» Artykuły » Inne artykuły » Disco-polo polskiej fantastyki

Disco-polo polskiej fantastyki


wersja do druku
Disco-polo polskiej fantastyki
Przeryłem się przez dyskusję pod tekstem p. Aleksandry Janusz i, wyłapawszy co ciekawsze myśli, postanowiłem się do nich zbiorczo ustosunkować.


Padła teza, że dobry pisarz wyda książkę zawsze, a przy tym wyda ją nawet, jak napisze raz na kilka lat.

Generalnie mogę się z tym zgodzić (tylko, na Boga, czemu za przykład posłużył tu akurat jacek sobota?, celowo małą literą - ciąży na nim anatema za uchylenie się od pojedynku). Trzeba jednak spełnić kilka warunków - tzn. mieć silne plecy w środowisku i być dobrze zakumplowanym z wydawcami. Ja piszę o sytuacji normalnej - wchodzi człowiek z ulicy z jedną książką. I mówi, że kolejna ewentualnie za trzy lata. Szanse kogoś takiego nie są duże. Dla wydawcy każda publikacja to inwestycja i ryzyko. Do pierwszej książki czasem się dokłada. Zyski są z kolejnych. Dobra inwestycja to pisarz, który przez całe lata dostarcza z morderczą regularnością kolejne maszynopisy. Optymalne rozwiązanie to przyniesienie jednej książki do wydania od razu i drugiej nie dopisanej jeszcze do końca, ale dobrej i zaawansowanej w 75% i konspektu dwu kolejnych. Optymalne rozwiązanie to posiadanie dodatkowo na koncie 10 opowiadań puszczonych w gazetach. Tekstów, z których można by w przyszłości złożyć zbiorek.


Granice, etc. a ogólnie: czy pisanie jest sztuką

Generalnie pisanie jest rzemiosłem. Ma swoje reguły, używa się do tego konkretnych narzędzi. Od czasu do czasu trafia się wśród pisarzy artysta. Ok., niech sobie żyje. Ja podchodzę do tego zawodu chłodno i z dystansem. Książka to produkt taki jak garnek. Robi się ją na tym etapie ręcznie (choć amerykanie już pracują nad automatyzacją). Zapotrzebowanie jest spore, dla ok. 7% populacji nadal jest to towar pierwszej potrzeby. Zatem niezbędni są sprawni rzemieślnicy. Przychodzi człowiek na targ i widzi setki garnków. Jeśli od małego jest przyuczony, że zupę gotuje się w garnku, to wybierze sobie mniejszy czy większy, polewany lub kamionkowy - taki, jakiego lubi używać w kuchni. Wśród setek normalnych czasem trafi się jeden fikuśny - ulepiony przez garncarza artystę. I ktoś go też kupi - żeby był na wigilijną zupę grzybową... Jeśli jednak człowiek przyjdzie na targ i zamiast setek funkcjonalnych garnków zobaczy trzy fikuśne do wyboru, to obejrzy i odstawi - bo nie bardzo będzie wiedział, że w tym się zupę robi.

Artyści żyją z tego, że wykorzystują znudzenie szarego człowieka wyrobami rzemieślników. Ale żeby mogli funkcjonować, jest potrzebne to znudzenie. Specyficzne znudzenie produktem na tyle dobrym, by skłaniał do poszukiwań jeszcze lepszego, a nie do przejścia na mosiężne kociołki. Stąd potrzebne są dobre książki dla mas, które zachęcą do czytania, a z czasem do poszukiwań jeszcze lepszych. Takie właśnie staram się pisać.


Problem weny

W znacznej mierze jest to problem sztuczny i wymyślony przez artystów, którzy są tak genialni i wrażliwi, że rozprasza ich bębnienie kropli po parapecie. Przez ludzi, którzy chcą być artystami, ale nie są w stanie wykrzesać z siebie pomysłu choćby na poziomie rzemieślniczym. Każdy ma lepsze i gorsze dni. Kiedy nadchodzi gorszy nie należy leżeć do góry brzuchem. Zawsze są jakieś teksty do poprawiania i szlifowania... No, chyba, że jest się artystą nie uznającym poprawek.


