» Artykuły » Inne artykuły » Disco-polo polskiej fantastyki

Disco-polo polskiej fantastyki


wersja do druku
Disco-polo polskiej fantastyki
Przeryłem się przez dyskusję pod tekstem p. Aleksandry Janusz i, wyłapawszy co ciekawsze myśli, postanowiłem się do nich zbiorczo ustosunkować.


Padła teza, że dobry pisarz wyda książkę zawsze, a przy tym wyda ją nawet, jak napisze raz na kilka lat.

Generalnie mogę się z tym zgodzić (tylko, na Boga, czemu za przykład posłużył tu akurat jacek sobota?, celowo małą literą - ciąży na nim anatema za uchylenie się od pojedynku). Trzeba jednak spełnić kilka warunków - tzn. mieć silne plecy w środowisku i być dobrze zakumplowanym z wydawcami. Ja piszę o sytuacji normalnej - wchodzi człowiek z ulicy z jedną książką. I mówi, że kolejna ewentualnie za trzy lata. Szanse kogoś takiego nie są duże. Dla wydawcy każda publikacja to inwestycja i ryzyko. Do pierwszej książki czasem się dokłada. Zyski są z kolejnych. Dobra inwestycja to pisarz, który przez całe lata dostarcza z morderczą regularnością kolejne maszynopisy. Optymalne rozwiązanie to przyniesienie jednej książki do wydania od razu i drugiej nie dopisanej jeszcze do końca, ale dobrej i zaawansowanej w 75% i konspektu dwu kolejnych. Optymalne rozwiązanie to posiadanie dodatkowo na koncie 10 opowiadań puszczonych w gazetach. Tekstów, z których można by w przyszłości złożyć zbiorek.


Granice, etc. a ogólnie: czy pisanie jest sztuką

Generalnie pisanie jest rzemiosłem. Ma swoje reguły, używa się do tego konkretnych narzędzi. Od czasu do czasu trafia się wśród pisarzy artysta. Ok., niech sobie żyje. Ja podchodzę do tego zawodu chłodno i z dystansem. Książka to produkt taki jak garnek. Robi się ją na tym etapie ręcznie (choć amerykanie już pracują nad automatyzacją). Zapotrzebowanie jest spore, dla ok. 7% populacji nadal jest to towar pierwszej potrzeby. Zatem niezbędni są sprawni rzemieślnicy. Przychodzi człowiek na targ i widzi setki garnków. Jeśli od małego jest przyuczony, że zupę gotuje się w garnku, to wybierze sobie mniejszy czy większy, polewany lub kamionkowy - taki, jakiego lubi używać w kuchni. Wśród setek normalnych czasem trafi się jeden fikuśny - ulepiony przez garncarza artystę. I ktoś go też kupi - żeby był na wigilijną zupę grzybową... Jeśli jednak człowiek przyjdzie na targ i zamiast setek funkcjonalnych garnków zobaczy trzy fikuśne do wyboru, to obejrzy i odstawi - bo nie bardzo będzie wiedział, że w tym się zupę robi.

Artyści żyją z tego, że wykorzystują znudzenie szarego człowieka wyrobami rzemieślników. Ale żeby mogli funkcjonować, jest potrzebne to znudzenie. Specyficzne znudzenie produktem na tyle dobrym, by skłaniał do poszukiwań jeszcze lepszego, a nie do przejścia na mosiężne kociołki. Stąd potrzebne są dobre książki dla mas, które zachęcą do czytania, a z czasem do poszukiwań jeszcze lepszych. Takie właśnie staram się pisać.


Problem weny

W znacznej mierze jest to problem sztuczny i wymyślony przez artystów, którzy są tak genialni i wrażliwi, że rozprasza ich bębnienie kropli po parapecie. Przez ludzi, którzy chcą być artystami, ale nie są w stanie wykrzesać z siebie pomysłu choćby na poziomie rzemieślniczym. Każdy ma lepsze i gorsze dni. Kiedy nadchodzi gorszy nie należy leżeć do góry brzuchem. Zawsze są jakieś teksty do poprawiania i szlifowania... No, chyba, że jest się artystą nie uznającym poprawek.


Związek literatury, pieniędzy i grafomanii

Artysta piszący jedną książkę na trzy lata musi mieć inne źródła dochodu (chyba, że nazywa się Sapkowski i raz na trzy lata sprzeda tyle egzemplarzy, że potem ma z czego spokojnie żyć). Rzemieślnik nastawiony na życie z pisania musi pisać 2-3 książki rocznie. Dobrze by też było, gdyby stale miał w szufladzie 2-3 dobre maszynopisy jako rezerwę w wypadkach losowych. Grafoman niejako z definicji nie otrzymuje za swoją pracę wynagrodzenia - bo generalnie nikt nie chce go wydać, a jeśli ktoś się skusi, to zrobi to jednorazowo. Czasem trafi się grafoman, któremu uda się wydać książkę dzięki pracy po linii towarzysko-partyjno-płciowej. Albo bogaty, który zanosi maszynopis do drukarni i daje kasę, a oni robią resztę.

