» Artykuły » Inne artykuły » Disco-polo polskiej fantastyki

Disco-polo polskiej fantastyki


wersja do druku
Disco-polo polskiej fantastyki
Przeryłem się przez dyskusję pod tekstem p. Aleksandry Janusz i, wyłapawszy co ciekawsze myśli, postanowiłem się do nich zbiorczo ustosunkować.


Padła teza, że dobry pisarz wyda książkę zawsze, a przy tym wyda ją nawet, jak napisze raz na kilka lat.

Generalnie mogę się z tym zgodzić (tylko, na Boga, czemu za przykład posłużył tu akurat jacek sobota?, celowo małą literą - ciąży na nim anatema za uchylenie się od pojedynku). Trzeba jednak spełnić kilka warunków - tzn. mieć silne plecy w środowisku i być dobrze zakumplowanym z wydawcami. Ja piszę o sytuacji normalnej - wchodzi człowiek z ulicy z jedną książką. I mówi, że kolejna ewentualnie za trzy lata. Szanse kogoś takiego nie są duże. Dla wydawcy każda publikacja to inwestycja i ryzyko. Do pierwszej książki czasem się dokłada. Zyski są z kolejnych. Dobra inwestycja to pisarz, który przez całe lata dostarcza z morderczą regularnością kolejne maszynopisy. Optymalne rozwiązanie to przyniesienie jednej książki do wydania od razu i drugiej nie dopisanej jeszcze do końca, ale dobrej i zaawansowanej w 75% i konspektu dwu kolejnych. Optymalne rozwiązanie to posiadanie dodatkowo na koncie 10 opowiadań puszczonych w gazetach. Tekstów, z których można by w przyszłości złożyć zbiorek.


Granice, etc. a ogólnie: czy pisanie jest sztuką

Generalnie pisanie jest rzemiosłem. Ma swoje reguły, używa się do tego konkretnych narzędzi. Od czasu do czasu trafia się wśród pisarzy artysta. Ok., niech sobie żyje. Ja podchodzę do tego zawodu chłodno i z dystansem. Książka to produkt taki jak garnek. Robi się ją na tym etapie ręcznie (choć amerykanie już pracują nad automatyzacją). Zapotrzebowanie jest spore, dla ok. 7% populacji nadal jest to towar pierwszej potrzeby. Zatem niezbędni są sprawni rzemieślnicy. Przychodzi człowiek na targ i widzi setki garnków. Jeśli od małego jest przyuczony, że zupę gotuje się w garnku, to wybierze sobie mniejszy czy większy, polewany lub kamionkowy - taki, jakiego lubi używać w kuchni. Wśród setek normalnych czasem trafi się jeden fikuśny - ulepiony przez garncarza artystę. I ktoś go też kupi - żeby był na wigilijną zupę grzybową... Jeśli jednak człowiek przyjdzie na targ i zamiast setek funkcjonalnych garnków zobaczy trzy fikuśne do wyboru, to obejrzy i odstawi - bo nie bardzo będzie wiedział, że w tym się zupę robi.

Artyści żyją z tego, że wykorzystują znudzenie szarego człowieka wyrobami rzemieślników. Ale żeby mogli funkcjonować, jest potrzebne to znudzenie. Specyficzne znudzenie produktem na tyle dobrym, by skłaniał do poszukiwań jeszcze lepszego, a nie do przejścia na mosiężne kociołki. Stąd potrzebne są dobre książki dla mas, które zachęcą do czytania, a z czasem do poszukiwań jeszcze lepszych. Takie właśnie staram się pisać.


Problem weny

W znacznej mierze jest to problem sztuczny i wymyślony przez artystów, którzy są tak genialni i wrażliwi, że rozprasza ich bębnienie kropli po parapecie. Przez ludzi, którzy chcą być artystami, ale nie są w stanie wykrzesać z siebie pomysłu choćby na poziomie rzemieślniczym. Każdy ma lepsze i gorsze dni. Kiedy nadchodzi gorszy nie należy leżeć do góry brzuchem. Zawsze są jakieś teksty do poprawiania i szlifowania... No, chyba, że jest się artystą nie uznającym poprawek.