Związek literatury, pieniędzy i grafomanii

Artysta piszący jedną książkę na trzy lata musi mieć inne źródła dochodu (chyba, że nazywa się Sapkowski i raz na trzy lata sprzeda tyle egzemplarzy, że potem ma z czego spokojnie żyć). Rzemieślnik nastawiony na życie z pisania musi pisać 2-3 książki rocznie. Dobrze by też było, gdyby stale miał w szufladzie 2-3 dobre maszynopisy jako rezerwę w wypadkach losowych. Grafoman niejako z definicji nie otrzymuje za swoją pracę wynagrodzenia - bo generalnie nikt nie chce go wydać, a jeśli ktoś się skusi, to zrobi to jednorazowo. Czasem trafi się grafoman, któremu uda się wydać książkę dzięki pracy po linii towarzysko-partyjno-płciowej. Albo bogaty, który zanosi maszynopis do drukarni i daje kasę, a oni robią resztę.

Jeśli ktoś pisze grafomanię, ale znajduje wydawców i czytelników, to oznacza, że dostarcza produkt komuś potrzebny. W tym przypadku trudno: jest grafomanem, ale jest też z niego jakiś pożytek. Dlatego ja, choć wzdycham z ubolewaniem nad przypadkiem niejakiej Masłowskiej, to nie potępiam ani Jej, ani wydawcy, ani czytelników. Dla mnie Jej proza to gówno - ale widać komuś do szczęścia i gówno jest potrzebne. Ktoś lubi się tarzać w chlewie - co mi to przeszkadza? Wkurzają mnie natomiast grafomani ciągnący gigantyczne pieniądze w postaci dotacji z MkiS. Jestem kapitalistą i wyznaję jasne reguły: nie umiesz lepić ganków, które ktoś chce kupić to spier... z naszego targu i tyle.


Co do mojej prozy

Padł argument, że moja proza to wodolejstwo, brak pomysłów, mielenie w kółko tego samego etc. Ludzie, pobudka. Dotacji nie biorę. Każdą kolejną moją książkę kupują tysiące ludzi, którzy najwyraźniej to właśnie lubią czytać (albo, którym ten straszliwy grafoman Pilipiuk zrobił wodę z mózgów). Dotacji nie biorę. Płacę podatki, które potem idą na dotacje dla rozmaitych wydrwigroszy. Nikogo nie atakuję. Siedzę sobie w warsztacie i lepię pracowicie swoje garnki. Może i pokraczne, ale ludziom jakoś się podobają. Mam sygnały, że moje książki czytają łebki, które wcześniej nie czytały nic. Nie mam sygnałów, że kogokolwiek moja proza zniechęciła do czytania.

Polskie piekiełko podziwiam, ile razy wystawię głowę z mojej szopy. Fantastyka mnie nie lubi i udaje, że mnie nie ma. Na dwanaście wydanych książek raczyli zauważyć trzy. Science Fiction - podobnie - udaje, że nie istnieję. Lampa zamieszcza paszkwile na moją prozę pisane przez frustratów z ich naczelnym na czele. W Internecie jacyś podpisani pseudonimami obrońcy "czystości rasowej polskiej SF" wbijają mi mniej lub bardziej udane szpilki. A ja na to czniam.

Czytelnicy też jakoś nadal to kupują. Kupują moje książki w ilościach, które pozwalają mi z trudem, bo z trudem, ale związać koniec z końcem (o zgrozo, czytelnicy ci jakoś nie rzucili się masowo na dzieło wspomnianego tu jacka soboty i innych "artystów"). I może to tak straszliwie boli moich adwersarzy? Ludzie, kultura masowa zawsze trafia do większej liczby odbiorców niż elitarna. Takie są prawa buszu.

