» Artykuły » Inne artykuły » Disco-polo polskiej fantastyki

Disco-polo polskiej fantastyki


wersja do druku
Disco-polo polskiej fantastyki
Przeryłem się przez dyskusję pod tekstem p. Aleksandry Janusz i, wyłapawszy co ciekawsze myśli, postanowiłem się do nich zbiorczo ustosunkować.


Padła teza, że dobry pisarz wyda książkę zawsze, a przy tym wyda ją nawet, jak napisze raz na kilka lat.

Generalnie mogę się z tym zgodzić (tylko, na Boga, czemu za przykład posłużył tu akurat jacek sobota?, celowo małą literą - ciąży na nim anatema za uchylenie się od pojedynku). Trzeba jednak spełnić kilka warunków - tzn. mieć silne plecy w środowisku i być dobrze zakumplowanym z wydawcami. Ja piszę o sytuacji normalnej - wchodzi człowiek z ulicy z jedną książką. I mówi, że kolejna ewentualnie za trzy lata. Szanse kogoś takiego nie są duże. Dla wydawcy każda publikacja to inwestycja i ryzyko. Do pierwszej książki czasem się dokłada. Zyski są z kolejnych. Dobra inwestycja to pisarz, który przez całe lata dostarcza z morderczą regularnością kolejne maszynopisy. Optymalne rozwiązanie to przyniesienie jednej książki do wydania od razu i drugiej nie dopisanej jeszcze do końca, ale dobrej i zaawansowanej w 75% i konspektu dwu kolejnych. Optymalne rozwiązanie to posiadanie dodatkowo na koncie 10 opowiadań puszczonych w gazetach. Tekstów, z których można by w przyszłości złożyć zbiorek.


Granice, etc. a ogólnie: czy pisanie jest sztuką

Generalnie pisanie jest rzemiosłem. Ma swoje reguły, używa się do tego konkretnych narzędzi. Od czasu do czasu trafia się wśród pisarzy artysta. Ok., niech sobie żyje. Ja podchodzę do tego zawodu chłodno i z dystansem. Książka to produkt taki jak garnek. Robi się ją na tym etapie ręcznie (choć amerykanie już pracują nad automatyzacją). Zapotrzebowanie jest spore, dla ok. 7% populacji nadal jest to towar pierwszej potrzeby. Zatem niezbędni są sprawni rzemieślnicy. Przychodzi człowiek na targ i widzi setki garnków. Jeśli od małego jest przyuczony, że zupę gotuje się w garnku, to wybierze sobie mniejszy czy większy, polewany lub kamionkowy - taki, jakiego lubi używać w kuchni. Wśród setek normalnych czasem trafi się jeden fikuśny - ulepiony przez garncarza artystę. I ktoś go też kupi - żeby był na wigilijną zupę grzybową... Jeśli jednak człowiek przyjdzie na targ i zamiast setek funkcjonalnych garnków zobaczy trzy fikuśne do wyboru, to obejrzy i odstawi - bo nie bardzo będzie wiedział, że w tym się zupę robi.

Artyści żyją z tego, że wykorzystują znudzenie szarego człowieka wyrobami rzemieślników. Ale żeby mogli funkcjonować, jest potrzebne to znudzenie. Specyficzne znudzenie produktem na tyle dobrym, by skłaniał do poszukiwań jeszcze lepszego, a nie do przejścia na mosiężne kociołki. Stąd potrzebne są dobre książki dla mas, które zachęcą do czytania, a z czasem do poszukiwań jeszcze lepszych. Takie właśnie staram się pisać.


Problem weny

W znacznej mierze jest to problem sztuczny i wymyślony przez artystów, którzy są tak genialni i wrażliwi, że rozprasza ich bębnienie kropli po parapecie. Przez ludzi, którzy chcą być artystami, ale nie są w stanie wykrzesać z siebie pomysłu choćby na poziomie rzemieślniczym. Każdy ma lepsze i gorsze dni. Kiedy nadchodzi gorszy nie należy leżeć do góry brzuchem. Zawsze są jakieś teksty do poprawiania i szlifowania... No, chyba, że jest się artystą nie uznającym poprawek.