Jeśli ktoś pisze grafomanię, ale znajduje wydawców i czytelników, to oznacza, że dostarcza produkt komuś potrzebny. W tym przypadku trudno: jest grafomanem, ale jest też z niego jakiś pożytek. Dlatego ja, choć wzdycham z ubolewaniem nad przypadkiem niejakiej Masłowskiej, to nie potępiam ani Jej, ani wydawcy, ani czytelników. Dla mnie Jej proza to gówno - ale widać komuś do szczęścia i gówno jest potrzebne. Ktoś lubi się tarzać w chlewie - co mi to przeszkadza? Wkurzają mnie natomiast grafomani ciągnący gigantyczne pieniądze w postaci dotacji z MkiS. Jestem kapitalistą i wyznaję jasne reguły: nie umiesz lepić ganków, które ktoś chce kupić to spier... z naszego targu i tyle.


Co do mojej prozy

Padł argument, że moja proza to wodolejstwo, brak pomysłów, mielenie w kółko tego samego etc. Ludzie, pobudka. Dotacji nie biorę. Każdą kolejną moją książkę kupują tysiące ludzi, którzy najwyraźniej to właśnie lubią czytać (albo, którym ten straszliwy grafoman Pilipiuk zrobił wodę z mózgów). Dotacji nie biorę. Płacę podatki, które potem idą na dotacje dla rozmaitych wydrwigroszy. Nikogo nie atakuję. Siedzę sobie w warsztacie i lepię pracowicie swoje garnki. Może i pokraczne, ale ludziom jakoś się podobają. Mam sygnały, że moje książki czytają łebki, które wcześniej nie czytały nic. Nie mam sygnałów, że kogokolwiek moja proza zniechęciła do czytania.

Polskie piekiełko podziwiam, ile razy wystawię głowę z mojej szopy. Fantastyka mnie nie lubi i udaje, że mnie nie ma. Na dwanaście wydanych książek raczyli zauważyć trzy. Science Fiction - podobnie - udaje, że nie istnieję. Lampa zamieszcza paszkwile na moją prozę pisane przez frustratów z ich naczelnym na czele. W Internecie jacyś podpisani pseudonimami obrońcy "czystości rasowej polskiej SF" wbijają mi mniej lub bardziej udane szpilki. A ja na to czniam.

Czytelnicy też jakoś nadal to kupują. Kupują moje książki w ilościach, które pozwalają mi z trudem, bo z trudem, ale związać koniec z końcem (o zgrozo, czytelnicy ci jakoś nie rzucili się masowo na dzieło wspomnianego tu jacka soboty i innych "artystów"). I może to tak straszliwie boli moich adwersarzy? Ludzie, kultura masowa zawsze trafia do większej liczby odbiorców niż elitarna. Takie są prawa buszu.

I jeszcze jedno: kim są u diabła "różowi czternastolatkowie" - chodzi o ich kolor polityczny czy orientację seksualną!?


Moje poglądy

Sorry - uważam się za człowieka myślącego zdroworozsądkowo. Dla znacznego odsetka ludzi to, co głoszę to "skrajna prawica", "faszyzm", zwyrodniały kapitalizm, moherowy katolicyzm, zaściankowość, homofobia, rasizm, ksenofobia, pochwała feudalizmu, nacjonalizm (ciekawe: zarzucać polski nacjonalizm człowiekowi z moim pochodzeniem?), a jakbym napisał coś kiedyś o Żydach, to jeszcze dostanę w promocji łatkę antysemity.

Bohaterowie literaccy stanowią swojego rodzaju alter ego pisarza. Moi bohaterowie pozytywni mają poglądy równie "skrajne & niedorzeczne" jak ja. Moi bohaterowie negatywni nie dość, że są lewakami, to jeszcze zazwyczaj marnie kończą. Po prostu lubię pisać to, co sam chciałbym przeczytać. I nie narzucam sobie ograniczeń.

Wychowawcza rola literatury moim zdaniem skończyła się w chwili wynalezienia telewizji. Jeśli komuś poglądy moich bohaterów przeszkadzają - niech sięgnie po kryptolewicową prozę Sapkowskiego. I tyle. Raz w życiu ostrzej zamanifestowałem swoje poglądy, gdy zdecydowałem się zbojkotować Polcon 2007. Uznałem, że są przegięcia, których normalny człowiek nie może tolerować. I tyle.


Fani są wybredni

Ok. To dobrze. Ale kapitalizm, którego jestem zagorzałym wyznawcą, zakłada po pierwsze swobodę wyboru, po drugie wolność gospodarczą. Dostarczam na rynek moje garnki. Podobnie dostarczają je tam moi koledzy po fachu (i kilka bardzo zdolnych koleżanek). I niech klient wybrzydza do upojenia. Wszystkich nie kupi. Lepię po swojemu. Z drugiej strony nikt nie zmusza mnie, żebym ulepione garnki zdobił przedstawieniami całujących się facetów - mam więc swobodę twórczą i tematykę dla mnie obrzydliwą po prostu omijam łukiem. Mógłbym dorzucić scen erotycznych i sprzedać, powiedzmy, dwa tysiące sztuk książki więcej. Ale nie muszę.


