» Artykuły » Inne artykuły » BookRage One - zwycięstwo nad niemożnością

BookRage One - zwycięstwo nad niemożnością


wersja do druku

BookRage One - zwycięstwo nad niemożnością
Pod koniec 2012 roku zwrócił się do mnie Paweł 'Ausir' Dembowski z propozycją wydawniczą, dotyczącą akcji roboczo nazwanej "book boundle", a przynajmniej ja tak ją zapamiętałem. Chodziło o już skądinąd gdzie indziej i kiedy indziej przećwiczony pomysł wydania zestawu pięciu książek (pierwotnie płyt z muzyką) za dowolną cenę, ustalaną przez nabywcę. No, może niemal dowolną – najmniejsza kwota miała zaczynać się od złotówki. Pomysł ten został już na polskim gruncie wypróbowany – z miernym skutkiem, ale wtedy autorzy biorący udział w przedsięwzięciu byli mało znani. Teraz Paweł z dwoma kolegami postanowili spróbować ze znanymi nazwiskami.

Zamierzenie zrealizowali, a sprzedaż trwała dokładnie dwa tygodnie w okresie 27.02-13.03.2013 r. Projekt powszechnie oceniono jako sukces – i chyba słusznie: 1999 nabywców, 46 367 zł wpływów, średnia wpłata 23,19 zł, a do podziału między autorów przypadło 31 784 zł (ok. 70% całej kwoty). Pozostałe wpływy, po ok. 7 300, poszły dla Fundacji Nowoczesna Polska i dla redakcji BookRage.

Bardzo spodobała mi się idea płatności "co łaska". Po pierwsze, takie podejście pozwalało wyciągnąć rękę do nieco zmanierowanego sieciowego klienta, mówiąc mu: chcesz, bracie, za darmo, to bierz. Ale jak chcesz coś dać za pracę autorowi, którego lubisz – to się zastanów. Po drugie, ten projekt sam w sobie stanowił najlepszy na świecie plebiscyt, ile nabywca jest gotów zapłacić za e-booka. Jasne, że były tu różne czynniki dodatkowe, jak nowatorstwo całej akcji, zachęta w postaci premii "z Dukaja" (wpłata powyżej średniej była premiowana powieścią Science fiction) itd., ale mimo wszystko ludzie zagłosowali sakiewkami za tym, że są gotowi zapłacić za książkę elektroniczną ok. 5 zł. I nie więcej, bo jeśli cena zostałaby podbita, praktyka wykazuje że większość "pożyczy" sobie utwór za darmo. Od dawna twierdziłem (zobacz), że teraz mamy rynek konsumenta e-booków, a nie producenta, i wydawca musi zastanowić się, ile nabywca jest gotów zapłacić za towar, a nie ile ów wydawca chce na nim zarobić.

Ponadto, cały projekt pozytywnie zaskoczył jawnością. Wszystko było na bieżąco wiadomo: ile wpływa pieniędzy, jaki jest nakład, jak wpływy są przez nabywców dzielone. Taka jawność jest jak powiew świeżego powietrza w dobie poufności indywidualnych umów autorskich, niejawności danych wydawniczych itd. Brawo, tak trzymać. Utajnianie danych zawsze działa na szkodę autora, bo ten pertraktuje z wydawnictwami bez żadnej wiedzy porównawczej.

Pora przejść do wniosków, które są naprawdę istotne. Otóż w wyniku eksperymentu – bo tak wypada nazwać tę próbę nowatorskiego wydawania e-booków – okazało się, że można naprawdę niedrogo wydawać książki elektroniczne i, co więcej, mimo niskich cen jest to opłacalne. Tym samym dowiedziono, że dotychczasowe ceny e-booków, często sięgające cen wydań papierowych tych samych książek, są zdecydowanie zawyżone. Wydawcy tłumaczyli, że wszak pozostaje koszt redakcji, opracowania layoutu, dystrybucji i reklamy, a koszty druku nie są wysokie i nie decydują o cenie detalicznej. Odnosiłem się do tych wyjaśnień nieufnie, bo dobrze pamiętam, że kiedyś kluczowe były ceny papieru, farby, użycia maszyn drukarskich, robocizny drukarzy, magazynowania, rozwożenia po kraju, składowania w księgarniach, zagospodarowania zwrotów. Czyżby te koszty zniknęły? A hurtownicy, którzy biorą 50% ceny, a teraz niektórzy z nich każą sobie jeszcze płacić ekstra premie? Przy wydawaniu e-booków haraczu dla hurtowników na szczęście płacić nie trzeba, jeśli ma się dobrze sprofilowaną stronę internetową i sieć współpracujących portali, blogerów i recenzentów.

