The Wire. It's all in the game, yo...
W działach: serialowo | Odsłony: 196
Nie jest to serial policyjny, to rozbudowane i skomplikowane studium amerykańskiego społeczeństwa, często dotykające problemów o których mało chce się mówić. Tak, policyjny aspekt jest tu silny, jest próba walki z przestępczością, zabójstwami, wreszcie z wszechobecnymi narkotykami. Nie jest to jednak czysta walka dobrzy polijanci kontra źli złoczyńcy. Jak w życiu konflikt taki ma wpływ na znacznie szerszą część społeczności a dobro czy zło zastąpione zostaje przez dziesiątki odcieni szarości, często odwracając proporcje w kwestii, która strona (a przynajmniej jednostki) tak naprawdę postępuje dobrze. Przedstawienie życia amerykańskiego miasta jako takiego (czy właściwie dekonstrukcja jego dotychczasowego obrazu) to jedna z najsilniejszych stron serialu. Obserwujemy jak na wielu płaszczyznach Baltimore próbuje po prostu przetrwać kolejne lata ciężkich czasów. Widzimy zwykłych mieszkańców, dzieci jak i grube ryby, wszystkich zmagających się z kłodami rzucanymi pod nogi, nierzadko potykających się o nie i nie potrafiących podnieść się na nogi... Akcja rodzi reakcję, najmniejsze nawet działanie ma swoje (przeważnie poważne) konsekwencje w przyszłości, prędzej czy później daje o sobie przypomnieć. Mamy świadomość, że chwile radosne są tylko przejściowe, ale i tak dają nadzieję... Szczera brutalność bijąca z ekranu poraża, ale i nie pozostawia złudzeń: gdzieś tam za oceanem (a nawet i bliżej) ktoś właśnie tak musi zmagać się z dniem codziennym. I mimo nagromadzenia się na przestrzeni 5 sezonów mnóstwa wątków, twórcom udało się spiąć wszystko zgrabnie na tyle, że ostatni odcinek nie pozostawia niedosytu co do macoszego ich potraktowania czy co gorsza zmarnowania, naprawdę dobra robota.
How you expect to run with the wolves come night, when you spend all day sparring wit' the puppies?
Potężną siłą serialu są jego bohaterowie, pełnokrwiści, wielowymiarowi, ŻYWI, ewoluujący przez wszystkie serie coraz bardziej tylko nabierając prawdziwości. Każda z postaci głównych, jak i z drugiego czy nawet trzeciego szeregu wnosi coś swoją osobowością, nie daje się łatwo zapomnieć a wręcz jest tak charakterystyczna (Sheeeit!), że możemy poczuć się jak starzy znajomi a Jameson nierozerwalnie będzie kojarzył się z Jimmym! Aktorzy w większości do swoich ról wybrani perfekcyjnie, wywiązali się ze swojej roboty kapitalnie, a dodatkowo, oglądanie serialu obecnie przysporzyło o tyle więcej frajdy, że człowiek mógł zabawić się w grę: gdzie już tę mordkę widziałem? A czy to dobre czy złe postacie? Nieważne, w świecie "The Wire" dobroć czy jego przeciwieństwo nie są łatwe do ustalenia - dzieciak z rogu ulicy handlujący prochami, wcale nie musi być gorszy od policjanta, który dzień w dzień robi 'inspekcję' w jego dzielnicy. Szczerość, bezinteresowność, zwykła uczciwość czy honor zostają wystawione na poważną próbę rozliczając bohaterów w ostatniej sekwencji pokazując, cóż, widzieliście to wiecie.
- Fighting the war on drugs... one brutality case at a time.
- Girl, you can't even think of calling this shit a war.
- Why not?
- Wars end.
Na osobne pochwały zasługuje głównie 'czarna' muzyka stale płynąca z aut czy zwykłych odtwarzaczy na ulicy. Wiadomo, klasyczne bluesy, jazzy, soul czy hip-hop to po prostu ŚWIETNA i prawdziwe tamtejsza muzyka, ale często dodawała to COŚ do i tak niesamowitego klimatu w niektórych scenach. Smaczków pokroju pięciu wersji Waitsowego "Way Down in the Hole", Marka Wennera z kapelą dających występ w portowej knajpie w drugim sezonie czy Steve Earle prowadzący spotkania odwykowe nie liczę ;)
Overall, seriale jak "The Wire" potrafią przewartościować podejście do tego rodzaju mediów, cieszę się że miałem możliwość trafić do Baltimore, ya feel me...