I jeszcze jedno: kim są u diabła "różowi czternastolatkowie" - chodzi o ich kolor polityczny czy orientację seksualną!?


Moje poglądy

Sorry - uważam się za człowieka myślącego zdroworozsądkowo. Dla znacznego odsetka ludzi to, co głoszę to "skrajna prawica", "faszyzm", zwyrodniały kapitalizm, moherowy katolicyzm, zaściankowość, homofobia, rasizm, ksenofobia, pochwała feudalizmu, nacjonalizm (ciekawe: zarzucać polski nacjonalizm człowiekowi z moim pochodzeniem?), a jakbym napisał coś kiedyś o Żydach, to jeszcze dostanę w promocji łatkę antysemity.

Bohaterowie literaccy stanowią swojego rodzaju alter ego pisarza. Moi bohaterowie pozytywni mają poglądy równie "skrajne & niedorzeczne" jak ja. Moi bohaterowie negatywni nie dość, że są lewakami, to jeszcze zazwyczaj marnie kończą. Po prostu lubię pisać to, co sam chciałbym przeczytać. I nie narzucam sobie ograniczeń.

Wychowawcza rola literatury moim zdaniem skończyła się w chwili wynalezienia telewizji. Jeśli komuś poglądy moich bohaterów przeszkadzają - niech sięgnie po kryptolewicową prozę Sapkowskiego. I tyle. Raz w życiu ostrzej zamanifestowałem swoje poglądy, gdy zdecydowałem się zbojkotować Polcon 2007. Uznałem, że są przegięcia, których normalny człowiek nie może tolerować. I tyle.


Fani są wybredni

Ok. To dobrze. Ale kapitalizm, którego jestem zagorzałym wyznawcą, zakłada po pierwsze swobodę wyboru, po drugie wolność gospodarczą. Dostarczam na rynek moje garnki. Podobnie dostarczają je tam moi koledzy po fachu (i kilka bardzo zdolnych koleżanek). I niech klient wybrzydza do upojenia. Wszystkich nie kupi. Lepię po swojemu. Z drugiej strony nikt nie zmusza mnie, żebym ulepione garnki zdobił przedstawieniami całujących się facetów - mam więc swobodę twórczą i tematykę dla mnie obrzydliwą po prostu omijam łukiem. Mógłbym dorzucić scen erotycznych i sprzedać, powiedzmy, dwa tysiące sztuk książki więcej. Ale nie muszę.


Odnośnie anegdotki...

To zabawne jak w naszym kraju ludzie, którzy uważają się za profesjonalistów, podchodzą do innych, którzy też uważają się za profesjonalistów. Miałem za sobą kilkanaście tomów kontynuacji Pana Samochodzika. Postanowiłem zrobić coś, by podwoić moje roczne dochody.
Ciąg dalszy przebiegał tak, jak zanotowała to Achika w swoim kapowniczku. Wymyśliłem serię powieściową dla młodzieży. Zaplanowałem ją na zimno i bez emocji. Uznałem, że jestem w stanie pisać po 4 tomy rocznie. Cały cykl obliczyłem na jakieś 12-16 tomów. Ustaliłem standardową długość tomu na 180 stron znormalizowanego maszynopisu - czyli objętość "samochodzika". A potem się zadumałem. Jeśli przyjdę do wydawnictwa i zaproponuję napisanie 16 książek w 4 lata, zostanę spuszczony ze schodów. Niewykluczone, że zadzwonią po panów z odpowiednim kaftanikiem (w tej chwili sobie uświadomiłem, że jedno z wydawnictw, do których planowałem uderzać, miało siedzibę w Łodzi! Brrr...).