Związek literatury, pieniędzy i grafomanii

Artysta piszący jedną książkę na trzy lata musi mieć inne źródła dochodu (chyba, że nazywa się Sapkowski i raz na trzy lata sprzeda tyle egzemplarzy, że potem ma z czego spokojnie żyć). Rzemieślnik nastawiony na życie z pisania musi pisać 2-3 książki rocznie. Dobrze by też było, gdyby stale miał w szufladzie 2-3 dobre maszynopisy jako rezerwę w wypadkach losowych. Grafoman niejako z definicji nie otrzymuje za swoją pracę wynagrodzenia - bo generalnie nikt nie chce go wydać, a jeśli ktoś się skusi, to zrobi to jednorazowo. Czasem trafi się grafoman, któremu uda się wydać książkę dzięki pracy po linii towarzysko-partyjno-płciowej. Albo bogaty, który zanosi maszynopis do drukarni i daje kasę, a oni robią resztę.

Jeśli ktoś pisze grafomanię, ale znajduje wydawców i czytelników, to oznacza, że dostarcza produkt komuś potrzebny. W tym przypadku trudno: jest grafomanem, ale jest też z niego jakiś pożytek. Dlatego ja, choć wzdycham z ubolewaniem nad przypadkiem niejakiej Masłowskiej, to nie potępiam ani Jej, ani wydawcy, ani czytelników. Dla mnie Jej proza to gówno - ale widać komuś do szczęścia i gówno jest potrzebne. Ktoś lubi się tarzać w chlewie - co mi to przeszkadza? Wkurzają mnie natomiast grafomani ciągnący gigantyczne pieniądze w postaci dotacji z MkiS. Jestem kapitalistą i wyznaję jasne reguły: nie umiesz lepić ganków, które ktoś chce kupić to spier... z naszego targu i tyle.


Co do mojej prozy

Padł argument, że moja proza to wodolejstwo, brak pomysłów, mielenie w kółko tego samego etc. Ludzie, pobudka. Dotacji nie biorę. Każdą kolejną moją książkę kupują tysiące ludzi, którzy najwyraźniej to właśnie lubią czytać (albo, którym ten straszliwy grafoman Pilipiuk zrobił wodę z mózgów). Dotacji nie biorę. Płacę podatki, które potem idą na dotacje dla rozmaitych wydrwigroszy. Nikogo nie atakuję. Siedzę sobie w warsztacie i lepię pracowicie swoje garnki. Może i pokraczne, ale ludziom jakoś się podobają. Mam sygnały, że moje książki czytają łebki, które wcześniej nie czytały nic. Nie mam sygnałów, że kogokolwiek moja proza zniechęciła do czytania.

Polskie piekiełko podziwiam, ile razy wystawię głowę z mojej szopy. Fantastyka mnie nie lubi i udaje, że mnie nie ma. Na dwanaście wydanych książek raczyli zauważyć trzy. Science Fiction - podobnie - udaje, że nie istnieję. Lampa zamieszcza paszkwile na moją prozę pisane przez frustratów z ich naczelnym na czele. W Internecie jacyś podpisani pseudonimami obrońcy "czystości rasowej polskiej SF" wbijają mi mniej lub bardziej udane szpilki. A ja na to czniam.

Czytelnicy też jakoś nadal to kupują. Kupują moje książki w ilościach, które pozwalają mi z trudem, bo z trudem, ale związać koniec z końcem (o zgrozo, czytelnicy ci jakoś nie rzucili się masowo na dzieło wspomnianego tu jacka soboty i innych "artystów"). I może to tak straszliwie boli moich adwersarzy? Ludzie, kultura masowa zawsze trafia do większej liczby odbiorców niż elitarna. Takie są prawa buszu.

