» Recenzje » Saga Zmierzch: Księżyc w nowiu

Saga Zmierzch: Księżyc w nowiu


wersja do druku

Zmierzch? Zaćmienie? Ściema.

Redakcja: Marigold

Saga Zmierzch: Księżyc w nowiu
Właśnie wróciłem z drugiej części Sagi Zmierzch i jestem zachwycony! Od dawna czekałem na ten film, już przy pierwszych zajawkach plakatów drżały mi dłonie, oba zwiastuny wywoływały niekontrolowane pocenie się. Jestem wielkim fanem historii miłosnej Belli i Edwarda, a jako fan Świata Mroku czuję się tym bardziej zaangażowany emocjonalnie w skomplikowane konflikty między światem wampirów i wilkołaków…

not.

No dobra, czekałem na Księżyc w nowiu, ale bynajmniej nie z uwielbienia do serii. Nie potrafię traktować jej inaczej niż taniej slapstickowej komedii, moje WoDziarskie serce krwawi na czarno na widok tego, co uczyniono wampirom, zaś zmysł fabuły i narracji jest tak porażony, że popada w katatonię. Lekturę książki zakończyłem po drugim zdaniu, od którego gałka oczna zaczęła mi wysychać i obkurczać się. Niemniej, miałem ogromną ochotę sprawdzić, jak twórcy Zmierzchu się pogrążają, a także zupełnie szczerze chciałem zobaczyć Volturi – jedyny element wykonany w zgodzie z wampirzą estetyką – oraz liczyłem na kilka przynajmniej poprawnie wykonanych i nieco inspirujących scen. Tych ostatnich było niestety mniej niż w pierwszej części (bo z dwóch zrobiła się jedna!), ale całość sprawiała ciut lepsze wrażenie (pewnie dlatego, że wprowadzono campową Volterrę i jej mieszkańców).


Wampiry w dzień? Narysowane mięśnie brzucha? To MUSI się udać!

Nie mogę powiedzieć, że film spełnił moje oczekiwania, bo oczekiwać można czegoś pozytywnego – ot, dostałem to, czego się spodziewałem i co wpasowuje się w poetykę podjętą w części pierwszej. Czyli wbrew temu, co sugerowałoby kino akcji z wampirami i wilkołakami, mamy montaż o geriatrycznym charakterze, a akcja jest wartka i sprawna niczym bieg z balkonikami przez płotki. Dykcja filmu przypomina ruch robaczkowy jelit: przykurcz i dłużyzny w partiach z założenia romantycznych (w praktyce bliższych zaparciu), po których następuje istna galopada, biegunka obrazów, które w sposób reporterski streszczają jedyny dynamiczny i rokujący wątek. No i gra aktorska. Gra. Aktorska. Co za mocne słowa.

W Oświeceniu na Akademii Królewskiej w Paryżu funkcjonowało coś takiego jak specjalne wzorniki, które prezentowały kompleksowo, jakie gesty i wyrazy twarzy odpowiadają konkretnym sytuacjom i stanom emocjonalnym. Krytyka stwierdzała, że w efekcie przedstawienia były sztuczne, a twarze zamieniały się w wykrzywione grymasem maski, niemniej u podstaw myślenia artystycznego było jasno zdefiniowane decorum.

Wydaje się, że twórcy filmu mieli zmysł artystyczny i być może nawet sięgnęli po szacowne wzorniki, jednakże zapewne czytali je do góry nogami. Jedno jest pewne, zrezygnowali z miękkiej i nijakiej mimiki na rzecz bardziej przemawiającego do wyobraźni (czy też wyręczającego ją) grymasu o sile ekspresji porównywalnej tylko z teatrem indyjskim albo burleską kabuki. Coś jednak sprawiło, że wszystko było na odwrót i tak na przykład podczas romantycznej sceny Edward miał minę, jakby miał odczuwalne problemy z prostatą. Cała reszta była adekwatnie trafiona.