Zespół BookRage potrafił pozyskać dobrych i znanych autorów, wykonać prace redakcyjne, zrobić łamanie, a nawet przygotować grafikę. Za to wszystko dostali 7 000 zł za pięć, a właściwie osiem książek. To nie są krocie, ale zastanówmy się nad nieco inną buchalterią. W przypadku BookRage One nabywca nie tylko decydował, ile ma płacić, ale także określał proporcje między należnościami "autor – fundacja – redakcja". Domyślnie dla autora było 70% i mało kto to ustawienie zmieniał. Tymczasem ja jako autor zadowoliłbym się honorarium w wysokości 50% ceny, zwłaszcza w przypadku już wcześniej publikowanych utworów. Standardowe wydawnictwo nie dzieliłoby się już z nikim więcej, czyli w sumie z obecnego przychodu redakcji przypadłoby około 23 000 zł. Gdyby cykle wydawnicze następowały bez przerw, miesięczny przychód mógłby się zamknąć kwotą ok. 50 000 zł – przy założeniu, że na raz byłby w sprzedaży tylko jeden zestaw, a inne parametry pozostałyby analogiczne jak w BookRage. Oczywiście skalę można zmieniać dowolnie, ale w praktyce tylko w granicach pojemności rynkowej.

Czy wymieniona kwota to dużo, czy mało? Zależy. Jeśli mamy trzech entuzjastów, którzy wszystko robią sami, począwszy od prac redakcyjnych, a skończywszy na pisaniu oprogramowania, a także zajmują się promowaniem produktu i rozliczeniami, to jest całkiem nieźle. Oczywiście zarobki są "zwyczajne", na mercedesa i jacht nie starczy, ale też nie mówimy o zwolennikach złotych klamek. Gdyby jednak redaktorzy chcieli zatrudnić do każdej czynności etatowych pracowników i jeszcze zapłacić za reklamy w publikatorach, to przychód jest za mały. Chyba że reklama zaowocuje znacznym zwiększeniem sprzedaży.

Jakie konkluzje, a więc perspektywy na przyszłość? Na rynku książki będą miały miejsce duże przetasowania. Przede wszystkim w dobie łatwej wymiany plików nie do utrzymania są wysokie ceny e-booków, nawet przy wprowadzeniu restrykcyjnego prawa. Prostą pochodną drastycznego spadku cen będzie wyeliminowanie hurtowników, na których nie będzie stać ani czytelników, ani wydawców, zresztą sprawne wyszukiwarki okażą się zupełnie wystarczające. Pozostaną portale opiniotwórcze i blogi recenzenckie, których rola jeszcze wzrośnie. Rzecz jasna będzie praktykowane lansowanie książek, zwłaszcza dobrze rokujących lub autorstwa celebrytów (literackich czy politycznych), przy zainwestowaniu w reklamę, ale ten proces nie wpłynie na cenę detaliczną egzemplarza (pliku), lecz na wielkość sprzedaży. Powstaną małe wydawnictwa złożone ze specjalistów, wykonujących wszystkie lub większość prac we własnym zakresie, jak recenzowanie, redagowanie, a potem wszelkie prace informatyczne, często z zastosowaniem gotowych szablonów. Tłumaczone będą tylko "pewniaki", chyba że znajdą się tłumacze, którzy zaakceptują wynagrodzenie jako procent od przyszłego zysku. Duże, mało wydajne wydawnictwa albo padną, albo przeprofilują się, mocno tnąc koszty. Co do spraw technicznych: DRM-y wyjdą z użycia, pozostaną spersonalizowane egzemplarze ze znakiem wodnym. O liczbę czytników bym się nie martwił, każdy smartfon może robić za czytnik.

Na koniec dobra wiadomość: Empik połączy się z Tchibo. Będą sprzedawać sprzęt wędkarski, dizajnerskie gadżety kuchenne i bieliznę erotyczną. Termin fuzji – nieodległy – utrzymywany jest w tajemnicy.