Problem ten postanowiłem rozwiązać, pisząc "próbkę" - tzn. 4 pierwsze tomy. A potem po prostu - siadłem i napisałem. Nie cztery, dwa zaledwie. Łącznie 360 stron. Zajęło mi to jakieś pięć tygodni nieludzkiej harówy. Wymyśliłem list intencyjny, dodałem konspekty dwu kolejnych tomów, informację o kształcie planowanej serii oraz moje CV, w którym chwaliłem się bodaj dziesięcioma wydanymi "samochodzikami".
Próbkę rozesłałem do czterech największych wydawnictw publikujących dla dzieci i młodzieży. Do dnia dzisiejszego - tzn. przez sześć lat, otrzymałem jeden list z lakoniczną informacją, że moje żądania finansowe (tzn. cztery tysiące złotych za maszynopis, w zamian za prawa dla wydawcy na pięć lat) są nazbyt wygórowane. Fantastykę dla dzieci chwilowo zarzuciłem - czekam, aż w tej branży pojawią się profesjonaliści, z którymi będzie można nawiązać kontakt.


Rozumiem zarzuty, że pisuję fantastyczne harlekiny

Rozumiem zarzuty, że pisuję fantastyczne harlekiny (a gdzie u licha w mojej prozie jest ta miłość!?), że Wędrowycz to disco-polo fantastyki etc. No dobra. Moja proza to jest disco-polo fantastyki. I co, do cholery, w tym złego!? Czy każdy musi kochać Verdiego z Bachem? Jak ktoś chce sobie poczytać odpowiednik Chopina, to niech bierze się za książki Dukaja. Czy ja komuś zabraniam czytać Dukaja? Mogę nie lubić Sapkowskiego, mogę prywatnie uważać go za żałosnego megalomana z przerostami ego, ale nie wzywam do bojkotu Wiedźmina.

Czy ja kogokolwiek oszukuję? Czy od kogokolwiek wyłudzam jego pieniądze? Istnieje rzesza ludzi, którzy wymagają od piosenek, żeby prostym i zrozumiałym językiem opowiadały o miłości i o tym, że "nad naszą wsią przeleciał meteoryt". I co? Mamy ich pozamykać w obozach i puszczać im na okrągło Wagnera aż przywykną? Komuna już próbowała. Socjaliści wyrżnęli kilka gatunków prozy równo z ziemią. Dziwnym trafem ludzie, zamiast czytać klasykę, przestali czytać w ogóle. Popatrzcie na fantastykę. W latach osiemdziesiątych mieliśmy Zajdla, Borunia, Trepkę, Lema. Była też "seria z glisdą" dla mniej wymagającego czytelnika. Efekt? Fantastykę czytały rzesze ludzi. Nakłady po 100 tysięcy sztuk znikały z księgarń. Po 1990 roku nastąpił regres. Ukazywało się niewiele polskiej prozy i była ona robiona na jedno kopyto. Coraz mniej było książek dla zwykłego zjadacza chleba. Na naszym targu zostały garnki fikuśne. I spora część ludzi stwierdziła, że skoro nie ma odpowiednich naczyń, pora przestać jadać zupę.


Fabryka Słów dostrzegła lukę rynkową i nastawiła się na masową produkcję garnków do zupy. I ludzie powoli znowu przyzwyczajają się do tego dania. Cieszę się, że przyłożyłem rękę do ratowania ich kulinarnego gustu. Amen.
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

Komentarze


Żółw
    Błagam, litości!
Ocena:
0
Szanuję Andrzeja Pilipiuka, choć nie jestem fanem jego prozy. Ale ta dyskusja jest tak beztreściowa i mnie osobiście obojętna, że nie chcę, by mi o niej ciągle przypominano. Naprawdę nie macie ciekawszych tematów?