Odnośnie anegdotki...

To zabawne jak w naszym kraju ludzie, którzy uważają się za profesjonalistów, podchodzą do innych, którzy też uważają się za profesjonalistów. Miałem za sobą kilkanaście tomów kontynuacji Pana Samochodzika. Postanowiłem zrobić coś, by podwoić moje roczne dochody.
Ciąg dalszy przebiegał tak, jak zanotowała to Achika w swoim kapowniczku. Wymyśliłem serię powieściową dla młodzieży. Zaplanowałem ją na zimno i bez emocji. Uznałem, że jestem w stanie pisać po 4 tomy rocznie. Cały cykl obliczyłem na jakieś 12-16 tomów. Ustaliłem standardową długość tomu na 180 stron znormalizowanego maszynopisu - czyli objętość "samochodzika". A potem się zadumałem. Jeśli przyjdę do wydawnictwa i zaproponuję napisanie 16 książek w 4 lata, zostanę spuszczony ze schodów. Niewykluczone, że zadzwonią po panów z odpowiednim kaftanikiem (w tej chwili sobie uświadomiłem, że jedno z wydawnictw, do których planowałem uderzać, miało siedzibę w Łodzi! Brrr...).

Problem ten postanowiłem rozwiązać, pisząc "próbkę" - tzn. 4 pierwsze tomy. A potem po prostu - siadłem i napisałem. Nie cztery, dwa zaledwie. Łącznie 360 stron. Zajęło mi to jakieś pięć tygodni nieludzkiej harówy. Wymyśliłem list intencyjny, dodałem konspekty dwu kolejnych tomów, informację o kształcie planowanej serii oraz moje CV, w którym chwaliłem się bodaj dziesięcioma wydanymi "samochodzikami".
Próbkę rozesłałem do czterech największych wydawnictw publikujących dla dzieci i młodzieży. Do dnia dzisiejszego - tzn. przez sześć lat, otrzymałem jeden list z lakoniczną informacją, że moje żądania finansowe (tzn. cztery tysiące złotych za maszynopis, w zamian za prawa dla wydawcy na pięć lat) są nazbyt wygórowane. Fantastykę dla dzieci chwilowo zarzuciłem - czekam, aż w tej branży pojawią się profesjonaliści, z którymi będzie można nawiązać kontakt.


Rozumiem zarzuty, że pisuję fantastyczne harlekiny

Rozumiem zarzuty, że pisuję fantastyczne harlekiny (a gdzie u licha w mojej prozie jest ta miłość!?), że Wędrowycz to disco-polo fantastyki etc. No dobra. Moja proza to jest disco-polo fantastyki. I co, do cholery, w tym złego!? Czy każdy musi kochać Verdiego z Bachem? Jak ktoś chce sobie poczytać odpowiednik Chopina, to niech bierze się za książki Dukaja. Czy ja komuś zabraniam czytać Dukaja? Mogę nie lubić Sapkowskiego, mogę prywatnie uważać go za żałosnego megalomana z przerostami ego, ale nie wzywam do bojkotu Wiedźmina.

Czy ja kogokolwiek oszukuję? Czy od kogokolwiek wyłudzam jego pieniądze? Istnieje rzesza ludzi, którzy wymagają od piosenek, żeby prostym i zrozumiałym językiem opowiadały o miłości i o tym, że "nad naszą wsią przeleciał meteoryt". I co? Mamy ich pozamykać w obozach i puszczać im na okrągło Wagnera aż przywykną? Komuna już próbowała. Socjaliści wyrżnęli kilka gatunków prozy równo z ziemią. Dziwnym trafem ludzie, zamiast czytać klasykę, przestali czytać w ogóle. Popatrzcie na fantastykę. W latach osiemdziesiątych mieliśmy Zajdla, Borunia, Trepkę, Lema. Była też "seria z glisdą" dla mniej wymagającego czytelnika. Efekt? Fantastykę czytały rzesze ludzi. Nakłady po 100 tysięcy sztuk znikały z księgarń. Po 1990 roku nastąpił regres. Ukazywało się niewiele polskiej prozy i była ona robiona na jedno kopyto. Coraz mniej było książek dla zwykłego zjadacza chleba. Na naszym targu zostały garnki fikuśne. I spora część ludzi stwierdziła, że skoro nie ma odpowiednich naczyń, pora przestać jadać zupę.