Więcej o BookRage:
http://www.dobreprogramy.pl/Jaka-przyszlosc-czeka-BookRage-zestaw-polskich-ksiazek-za-co-laska,Artykul,39529.html
http://www.kawerna.pl/biblioteka/felietony/item/6517-book-rage-i-co-dalej.html
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę
Tagi: BookRage



Czytaj również

Sherlock Holmes. Apokryfy (e-book)
Kpiąc z Sherlocka i samego siebie
- recenzja

Komentarze


dzemeuksis
   
Ocena:
+1
We Francji po wprowadzeniu prawa antypirackiego legalna sprzedaż muzyki w internecie wzrosła o ponad 20 proc. Największy wzrost odnotowano w najczęściej piraconych gatunkach.

Masz jakieś wiarygodne źródło? Słyszałem coś innego na ten temat.

Poza tym nie do końca nadążam za tym wywodem. Przykładowo jak się:
Boję się mówiąc szczerze świata, w którym każdy może sobie tłumaczyć tekst, jak chce.
ma do faktu, że często amatorsko za friko przetłumaczone napisy są lepsze od tych puszczanych w kinie pod filmem, czy w oficjalnym DVD? Jak widać płaca nie musi być gwarancją jakości. Nie bezpośredniego przełożenia na jakość (choć na pewno pomaga, ale w ostatecznym rozrachunku to jest bardziej złożona kwestia).

W postulowanym przez Ciebie świecie książkę Larssona przetłumaczy pan Zenek z Pipidówka, który dwa lata spędził w Szwecji na saksach (...) a i tak ich wersja za 20 zeta przegra z wersją pana Zenka za złoty 2.

Powższe jest prawdą tylko i wyłącznie przy załżeniu, że czytelnik to przygłup i bezrefleksyjnie będzie łykał raz za razem wszystko co dostanie, kierując się wyłącznie ceną, nie bacząc na jakość. Nie zgadzam się z takim założeniem. Ci, co się kierują wyłącznie ceną a mają gdzieś jakość nie są Twoimi klientami - oni co najwyżej piracą Twoją pracę. Jeśli im tego zabronić, nie pójdą nagle do sklepu kupować (źródło)

Dopisek: To, co piszesz o barierze wejścia dla młodych autorów jest totalnie sprzeczne z obserwowanym od lat trendem i póki co nie ma żadnych sygnałów, że to się zatrzyma. Przecież obecnie nawet koszt papierowego wydania jest już tak niski, że wielu wannabe autorów decyduje się wydać debiut na własny koszt. Niektórzy z nich - zapewne ci, którzy na to najbardziej zasługują, bo niby czemu miało by być inaczej - zostają na rynku.
28-03-2013 11:56
~Trolliszcze

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
@dzemeuksis

Oczywiście liczby sobie wymyślam, ale IMHO jakieś 90% czytelników nie odróżni dobrego przekładu od złego (chyba że rozmawiamy o wyrobionych czytelnikach literatury ambitnej, ale "Millenium" do tej ostatniej chyba nie należy).

Większość czytelników prawdopodobnie odróżni dobry przekład od tragicznego, ale powyższe i tak premiuje tanich średniaków.
28-03-2013 12:01
Z Enterprise
   
Ocena:
+2
@Wojciech Chmielarz
Z drugiej strony patrząc, dziś szanse są (wbrew pozorom) wyrównane bardziej niż kiedykolwiek.
Swój "chłam" w sieć może dziś wrzucić każdy. Każdy może wystartować np z kampanią Kickstartera i robić self-publish, albo zdobyć milionową oglądalność głupim filmikiem na youtubie.
Być może nadchodzą czasy, gdzie to nie redaktor wydawnictwa będzie autorytatywnie decydował, że lepiej wydać kiepską powieść kolegi, niż zaryzykować z młodym utalentowanym. Że zrobią to klienci, mający większy dostęp do procesu decyzyjnego.
Jesli kupią to co im się podoba, albo to co im wmówiono że powinno się podobać, to w czym problem?
Czy naprawdę ktoś powinien narzucać ludziom co jest dla nich dobre i wartościowe w kulturze?
Koneser literatury ambitnej z pewnością rozpozna niszowe arcydzieło. A szarak, który czyta tylko to co jest modne, po Arcydzieło i tak pewnie by nie sięgnął. Tak poprzez produkcję chłamu jest szansa, że raz - wydawca będzie miał ekstra kasę na wydawanie niszowych arcydzieł, a dwa - że czytacz chłamu zainteresuje się literaturą i sięgnie po pozycje ambitniejsze.
Tak mi się wydaje.
28-03-2013 12:05
dzemeuksis
   
Ocena:
+2
Oczywiście liczby sobie wymyślam, ale IMHO jakieś 90% czytelników nie odróżni dobrego przekładu od złego

Nie muszę umieć odróżnić. Mam internet, czytam recenzje. Ludzie kompetentniejsi ode mnie odróżnią i o tym napiszą. Wybiorę przekład chwalony przez specjalistę, zjechanego kijem nie trącę.

powyższe i tak premiuje tanich średniaków.