Związek literatury, pieniędzy i grafomanii

Artysta piszący jedną książkę na trzy lata musi mieć inne źródła dochodu (chyba, że nazywa się Sapkowski i raz na trzy lata sprzeda tyle egzemplarzy, że potem ma z czego spokojnie żyć). Rzemieślnik nastawiony na życie z pisania musi pisać 2-3 książki rocznie. Dobrze by też było, gdyby stale miał w szufladzie 2-3 dobre maszynopisy jako rezerwę w wypadkach losowych. Grafoman niejako z definicji nie otrzymuje za swoją pracę wynagrodzenia - bo generalnie nikt nie chce go wydać, a jeśli ktoś się skusi, to zrobi to jednorazowo. Czasem trafi się grafoman, któremu uda się wydać książkę dzięki pracy po linii towarzysko-partyjno-płciowej. Albo bogaty, który zanosi maszynopis do drukarni i daje kasę, a oni robią resztę.

Jeśli ktoś pisze grafomanię, ale znajduje wydawców i czytelników, to oznacza, że dostarcza produkt komuś potrzebny. W tym przypadku trudno: jest grafomanem, ale jest też z niego jakiś pożytek. Dlatego ja, choć wzdycham z ubolewaniem nad przypadkiem niejakiej Masłowskiej, to nie potępiam ani Jej, ani wydawcy, ani czytelników. Dla mnie Jej proza to gówno - ale widać komuś do szczęścia i gówno jest potrzebne. Ktoś lubi się tarzać w chlewie - co mi to przeszkadza? Wkurzają mnie natomiast grafomani ciągnący gigantyczne pieniądze w postaci dotacji z MkiS. Jestem kapitalistą i wyznaję jasne reguły: nie umiesz lepić ganków, które ktoś chce kupić to spier... z naszego targu i tyle.


Co do mojej prozy

Padł argument, że moja proza to wodolejstwo, brak pomysłów, mielenie w kółko tego samego etc. Ludzie, pobudka. Dotacji nie biorę. Każdą kolejną moją książkę kupują tysiące ludzi, którzy najwyraźniej to właśnie lubią czytać (albo, którym ten straszliwy grafoman Pilipiuk zrobił wodę z mózgów). Dotacji nie biorę. Płacę podatki, które potem idą na dotacje dla rozmaitych wydrwigroszy. Nikogo nie atakuję. Siedzę sobie w warsztacie i lepię pracowicie swoje garnki. Może i pokraczne, ale ludziom jakoś się podobają. Mam sygnały, że moje książki czytają łebki, które wcześniej nie czytały nic. Nie mam sygnałów, że kogokolwiek moja proza zniechęciła do czytania.

Polskie piekiełko podziwiam, ile razy wystawię głowę z mojej szopy. Fantastyka mnie nie lubi i udaje, że mnie nie ma. Na dwanaście wydanych książek raczyli zauważyć trzy. Science Fiction - podobnie - udaje, że nie istnieję. Lampa zamieszcza paszkwile na moją prozę pisane przez frustratów z ich naczelnym na czele. W Internecie jacyś podpisani pseudonimami obrońcy "czystości rasowej polskiej SF" wbijają mi mniej lub bardziej udane szpilki. A ja na to czniam.

Czytelnicy też jakoś nadal to kupują. Kupują moje książki w ilościach, które pozwalają mi z trudem, bo z trudem, ale związać koniec z końcem (o zgrozo, czytelnicy ci jakoś nie rzucili się masowo na dzieło wspomnianego tu jacka soboty i innych "artystów"). I może to tak straszliwie boli moich adwersarzy? Ludzie, kultura masowa zawsze trafia do większej liczby odbiorców niż elitarna. Takie są prawa buszu.

I jeszcze jedno: kim są u diabła "różowi czternastolatkowie" - chodzi o ich kolor polityczny czy orientację seksualną!?