Fabryka Słów dostrzegła lukę rynkową i nastawiła się na masową produkcję garnków do zupy. I ludzie powoli znowu przyzwyczajają się do tego dania. Cieszę się, że przyłożyłem rękę do ratowania ich kulinarnego gustu. Amen.
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

Komentarze


Ausir
    @zegarmistrz
Ocena:
0
"Na ten przykład jakie dzieci bawią się dziś w indian albo piratów"

W piratów? Dzieci, które obejrzały "Piratów z Karaibów" :).
16-01-2007 16:52
~RafiK

Użytkownik niezarejestrowany
    spokojnie
Ocena:
0
I ja się podpiszę pod wypowiedzią Nicolasa: ludzie, spokojnie. Rheged wypowiadał się spokojnie, kulturalnie i sensownie (czasem wręcz ciekawie) - jaki jest sens gnojenia go wypowiedziami typu: "dlaczego chcesz na siłę ewangelizować ludzi", "gadasz jak obecna frakcja rządząca" (co jest IMHO grubą obrazą), "czemu ma służyć ta dyskusja"?
Przecież chyba nie chcecie żeby sobie Rheged poszedł? Nie podobała się jego dyskusja z Zegarmistrzem? Nie czytać! Chciałoby się skierować ją na inne tory, polemike zacząć z Rhegedem? Odpowiadać sensownie a nie z niepotrzebnymi osobistymi wtrętami... to takie jakieś żenująco polskie jest, no nie?

Jeśli jakaś władza doszłaby do wniosku, że zaśmieca serwis to inna rzecz - ale chyba nie zaśmieca?

Jedna rzecz mnie zastanowiła Rheged w Twojej wypowiedzi - dlaczego prognozujesz, że Empikowi czytelnicy nie pójdą dalej. Czemu zakładasz ich ograniczony apetyt na literaturę? Przecież nie wymarli wszyscy ciekawi nauczyciele polskiego, a i portale fantastyczne (o Polterze nie zapominając) też od czegoś są :)
Pozdrawiam
16-01-2007 18:15
~RafiK

Użytkownik niezarejestrowany
    cholera, za szybko się wysłało
Ocena:
0
No i chyba nie da się zmienić już umieszczonego komentarza... no nic dopiszę "pod spodem" ;)

Sam tekst komentowany jakoś nie za bardzo przypadł mi do gustu... Nie znam osobiście autora, coś tam jego poczytałem, śmieszne było - ale bez jakiegoś wielkiego sentymentu podchodzę do tego... Ale ten tekst tutaj to jakieś utyskiwania są. Na co niby się tu skarżyć - że inni są goopi, nie dostrzegają mnie tudzież czcią nie obdażają, a ja książki przecież piszę, przecież pisarz jestem!
Po cholere narzekać - pisać ksiażki lepsze jak się chce jakąś "publiczkę" zdobyć to pisać pod nią. A jak się robota pisarza nie podoba (bo niepopłatna i po rękach nie całują) to się innej chwycić (np. spawczom nieźle płacą) i nie marudzić na litosć boską.
16-01-2007 18:23
~Ercekion

Użytkownik niezarejestrowany
    EKhm
Ocena:
0
Ehh Ludzue Ludzie opamietajta sie. Nie rozumiem o co wam chodzi ? Wg sporej czesci z was by ksiazka byla dobra musi chyba zawierac 70% wartosci gleboki filozoficznych. Poczytajta se Kanta czy innego Spinoze -_-'. Prawda jest taka ze istnieje fantastyka ambitna i mniej ambitna ale nie mozna powiedziec ze jedna jest gorsza od drugiej. Zla ksiazka to ksiazka ktora niedostarcza przyjemnosci jak sie ja czyta i tyle. Pax
18-01-2007 22:16
~Ice

Użytkownik niezarejestrowany
    Dwa slowa...
Ocena:
0
Panie Andrzeju...

Nieprzepadam za Wedrowyczem - ale doceniam jego styl i mam kazdy tom, uwielbiam reszte ksiazeczek z Kuzynkami przede wszystkim, bo nie tylko dzieja sie w naszej siermieznej rzeczywistosci, ale i w moim "ukochanymi, bo rodzinnymi" miescie..., nade wszystko uwielbiam zbior opowiadan, nie tylko dlatego, ze znakomite, ale dlatego, ze przypomina Pan Polsce i Polakom naszych rodakow, ktorych nigdy w kraju nie ceniono za dokonania (bo takie mamy tu zwyczaje), a ktorzy zrobili na prawde wiele, takich "edisonow" zawsze w kraju sa setki, w USA - sa na piedestalach, w Polsce - wytyka im sie np. chodzenie w wytaretej kapocie, bo wazniejsze jest komus za przeproszeniem - przypierdolic, niz po prostu pochwalic, albo poczuc z nim - dume z sukcesu,
ja - prywatnie czusie sie kolosalnie zadowolony - pana ksiazeczkami, dlatego wlasnie jako skrajny kapitalista, bede je kupowal, a i wsrod znajomych promowal..., a rozmaitym rozowym i czerwonym proponuje, by robili to samo, ze swoimi nadwornymi - niech tylko spie... od panstwowych substydiow, ot co...