I jeszcze jedno: kim są u diabła "różowi czternastolatkowie" - chodzi o ich kolor polityczny czy orientację seksualną!?


Moje poglądy

Sorry - uważam się za człowieka myślącego zdroworozsądkowo. Dla znacznego odsetka ludzi to, co głoszę to "skrajna prawica", "faszyzm", zwyrodniały kapitalizm, moherowy katolicyzm, zaściankowość, homofobia, rasizm, ksenofobia, pochwała feudalizmu, nacjonalizm (ciekawe: zarzucać polski nacjonalizm człowiekowi z moim pochodzeniem?), a jakbym napisał coś kiedyś o Żydach, to jeszcze dostanę w promocji łatkę antysemity.

Bohaterowie literaccy stanowią swojego rodzaju alter ego pisarza. Moi bohaterowie pozytywni mają poglądy równie "skrajne & niedorzeczne" jak ja. Moi bohaterowie negatywni nie dość, że są lewakami, to jeszcze zazwyczaj marnie kończą. Po prostu lubię pisać to, co sam chciałbym przeczytać. I nie narzucam sobie ograniczeń.

Wychowawcza rola literatury moim zdaniem skończyła się w chwili wynalezienia telewizji. Jeśli komuś poglądy moich bohaterów przeszkadzają - niech sięgnie po kryptolewicową prozę Sapkowskiego. I tyle. Raz w życiu ostrzej zamanifestowałem swoje poglądy, gdy zdecydowałem się zbojkotować Polcon 2007. Uznałem, że są przegięcia, których normalny człowiek nie może tolerować. I tyle.


Fani są wybredni

Ok. To dobrze. Ale kapitalizm, którego jestem zagorzałym wyznawcą, zakłada po pierwsze swobodę wyboru, po drugie wolność gospodarczą. Dostarczam na rynek moje garnki. Podobnie dostarczają je tam moi koledzy po fachu (i kilka bardzo zdolnych koleżanek). I niech klient wybrzydza do upojenia. Wszystkich nie kupi. Lepię po swojemu. Z drugiej strony nikt nie zmusza mnie, żebym ulepione garnki zdobił przedstawieniami całujących się facetów - mam więc swobodę twórczą i tematykę dla mnie obrzydliwą po prostu omijam łukiem. Mógłbym dorzucić scen erotycznych i sprzedać, powiedzmy, dwa tysiące sztuk książki więcej. Ale nie muszę.


Odnośnie anegdotki...

To zabawne jak w naszym kraju ludzie, którzy uważają się za profesjonalistów, podchodzą do innych, którzy też uważają się za profesjonalistów. Miałem za sobą kilkanaście tomów kontynuacji Pana Samochodzika. Postanowiłem zrobić coś, by podwoić moje roczne dochody.
Ciąg dalszy przebiegał tak, jak zanotowała to Achika w swoim kapowniczku. Wymyśliłem serię powieściową dla młodzieży. Zaplanowałem ją na zimno i bez emocji. Uznałem, że jestem w stanie pisać po 4 tomy rocznie. Cały cykl obliczyłem na jakieś 12-16 tomów. Ustaliłem standardową długość tomu na 180 stron znormalizowanego maszynopisu - czyli objętość "samochodzika". A potem się zadumałem. Jeśli przyjdę do wydawnictwa i zaproponuję napisanie 16 książek w 4 lata, zostanę spuszczony ze schodów. Niewykluczone, że zadzwonią po panów z odpowiednim kaftanikiem (w tej chwili sobie uświadomiłem, że jedno z wydawnictw, do których planowałem uderzać, miało siedzibę w Łodzi! Brrr...).