PS. Tak, poproszę inną fotkę :)
20-02-2007 23:30
~Margaretha

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Ojej, to się porobiło.
Panie Henryku Turze, jeśli naprawdę chce pan zachęcić kogoś do książek, które uważa pan za ambitne (proszę o wybaczenie, nie używam form grzecznościowych poza listami), to gorąco doradzam lekkie spuszczenie z tonu i nie traktowanie czytających literaturę w pana pojęciu mało ambitną jako płytkich. W ten sposób wychodzi pan na snoba, tru niszowca i fanatyka i zamiast zachęcać, zniechęca pan.
21-02-2007 22:52
6200

Użytkownik niezarejestrowany
    Podsycenie flejma :)
Ocena:
0
Od kilku tygodni, gdy tylko wejdę do serwisu książkowego, uśmiecha się do mnie Andrzej Pilipiuk zawieszony na szczycie strony. Jego artykuł przeczytałem, gdy tylko się ukazał, ale ponieważ wyróżniany jest tak długo, doszedłem do wniosku, że musi się tutaj toczyć zacięta dyskusja. Sprawdziłem... i rzeczywiście. Przeczytałem całość, mam dwie uwagi. Zaznaczam, że odnoszę się tylko do dyskusji, nie do prozy Pilipiuka, bo tejże nie znam; przynajmniej na razie.

1. Podążając tropem wskazanym przez Varmusa z komentarza 2 lutego, chciałem zapytać: Gdzie biegnie granica pomiędzy literaturą rozrywkową a ambitną i dlaczego w ogóle o takowej mówicie? Za nic nie mogę tego pojąć. Czytam książki różne, ale nie licząc podręczników (choć i tu zdarzają się wyjątki) zawsze szukam w nich przede wszystkim rozrywki. Książka to dla mnie przede wszystkim sposób na miłe spędzenie czasu, albo czasem po prostu czasu zabicie, i nieważne, czy to Kafka, czy Szostak, czy Koontz, czy Hugo. Jasne, czasem znajduję w lekturze okazję do refleksji, czasem rozczarowuje mnie marne pióro autora. Jednak powoduje mną głównie potrzeba rozrywki.

Pytanie do kapłanów literatury ambitnej: Czy naprawdę macie tak, że zabieracie się za czytanie książki X, o której powszechnie wiadomo, że to przedstawicielka "górnej półki", i chociaż szybko okazuje się, że tytuł w ogóle Wam nie odpowiada, że czyta się go z mozołem, że jest nudny jak flaki z olejem (nudny to tutaj kluczowe słowo) -- to i tak czytacie go mozolnie dalej, sapiecie, wzdychacie, jęczycie, ale przerzucacie kartki i czytacie dalej, bo napędza Was świadomość, że macie oto do czynienia z literaturą ambitną? Jeśli tak, to współczuję. Get a life.

A więc, ukujmy hipotezę roboczą: Książki czyta się przede wszystkim dla rozrywki. I teraz pytanie: Dlaczego zakładać, że rozrywka, jakiej dostarcza Iksińskiemu, dajmy na to, pulpowa fantastyka, jest gorszego sortu od rozrywki, jakiej dostarcza Igrekowskiemu lektura Dostojewskiego? Co najwyżej można rozważyć twierdzenie, jakoby Igrekowski w większym stopniu zasługiwał na miano intelektualisty niż Iksiński. Jednak unikałbym wydawania nawet takiej opinii, bo szybko popadniemy w niebezpieczne generalizacje ("czytelnicy fantastyki to burasy").

Jeżeli Iksiński z czasem stwierdzi, że czytane przez niego dotychczas książki przestały mu wystarczać, cóż za problem? Są biblioteki, są księgarnie. Czy naprawdę autorzy, których dotychczas czytywał, muszą "dojrzewać" razem z nim i podsuwać mu pod nos coraz wykwintniejsze lektury? Nie. Oni mogą dalej pisać dla tej samej grupy czytelników, a Iksiński awansuje po prostu do innej grupy czytelników. Proste.