Moje poglądy

Sorry - uważam się za człowieka myślącego zdroworozsądkowo. Dla znacznego odsetka ludzi to, co głoszę to "skrajna prawica", "faszyzm", zwyrodniały kapitalizm, moherowy katolicyzm, zaściankowość, homofobia, rasizm, ksenofobia, pochwała feudalizmu, nacjonalizm (ciekawe: zarzucać polski nacjonalizm człowiekowi z moim pochodzeniem?), a jakbym napisał coś kiedyś o Żydach, to jeszcze dostanę w promocji łatkę antysemity.

Bohaterowie literaccy stanowią swojego rodzaju alter ego pisarza. Moi bohaterowie pozytywni mają poglądy równie "skrajne & niedorzeczne" jak ja. Moi bohaterowie negatywni nie dość, że są lewakami, to jeszcze zazwyczaj marnie kończą. Po prostu lubię pisać to, co sam chciałbym przeczytać. I nie narzucam sobie ograniczeń.

Wychowawcza rola literatury moim zdaniem skończyła się w chwili wynalezienia telewizji. Jeśli komuś poglądy moich bohaterów przeszkadzają - niech sięgnie po kryptolewicową prozę Sapkowskiego. I tyle. Raz w życiu ostrzej zamanifestowałem swoje poglądy, gdy zdecydowałem się zbojkotować Polcon 2007. Uznałem, że są przegięcia, których normalny człowiek nie może tolerować. I tyle.


Fani są wybredni

Ok. To dobrze. Ale kapitalizm, którego jestem zagorzałym wyznawcą, zakłada po pierwsze swobodę wyboru, po drugie wolność gospodarczą. Dostarczam na rynek moje garnki. Podobnie dostarczają je tam moi koledzy po fachu (i kilka bardzo zdolnych koleżanek). I niech klient wybrzydza do upojenia. Wszystkich nie kupi. Lepię po swojemu. Z drugiej strony nikt nie zmusza mnie, żebym ulepione garnki zdobił przedstawieniami całujących się facetów - mam więc swobodę twórczą i tematykę dla mnie obrzydliwą po prostu omijam łukiem. Mógłbym dorzucić scen erotycznych i sprzedać, powiedzmy, dwa tysiące sztuk książki więcej. Ale nie muszę.


Odnośnie anegdotki...

To zabawne jak w naszym kraju ludzie, którzy uważają się za profesjonalistów, podchodzą do innych, którzy też uważają się za profesjonalistów. Miałem za sobą kilkanaście tomów kontynuacji Pana Samochodzika. Postanowiłem zrobić coś, by podwoić moje roczne dochody.
Ciąg dalszy przebiegał tak, jak zanotowała to Achika w swoim kapowniczku. Wymyśliłem serię powieściową dla młodzieży. Zaplanowałem ją na zimno i bez emocji. Uznałem, że jestem w stanie pisać po 4 tomy rocznie. Cały cykl obliczyłem na jakieś 12-16 tomów. Ustaliłem standardową długość tomu na 180 stron znormalizowanego maszynopisu - czyli objętość "samochodzika". A potem się zadumałem. Jeśli przyjdę do wydawnictwa i zaproponuję napisanie 16 książek w 4 lata, zostanę spuszczony ze schodów. Niewykluczone, że zadzwonią po panów z odpowiednim kaftanikiem (w tej chwili sobie uświadomiłem, że jedno z wydawnictw, do których planowałem uderzać, miało siedzibę w Łodzi! Brrr...).

Problem ten postanowiłem rozwiązać, pisząc "próbkę" - tzn. 4 pierwsze tomy. A potem po prostu - siadłem i napisałem. Nie cztery, dwa zaledwie. Łącznie 360 stron. Zajęło mi to jakieś pięć tygodni nieludzkiej harówy. Wymyśliłem list intencyjny, dodałem konspekty dwu kolejnych tomów, informację o kształcie planowanej serii oraz moje CV, w którym chwaliłem się bodaj dziesięcioma wydanymi "samochodzikami".
Próbkę rozesłałem do czterech największych wydawnictw publikujących dla dzieci i młodzieży. Do dnia dzisiejszego - tzn. przez sześć lat, otrzymałem jeden list z lakoniczną informacją, że moje żądania finansowe (tzn. cztery tysiące złotych za maszynopis, w zamian za prawa dla wydawcy na pięć lat) są nazbyt wygórowane. Fantastykę dla dzieci chwilowo zarzuciłem - czekam, aż w tej branży pojawią się profesjonaliści, z którymi będzie można nawiązać kontakt.