Ależ cała cywilizacja premiuje średniaków, bo to wynika z rozkładu populacji - większość jest średnia i średniości oczekuje. Dodatkowo rządy promują patologie poprzez bezsensownie dobieraną formę pomocy socjalnej (masz hordę głodnych dzieci, bo przepijasz całą pensję - nie szkodzi dostaniesz zapomogę i starczy jeszcze na parę flaszek) a jednocześnie szykanują najbardziej wartościwe jednostki. To temat na inną dyskusję, poruszam go tylko po to, żeby pokazać, że premiowanie średniaków to niestety immanentna cecha naszej kultury (pogarda dla ludzi wykształconych nie wzięła się z nikąd). Po prostu trzeba - w miarę swoich możliwości - ciągnąć do góry ze świadomością, że pełnego zwycięstwa nigdy się nie osiągnie.
28-03-2013 12:10
~Trolliszcze

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
@dzemeuksis: Nie muszę umieć odróżnić. Mam internet, czytam recenzje. Ludzie kompetentniejsi ode mnie odróżnią i o tym napiszą. Wybiorę przekład chwalony przez specjalistę, zjechanego kijem nie trącę.

Ale tu znów wracamy do grona tzw. czytelników "elitarnych" (jak to ładnie brzmi). Jaki odsetek ludzi zagląda na blogi recenzenckie? W przypadku czytelników takiej serii, jak "Millenium" (ciągle będę się posługiwał tym przykładem), ile to może być - parę procent? W tym kontekście Twój rzekomy wybór jest iluzoryczny, bo jeśli większość kupi przekład tani (kierując się maksymą: Jeśli nie widać różnicy, po co przepłacać), to tłumacz profesjonalny po prostu zmieni zawód i tyle zostanie z Twoich wyborów.
28-03-2013 12:17
dzemeuksis
   
Ocena:
+1
No dobrze, ale czym to się różni o tego, co jest teraz, czy o tego, co było przed upowszechnieniem się nowych możliwości wydawania i finansowania? Co się pogorszyło/pogorszy? Po prostu nie rozumiem tego zagrożenia. Moim zdaniem większy wybór, większa konkurencja, to lepsza jakość. Tam, gdzie nie ma monpolu, czy oligopou chłam zawsze prędzej, czy później przepada, bo atut ceny okazuje się niewystarczający, jeśli w parze nie idzie przynajmniej elementarna jakość. I dalej - zawsze znajdą się osoby gotowe zapłacić więcej za lepszą jakość.
28-03-2013 12:24
~Trolliszcze

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
@dzemeuksis

Zagrożenie, moim zdaniem, tkwi w tym, że każdy zobaczy rysę na samochodzie, ale nie każdy dostrzeże niezręczności w przekładzie.

Mimo wszystko jednak są to pewne wizje katastroficzne, w które ja osobiście nie wierzę. To znaczy, tak źle raczej nie będzie.
28-03-2013 12:30
~Wojciech Chmielarz

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
@Z drugiej strony patrząc, dziś szanse są (wbrew pozorom) wyrównane bardziej niż kiedykolwiek.
Swój "chłam" w sieć może dziś wrzucić każdy. Każdy może wystartować np z kampanią Kickstartera i robić self-publish, albo zdobyć milionową oglądalność głupim filmikiem na youtubie.
I to jest piękne. Ale zwróć uwagę, że młody autor, który zrobił furorę w self-publishu kolejną książkę wydaje już najczęściej w tradycyjnym wydawnictwie. Ścieżka awansu wiedzie od: self publish (książka, muzyka, film), sukces, kontrakt z wydawnictwem, wytwórnią płytową lub filmową. To nie jest tak, że ja w całości odrzucam zmiany, jakie przynosi internet. Niektóre są dobre i pożądane. Ale nie mogę zapomnieć słów Lily Allen, kiedy dowiedziała się, że Radiohead wydają w sieci płytę za cało łaska. Powiedziała wtedy (sorry za niedokładny cytat) - To nie fair! Oni już są sławni! Nota bene, Allen wypromowała się sama na My Space. Na kickstarterze jest trochę podobnie. Coraz częściej jest to narzędzie, w którym kasę zdobywają już uznani twórcy, a młodzi mają coraz trudniej. Bo jak Zenek ze świetnym może pomysłem ma konkurować z Brianem Fargo? Z Bookrage podobnie, że zacytuję autora: Pomysł ten został już na polskim gruncie wypróbowany – z miernym skutkiem, ale wtedy autorzy biorący udział w przedsięwzięciu byli mało znani.