Problem ten postanowiłem rozwiązać, pisząc "próbkę" - tzn. 4 pierwsze tomy. A potem po prostu - siadłem i napisałem. Nie cztery, dwa zaledwie. Łącznie 360 stron. Zajęło mi to jakieś pięć tygodni nieludzkiej harówy. Wymyśliłem list intencyjny, dodałem konspekty dwu kolejnych tomów, informację o kształcie planowanej serii oraz moje CV, w którym chwaliłem się bodaj dziesięcioma wydanymi "samochodzikami".
Próbkę rozesłałem do czterech największych wydawnictw publikujących dla dzieci i młodzieży. Do dnia dzisiejszego - tzn. przez sześć lat, otrzymałem jeden list z lakoniczną informacją, że moje żądania finansowe (tzn. cztery tysiące złotych za maszynopis, w zamian za prawa dla wydawcy na pięć lat) są nazbyt wygórowane. Fantastykę dla dzieci chwilowo zarzuciłem - czekam, aż w tej branży pojawią się profesjonaliści, z którymi będzie można nawiązać kontakt.


Rozumiem zarzuty, że pisuję fantastyczne harlekiny

Rozumiem zarzuty, że pisuję fantastyczne harlekiny (a gdzie u licha w mojej prozie jest ta miłość!?), że Wędrowycz to disco-polo fantastyki etc. No dobra. Moja proza to jest disco-polo fantastyki. I co, do cholery, w tym złego!? Czy każdy musi kochać Verdiego z Bachem? Jak ktoś chce sobie poczytać odpowiednik Chopina, to niech bierze się za książki Dukaja. Czy ja komuś zabraniam czytać Dukaja? Mogę nie lubić Sapkowskiego, mogę prywatnie uważać go za żałosnego megalomana z przerostami ego, ale nie wzywam do bojkotu Wiedźmina.

Czy ja kogokolwiek oszukuję? Czy od kogokolwiek wyłudzam jego pieniądze? Istnieje rzesza ludzi, którzy wymagają od piosenek, żeby prostym i zrozumiałym językiem opowiadały o miłości i o tym, że "nad naszą wsią przeleciał meteoryt". I co? Mamy ich pozamykać w obozach i puszczać im na okrągło Wagnera aż przywykną? Komuna już próbowała. Socjaliści wyrżnęli kilka gatunków prozy równo z ziemią. Dziwnym trafem ludzie, zamiast czytać klasykę, przestali czytać w ogóle. Popatrzcie na fantastykę. W latach osiemdziesiątych mieliśmy Zajdla, Borunia, Trepkę, Lema. Była też "seria z glisdą" dla mniej wymagającego czytelnika. Efekt? Fantastykę czytały rzesze ludzi. Nakłady po 100 tysięcy sztuk znikały z księgarń. Po 1990 roku nastąpił regres. Ukazywało się niewiele polskiej prozy i była ona robiona na jedno kopyto. Coraz mniej było książek dla zwykłego zjadacza chleba. Na naszym targu zostały garnki fikuśne. I spora część ludzi stwierdziła, że skoro nie ma odpowiednich naczyń, pora przestać jadać zupę.


Fabryka Słów dostrzegła lukę rynkową i nastawiła się na masową produkcję garnków do zupy. I ludzie powoli znowu przyzwyczajają się do tego dania. Cieszę się, że przyłożyłem rękę do ratowania ich kulinarnego gustu. Amen.
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

Komentarze


zegarmistrz
   
Ocena:
0
Tak sobie myślę, że Lem w dzisiejszych czasach nie znalazłby wydawcy. A wiecie czemu? Ponieważ hard sf wymaga dużej wiedzy od pisarza i przynajmniej podstawowej od czytelnika. Pewien człowiek posłał swoją powieść do wydawnictwa (zmilczę któego). Odpisali mu, że fajna jest, ale za dużo odwołań do mitów. Nie skomentuję.

Do pewnego stopnia się zgadzam (generalnie w kwesti tego, że Lem nie znalazłby dziś wydawcy), nie mniej jednak mam wrażenie, że pomylono tu skutek z przyczyną.