A nade wszystko uwielbiam Pana ksiazki za ich walor edukacyjny, tak, podkresle - E D U K A C Y J N Y, po latach robienia zbiorowego prania z mozgu, pokazywanie zasad zdrowego, racjonalnego myslenia, kreowanie postaw kapitalistycznych i pokazywanie wlasciwych wzorow postepowania, zakrawa na donkichoterie, ale pieknie napisana..., wiec tym bardziej cenna

Specjalnie dla kolejnych ksiazek Fabryki przylatuje co pare miesiecy do Polski, po to tylko zeby poszalec w ksiegarni i ze szczesciem na ustach wyleciec z niej z dzieciecym usmiechem na ustach i kilogramami ponadwymiarowego bagazu na pokladzie powrotnego samolotu.

Kiedys o podobne do Panskich przewiny oskarzano pewnego Henryka S., potem dostal Nobla..., ja wole zdecydowanie taki typ pracy u podstaw, niz rozdzieranie szat i roznokolorowe marsze rozmaitych patafianow broniacych praw jednych, przed drugimy, doraznych regulacji i poteznych zmian socjalnych - najlepiej za cudze pieniadze, dzieki takiemu postepowaniu, kolejne spotkania z przyjaciolmi odbywam - na nartach w Norwegii, Szwajcarii, w Austrii, na wakacjach we Francji, na weekendowych wypadach w Irlandii, a to - jest bardzo smutne, tym bardziej, ze na obczyznie kazdy trzezwo myslacy czlowiek widzi, jak potezny potencjal tkwi w obecnie marnowanym pokoleniu,

Tak, wiecej jadu i wiecej pomyj na normalnosc, bedziecie bronic kraju - przed soba samymi, bo tacy jak Pan Andrzej - poradza sobie, wierzcie mi..., Naprzod i zawsze w prawo...



18-01-2007 23:22
~Somebody

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Masłowska, to faktycznie bez warsztatowe lanie wody. Pan Andrzej jest tylko rzemieślnikiem i chyba dlatego niezbyt pochlebnie wypowiada się o artystach, którzy piszą coś z przesłaniem...
19-01-2007 19:53
Rheged
    Re: RafiK
Ocena:
0
Miałem się już nie wypowiadać, bo to co miałem powiedzieć, powiedziałem, aczkolwiek skoro pytanie jest bezpośrednio do mnie - postaram się wypisać kilka słów.

"Jedna rzecz mnie zastanowiła Rheged w Twojej wypowiedzi - dlaczego prognozujesz, że Empikowi czytelnicy nie pójdą dalej. Czemu zakładasz ich ograniczony apetyt na literaturę? Przecież nie wymarli wszyscy ciekawi nauczyciele polskiego, a i portale fantastyczne (o Polterze nie zapominając) też od czegoś są :)" - właściwie to nie chciałbym, żeby ta prognoza się sprawdziła, bo nie byłoby nic bardziej krzywdzącego dla jakiejkolwiek literatury (dla fantastyki w szczególności), gdyby upadła chęć czytania rzeczy ambitnych. Takowe póki co pojawiają się jeszcze na półkach empiku, toną jednak w zalewie nijakości i rozmydlenia jakie prezentują inne produkty. Literatura rozrywkowa kopie pod sobą sama rów, bo tworzy się jej za dużo. A co za dużo to niezdrowo. I o ile więc istnieją znakomici poloniści (z tej okazji pozdrawiam swoją polonistkę, która nauczyła mnie bardzo wiele i dużo wyniosłem ze swojej nauki z liceum - na tyle dużo, żeby świadomie nazywać się humanistą), o ile istnieją periodyki, które uprawiają krytykę literacką, która ma uczyć czegoś, o tyle autorzy nie patrzą na to w ogóle. Patrzą tylko na półki w empikach, tam gdzie spogląda ogół, czyli na zamaszyście zakrojone "disco-polo" i piszą właśnie zamaszyście zakrojone "disco-polo". Trudno żeby więc trudno być optymistą i zakładać, że czytelnicy empików pójdą dalej i poszukają czegoś innego. Może by i poszli, ale niedługo może nie być okazji, bo coraz mniej ludzi tworzy rzeczy chwytające za umysł i serce, a nie tylko za portfele.

Jeśli chcesz dalej kontynuować rozmowę, polecam się na priv. Tu nie chcę już śmiecić.
19-01-2007 21:38
zegarmistrz
    Skąd ty to bierzesz?
Ocena:
0
Prawe mówiąc nie rozumiem Cię Rhedeg. Mówisz tak, jakby fakt, że ludzie czytają dla rozrywki był grzechem przeciwko Boskości Wartości Artystycznych. Jakby to, że coś kogoś bawi automatycznie anulowało wartość tej rzeczy...

Rzeczywistość jest troche inna...

Nie do końca wiem, co rozumiesz przez literature ambitną, ale najzupełniej zdrowym przejawem jest to, że ogół jej nie czyta.