Rzecz w tym, że współpraca wydawca-autor jest długoterminowa. Osoba, która w Prószyński i Ska była odpowiedzialna za Prachetta powiedziała mi kiedyś, że wypromowanie go na polskim rynku zajęło im 5 lat. Wyobraź sobie teraz młodego autora, który sam, przez pięć lat lub więcej próbuje się przebić, pisząc książki, których nikt nie czyta. Większość, całkiem niezłych pisarzy, zrezygnuje. Zostanie kilku niezłych i cała masa grafomanów. Wydawca, przynajmniej w teorii, bo praktyka wiadomo, że jest różna, wspiera autora, inwestuje w niego długoterminowo, wierząc, że za te 5 lat zacznie mu się to w końcu opłacać (dlatego też wydawcy tak uwielbiają cykle!). I o to chodziło mi z barierą wejścia. Bo napisać książkę i wydać ją tak, żeby przeczytało ją dwadzieścia osób, to może rzeczywiście każdy. Tylko co z tego?

@Powższe jest prawdą tylko i wyłącznie przy załżeniu, że czytelnik to przygłup i bezrefleksyjnie będzie łykał raz za razem wszystko co dostanie
Nie wiem, jak Ty, ale ja nie mam dość kompetencji językowych, żeby ocenić czy dany przekład ze szwedzkiego jest dobry, czy zły. Za to kupując książkę nieznanego jeszcze autora - pewnie zdecyduję się na tańszą.

@Masz jakieś wiarygodne źródło? Słyszałem coś innego na ten temat.
http://papers.ssrn.com/sol3/papers .cfm?abstract_id=1989240

@ale akurat "Millenium" to nie jest najbardziej fortunny przykład
Nie wiedziałem! Dziękuję!
28-03-2013 12:33
~Negrin

Użytkownik niezarejestrowany
    @dzemeuksis
Ocena:
0
"Moim zdaniem większy wybór, większa konkurencja, to lepsza jakość. Tam, gdzie nie ma monpolu, czy oligopou chłam zawsze prędzej, czy później przepada"

Wręcz przeciwnie: jeśli nie ma kogoś, kto jest gotów (i komu opłaca się) autorytatywnie zdecydować, że nie przyjmuje chłamu - tu jest to ewentualnie wydawca - to ten chłam utrzyma się na rynku właśnie dlatego, że jest tani. Dostałeś już argument: przeciętny czytelnik nawet nie zauważył, że "Millenium" jest źle przetłumaczone. Gdyby ukazał się równoległy przekład, dwa razy lepszy, ale dwa razy droższy, to nikt by go nie kupił. End of story.
28-03-2013 12:33
~Wojciech Chmielarz

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
@ Moim zdaniem większy wybór, większa konkurencja, to lepsza jakość. Tam, gdzie nie ma monpolu, czy oligopou chłam zawsze prędzej, czy później przepada
Przecież już Kopernik stwierdził, że "gorszy pieniądz wypiera lepszy".
28-03-2013 12:39
~Marcin

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
+1
@google translate
Program tłumaczący kulturę, emocje i wrażenia? Na tydzień przed rozumnymi robotami.

@ Wojciech - prognoza
Bo tak to będzie wyglądało i już w sporej mierze wygląda, tylko nie w książkach. Algorytmy googla poważnie decydują gdzie skierowana jest uwagą ludzi.
Kładkę przez barierę wejścia na rynek będą oferowały akcje "indie" dla tych co mają dość mejnstrimowego chłamu.
I serwisy recenzenckie. Jeśli tylko pozostaną niezależne a nie opłacane przez wydawców.
I word of mouth na facebooku.


@ dzemeuksis
Pogarda dla ludzi wykształconych?
To dlatego wszyscy prą na studia byle mieć papier uczelni wyższej?
Pogarda jest wobec rzeczy, których nie mogą mieć, trochę się pod tym wzgledem zmieniło.