Lem - gdyby dziś zaczynał - nie wydałby Hard Science Fiction, bo rzeczywiście brakuje odbiorców tego typu literatury. Nie wynika to jednak z tego, że wszyscy czytają tanie pozycje i od tego głupieją.

Jest to wynik tego, że w Polsce ludzie NIE CZYTAJĄ (to nie jest krzyk, to jest podkreślenie ważnego faktu), nawet Pilipiuka. 50% polaków nie przeczytało w ciągu roku rzadnej książki, 20% nie przeczytało rzadnej gazety, 10% nie uczestniczy w kulturze nawet poprzez oglądanie telewizji. Co trzeci jest funkcjonalnym analfabetom.

Lem nie sprzedałby się dlatego, że zwyczajnie rynek książki jest zbyt płytki, żeby przyjąć trochę trudniejszego pisarza.

Z tego samego wynika też fakt, że Pilipiuk sprzedaje się w kilkunastu, a nie kilkuset tysiącach sztuk.

Zaletą Pilipiuka (i innego, literackiego disco polo) jest jednak to, że ludzie go czytają... I to czytają go osoby, które normalnie nie biorą książki do ręki. Ba! Kupują go!

Literackie Disco Polo ma tą role, że poszerza rynek. Biorącym go do ręki ludziom książki się podobają. Chcą je czytać. Co więcej - przynajmniej niektórzy - szukają nowych książek, które też będą im się podobać! Co więcej zaczynają dobierać książki wedle swoich zainteresowań: jeden wybiera takie bardziej o wampirach, drugi bardziej o ufoludkach, trzeci o prawicy...

Jeśli proces będzie wystarczająco długo kontynuwoany, to kiedyś powstanie u nas normalny rynek książki... To znaczy taki, gdzie minimum konsumpcji wynosić będzie 3-4 książki rocznie, przy czym większość stanowić będzie literackie Disco - Polo.

Pozycje bardziej wyrafinowane stanowić będą mniejszość, a te najbardziej wyrobione nie będą mogły konkurować wielkością nakładów z tymi z najniższej półki.

Nie mniej jednak - na skutek normalnego na sprawnym rynku procesu segmentaryzacji - także one rozchodzić będą się w ilościach wystarczających, by zapewnić zysk niszowemu wydawnictwu. Trudności ze sprzedarzą mieć będzie tylko różnego rodzaju cyganeria.

PS. Taki szczegół: gdyby Lem zadebiutował dzisiaj, to jak najbardziej znalazłby sobie wydawce. Bo Lem nie debiutował Solaris, tylko Kosmonautami, którzy byli socrealistyczną spaceoperom, zaczynającą się słowami "Po upadku ostatniego państwa kapitalistycznego...". Potem mu się troche poprawiło, ale długo, długo pisał utwory rozrywkowe.
25-01-2007 23:56
Alkioneus
   
Ocena:
0
Dodam tylko, że z racji mojego nauczycielskiego fachu wiem, ile młodzi czytają. I cieszę się z obecności Pilipiuka czy Fabryki Słów. To są fundamenty rynku czytelniczego i to właśnie one formują manabase pod przyszłe pokolenia.

26-01-2007 01:07
starlift
    Re: zegarmistrz
Ocena:
0
Pomijajac tresc, wez zrob cos z tymi ortografami.
26-01-2007 12:53
~Henryk Tur

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Zegarmistrz -> Lem potem poprawił swoje utopie; cóż, zaczynał w takich a takich warunkach, nie miał wyjścia. Jedną z moich ulubionych książek są "Dalekie Szlaki" Sniegowa. Też jest soc-utopia, ale zdanie o "zwycięskim komuniźmie" pada tylko raz na kilkaset stron.
CO do czytelnictwa w Polsce to owszem, spada. Ja jestem ponadprzeciętny, bo czasem 10 książek w miesiąć pochłonę. Dlatego może mam wyśrubowany gust i byle co mnie nie zadowoli?
Alkioneus -> Lem pisał głównie filozofię w otoczeniu rekwizytów sf. I to jest wielka sztuka. A Dukaj? Jak najbardziej, tylko większy nacisk kładzie na akcję. Też go lubię. Co do Szydy natomiast to jakoś tak mi nie podchodzi...
Mnie nie cieszy Pilipiuk cz FS. Czemu? Ponieważ formują podstawę, ale przyzywczają do bylejakości, niestety.

