany przyszłości. Z kolei 130 kilometr to taka sobie zżynka z Christine; podobnie Nekrologi, w których pojawia się dość ograny motyw, tyle że w umieszczony w dzisiejszych realiach z internetem jako przekaźnikiem. Większość tekstów w tym zbiorze jest o rzeczach ważnych, takich jak śmierć, przemijanie, moralność (na przykład Moralność, Życie po życiu, Herman Wouk jeszcze żyje, Pan Ciacho, Ten autobus to inny świat) – ale są praktycznie pozbawione elementu nadnaturalnego, który, jak sam King powiedział „pozwala nam mówić o takich sprawach w sposób nieosiągalny dla prozy realistycznej”. Zostaje więc w nich mainstream z tematami przerobionymi tysiące razy – a autor nie proponuje w nich nic nowego. Wypadają więc przyzwoicie, bo przecież King jest na tyle świadomym pisarzem i użytkownikiem języka, że poniżej pewnego rzemieślniczego poziomu nie schodzi. Tutaj chyba najbardziej nie mogę odżałować Billy’ego Blokady, bo to opowiadanie ma niemal pięćdziesiąt stron, z których większość służy Kingowi za stworzenie nudnej i sielankowej podstawy pod mocne i niespodziewane zakończenie -  ale trudno nie zastanawiać się, czy odchudzenie go o jakieś dziesięć-piętnaście, wycięcie z niego części pustosłowia, nie sprawiłoby, że byłby znacznie lepszy. Jest na szczęście w Bazarze… kilka przebijających się zza przeciętności promyków. Batman i Robin wdają się w scysję to chyba najlepszy mainstreamowy tekst Kinga, jaki czytałem – niezbyt długie, świetnie wyważone opowiadanie pełne emocji ze zdumiewającym finałem. Wydma zaś to chyba najrzadszy typ opowiadania o Kinga – bo owszem, mamy tu pewien dość znany motyw, czytelnik wydaje się doskonale wiedzieć, jak się tekst zakończy, ale jego kilka ostatnich zdań zaskakuje. Tym bardziej cenne, że coraz rzadziej zdarza się to temu autorowi. Zielony bożek cierpienia jest niepokojący i, używam tego zwrotu po raz pierwszy tej recenzji, nieco straszny – opowiada o personifikacji cierpienia i, jak to u Kinga, wchodzi silnie w ludzką psychikę i motywacje.

Tych kilka pozytywów nie zmienia jednak faktu, że zbiór Kinga jest jeszcze jednym przewracaczem stron – a że ma prawie siedemset stron, to gdzieś w połowie można poczuć się zmęczonym czekaniem na to, że coś wbije czytelnika w fotel. Tendencje do snucia opowieści dla samego ich opowiadania są u tego autora znane i obecne od dawna, ale dopiero przez ostatnie kilka lat ich środek ciężkości znacząco przesunął z pomysłu i próby zaskoczenia czytelnika ku temu, by po prostu pisać, nieważne o czym, byleby pisać i opowiadać.

Mówię sobie dość – jeżeli chodzi o Kinga, to zajmę się nadrabianiem jego dawnych tekstów, bo na nowsze, mówiąc potocznie, szkoda mi czasu. W prozie głównonurtowej mam do odkrycia pisarzy znacznie ciekawszych i bardziej interesujących niż to, co ostatnimi laty proponuje King – co powiedziawszy, wracam do Na zachodzie bez zmian.

Komentarze


Kanibal77
   
Ocena:
0

Bo, szczerze powiedziawszy, mości King jest po prostu i zwyczajnie dobrym warsztatowo pisarzem klasy b. Tyle i aż tyle. Z tym, że gość ma lepszy marketing niż np. taki Clive Barker, który w niczym mu nie ustępuje. Z tym, że jeśli spytać przeciętnego randoma, ten wymieni parę tytułów Kinga, których choćby i nie czytał, to przynajmniej widział ekranizacje, a jak już coś czytał, to dlatego, że King wielkim pisarzem był i basta. natomiast o Barkerze tenże randomers ani me, ani be.

Reklama jak wiadomo jest dźwignią handlu, na tyle skuteczną, że różne średnie mocno rzeczy dają się całkiem skutecznie opchnąć gawiedzi....

 

 

15-12-2015 18:35
baczko
   
Ocena:
0

Ja nie gloryfikuje Kinga - wiem, że jeste bardzo dobrym rzemieślnikiem, ale potrafił tworzyć opowieści, urzekać atmosferą. I gdzieś po drodze to stracił na rzecz seryjnego wyrobnictwa - i to jest to, czego nie potrafię przeboleć.