Rozumiem zarzuty, że pisuję fantastyczne harlekiny

Rozumiem zarzuty, że pisuję fantastyczne harlekiny (a gdzie u licha w mojej prozie jest ta miłość!?), że Wędrowycz to disco-polo fantastyki etc. No dobra. Moja proza to jest disco-polo fantastyki. I co, do cholery, w tym złego!? Czy każdy musi kochać Verdiego z Bachem? Jak ktoś chce sobie poczytać odpowiednik Chopina, to niech bierze się za książki Dukaja. Czy ja komuś zabraniam czytać Dukaja? Mogę nie lubić Sapkowskiego, mogę prywatnie uważać go za żałosnego megalomana z przerostami ego, ale nie wzywam do bojkotu Wiedźmina.

Czy ja kogokolwiek oszukuję? Czy od kogokolwiek wyłudzam jego pieniądze? Istnieje rzesza ludzi, którzy wymagają od piosenek, żeby prostym i zrozumiałym językiem opowiadały o miłości i o tym, że "nad naszą wsią przeleciał meteoryt". I co? Mamy ich pozamykać w obozach i puszczać im na okrągło Wagnera aż przywykną? Komuna już próbowała. Socjaliści wyrżnęli kilka gatunków prozy równo z ziemią. Dziwnym trafem ludzie, zamiast czytać klasykę, przestali czytać w ogóle. Popatrzcie na fantastykę. W latach osiemdziesiątych mieliśmy Zajdla, Borunia, Trepkę, Lema. Była też "seria z glisdą" dla mniej wymagającego czytelnika. Efekt? Fantastykę czytały rzesze ludzi. Nakłady po 100 tysięcy sztuk znikały z księgarń. Po 1990 roku nastąpił regres. Ukazywało się niewiele polskiej prozy i była ona robiona na jedno kopyto. Coraz mniej było książek dla zwykłego zjadacza chleba. Na naszym targu zostały garnki fikuśne. I spora część ludzi stwierdziła, że skoro nie ma odpowiednich naczyń, pora przestać jadać zupę.


Fabryka Słów dostrzegła lukę rynkową i nastawiła się na masową produkcję garnków do zupy. I ludzie powoli znowu przyzwyczajają się do tego dania. Cieszę się, że przyłożyłem rękę do ratowania ich kulinarnego gustu. Amen.
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

Komentarze


~Henryk Tur

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Żegnam się na razie. Będę za tydzień.
30-01-2007 17:16
Varmus
   
Ocena:
0
Żaden ze mnie koneser fantastyki, tak polskiej, jak i światowej. Nie znam wielu książek, które pojawiły się zarówno w polemice pana Pilipiuka, jak i w komentarzach do tejże. Nie znam całokształtu twórczości pana Pilipuka, Sapkowskiego, Lovecrafta nie znam w ogóle...

I wcale, ale to wcale mi to w życiu nie przeszkadza, szczerze mówiąc.

Na równi (herezja i bluźnierstwo!) stawiam książki Salvatore'a o Drizzcie, Geralta Sapkowskiego, Jakuba Wędrowycza Pilipuka, Władcę Pierścieni wraz z Hobbitem na dobitkę J.R.R. Tolkiena, Eragona napisanego przez piętnastolatka i wierszyki Tuwima dla małych dzieci, które czytam młodszej siostrzyczce.