PS Industrialu słuchasz?
27-01-2007 10:29
Alkioneus
   
Ocena:
0
Niby tak, Henryku.

Ale jakby półka w Empiku była obłożona samymi Dukajami, Lemami czy nawet Łukjanienkami, to z działu książkowego Empiku wiałoby chłodem i pustką. Henryku, mówiąc o spadającym czytelnictwie - sam się chyba zgodzisz. I nie jest to kwestia, czy X jest bylejaki lub czy Y ma braki. Im szersza oferta, skierowana do szerszego kręgu ludzi - tym więcej ludzi będzie książki czytać.

A najważniejsze, że literatura "z górnej półki" wcale na tym nie traci, ponieważ cały czas zajmuje swoją pozycję. A wtedy może się nawet prężyć i eksponować, bo dookoła niej sporo ruchu.

P.S. Industrii słucham, ale za miętki jestem czystą formę gatunku. Martiale mają do tego, że mają jakąś aranżację a jak jeszcze idą w stronę neoklasyki, to już elegancja.

P.P.S. Henryku, gdzie tu miejsce dla Łukjanienki? Ciekawi mnie bardzo.
27-01-2007 11:04
zegarmistrz
   
Ocena:
0
CO do czytelnictwa w Polsce to owszem, spada.

To akurat jest nieprawdą. Większość prowadzonych badań opiera się na tym, ile książek i gazet kupiono w Polsce, nie na faktycznym czytelnictwie. W dużej mierze badania te odzwierciedlają raczej trendy rynkowe.

Przykładowo od lat utrzymuje się trend spadkowy w czytelnictwie gazet, spowodowany tym, że ludzie rezygnują z nich na korzyść internetu. Wiele osób ściąga książki w .pdf-ach, zamiast chodzić do biblioteki. Badania opierające się na sondażach wskazują - paradoksalnie - wzrost czytelnictwa.

Zmienia się głównie nośnik informacji, zwłaszcza dla informacji typu dziennikowego.

Ja jestem ponadprzeciętny, bo czasem 10 książek w miesiąć pochłonę. Dlatego może mam wyśrubowany gust i byle co mnie nie zadowoli?

To chyba akurat norma u użytkowników działu literatury Poltergeista. Co do wyśrubowanego gustu, to ja raczej użyłbym określenia "odmienna postawa światopoglądowa". Wyśrubowany gust też jest cechą charakterystyczną dla osób mających dużą bazę porównawczą.

Mnie nie cieszy Pilipiuk cz FS. Czemu? Ponieważ formują podstawę, ale przyzywczają do bylejakości, niestety.

Zaatakujmy z innej strony:

A "Kubuś Puchatek" i "Chatka Puchatka"? A Astrid Lindgren? A "Muminki" lub nasz swoiski "Plastusiowy pamiętnik"?