Moja opinia jest taka: Nie dzielmy literatury na bzdury i niebzdury. Nie twierdzę nawet, że taki podział jest obiektywnie niemożliwy -- może i jest. Rzecz w tym, że każdy czyta to, co lubi i niezależnie od tego, co czyta, nie wyrządza nikomu żadnej szkody. A o gustach... -- wiadomo. Jeżeli ktoś wychowany na Pilipiuka zapragnie nagle poważniejszej (czy po prostu innej) lektury, to wierzcie mi, że znajdzie swoją drogę, nawet jeśli ten Pilipiuk przez następne dekady będzie bez opamiętania popełniał n-te tomy przygód Wędrowycza.


2. Unikałbym porównywania jakiejkolwiek literatury do disco polo. To chwytliwa metafora, ale rzeczową dyskusję tylko zamgli, bo pojawią się dodatkowe problemy typu: Co to jest disco polo i jaka jest jego wartość? Idąc dalej muzycznym tropem, można by porównać Sapkowskiego do progresywnego rocka, Szostaka do jazzu, a Dukaja do Mozarta. Bez sensu.
22-02-2007 21:21
~Henryk Tur

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
-> Borys.
Co do wartościowania książek: jak coś jest nudne - nie czytam.
Co do rozrywkowości literatury - mój kierowca powiedział mi podczas rozmowy o książkach: "ja fantastyki nie lubię, bo nie cierpię takich książek, z których nie można się niczego dowiedzieć".

Porównanie muzyczne - bardzo ładnie Ci wyszło. Czemu bez sensu?
23-02-2007 09:59
~Borys

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Akurat to, co powiedział Twoj kierowca na temat swoich upodoban czytelniczych, nieszczegolnie mnie interesuje, bo dyskutuje tutaj z Toba, nie z nim. Chyba ze podpisujesz sie pod jego pogladem? Jesli tak, to w takim razie zapewne prawie w ogole nie czytasz beletrystyki -- bo dowiedziec sie czegos tak naprawde mozna tylko z podrecznikow, tytulow popularno-naukowych, historycznych, publicystycznych etc.

Porownanie muzyczne jest bez sensu, bo gatunki literatury i gatunki muzyki to dwie niewspolmierne dziedziny. Takie porownania to zgrabne metafory, ale nie w merytorycznych dyskusjach ich miejsce.
23-02-2007 10:09
~Marcin

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Ale czy sztuka musi byc zawsze 'gleboka' ? Czy jakosc jakiegos dziela ocenia sie po 'glebi', czy to jedyne kryterium oceny ?
Osobiscie bardzo podoba mi sie styl opowiadan Pilipiuka, wszechobecny bimber, wieszanie 'czerwonych'. Taki inny niz wszystkie. Bo ciagle 'glebia' zyc byloby nudno.
24-02-2007 21:41
~Jurand

Użytkownik niezarejestrowany
    Wolny rynek
Ocena:
0
Przecz z komuną! Niech Żyje Wolny Rynek!
26-02-2007 20:53
~Henryk Tur

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Borys -> kierowcy użyłem jakoi porzykładu, czemu niektórzy ludzie nie lubią fantastyki.
Dowiedzieć się można i to sporo. Np. z ostatniej ksiązki Archera o metodach zbierania śladów na miejscu przestępstwa, procedurach policyjnych, itp.

Marcin -> ale ciągle te same motywy powodują znudzenie, nie sądzisz?
Wiesz, co ja określam jako dobrą literaturę - coś, co skłąnia do przemyśleń, pozwala poznać coś nowego, co zmienia Twój pogląd na życie.
02-03-2007 16:18
~Tyr