Ogół powinien czytać literature rozrywkową, bowiem ma to aspekt dydaktyczny:
- rozwija wyobraźnie i zdolności twórcze
- rozwija słownictwo i zdolność czytania ze zrozumieniem
- przyzwyczaja do traktowania źródeł pisanych jako źródła wiedzy oraz rozwija umiejętność samokształcenia
- podnosi inteligencje emocjonalną i zwiększa zdolności interpersonalne
czyli ogólnie rzecz biorąc przygotowuje a) do życia w społeczeństwie opartym na informacji b) do czytania literatury, nazwijmy ją (dla uniknięcia przekrzykiwania się o to, co jest ambitne) "trudnej".

Pytanie ilu czytelników literatury rozrywkowej zdecyduje się na przejście od jednego typu do drugiego? Przy takim podejściu, jakie jest obecni e wykazywane prawdopodobnie rzaden. W normalnej sytuacji korespondencji i dialogu między dziedzinami w końcu zrobiłoby to 80% czytelników.

Nie należy też zapominać o prostym fakcie, że dojrzałym pisarzem o w pełni rozwiniętym talencie nie zostaje się pisząć pierwsze, trzecie czy nawet dwudzieste opowiadanie. Jest to proces rozkładający się na dziesięciolecia i nie należy patrzeć na pisarzy, którzy dziś wydają książki jako na osoby, które są już w pełni ukształtowane i pisać tak jak dziś będą do końca życia.

Prawde mówiąc o tym, czy Pilipiuk był pisarzem trudnym czy rozrywkowym porozmawiamy dopiero wtedy, jak już umrze, bo wówczas będziemy mieli pewność, że już nic więcej nie napisze i da się go podsumować.

Nie zapominajmy, że nawet Lem nie zaczynał od rzeczy superambitnych, tylko wygrzebmy skądś "Kosmonautów".
20-01-2007 12:45
Rheged
   
Ocena:
0
Zegarmistrz, chłopie, spójrz na moje posty i powiedz mi, czy nie zwracałem uwagi, na to, że literatura rozrywkowa jest potrzebna? Zwracałem. Nawoływałem tylko o to, żeby nie było jej w nadmiarze. Więc nie zaczynaj w kółko o czymś, co było już obgadane. Flejm jest zbędny.
20-01-2007 14:39
~Henryk Tur

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Cóz, przyznać muszę, że w ten czy inny sposób moja wypowiedź stała się zarzewiem tego felietonu ap (z małych liter, bo uchylił się od odpowiedzi na parę pytań).
Literatura rozrywkowa jest potrzebna, owszem, ale w wydaniu ap jesyt to właśnie dsico polo. Dlaczego?
- postaci dwuwymiarowe (Kuzynki, etc.) - trzy babki i jakoś tak żadna nie czuje potrzeby seksu
- brak realności sytuacji (strzelanina z golemem w ciasnym pokoju, bronie bez tłumików, a nawet nikomu potem w uszach nie brzęczy)
- kawały z brodą jak z Polski na Hawaje (np. w którymś Wędrowyczu - gen. Kałmanawardze)
- lanie wody
- przepisywanie na chama przepisów z książek kucharskich i poradników typu zrób to sam (Kuzynki chyba, jak gośc tablicę rejestracyjną przerabiał. Aha - i chyba dwie strony jak bimber czy coś takiego robiły)
- lanie wody
- no i po prostu (jak dla mnie oczywiście) kompletny brak oryginalności
- i na koniec największy bzdet - możliwośc wyliczenia ponad 2000 kroków - no kurde, spróbujcie - pewnie po 100 się zgubicie :)
- and the last but not least is bijąca po oczach rusofobia

Można słuchać disco-polo, ale ja z ludźmi słuchającymi takiej muzyki nie chcę mieć nic wspólnego. Pisze ap że koniec z końcem ledwo wiąże? Ha, więc nie sprzedaje sie tak dobrze, jak nam to próbują wmówić.
ap - nie; Sobota - jak najbardziej.

Amen.
20-01-2007 20:27
zegarmistrz
   
Ocena:
0
Nawoływałem tylko o to, żeby nie było jej w nadmiarze.

W kraju, w którym prawie 1/3 mieszkańców jest funkcjonalnymi analfabetami osoba twierdząca, że jakiejkolwiek literatury jest zbyt dużo powinna liczyć się z ostrą reakcją.
20-01-2007 21:09
Rheged
    LOL
Ocena:
0
A skąd bierzesz te dane? Z powietrza? :P
Heniek - respect!
21-01-2007 00:07
zegarmistrz
    Dane:
Ocena:
0
Dane pochodzą z (uwaga! uwaga!) Matury 2006 oraz badań Ministrestwa Edukacji przeprowadzanych w latach 2000-2002, o ile mi wiadomo ich wyniki są dość powszechnie dostępne.
21-01-2007 00:57
~Henryk Tur

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Jedno tylko nadmienię - występuje tam jeszcze rusofilia - czyliherbata z samowara mniam, mniam, na wschodzie za cara było KUL, itd.
A tak wogóle to na głownej stronie napisane jest, ża pilipiuk będzie polemizował.
A tu co? Psinął tekścik, jaki to on fajny, a ludzie ble i znikł.
Anathema tibi, ap, anathema
:)
21-01-2007 17:59
Siriel
   