Idąć za tym tokiem rozumowania pozycje te, jako napisane w sposób dość prosty, łatwe w odbiorze przyzwyczajają nasze dzieci do dziadostwa. Proponuje zacząć czytać naszym pociechą rzeczy naprawdę ambitne i trudne.
27-01-2007 12:29
~Henryk Tur

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Zegarmistrz -> Piszesz o bajkach - w nich są zawarte morały i nauki dla dzieci. ucząc - bawią, bawiąc - uczą.
A jaka jest norma użytkowników Poltera - nie mam pojęcia, jestem tu 1. raz z okazji tej rozmowy. A wogóle to pracuję dla konkurencji :)

Alkioneus -> Wiesz, ja bym wolał ten chłód, niż kolorową papkę. Ale jak wiemy - de gustibus...
ad PS - rozwiń myśl, proszę
ad PS2 - nie czytałem
27-01-2007 16:05
zegarmistrz
   
Ocena:
0
Zegarmistrz -> Piszesz o bajkach - w nich są zawarte morały i nauki dla dzieci. ucząc - bawią, bawiąc - uczą.

Dokładnie... Teraz pytanie: dlaczego Bajki (literatura rozrywkowa dla dzieci) uczą, a reszta literatury rozrywkowej nie uczy? Przecież też są w niej zawarte morały (albo anty-morały), nauki i informacje?

Dlaczego Kubuś Puchatek - mimo, że napisany prosto, tak, że może trafić do osób niewyrobionych (dzieci) - uczy, a Wędrowycz - też napisany prosto, tak, że może trafić do osób niewyrobionych (przeciętnego, polskiego czytelnika) - nie uczy, tylko przyzwyczaja do dziadostwa?

Czym uzasadni pan tą różnice?
27-01-2007 18:03
~Henryk Tur

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
To się po prostu widzi i dla mnie jest to oczywiste.
Bajki są pisane z sercem, zaś pilipiuk sam przyznaje, że jest wyrobnikiem. Bez ducha, bez głębi. Tym odrózniamy disco-polo od symfonii. Plastik vs duch.
27-01-2007 19:23
zegarmistrz
   
Ocena:
0
Bajki są pisane z sercem, zaś pilipiuk sam przyznaje, że jest wyrobnikiem.

Jak się mierzy zawartość serca w książce? Jak zawartość serca ma się do dydaktycznej treści książki?
27-01-2007 20:25
~Henryk Tur

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
NIe wyjaśnię Ci tego. Dla mnie to oczywiste.
28-01-2007 13:31
aniaposz
    Tekst Jacka Dukaja w NF
Ocena:
0
Przepraszam, jeśli o tym było już w tej sążnistej dyskusji wspominane (wyłączyłam się na jakiś czas), ale bardzo adekwatny, a jednocześnie bardzo wyważony jest tekst Jacka Dukaja w styczniowej NF "Krajobraz po zwycięstwie" na temat kondycji polskiej fantastyki. Idealnie trafia w sedno i podsumowuje wszystko, o co tutaj toczy się batalia. Polecam. :) A panu Pilipiukowi dedykuję jedną z celniejszych myśli Jacka: "Samozadowolenie to śmiertelna trucizna dla ambicji".
28-01-2007 16:14
~Henryk Tur

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Zegarmistrz - jeszcze jedno. pilipiuk pisuje dla kasy. Wali komerchę. Tak samo jak disco-polo.
Spójrz choćby na Tolkiena - napisał jedną trylogię, ale z serca. I uznał ją cały świat. pilipiuk napisze sto ksiązek w 10 lat - i nikt nie będzie o nich pamiętał.
Oto jest róznica między wyrobnikiem a artystą.
jeżeli Ty nie widzisz takiej różnicy - sorry, koniec rozmowy.
28-01-2007 21:08
Alkioneus
   
Ocena:
0
I właśnie po raz pierwszy od dawna NF, Aniu. Dla tego felietonu Dukaja.

A Pilipiuk pisze dla kasy. Nie jest artystą, jest profesjonalistą. A profesjonalista wykonuje swój zawód właśnie dla pieniędzy. Często ten temat porusza się w piłce nożnej. Piłkarz profesjonalny, to piłkarz, któremu płaci się za kopanie piłki. Pisarz profesjonalny, to taki, któremu płaci się za pisanie powieści.

Są oczywiście różne odmiany profesjonalizmu.