Użytkownik niezarejestrowany
    hmm
Ocena:
0
A mi sie wydawało Andrew, że ty zawsze rojalista a nie kapitalista byłeś :).
Ludzie kupują, good for you. Pytanie które sobie zadaję cały czase, brzmi dlaczego. Może nie potrafią Dukaja zrozumieć więc sięgają po "Disco Polo" polskiej fantastyki? Przykro mi to stwierdzić ale twoje powieści, jakkolwiek zabawne, nie wnoszą niczego ciekawego (moim zdaniem)
08-03-2007 02:45
Benton
    taa
Ocena:
0
A ja zadam pytanie? Czy muszą coś wnosić? Muszą być ambitne i dla "ynteligentów"?? Nie mogą być po prostu czymś co pozwoli się pośmiać?? czymś co pozwoli sie odstresować i zapomnieć o problemach dnia codziennego? Ja wolę Pilipiuka od Dukaja z prostej przyczyny-zupełnie nie trafia do mnie styl tego drugiego. Może i jest to pełne artyzmu i poważnych, głębokich treści-ale zero w tym funu. Jak dla mnie oczywiście.
13-03-2007 01:26
~Henryk Tur

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Benton -> "yntyligent" kojarzy mi się z gościem puszczającym bełkot społeczno-polityczny. I tak właśnie "yntiligencko" bełkoczą bohaterowie Pilipiuka (i on sam też).
Dla mnie prawdziwe pisarstwo to takie, które zmusza do zastanowienie, otwiera oczy na nowe horyzonty, których dotąd nie znałem i pozwala spojrzeć na wiele rzeczy z innej perspektywy.
I jeszcze jedno - jak chcesz mieć "fun" (przy okazji - jesteśmy w Polsce i piszemy w tym języku, więc daruj sobie makaronizmy), to polecam joemonster.org.
25-03-2007 14:15
Benton
    Henryku
Ocena:
0
Anglicyzmy jeśli już. Jesteśmy w Polsce która jest częścią wspólnoty europejskiej. Zresztą nieco obcych języków nie szkodzi. No chyba że jest się kimś z grupy popleczników obecnie rządzących w kraju.
Ok, masz prawo do własnego zdania. Tak jak i każdy inny człowiek. Dla mnie na ten przykład, Twoje poglądy są mocno snobistyczne. Ale to Twoje życie i Twoje spojrzenie na świat.
A za joemonster.org nie przepadam. Znajdą się w sieci ciekawsze dla mnie miejsca.
Ja osobiście bełkotu w Twórczości Pilipiuka nie widzę. Jedynie napisany prostym, zrozumiałym dla każdego inteligentnego człowieka, tekst. No...ale masz prawo uważać to za bełkot...
01-04-2007 18:23
~Henryk Tur

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Ok, wyjasniłem tylko swoje stanowisko. Oczywiście nie napieram na kogokolwiek do uznania go za słuszny. Ja po prostu jestem zdziwiony, jak ludzie stali się literacko niewybredni.
PS Co byś polecił poza joemonster?
02-04-2007 10:24
Rheged
   
Ocena:
0
Flejm rozgorzał na nowo? ;)
Podsumuję moje stanowisko tak: jeśli mam czytać książkę napisaną dla pieniędzy, która wyróżnia się wieszaniem "czerwonych", wszechobecnym bimbrem i ktoś może to uznać za polskie realia, to wolę nie.

Polskich realiów nie brakuje w polskiej fantastyce. Ostatnio są za to wszechobecne, że wspomnę choćby Orbitowskiego, Przybyłka, Ziemiańskiego, Grzędowicza, Siedlara, etc.

Wszyscy mówią, że ciągle głębią żyć nie można. Racja. Dlatego jak ktoś nie potrafi, to niech ogląda sitcomy. Po co czytać sitcomy? To przecież trudniejsze, nie?

To schlebianie niskim instynktom. Ok, naprawdę nie zawsze trzeba wznosić się na wyżyny. Ale przecież Pilipiuk nigdy się nie wzniósł. Jedyne co mu się udało to "Kuzynki" (opowiadanie, powieść już nie) i opowiadanie o zeppelinie. Jednak również literaturą wysokich lotów nazwać tego nie sposób.