Dlaczego? Bo dla mnie literatura - a ZWŁASZCZA fantastyka - jest źródłem rozrywki. Póki dzieło dostarcza mi wrażej rozrywki, jej wartość merytoryczną mam w przysłowiowej rzyci. I nie oznacza to, że nie widzę, że jedne książki przedstawiają sobą wyższy poziom od innych. Widzę to, ale nie jest to dla mnie takie ważne, gdyż czytanie to dla mnie frajda - zarówno Sapka jak i Pilipiuka, tak Salvatore'a, jak i Tolkiena. I nie przeszkadza mi miejscami kloaczny humor pana Pilipiuka, jak i absurdy w rodzaju wyciągania miecza z pochwy na plecach w ułamku sekundy - bo czytanie przygód tak Wędrowycza, jak i Geralta dostarcza mi przyjemności.
02-02-2007 23:34
starlift
    Zobaczymy
Ocena:
0
czy za pare lat, jak wyrobisz sobie gust, dalej bedziesz czytal wszystkie kupy. :)
02-02-2007 23:45
~franko

Użytkownik niezarejestrowany
    A ja
Ocena:
0
się z Pilipiukiem zgadzam i bardzo go lubię.
04-02-2007 11:28
Zeus
    Nie karmić snoba
Ocena:
0
"Jeśli muzyka, to Mozart. Jeśli alkohol, to dobre wino. Jeśli literatura, to tylko Wysoka (tm). Jeśli śniadanie, to jaja przepiórcze. Jeśli obiad, to homar. Jeśli samochód, to Bentley.

A jak słuchacie rocka, pijecie wódkę, czytacie Pilipiuka, zjadacie kanapki i kartofle albo jeździcie Oplem (albo, zgroza, autobusem), to jesteście chamstwo i plebs i ja się z takimi ludźmi nie zadaję."

A ja naiwny myślałem, że ludzie z takich pierdół wyrastają...
05-02-2007 08:58
Sting
    Wypada mi odnieść się do...
Ocena:
0
...komentarza Henryka Tura.

"Zegarmistrz - jeszcze jedno. pilipiuk pisuje dla kasy. Wali komerchę. Tak samo jak disco-polo."

Wydaje mi się, że każdy człowiek zajmujący się pisaniem liczy na profity finansowe ze swojej działalności. Pisarz jest zawodem tak jak i każdy inny.

Co do tego, że Tolkien napisał jedną trylogię, a Pilipiuk dużo książek to dla mnie jest to przykład bardzo wątpliwy.

Zauważmy, że Tolkien miał bardzo słaby styl i jego dzieło analizowane z punktu językowego jest dosyć słabe. Dużo sztucznych dialogów, zamotane opisy przyrody itd. Dodaktowo jeśli już trzymamy się zarzutów o komercyjności to jest ono w pewnym stopniu wtórne (Tolkien wykorzystał już istniejące schematy i wprowadził je we własną mitologię, słowem była one podstawą jego dzieła). Dodaktowo, co już jest bardziej mocnym stwierdzeniem, Tolkien wydał swoje dzieło, więc jest pisarzem komercyjnym (nie schował go do szuflady). Zresztą komercja jest zazwyczaj rozumiana pejoratywnie, moim zdaniem niesłusznie.
05-02-2007 22:00
zegarmistrz
   
Ocena:
0
Ja w zasadzie skłonny byłbym jednak bronić Tolkiena przed krytykami, zwłaszcza, że dla jego książki akurat postacie, dialogi etc. nie są najważniejsze. Nie na tym polega artyzm Tolkiena.

Artyzm Tolkiena polega na tym, że a) stworzył od podstaw obcy świat b) napisał dzieła, które stanowią owoc kultury owego świata. O ile do samego Śródziemia, jak i do czysto technicznej strony książek można mieć pewne zarzuty, to akurat to wyszło mu świetnie.

Ale nie ma to akurat znaczenia dla tej dyskusji. Znaczenie dla tej dyskusji ma fakt, że Tolkien prace nad "Władcą Pierścieni" podjął na proźbę wydawcy "Hobbita", który okazał się bestsellerem.
05-02-2007 23:41
Prozac
   
Ocena:
0
Pilipiuk dobrze, reszta źle ;)

Często dyskusja dotyczy oczywistości, a rodzi się z woli prowokatora lub fanatyka.
06-02-2007 00:23
~Sting

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Sting -> "Wydaje mi się, że każdy człowiek zajmujący się pisaniem liczy na profity finansowe ze swojej działalności. Pisarz jest zawodem tak jak i każdy inny. "

Właśnie o to chodzi, że najlepsze książki powstają z serca, a nie z myślą o portfelu. Zawód pisarz to straszna rzecz. Siada i klepie w klawiaturę, żeby na chleb zarobić. Brrr...