@ Trolliszcze
Czytelnik nie weźmie przekładu pana Mietka, bo Pan Mietek nie obsłuży machiny wydawniczej. Jeśli jakimś cudem obsłuży to pytanie jak w ciagu kilku lat czytelnicy ocenią wydawane przez jego wydawnictwo książki. Będzie dobry - zostanie. Będzie słaby - padnie. Cena to nie wszystko, bo byle co za 2zł to wciąż byle co a dla tych dla których cena ma pierwszorzędne znaczenie znajdzie się tańsze źródło.
28-03-2013 12:40
~Trolliszcze

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
@Marcin

Wiele osób utrzymuje - a ja muszę się z nimi zgodzić - że słabe wydawnictwa istnieją od dawna i mają się doskonale ;)
28-03-2013 12:49
dzemeuksis
   
Ocena:
0
@Wojciech Chmielarz

Nie wiem, jak Ty, ale ja nie mam dość kompetencji językowych, żeby ocenić czy dany przekład ze szwedzkiego jest dobry, czy zły. Za to kupując książkę nieznanego jeszcze autora - pewnie zdecyduję się na tańszą.

Pisałem już o tym wyżej, trochę głupio powtarzać: "Nie muszę umieć odróżnić. Mam internet, czytam recenzje. Ludzie kompetentniejsi ode mnie odróżnią i o tym napiszą. Wybiorę przekład chwalony przez specjalistę, zjechanego kijem nie trącę."

Większość, całkiem niezłych pisarzy, zrezygnuje. Zostanie kilku niezłych i cała masa grafomanów.

No ale właściwie w skutek czego konkretnie? Czemu tak będzie? (cytuję fragment, ale czytam całe wypowiedzi a mimo to zgubiłem odniesienia do nowych możliwości)

@Negrin

Dostałeś już argument: przeciętny czytelnik nawet nie zauważył, że "Millenium" jest źle przetłumaczone.

Na ale czego to jest wina i czego dowodzi? Mam wrażenie, że wiele z waszych zrzutów/obaw była równoprawna 20 lat temu, kiedy w Polsce Internet był w powijakach, finansowanie społecznościowe nie istniało a wersje elektroniczne można było czytać wyłącznie na komputerze, bo nie było czytników, tabletów, itp. A wyrzekacie na to, jakby w kontekście nowych możliwości niesionych przez rozwój techniki. Chyba że coś źle zrozumiałem.

Gdyby ukazał się równoległy przekład, dwa razy lepszy, ale dwa razy droższy, to nikt by go nie kupił. End of story.

No, jeżeli dobre tłumaczenie tak się rozkłada w cenie książki, że jej cena końcowa musi podwójnie wzrosnąć względem słabego, to niezłe stawki macie ;)

@Marcin

Pogarda dla ludzi wykształconych?

A skąd robiące swego czasu zawrotną karierę określenie "wykształciuchy"?

To dlatego wszyscy prą na studia byle mieć papier uczelni wyższej?

Sam sobie odpowiedziałeś. Większość ma parcie na papier, nie na wiedzę.
28-03-2013 13:11
~Wojciech Chmielarz

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
@Nie muszę umieć odróżnić. Mam internet, czytam recenzje.
Bo oczywiście w Polsce mamy na pączki recenzentów, którzy znają szwedzki na tyle, żeby wypowiadać się o jakości przekładu. I na pewno każdy recenzent czytając książkę równocześnie porównuje ją z oryginałem, żeby móc wyrobić sobie zdanie o jakości przekładu. Jasne... Ba! Jestem ciekaw, ilu recenzentów zna angielski na tyle, żeby móc wypowiadać się o jakości przekładu. I ilu z nich czyta oryginał i przekład. Mam podejrzenie, że ich liczba bardzo przypomina cyferkę, która wygląda jak literka o.
28-03-2013 13:18
dzemeuksis
   
Ocena:
0
@Wociech Chmielarz

Ale z czym Ty właściwie dyskutujesz? Bo ja myślałem, że rozmawiamy o zagrożeniach związanych z nowymi możliwościami, jakie niesie technika. Jak to się ma do powyższego Twojego komentarza? A może po prostu się rozmijamy i Tobie chodzi o coś innego? Czy słabe tłumaczenie "Millenium" wynika z tego, że zostało wydane ze zbyt niską ceną końcową i nie starczyło na tłumacza? Jaka w tym rola techniki?
28-03-2013 13:21
~Wojciech Chmielarz