Zamiast trumny – psychoanalityczna kozetka

Mistrzowskie były także dialogi, tak cudownie banalne, że dobre nawet dla osób o najbardziej skołatanych nerwach – żadna niespodzianka nie mogła nikogo wyprowadzić z równowagi. Ale najprzyjemniejsze były liczne, przepyszne freudyzmy. Dzięki nim całe sceny nabierały nowego smaku. Na przykład Belka i Edek omawiają swoje problemy związkowe, i zaczynają nazywać je po imieniu:
B: I want to come with you!
E: I don’t want you to come.

No i wszystko jasne. Wszak Edward odmawiał jej względów już od pierwszej części. Po takim "przesłyszeniu" dalsza część dialogu nabierała coraz większej pikanterii, bo wszystko idealnie pasowało do psychoanalitycznego odbioru. Podobnie w przypadku sceny, kiedy Bella próbuje otrząsnąć się z traumy porzucenia i po miesiącach roztkliwiania się nad pustym stolikiem w szkole, siada do lunchu z przyjaciółmi. Kolega postanowił wesprzeć bohaterkę duchowo:
K: Czyżby Bella do nas wróciła? Blado wyglądasz. Potrzeba ci białka. Pójdziesz ze mną do kina?

No comment.

Pomijając te miodne freudyzmy, nadające kontekst scenom (o, jeszcze Bella dotyka Jacoba, w którym budzi się wilk i wykrzykuje: "You’re hot!"), dużo radości sprawiło mi czytanie pewnych wątków w trybie antropologicznym. Przede wszystkim interesowało mnie, jak i w jakim stopniu autorka (a za nią filmowcy) projektuje na tekst ideologię mormońską. Oczywiście natrętne łączenie wszystkich w heteroseksualne (acz monogamiczne! Po co zrażać sceptyków?) pary oraz grzeczna do obrzydzenia relacja głównych bohaterów (chcieliby, ale nie mogą) są wszechobecne, niemniej drobiazgi wymknęły się spod kontroli. Śmiesznie przedstawiono podstawowy Problem Wilkołaka, czyli "co się dzieje z twoim ubraniem podczas przemiany?" – koszulka zostaje rozerwana na strzępy, ale krótkie spodenki i trampki już nie. Książka miała w tej kwestii wytłumaczenie – jakże sensowne! – które jednak nie dostało się do wersji filmowej, należy więc ten motyw tłumaczyć jedynie kwestiami cielesno-estetycznymi. W scenie, gdy przywódca watahy wynosi z lasu nieprzytomną Bellę i idzie w kierunku jej ojca, w pierwszej chwili pomyślałem: "I jak wytłumaczysz mu, że znalazłeś ją śpiącą, kiedy całkiem nagi wynosisz ją z lasu po kilku godzinach zaginięcia?". Ta nieoczywistość pozostaje jedynie na poziomie domysłów, dla których granicą jest pewna wilkołacza konwencja, niemniej…

Podczas gdy wampiry są grzeczne do obrzydzenia i zrywają z prawie wszystkimi wzorami kulturowymi, w przypadku wilkołaków zachował się jeden rys, czyli sugestia homoerotycznych relacji. Wampiryzm jest jedną z masek dla relacji lesbijskiej – w sadze Zmierzch w ogóle się nie pojawia, nawet w pojedynczych ujęciach ustawia się mężczyzn i kobiety w szeregu naprzemiennie, a jedyna zażyłość między bohaterkami ma charakter siostrzany i jest nieco infantylna. Niemniej dwuznaczne relacje w obrębie watahy – aktualizujące wilkołactwo jako reprezentację relacji gejowskiej – zostały zasugerowane, choć potem zneutralizowano je postacią "dobrej, skrzywdzonej, ale pełnej wyrozumiałej miłości" żony.