Zeus -> kiedyś może wyrośniesz?

Zegarmstrz -> dla dyskusji Tolien nie ma ogóle znaczenia. To miała być polemika z Pilipiukiem, a skoro gośc olał temat o nim, to ja olewam tą dyskusję.
Jednakowoż miło się z wami pisuje, więc do zobaczenia przy okazji innej rozmowy.
Trzymajcie się.
06-02-2007 08:37
~Henryk Tur

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Ten post powyżej to mój; doprawdy nie wiem, czemu wpisało Stinga...?
06-02-2007 12:36
zegarmistrz
   
Ocena:
0
Znam całą mase Dragonballowskich fanfiction, które napisano z serca, a mimo to nie stają się lepszą literaturą.
06-02-2007 13:18
~Mappo

Użytkownik niezarejestrowany
    Henryk
Ocena:
0
Z zainteresowaniem przeczytałem tą dyskusje.
Henryk: Czytam dużo, niektórych książek nie lubie, inne uwielbiam i tego co podejrzewam o podrzędna jakość po prostu nie czytam. Skad wiadomo że dane dzieło jest jest Wysoką Sztuką, dziełem kultury masowej, czy też kiczem? Rzecz niby wiadoma każdemu, ale...
Owszem - Mistrz i Małgorzata to arcydzieła, podobnie Mona Liza. Nie uwazasz jednak, że człowiek może mieć jednak też ochotę na coś bardziej rozrywkowego, przy czym może odpocząć nie wytężając umysłu? Bo jeśli jedynym wyznacznikiem i wartością literatury ma być niezrozumienie przez szerokie rzecze czytelników oraz wysoki poziom abstrakcji to polecam książki z zakresu wyższej matematyki. Nie uważasz że można czytać i to i to? Czytam dużo, niektórych książek nie lubie, inne uwielbiam i tego co podejrzewam o podrzędna jakość po prostu nie czytam.
07-02-2007 17:17
~Henryk Tur

Użytkownik niezarejestrowany
    po raz ostatni, naprawdę
Ocena:
0
zegarmistrz -> z g.. bicza nie ukręci
Mappo -> podzielam Twoje zdanie. Nie wiem tylko czemu wszyscy twierdzą, że dobra literatura to ta nierozumiana? I czemu rozrywka ma być na poziomie półidiotów?

A do wszystkich - pilipiuk udziela się na forum SFFH i wali w swoich postach kwiatki typu "młodzierz" czy "bestseler".
I gościu narzekał, że z polskieog miał marne oceny.
Ja się nie dziwie.
08-02-2007 22:38
Żółw
    ..
Ocena:
0
Możnaby już zdjąć ten wątek z głównej strony. Wchodzę na poltera raz w tygodniu i od ostatnich chyba 5 wejść wita mnie twarz Pilipiuka.
11-02-2007 17:51
Andrzej Pilipiuk
    to może...
Ocena:
0
...wyślę im inną fotkę jak ta się opatrzyła ;-P
12-02-2007 16:09
Andrzej Pilipiuk
    co do mojej ortografii
Ocena:
0
miałem przez nią przechlapane głównie w podstawówce. W liceum niszczono mnie za interdyscyplinarnośc zainteresować i erudycję
12-02-2007 16:12
~Konor

Użytkownik niezarejestrowany
    Jezusie...
Ocena:
0
Co tu się wyprawia...? To jest polemika z pisarzem?

Pana Pilipiuka szanuję, jego książki czytałem prawie wszystkie... no, Pana Samochodzika nie liczę;) i wszystkie mniej lub bardziej mi się podobały. Kilka z nich czytałem parę razy. Żadnej nie uważam za... lekkich obyczajów...
Wędrowycz powoli staje się klasyką (może nie gatunku, ale sam w sobie), czy tego chcecie, czy nie, a opowieści o Księżniczce są jedyne w swoim rodzaju, pełne odniesień do Polskości, których tak mi brak we współczesnej literaturze fantastycznej i całkiem ciekawe.