Ocena:
0
"- and the last but not least is bijąca po oczach rusofobia"
"występuje tam jeszcze rusofilia"

- Hm, ciekawe połączenie. ;) Pod hasłem: "I chciałaby i boi się." :)
22-01-2007 10:45
~Henryk Tur

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Rusofobia ze względu na komunizm, itp.
Rusofilia j.w.
22-01-2007 18:46
Andrzej Pilipiuk
   
Ocena:
0
Dziękuję za cenne uwagi. Pozytywne dodadzą mi energii, negatywne sobie przemyslę powolutku i pewnie nawet wyciągnę z nich wnioski ;-P Być może niktóre wnioski bedą nawet po mysli krytykantów ;-). Co do j.soboty - nie ma znaczenia jak pisze. On po prostu nie stanął do pojedynku w wyznaczonym miejscu i czasie... Pewnie nawet by wygrał - ale nie stanął. To mi wystarcza. A teraz cóż - pora do roboty - samo sie nie napisze... ps. nie korzystam z poradników czy książek kucharskich. Są ludzie którzy pili moją pigwówkę na śliwowicy - sekrety rodu zdradzam, a krytyka dalej pluje...
22-01-2007 20:27
Gerard Heime
   
Ocena:
0
@H. Tur
Literatura rozrywkowa jest potrzebna, owszem, ale w wydaniu ap jesyt to właśnie dsico polo.
Czytając Twoje zarzuty wobec twórczości AP, nasuwa się intrygujące pytanie, co właściwie uważasz za twórczość rozrywkową, a co za owe "fantastyczne disco-polo"? Bo warunki, jakie stawiasz fantastyce rozrywkowej, są nader wyśrubowane.

- postaci dwuwymiarowe (Kuzynki, etc.) - trzy babki i jakoś tak żadna nie czuje potrzeby seksu
Rozumiem, że postać trójwymiarowa (idąc za ciosem, wymiary powinny być 3) to taka, która odczuwa potrzebę seksu? :) Nie wiem, czy to była jedyna rzecz, do której waść mogłeś się przyczepić, czy może najbardziej uderzająca? :)

A może AP powinien był stworzyć model, na podstawie którego miał określić, jak będzie ukształtowana psychika ponad tysiącletniej wampirzycy w ciele 15latki?

- brak realności sytuacji (strzelanina z golemem w ciasnym pokoju, bronie bez tłumików, a nawet nikomu potem w uszach nie brzęczy)
Jestem militarystą, fragment o czeczeńskim rewolwerze na naboje do kabekaesu czytałem śmiejąc się półgębkiem. I co z tego? Nic. A w "Czterch pancernych" to ruskie z kałaszami ganiali. Ten sam poziom zarzutów - bo co to obchodzi odbiorcę, czy pociski z kbksu robią taką dziurę, czy taaaką dziurę? Odbiorca czytając sugestywny opis (a one owszem, były sugestywne) wyobraża sobię faaajną giwerę i się wkręca w klimat powieści. Może mu trochę szare komórki popracują, wyobraźnia zdrowa rzecz. Ofekt osiągnięty.

Oczekujmy od powieści rozrywkowej rozrywki, a nie realizmu, na miłość boską.

Jeśli chcemy realizmu, wywalmy w cholerę wampiry, dibbuki, żmije, odbierzmy postaciom nadludzkie zdolności szermiercze i strzeleckie, wywalmy alchemię i uczyńmy wszystkich smutnymi everymenami. Ale co to będzie za rozrywka?

Owszem, mógłbym polecić Andrzejowi, by rękopisy dawał do korekty merytorycznej po kolei: wojskowemu, inżynierowi, fizykowi, policyjnemu detektywowi, architektowi, biochemikowi, informatykowi... Lista byłaby długa. Pytanie, czy warto? Owszem, konsultacja z Wikipedią nie zaboli, ale nie warto popadać w skrajności. Jeśli proza AP ma być li tylko i wyłącznie łatwą rozrywką - to jest dobrze jak jest.

- kawały z brodą jak z Polski na Hawaje (np. w którymś Wędrowyczu - gen. Kałmanawardze)
Bardzo zależy od utworu. W Cyklu "Kuzynek" nie ma tego typu niewybrednego humoru (przez który zresztą nie przepadam za "Wędrowyczem".)

- przepisywanie na chama przepisów z książek kucharskich i poradników typu zrób to sam (Kuzynki chyba, jak gośc tablicę rejestracyjną przerabiał. Aha - i chyba dwie strony jak bimber czy coś takiego robiły)
Czyli jeśli autor zmyśla (vide czeczeński rewolwer) to jest źle, a jeśli trzyma się źródeł, to jeszcze gorzej.
Poza tym jakoś nie odczułem, żeby teksty były jakoś specjalnie przepisywane, nigdzie "dodaj 200ml mleka do garnka i dokładnie wymieszaj" nie widziałem ;)
Niejaki Andrzej S., równie znany polski pisarz, stosuje namiętnie podobne metody w swoich powieściach (bardzo widoczne w Narrenturmie, gdzie momentami ma się wrażenie, że autor pisał swą książkę majc otwarte przed nosem "Tortury Średniowieczne w XVw".) i jakoś nikt mu zarzutów o to nie czyni.