Świecisz jak miliony monet

Inny zastanawiający wątek antropologiczny to oczywiście wampirza przypadłość, z którą mroczni bohaterowie kryją się przed społeczeństwem. Chodzi oczywiście o błyszczenie się niczym psu obróżka wysadzana cyrkoniami. Gdyby potraktować to poważnie a jednocześnie ze sceptycyzmem naukowym, należałoby zadać pytanie, czego w zasadzie boją się wampiry? Na czym miałoby polegać ich zdemaskowanie? Oczywiście, możemy założyć, że w świecie przedstawionym błyszczenie jest jednoznacznie kojarzone z głodnymi krwi potworami – skoro ludzie mają święto z okazji przegnania wampirów przez św. Marka, to może wiedza o potworach jest w miarę powszechna. Niemniej w XXI wieku widok wybrokatowanego, półnagiego faceta podczas karnawałowego święta wzbudziłby raczej powszechne rozbawienie i entuzjazm. Można zatem przypuszczać, że cały ten motyw to jedynie maska skrywająca to, czego autorka nie chciała pokazywać wprost i sięgnęła po obiekt zastępczy.

Strach wampira przed słońcem, którego działanie zgodnie z tradycją działa niszczycielsko na potwora, można wyjaśnić na różnych – oczywiście banalnych – poziomach symbolicznych. Stworzenie nocy boi się światła dnia. Ucieleśnienie śmierci jest niszczone przez życiodajne promienie. Istota z archaicznego porządku lunarnej bogini ucieka przed jasnością w epoce dominacji solarnego boga. Ucieleśnienie strachu, popędów, nieświadomości, intuicji ugina się pod mocą rozumu, odwagi, superego, inteligencji. Jak zatem wytłumaczyć, że autorka wybrała wariant, w którym wampir wystawiony na światło dzienne pomnaża jego blask w milionach refleksów?

Na to pytanie znajduję tylko jedną odpowiedź – dość zawiłą, dla mnie co prawda satysfakcjonującą, ale jednocześnie obnażającą niekonsekwencję i fatalną wyobraźnię twórczą pisarki. Dowiedziałem się, że w książce pada porównanie, iż Edward błyszczy niczym diamenty. Jeżeli miałbym łączyć diament ze sprawami śmierci, do głowy przychodzi mi jeden wątek: kiedy w Indiach podczas pogrzebu spala się ciało osoby praktykującej ascezę, zamiast popiołu pozostaje po niej diamentowy proszek (zwany sarira). W tradycji hinduizmu diament jest ściśle związany ze sprawami oświecenia, co wyraża się w symbolu wadżra (dosłownie: diament, piorun), odnoszącym się między innymi do nagłego i bezpośredniego poznania Rzeczywistości.

Jak mormońska autorka mogłaby wpaść na tak odległe skojarzenie? Według mnie mogła sięgnąć na przykład do Wampira: Maskarady, w którym stan wampirzej duchowej harmonii nazywano Golkondą. Co ciekawe, pierwszym, który jej dostąpił miał być Saulot, założyciel linii Salubri, który udał się w poszukiwania oświecenia na daleki Wschód. Mamy zatem kilka tropów. Po pierwsze, w wampirzej mitologii, którą mogła inspirować się autorka, pojawia się wątek dalekowschodniego mistycyzmu, którego podwaliny ufundował hinduizm. Po drugie, rodzina Cullenów, praktykująca "wegetariańską" ascezę i z Ojcem-lekarzem, jest bardzo stylizowana na Salubri. Po trzecie zaś sama Golkonda to nazwa miasta w Indiach, które było nie tylko symbolem niewyczerpanych dóbr, ale także słynną kopalnią diamentów. Wszystkie symbole w pewien sposób do siebie pasują i można prześledzić związek między archaicznymi znaczeniami a powieściową bzdurą. A bzdurą między innymi dlatego, że "diamentowa przypadłość" dotyczy wszystkich wampirów, a nie tylko garstki wybranych, pracujących nad sobą. Ot i cały mozolnie wyciągany spomiędzy indyjskich rupieci sens uleciał niczym smrodek taniego kadzidełka sprzedawanego w przejściu podziemnym.