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
@ No ale właściwie w skutek czego konkretnie? Czemu tak będzie?
Bo, upraszczając trochę - wypromowanie autora, nawet niezłego, na rynku to ciężka, długotrwała praca. Trzeba do tego mieć kontakty, umiejętności, wiedzę, jak się do tego zebrać. Większość autorów, śmiem twierdzić, tych umiejętności nie ma. Koncentrują się raczej, na tym... pisaniu książek i rozwijaniu umiejętności pisarskich. Mają ją za to specjaliści zatrudniani w wydawnictwach. Książka, smutna prawda, nawet rewelacyjna, nie obroni się wcale sama. Zastanów się tylko, czy Znany Bloger (którego czas nie jest z gumy) zrecenzuje raczej książkę Pilipiuka czy anonimowego Jana Nowaka, o którym nikt nigdy nie słyszał? Trochę inaczej sprawa wygląda, kiedy do Znanego Blogera zadzwoni/napisze przedstawiciel wydawnictwa Zajebista Książka (o uznanej renomie) i powie - Znany Blogerze, wiem, że o Janie Nowaku nikt nie słyszał, ale ta książka jest naprawdę dobra. Zgadzasz się, że Znany Bloger spojrzy w tym momencie na sprawę trochę inaczej? Jan Nowak, sam z siebie, raczej nie dotrze do Znanego Blogera. Dlatego w sieci będą wisieć recenzje książek Pilipiuka, Grzędowicza, Sapkowskiego, a o Janie Nowaku nikt nie będzie wiedział prócz jego rodziny i kilku kumpli. Sad but true.

Wizje tego, jak internet zdemokratyzuje kulturę, jak nagle każdy będzie mógł się wpromować i stanąć w jednym szeregu ze znanymi autorami to można było snuć 20 lat temu, kiedy jeszcze nie wiedzieliśmy, jak internet będzie wyglądał. Teraz wiemy. Ma twarz tej pani:
http://www.tigerscurse.wikia.com/w iki/Colleen_Houck
28-03-2013 13:29
~Wojciech Chmielarz

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
@Bo ja myślałem, że rozmawiamy o zagrożeniach związanych z nowymi możliwościami, jakie niesie technika.
Nie tylko technika. Akurat najbardziej przeraża mnie wizja - każdy sobie tłumaczy, co chce i wypuszcza na rynek bez oglądania się na autora oryginalnego dzieła. To raczej kwestia prawodawstwa.
I szczerze mówiąc, nie widzę wielkich zagrożeń związanych z technologią. To, co jest moim key point jest nastepujące - hurraoptymizm typu: hurra! każdy pisarz będzie sobie teraz wydawcą, będzie super; jest w najlepszym razie nieuzasadniony. Raczej będzie gorzej, bo wydawcy mają do odegrania dużą rolę na rynku książki. Rolę, której nie da się odegrać za 5 zł. od ebooka. A przynajmniej - nie na rynku polskim.
28-03-2013 13:41
dzemeuksis
   
Ocena:
+1
Bo, upraszczając trochę - wypromowanie autora, nawet niezłego, na rynku to ciężka, długotrwała praca. Trzeba do tego mieć kontakty, umiejętności, wiedzę, jak się do tego zebrać. (...) Mają ją za to specjaliści zatrudniani w wydawnictwach.

To wszystko prawda. Prawdą było sto lat temu, dwadzieścia i teraz. Tyle że teraz informacja rozchodzi się setki razy szybciej i łatwiej, niż kiedyś a to wydatnie skraca czas promocji (nie setki razy, oczywiście, bo to proces, który musi swoje "trwać", ale jednak). Nie twierdzę, że self-publishing, to jest opcja dla wszystkich. Fajnie jednak, że taka opcja jest. I choćbym nie wiem, jak krytycznie się jej przyglądał, to nie dostrzegam, żeby niosła jakieś zagrożenia natury ogólnej.

Zastanów się tylko, czy Znany Bloger (którego czas nie jest z gumy) zrecenzuje raczej książkę Pilipiuka czy anonimowego Jana Nowaka, o którym nikt nigdy nie słyszał? (...) Sad but true.

Nie no pewnie, że jak masz kontakty/pieniądze/władzę/prezencję /gadkę, to jest łatwiej, niż jak tego nie masz. Ale przykładowo o książce "Torgardczycy" dowiedziałem się z notek blogowych jej autora zamieszczanych na Polterze (koszt promocji: czas napisania notki). I, dalibóg, gdybym był dziesięć lat młodszy, to bym kupił bez wahania.