- no i po prostu (jak dla mnie oczywiście) kompletny brak oryginalności
Jak bardzo bym Wędrowycza nie lubił, tak bardzo oryginalności odmówić mu nie mogę.

- i na koniec największy bzdet - możliwośc wyliczenia ponad 2000 kroków - no kurde, spróbujcie - pewnie po 100 się zgubicie :)
Wiesz, waćpan, jeśli stosujesz tego typu wysokich lotów argumentację, znaczy się, że nie możesz wystosować żadnej konstruktywnej krytyki. Cóż, jak to mawiają, sztuka obroni się sama - i choć książek AP sztuką bym nie nazwał, to chyba właśnie się obroniły.

- and the last but not least is bijąca po oczach rusofobia
Amen.
Nie dość, że rusofil, to jeszcze klerykał ;)

A jeśli jest coś, co mógłbym poradzić naszemu drogiemu pisarzowi, to jedno: Andrzeju, przytnij brodę. Z krótką Ci zdecydowanie bardziej do twarzy :)
22-01-2007 20:49
~Henryk Tur

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
GH -> disco-polo to miałkie, bezsensowne coś, co udaje coś innego. Dobra literatura rozrywkowa to solidnie wykonana praca, która pozwala nam oczyma wyobraźni zobaczyć to, co pisze autor i trzyma się to kupy. Róznica jest jak między oszlifowanym kamieniem a brylantem.
Owszem, postać z krwi i kości odczuwa taką potrzebę. No wybacz, ale idzie iluśset letnia wampirzyca do księdza z wątpliwościami a ten uśmiecha się i wampirzyca jest happy. Toż to bzdura, podobnie jak nieco dziwnym jest sama idea wampirzycy-katoliczki :). Postaci kuzynek są miałkie i płaskie, żadnej głebi, Nie są z krwi i kości, a po prostu są narysowane. I to mnie irytuje w ksiązkach ap. Nadto postaci są dość czarno-białe.
No właśnie, drogi GH - jak będzie ukształtowana psychika ponad tysiącletniej wampirzycy w ciele 15latki?
Bo ja w książce widzę 15latkę z podniesionymi współczynnikami (rpg-owo rzecz ujmując). I tyle. Światło jej nie straszne. Jak myślisz, ktoś, kto żył tysiąc lat miałby psychikę jak prosty człowiek? Moim zdaniem ta postać najbardziej obnaża miałkośc postaci ap - przerosła po prostu jego wyobraźnię.
Piszesz - Ten sam poziom zarzutów - bo co to obchodzi odbiorcę, czy pociski z kbksu robią taką dziurę, czy taaaką dziurę?
Ano widzisz, właśnie to lubię w książkach, że można się z nich co nieco dowiedzieć. Ktoś tam chwalił walor edukacyjny - buhahahaha. A, to Ice był. Właśnie - drogi ICE! Jeśli tak uwielbiasz te siermięzne klimaty, to czemu po prostu nie osiedlisz się tu?
GH -> Oczekujmy od powieści rozrywkowej rozrywki, a nie realizmu, na miłość boską.
Ale czy rozrywka = idiotyzm dla analfabety? (czyli disco-polo). I nie zapominaj, że to fantastyka, ale jakby nie było musi mieć podstawę w realności. Te inne rzeczy to dodatek, który zmienia powieść sensacyjną w fantastykę.
Piszesz: Owszem, mógłbym polecić Andrzejowi, by rękopisy dawał do korekty merytorycznej po kolei.
I bardzo dobrze. Aldiss gdy tworzył Helikonię, konsultował się z różnej maści geologami, astronomami, bilogoami, itp. I powstało dzieło niezwykłe.
Andrzej S. - > nudziarz. NIkt mu zarzutów nie czyni? A znasz wszystkich ;)
GH piszesz -> Wiesz, waćpan, jeśli stosujesz tego typu wysokich lotów argumentację, znaczy się, że nie możesz wystosować żadnej konstruktywnej krytyki. Cóż, jak to mawiają, sztuka obroni się sama - i choć książek AP sztuką bym nie nazwał, to chyba właśnie się obroniły.
Tak? A w jaki sposób? Nie mogę zrobić konstruktywnej krytyki? A to czemu? To tylko jeden z przykłądów, masz i inne.
Klerykał to ap, ja z kościołem nie mam nic wspólnego.
22-01-2007 22:50
~Henryk Tur

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
A, i jeszcze jedno - do ap: możesz przybliżyć szczegóły z tym Sobotą?
22-01-2007 22:53

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.