Nie rozumiem, jak ludzie, którzy nic ciekawego w życiu nie napisali (jeśli tak, proszę o namiary, chętnie przeczytam i przeproszę) mogą w tak paskudny sposób "krytykować" (jak to się tu nazywa) autora. Nie jest może moim ulubionym, ale sam piszę i mam dla niego duży szacunek.

Polemika ww. autora przypadła mi do gustu strasznie. Pomijając zbieżne z moimi poglądy na komunizm, kapitalizm i hmmm... "nacjonalizm" autora (o ile je znam oczywiście), polemika jest zabawna i rzeczowa.

Ortografii nie mam za złe - wymysł kaligrafów i nudziarzy. No i korekta też musi z czegoś żyć;)

Mam tylko jedną uwagę. Wiem, że pisanie to w pewnej mierze rzemiosło, ale nie wierzę, że ktoś może napisać dobrą książkę (Pana do takich zaliczam) w sposób czysto maszynowy i nie wkładając w nią serca. Ludzie dzisiaj źle kojarzą pracę rzemieślnicza i porównują ja jak widać do... panien negocjowalnej cnoty. Nieuki...

Wszystkim, którzy tak zjadliwie wypowiadają się o ww. autorze (w sposób mniej, lub bardziej jawny) polecam spotkanie osobiste. Ja bardzo miło wspominam prelekcję ww. na Karkonie 2005 o alkoholu. Majstersztyk!

PS: Przepraszam za to bezosobowe "ww.";)
17-02-2007 23:23
zegarmistrz
   
Ocena:
0
Nie rozumiem, jak ludzie, którzy nic ciekawego w życiu nie napisali (jeśli tak, proszę o namiary, chętnie przeczytam i przeproszę) mogą w tak paskudny sposób "krytykować" (jak to się tu nazywa) autora. Nie jest może moim ulubionym, ale sam piszę i mam dla niego duży szacunek.

Wydali pieniądze na książkę i / (lub tylko, jeśli pożyczyli ją z biblioteki) poświęcili czas na jej obejrzenie. Mogą wyrażać swoje oburzenie, jeśli uważają, że stracili w ten sposób środki, które mogli wykożystać lepiej.

Nie mniej jednak problem jest ten sam, co przy DeDekach: akurat twórczość Andrzeja Pilipiuka ma wady i rzeczywiście jest się o co przyczepić.

Problem w tym, że najczęściej przyczepia się do rzeczy, które są bez znaczenia z punktu widzenia czytelnika.
18-02-2007 13:44
~UPRany

Użytkownik niezarejestrowany
    Brawo Panie Andrzeju
Ocena:
0
Precz z czerwonymi zlodziejami. Chcemy normalnego panstwa bez socjalizmu (czy solidaryzmu jak kto woli)
18-02-2007 23:35
~Henryk Tur

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Konor, wywołujesz ból mojej szczęki. Ale śmiech to zdrowie.
Czy według Ciebie tylko reżyser ma prawo oceniać, czy jakiś film jest dobry czy zły? Albo jak widzę kiepski obraz, to nie mam prawa powiedzieć, że jest kiepski bo nie jestem malarzem?
Chcesz poczytać coś ciekawego? Weź choćby Sobotę, Dukaja, Lema, Kosika.
Co do Twojego zdania o ortografii - bredzisz człowieku na maksa. Każdy język ma swoją specyfikę i ortografie. Jesli ktoś jest po prostu za głupi, żeby się nie nauczyć paru zasad, to wynajduje teorie spiskowe.

" Mam tylko jedną uwagę. Wiem, że pisanie to w pewnej mierze rzemiosło, ale nie wierzę, że ktoś może napisać dobrą książkę (Pana do takich zaliczam) w sposób czysto maszynowy i nie wkładając w nią serce."
I tu się zgadzam w 100%.
Spotkanie osobiste? Z Tobą czy autorem?

-> UPRany : po prostu żałosne. Komuchów nie znoszę, ale brednie UPRu są na ich poziomie.
20-02-2007 08:50

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.