Motylek, baranek, badylek

Wspomniałem, że w filmie były też naprawdę fajne momenty, które z liczby dwóch w pierwszej części ograniczyły się do jednego w New Moon. W filmie otwierającym sagę urzekła mnie scena gry w baseball przy użyciu Dyscyplin – dzięki pewnej lekkości i sympatycznemu przymrużeniu oka – oraz nieco koślawo spointowana scenka gotowania z "kuchnia tv" obiadu dla śmiertelniczki – za ironiczny dystans. W Księżycu w nowiu najciekawsza scena była dla odmiany zrobiona na poważnie, a chodzi o pokazaną w końcówce wycieczkę turystów po siedzibie Volturi. Uważam, że motyw był naprawdę mocny, sam nigdy nie wpadłem na nic podobnego. Sądzę, że skojarzenia z prowadzeniem ludzi pod prysznice w nieco innej czasoprzestrzeni, są całkiem trafne i właśnie o taki efekt – zupełnego odczłowieczenia – chodziło twórcom. Gdyby jeszcze potrafili zachować powagę i rozsądek w innych sprawach, może nie planowałbym wybrania się na trzecią część z totalnie ironicznym i kontestacyjnym nastawieniem. Niestety, pointa filmu, która doprowadziła do łez całą salę kinową, pogrzebała wszelkie nadzieje.

Chyba najgorsze jest to, że przez najbliższych kilka lat będziemy świadkami wampiromanii. Już teraz, jak grzyby po deszczu, wyrastają kolejne naśladowcze serie – ostatnio w Matrasie widziałem książeczkę o bohaterce, która jest tak inna, że aż zwykła i która trafia do szkoły wampirów. Harry Potter z domu Tremere. Życzyłbym sobie, żeby reakcją na cały ten zgiełk było nakręcenie porządnego filmu o krwiopijcach – godnego następcy Wywiadu z wampirem. Niestety, zmysł praktyczny podpowiada mi, że skończy się jakąś głupawą pseudo-komedią, ośmieszającą to, co już teraz samo z siebie jest śmieszne. Czyli beznadziejnie groteskową. A że po tym kultura będzie już tak zniesmaczona trupim odorkiem, że motyw zostanie na dłuższy czas zarzucony i nastanie boom na nową głupotę. Czarodziejów i watykańskie spiski już mieliśmy, więc są passé. Co zatem byście obstawiali?
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

Galeria


3.5
Ocena recenzenta
Tytuł: The Twilight Saga: New Moon
Reżyseria: Chris Weitz
Scenariusz: Melissa Rosenberg
Zdjęcia: Javier Aguirresarobe
Obsada: Kristen Stewart, Robert Pattinson, Taylor Lautner, Ashley Greene, Peter Facinelli, Elizabeth Reaser, Kellan Lutz, Nikki Reed, Jackson Rathbone, Bronson Pelletier, Billy Burke, Rachelle Lefevre, Dakota Fanning, Jamie Campbell Bower, Anna Kendrick, Michael Welch, Christian Serratos
Kraj produkcji: Australia, USA
Rok produkcji: 2009
Data premiery: 20 listopada 2009
Dystrybutor: Monolith



Czytaj również

Księżyc w nowiu
Księżyc w kryzysie
- recenzja
Saga Zmierzch: Przed świtem. Część 1
Dyskretny urok wampiryzmu
- recenzja
Zmierzch
De gustibus…
- recenzja
Saga Zmierzch: Przed świtem cz.2
Młodzi, lśniący i bogaci
- recenzja
Piękne istoty
Urokliwy czar miłości
- recenzja
Cosmopolis [DVD]
Dziwny nie znaczy gorszy... ani lepszy
- recenzja

Komentarze


Mayhnavea
   
Ocena:
+1
@ de99ial:

Ok 30 gwoli ścisłości. A takie podejście jest niejako efektem ubocznym ukończenia Filozofii Teoretycznej na Wydziale Filozofii KUL

Oki, przepraszam, zmyliłeś mnie. Sądziłem, że przy pewnym obyciu docenia się przynajmniej "doniosłość" sztuki, no ale cóż, wycofuję się z tego przekonania.

na którym to uprawia się "umiłowanie mądrości" w duchu tomizmu, a który swe korzenie ma u Arystotelesa, który to wykuł właśnie ową definicję sztuki - reszta tylko żeruje na nim.