Wizje tego, jak internet zdemokratyzuje kulturę, jak nagle każdy będzie mógł się wpromować i stanąć w jednym szeregu ze znanymi autorami to można było snuć 20 lat temu,

Można się spierać, ale nie w tym rzecz. Tradycyjne wydawnictwa nie znikną tak szybko (pisałem o tym gdzieś bliżej początku), tylko muszą się dostosować dodając do wydania papierowego wersję elektroniczną. Mamy wspaniałą sytuację, bo są wydawnictwa, z osobami teoretycznie (znam parę historii od kuchni oraz na własne oczy widziałem niewyobrażalne fuszerki i kpinę z czytelników, ale nie czas na to) kompetentnymi, do których autor może uderzać. A jeśli nie chce, albo oni go nie chcą, to ma wiele innych możliwości. To cudowne!

Akurat najbardziej przeraża mnie wizja - każdy sobie tłumaczy, co chce i wypuszcza na rynek bez oglądania się na autora oryginalnego dzieła.

To rozumiem.

Raczej będzie gorzej, bo wydawcy mają do odegrania dużą rolę na rynku książki. Rolę, której nie da się odegrać za 5 zł. od ebooka. A przynajmniej - nie na rynku polskim.

Nie sądzę, że gorzej. Zakładasz, że wydawcy upadną, bo ebooki będą po pięć złotych (pierwsze założenie) i ludzie będą je kupować zamiast papierowych wydań (drugie założenie) - lekko upraszczając. Tymczasem jeśli nie sprawdzą się jednocześnie oba te założenia (a sądzę, że jest to bardzo możliwe), to wydawców nowa sytuacja nie zaboli.
28-03-2013 13:52
~Wojciech Chmielarz

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
@Tyle że teraz informacja rozchodzi się setki razy szybciej i łatwiej, niż kiedyś a to wydatnie skraca czas promocji
Ale zwiększa ilość pracy i podejrzewam, że koszta też. No i wcale nie ułatwia to wejścia na rynek nowym autorom.

@Fajnie jednak, że taka opcja jest.
Ba! Ja też tak uważam. I fajnie, że są nowe możliwości i można kombinować na różne sposoby. Ale, to wcale nie znaczy, że nowym na rynku jest łatwiej. Moim zdaniem, trudniej. A już w ogóle nie widzę wizji z tym - każdy tłumaczy, jak chce i potem rynek zdecyduje. Bo takie rozwiązanie spowoduje tylko i wyłącznie odpływ dobrych tłumaczy do "katalogów IKEA".
28-03-2013 14:03
~Marcin

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
@Trolliszcze
Bo są... bezkonkurencyjne.
Nie piszę o wyborze książki a różnicy cen ze względu na przekład.
Przekład Pana Cholewy podoba mi się bardziej niż Pani Malinowskiej.
Przekład Władcy Pierścieni i Diuny Łozińskiego uznaję za niesamowite kuriozum i nic ponadto.
Gdy stanę przed wyborem Pratchett - tłum. Cholewa 30zł a Pratchett - P.Mietek 2zł to wybiorę Cholewę. Mimo, że Kolor Magii kupiłem za 95 000zł czyli nieporównywalnie taniej niż sprzedawany jest obecnie.

@dzemeuksis
A przypadkiem "wykształciuchy" to nie określenie na tych z papierem a brakiem kompetencji?
(nota bene: http://pl.wikipedia.org/wiki/Wyksz ta%C5%82ciuch)


@W.Chmielarz - twarz kultury
"She also considers herself an expert in the assembly of Big Macs and Big Bacon Classics and yes, the Food Network Channel is her favorite station."
Pomijając widoczne świadectwo tejże fascynacji, śmiem drwiąco rzucić, że jak nie ma z tego dyplomu to nie jest ekspertem ;)

@W.Chmielarz - promocja
Zgadzam się.

Ale z blogami będzie tak, że ludzie będą sięgać po pozycje nieznanych autorów jako swoją podstawę programową. Bo recenzji tych znanych będzie multum. Zakładam, że Dukaja czy Pratchetta a nawet Pilipiuka fani kupują w ciemno. Reszta wpierw słyszy o autorze od znajomych.
Więc recenzje na dobrą sprawę służą poznawaniu autorów i książek, których się nie zna. Czyli popularny stanie się blog, który przeszpera zalew nowych autorów i wybierze tych dobrych.
28-03-2013 14:05

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.