Czy czytam tylko rzeczy ambitne? Nie. Jestem recenzentem i trafiają do mnie rzeczy przeróżne. Jednak gdybym miał wybór - czytać tylko rzeczy ambitne albo tylko tanią i wątpliwą "rozrywkę", to wybrałbym rzeczy ambitne. Bo coś dają w życiu. Książek nie czyta się tylko dla rozrywki przecież.

Chyba, że żyje się dla śmiechu...
05-05-2007 15:39
~Andrzej Pilipiuk

Użytkownik niezarejestrowany
    do Rhegeda
Ocena:
0
Bez obrazy ale taki z Ciebie "recenzent" jak z Dis'a "krytyk literacki". Napisz setkę recenzji z polskich książek - wtedy możemy poważnie porozmawiać o tej literaturze...
*
Przeglądnij sobie stare numery Fenixa i Fantastyki - sprobuj zanalizować jak powtawała polska fala tej literatury. Kto to pisał, kto z redaktorów otaczał zjawisko życzliwą opieką. Publicystykę też poczytaj. Większość tych ludzi nadal żyje - może warto pogadać i czegoś sie dowiedzieć?
*
PS. zaglądnąłem sobie na Twoj periodyk sieciowy. Dużo sie jeszcze musicie nauczyć...
11-06-2007 00:09
~Kubuś Puchatek

Użytkownik niezarejestrowany
    do Pilipuka
Ocena:
0
Ech panie Pilipiuk. Myślę, że warto czasem się wznieść ponad swój własny poziom. A przynajmniej spróbować. Ale pan nawet nie próbuje, pan się otacza tym swoim mureczkiem poglądów o konsystencji kapitalistyczno-prawicowej. Wybitni pisarze to tacy, którym udaje się usiąść na murku i spojrzeć z wysoka, zarówno na stronę lewą jak i prawą, i wydający swój osąd bez konieczności używania tonu w rodzaju "ja wiem lepiej, bo wydałem 12 książek które się sprzedają". Wybitni pisarze to pisarze mądrzy po prostu, tacy, którzy wznoszą się ponad swoją małość, przyziemność. I to widać w ich książkach, często też w wypowiedziach. Niestety, i pan nie napisze czegoś wielkiego, dopóki pan nie zrzuci tej swojej przerdzewiałej zbroi i nie zobaczy choćby przez dziurkę jak to jest po tej wrogiej stronie barykady.

Skąd ja to wiem? Nie jestem pisarzem, ani krytykiem, tylko lubię czytać. I potrafię wyciągać wnioski. A moja droga do do Lema, Dostojewskiego, Prousta i Bacha była linearna. Linearność nie jest regułą we wszechświecie, ale w działaniach człowieka często bywa.

I odczepcie się do cholery od discopolo. Ja słucham zarówno Bacha jak i Bayer Full. Co nie znaczy, że stawiam na równi. Poza tym elitarność nie wyklucza picia wódki, panie Heniu. Jak powiada Arnold Boczek z serialu Świat wg Kiepskich, dobrze jest się czasem sponiewierać;)
18-12-2007 04:53
~Andrzej Pilipiuk

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
a dlaczego mam patrzeć co sie dzieje po lewej stronie barykady? błotko misza się z szambem postają z tego esy-floresy - ale co w tym ciekawego? dość już lewica mojej krwi wypiła. Wniosek wyciagam jeden - czerwone to gówno. Może być miej lub bardziej skondensowane ale fetorek pozostaje ten sam niezlaeżnie czy to min. belka (sld) dobiera sie do moich oszczędności czy to kolesie z PiS proboją mi uniemożliwoć zakup gruntu rolnego.
03-01-2008 10:31
~DreamWeaver

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Skończyłem czytać kiedy doszedłem do momentu, w którym Pilipiuk nazywa polskie czasopisma fantastyczno-literackie "gazetami".

A "Pilipiuk" napisałem z dużej litery, bo nie mam anachronicznych psychoz na punkcie sarmackich atawizmów w stylu pojedynku.
14-11-2010 03:18

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.