To może jeszcze dodamy, że definicji sztuki takiej, jaką ją znamy nawet ze zmurszałych podręczników, w Grecji w ogóle nie było. Ale bez puryzmów, rozumiem o co Ci chodzi i jaki jest horyzont takiego podejścia. I nie dziwię się teraz, że masz takie podejście do modernizmu, a zwłaszcza postmodernizmu (który zapewne ma rogi). I tu jest chyba ta różnica między nami, przez którą się nie dogadamy - możemy co najwyżej zaprezentować stanowiska i zaakceptować to, że się różnią :)

Ciekawe jest tylko to, że napisałeś, że modernizm "sam w sobie aż taki zły nie był i tak wiele złego nie uczynił" - w kontraście do postmodernizmu, jak rozumiem. Ciekawe, jakie to grzechy. Bo coś mi się zdaje, że post. to taki kozioł ofiarny do zrzucania winy za relatywizację wartości, utratę korzeni, koniec historii i inne.

Pisał teraz nie będę kto, kiedy i po co bo zarzucisz mi, że teraz to se w googlach znalazłem info ;)

No bez przesady :]

No tak i oczywiście pomiędzy standami, top10 Empiku a Vivą, krzykliwymi teledyskami i radiem stawiasz znak =.

A ja napisałem "Książki są wciskane dokładnie na tej samej zasadzie, co płyty z muzyką." O zasadzie a nie wykorzystywaniu tych samych mediów. Naprawdę, mam świadomość różnicy pomiędzy reklamą audiowizualną, wizualną samą audio [etc.] a tekstową. Co nie zmienia faktu, że zasady działania rynku sztuk pięknych, rynku literackiego, muzycznego, filmowego, są takie same. Tak samo kreuje się mody, są gwiazdy, personae non gratae, półki wysokie i niskie, sfera off, kontr. Na tej samej zasadzie kreuje się bohaterów każdej z tych kultur, podobnie rozgrywa się obiegi, oficjalny, komercyjny, nieoficjalny, itd. itd.

A TOP10 z empiku ma bardzo dużo wspólnego z tym, co jest w telewizji - i znów nie chodzi tu o samo medium i jego działanie, ale o selekcję, jakiej się dokonuje budując ranking czy robiąc listę puszczanych klipów. Bo tam daje się nie to, co już jest popularne, ale co popularne dopiero ma być. (Tu nadmienię, że rankingi empiku mają się nijak do sprzedaży, są ustawiane przez pracowników zgodnie z wyróżnionymi podstawowymi targetami - dlatego właśnie o tym wspomniałem).

Więc jeżeli nadal uważasz, że ludzie wybierają książki dlatego, że im się one podobają (choć sięgają po nie przed przeczytaniem, cóż za paradoks) i nie ma tu nic do rzeczy reklama, socjotechniki, itd. (już na poziomie projektowania okładki zgodnie z pewnym kodem, czy ustawienia książek na półce), to nie będę Cię do tego przekonywać. I jeżeli uważasz, że rynki różnych dziedzin sztuki są od siebie zasadniczo różne, czy też że nie należy mówić o rynkach niektórych z tych dziedzin - w porządku.
05-12-2009 22:36
de99ial
   
Ocena:
0
@Sting
Efekt powtórzenia ale w różnej formie. Stand w Empiku nie narzuca Ci się przy każdej okazji - jedynie wyróżnia się od reszty oferty danego sklepu. Oglądając dla przykładu muzyczną telewizję notorycznie powtarzane są na upartego te same utwory, które mają stać się hitami. Podobnie jest w radio - włączając stację skazujesz się na określony sposób urabiania. Stand nie urabia Cię w każdej wolnej chwili - co najwyżej zachęci do sięgnięcia po książkę wtedy, kiedy już w sklepie jesteś. Zasada jest ta sama ale różnica tkwi w finezji - stand podpowiada, radio czy TV wbija się z delikatnością walca drogowego. Na tym polega różnica.