15-12-2015 20:16
Olórin
   
Ocena:
0

Cóż nie pozostaje nic innego jak się zgodzić z autorem wpisu. King od dłuższego czasu sukcesywnie odchodzi od horroru, tworząc raczej coś na jego pograniczu, a może nawet coś w pobliżu. Przyznam, że opowiadanie o baseballu ominąłem (pomimo apelu Stephena o danie mu szansy). Mimo to zbiór polecam, bo: 1) to King, 2) wchodzi leciutko, bezstresowo i przyjemnie. Chociaż może ta bezstresowość w przypadku autora horrorów to średnia rekomendacja.

PS 1 Niezależnie od tego jak bardzo oddali się od swojego gatunku-matki, King pozostanie jednym z moich ulubionych pisarzy

PS 2 Warto wracać do "Na zachodzie bez zmian"
 

15-12-2015 20:45
Iman
   
Ocena:
+1

Przykro, że nowsze działania Kinga zmusiły Cię to takiej decyzji, ale sądzę, że masz rację - w takiej sytuacji nie warto na siłę czytać każdej jego nowości. Jak z czymś znowu błyśnie to na pewno o tym usłyszysz, nic straconego :)

16-12-2015 07:53
Agrafka
   
Ocena:
0

A mnie jakoś nigdy King nie przekonywał. 

16-12-2015 08:42
Kanibal77
   
Ocena:
0

@Agrafka

Tak po prostu, czy z jakiegoś konkretnego powodu? Mnie zawsze denerwowało, że gość nie napisze, że typ wstał zapalił fajka, zjadł płatki i pojechał swoim autem gdzieśtam. Zawsze musiało być gość wstał zapalił lucky strikea, zjadł miskę Corn Flakesów i pojechał gdzieśtam swoim dodgem rocznik 75. Nie chodzi mi o zbytnią szczegółowość opisów, a raczej o irytującą gloryfikację american lifestyle, wyrażającą się m.in. poprzez szczegółowe epatowanie wszelkiego rodzaju markami żarcia/chlania/ciuchów/aut/łotewer.

16-12-2015 10:30
Olórin
   
Ocena:
+1

wyrażającą się m.in. poprzez szczegółowe epatowanie wszelkiego rodzaju markami żarcia/chlania/ciuchów/aut/łotewer.

To też zasługa lokowania produktów - jak np. w przypadku opowiadania o różowym czytniku (takim sobie na marginesie). Dla mnie osobiście zabieg posługiwania się określonymi markami budował do bólu amerykański klimat i dodawał autentyczności światowi przedstawionemu.

16-12-2015 10:59
Agrafka
   
Ocena:
0

Wiesz, może to wina tłumacza, ale koleś pisze stylem który prezentowałamw gimnazjum. Prostota, naćkanie szczegółów. To mnie mocno odrzuciło.

16-12-2015 11:00
Adeptus
   
Ocena:
+1

Dokładnie, to coś w rodzaju: gość wstał zapalił lucky strikea, zjadł miskę Corn Flakesów. W głowie brzmiała mu fraza "Wlazł kotek na płotek". Potem pojechał gdzieśtam swoim dodgem rocznik 75. "Wlazł kotek na płotek" - pomyślał.

Jedną z jego irytujących manier jest to, że niemal w każdym większym utworze występuje jakiś bezsensowny termin/fraza/fragment wiersza/piosenki, który bez przerwy kołacze się bohaterowi w głowie i jest przytaczany ze średnią częstotliwością raz na trzy strony.

A to, że King jest Amerykaninem z krwi i kości i jako prawdziwy Amerykanin ignoruje istnienie świata poza USA, jest chociażby jego opinia (jego, nie postaci z jego książek) "nigdy nie jest się wystarczająco szczupłym ani wystarczająco bogatym - jeśli myślicie inaczej, nigdy nie byliście grubi ani biedni". Nie ma czegoś takiego jak dzieci w Afryce umierające z głodu, przecież tak naprawdę nie ma takiego stanu jak Afryka.

Co nie zmienia faktu, że King jest jednym z moich ulubionych pisarzy,

16-12-2015 11:01
Olórin
   
Ocena:
+1

@Agrafka

I to lubię w literaturze popularnej, a w szczególności w powieściach i opowiadaniach Kinga - są proste, nieskomplikowane, lekkie, mhroczne, strzelają sobie, piorą się pyskach, źli są ukarani a dobrzy wynagrodzeni, sceny łóżkowe nie żenują, człek szybko utożsamia się z bohaterami, można czytać na lekkim kacu, itd. itp.

Jak już poruszyliśmy temat Ameryki, to można przyrównać je do dobrych burgerów: pycha, choć pewnie smakosze spojrzeliby na mnie z ukosa.

16-12-2015 11:23
earl
   
Ocena:
0

Ja lubię powieści Kinga ale z jego drugiego wcielenia - jako Bachmana. Groza "Wielkiego marszu" czy "Uciekiniera" bardziej mnie porusza niż wszystkie jego dzieła pisane pod prawdziwym nazwiskiem.

18-12-2015 10:58

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.