Henryku, co do PS, to jakiś mail albo priv, bo offtopicznie się zrobi.
28-01-2007 21:54
~juz pijany

Użytkownik niezarejestrowany
    re: henryk tur
Ocena:
0
"Dla mnie normalny to ten wysmakowany, który wybiera Czajkowskiego oraz Mistrza i Małgorzatę.
I takich ludzi znam. I takich lubię" - dla mnie normalny to ten ktory wybiera wodke oraz ogorki(konserwowe) w zadnym wypadku nie sledzie. tym od sledzi brak kultury i wysmakowania.

"Spójrz choćby na Tolkiena - napisał jedną trylogię, ale z serca. I uznał ją cały świat. pilipiuk napisze sto ksiązek w 10 lat - i nikt nie będzie o nich pamiętał" - mam pytanie (pomijam idiotycznosc twojego przykladu) czy tylko "serce" rozni tych panow?

"Oto jest róznica między wyrobnikiem a artystą.
jeżeli Ty nie widzisz takiej różnicy - sorry, koniec rozmow" - zakoncz te manewry i pokaz palcem
jak odroznic dzielo artysty od produktu wyrobnika?

OT

"Mógłbym dorzucić scen erotycznych i sprzedać, powiedzmy, dwa tysiące sztuk książki więcej" - jestem twardy! mam Zasady!

"Do dnia dzisiejszego - tzn. przez sześć lat, otrzymałem jeden list z lakoniczną informacją, że moje żądania finansowe (...)są nazbyt wygórowane" ---- "nie umiesz lepić ganków, które ktoś chce kupić"
29-01-2007 09:20
~Henryk Tur

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
`już pijany -> dla mnie ten, kto pija wódkę ma prostacki gust

Nie tylko serce różni obu panów. U Tolkiena jest np. piękno i bogactwo języka.
A teraz uzasadnij mi, dlaczego wyż. wym. przykłąd jest idiotyczny? O ile potrafisz...
Jak odróżnić dzieło artysty od wyrobnika - człowieku, przejrzyj poprzednie posty.
29-01-2007 15:33
~phi

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Spójrz choćby na Tolkiena - napisał jedną trylogię, ale z serca. I uznał ją cały świat. pilipiuk napisze sto ksiązek w 10 lat - i nikt nie będzie o nich pamiętał" - mam pytanie (pomijam idiotycznosc twojego przykladu) czy tylko "serce" rozni tych panow?


PHI Tolkien to komercha przetworzone na własną modłę mity i nic poza tym.
29-01-2007 16:05
~PHI

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
No co za bdury waść mówisz.
Owszem, pozapożyczał pewne rzeczy, ale sama opowieść po dziś dzień wciąga setki tysięcy ludzi. Historia o poświęceniu się, przyjaźni, niezłomności. Wychwalanie surowej przyrody, mężnych serc... Mało?
29-01-2007 17:14
Alkioneus
   
Ocena:
0
dla mnie ten, kto pija wódkę ma prostacki gust

Na tym etapie pozostaje mi zakończyć wszelką polemikę.

Podsumowując: AP życzę powodzenia na rynku literackim i utrzymania pozycji, jeśli nie rozszerzenia jej. Pisarz książki ma pisać takie, co by się czytelnikom podobały i dawały chleb kobicie i dziatkom jego. Jeśli kobita twa głodna nie chodzi, to pisarz dobry jesteś. Jeśli jest ino taki, co pisaniem swoim przez wieki będzie zapamiętany, a kobita jego i dziatki jak upiry wyglądają, niech ginie.

Lepszy Pilipiuk niż Przybyszewski.

Choć tego drugiego pamiętać będą dłużej. Artystę w piórze nie lada, ino faceta mintkiego.
29-01-2007 21:48
~Malkavain

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
"Nikt nie jest prorokiem na własnej ziemi",
a dobre garnki lepi się z dobrej gliny.
30-01-2007 13:34

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.