@Mayhnavea
Tak nadal uważam, że ludzie wybierają książki, które mogą się im spodobać. W obrębie mojego gustu i preferencji Wydawcy mogą stosować socjotechniki ale nie będąc fanem książek kucharskich żaden chwyt mnie nie zachęci do kupna takowej. I wierzę, że każdy świadomy "czytacz" wybiera książki pod siebie, niezależnie od TOPów, standów czy innych socjotechnik.

I tu jest chyba ta różnica między nami, przez którą się nie dogadamy - możemy co najwyżej zaprezentować stanowiska i zaakceptować to, że się różnią :)

Jakby nie patrzeć jest to jakiś stopień dogadania się ;)

Dzięki za dyskusję! Naprawdę było miło.
07-12-2009 15:45
XLs
   
Ocena:
0
straszny gniot... zostałem zmuszony do oglądania tego czegoś i wole komedie romantyczne w polskim wykonaniu... film nie trzyma sensu ech szkoda gadac:(
28-12-2009 15:47
~ZUZA

Użytkownik niezarejestrowany
    ...
Ocena:
0
JULIAN CZURKO, CZY KTOŚ TAM MA RACJĘ: DO KINA NA ,,KSIĘŻYC W NOWIU,, WARTO IŚĆ TYLKO ABY ZOBACZYĆ VOLTURI...
31-12-2009 22:33
Repek
   
Ocena:
0
Gniot jakich mało.

Zdiagnozowałem ciężką SAPICĘ u Kristen Stewart, przerywaną czkawką. Stwierdziłem, że sam by lepiej zagrał Bellę. Uznałem, że dla jednej sceny z klatą Taylora Lautnera w roli głównej - było warto!!! Gay power! :P

Masakra. Co gorsza - lepsze od jedynki (dopóki Bella kręci z Jacobem i olewa Eddiego).

EDIT: Po tak długim czasie od tego filmu, można odpowiedzieć na pytanie, jaka będzie reakcja popkultury. Głównie - denna i wtórna. Ale reakcja celująca w to, o co chodzi w figurze wampira, również była - True Blood.

Zmierzchowe pozdrówka
01-08-2010 03:34
~femngxing555

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
christian louboutin daffodile At the annual meeting to become the focus of attention christian louboutin daffodile pumps Fashionable high-heeled shoes enough in the T stage and expensive fashion comparable, christian louboutin daffy in contrast, want to have the "queen" collocation also cannot little beautiful high heels. Thick water table not only in wearing more comfortable and more natural extensions with the heel of the line between. wear comfortable. christian louboutin 160mm both the little woman's nifty and not fair maiden style,christian louboutin daffodile sale But lovely also something of a woman's charm! Christian Louboutin Bianca There are thick with foil. Let it become very beautiful! Christian Louboutin Booties there won't be degumming troubles and special pop! Christian Louboutin Evening The collocation of rivet! And add to the reality of the popular trend and the combination of the tall and slender, Christian Louboutin Boots Surfing has two pairs of! no hot and irritable Christian Louboutin Men Flats .
14-09-2012 07:51
~femngxing555

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
christian louboutin daffodile At the annual meeting to become the focus of attention christian louboutin daffodile pumps Fashionable high-heeled shoes enough in the T stage and expensive fashion comparable, christian louboutin daffy in contrast, want to have the "queen" collocation also cannot little beautiful high heels. Thick water table not only in wearing more comfortable and more natural extensions with the heel of the line between. wear comfortable. christian louboutin 160mm both the little woman's nifty and not fair maiden style,christian louboutin daffodile sale But lovely also something of a woman's charm! Christian Louboutin Bianca There are thick with foil. Let it become very beautiful! Christian Louboutin Booties there won't be degumming troubles and special pop! Christian Louboutin Evening The collocation of rivet! And add to the reality of the popular trend and the combination of the tall and slender, Christian Louboutin Boots Surfing has two pairs of! no hot and irritable Christian Louboutin Men Flats .
14-09-2012 07:51

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.