» Recenzje » Scott Pilgrim kontra Świat

Scott Pilgrim kontra Świat


wersja do druku

Zagraj w Scotta Pilgrima

Redakcja: Kamil 'New_One' Jędrasiak

Scott Pilgrim kontra Świat
Scott Pilgrim vs. The World jest trzecim dziełem angielskiego reżysera Edgara Wrighta. Twórca zasłynął przede wszystkim dzięki dwóm filmom: Wysyp żywych trupów i Hot Fuzz, przy czym obydwa stały się dosyć szybko popularne i zyskały status kultowych. Również Scott Pilgrim zaczyna powoli zdobywać uznanie równe poprzednikom. Obrazy Wrighta są subtelnymi pastiszami gatunków takich, jak zombie-horror, film sensacyjny (pokroju Zabójczej broni) czy kryminał. Jego ostanie dzieło także wpisuje się w tę tendencję. Jednak tym razem jest ono bardziej "nietypowe". Scenariusz Scott Pilgrim vs. the Word powstał na podstawie komiksu Bryana Lee O'Malley'a o tym samym tytule, który wyraźnie przypadł Wrightowi do gustu. Dzięki temu powstał film przesiąknięty nawiązaniami do komiksów, ale i gier wideo, komedii młodzieżowych, filmów walki, musicalu, a nawet sitcomu. Połączenie wszystkich tych składników stworzyło mieszankę na wskroś wybuchową i oryginalną.

"Not so long ago in mysterious land of Toronto, Kanada" Scott Pilgrim chodził z licealistką Knives Chau, niespecjalnie przejmując się jej wiekiem (17 lat) ani uwagami przyjaciół. Dumnie spacerował z nią po salonach gier, sklepach z płytami i butikach. Sielanka trwała do momentu, gdy w bibliotece spotkał Ramonę Flowers, która akurat dostarczała przesyłkę z Amazonu. Odtąd świat bohatera przewraca się do góry nogami. Strzała Amora trafiła prosto w jego serce. Uczucie do nowej dziewczyny jest tak silne, że zrywa z naiwną Knives i wyznacza sobie nowy "cel" do zdobycia. Zanim jednak osiągnie obiekt pożądania, musi pokonać jej sześciu były chłopaków i jedną byłą dziewczynę. O wyzwaniu tym poinformował Scotta Matthew Patel, pierwszy były chłopak Ramony, wysyłając do bohatera wiadomość e-mail. Jednak Pilgrim, zaaferowany oczekiwaniem na przesyłkę kurierską, którą doręczyć miała Ramona, z cyniczną obojętnością lekceważy treść maila. Chłopak, nieświadom tarapatów, które w ten sposób na siebie ściąga, zwabia Ramonę do swojego domu i umawia się z nią na randkę. Wszystko układa się pomyślnie aż do momentu, gdy na drodze bohatera pojawia się siedmiu gniewnych byłych. Niejeden zapewne by sobie odpuścił, ale nie Pilgrim! Jak potoczy się dalsza część filmu, chyba każdy może się domyśleć.



Już na samym początku warto zwrócić uwagę na fenomenalną czołówkę otwierającą film. Siła rażenia, z jaką rozpoczyna się Scott Pilgrim jest tak mocna, że zamiast skupić się na dalszym ciągu obrazu, cofnąłem film do początku, by ponownie móc delektować się niecodziennym rozpoczęciem (a to dopiero pierwsze pięć minut!). Taki właśnie jest najnowszy obraz autora Hot Fuzz – dynamiczny, elektryzujący i zabawny.

Sam tytuł Scott Pilgrim vs. the World mówi wiele o nowym obrazie Edgara Wrighta. Cała fabuła, forma, styl – wszystko podporządkowane jest głównemu bohaterowi (jego życiu wewnętrznemu), mocno zsubiektywizowane i odrealnione. Wydaje się, jakby wszystko, co widzimy w filmie wynikało z zainteresowań i osobowości Pilgrima. Życie jako gra wideo to utopijna wizja każdego stereotypowego (!) geeka (którym niewątpliwe jest Scott). Ilu to zbzikowanych fanów komputerowej rozrywki marzy po nocach o niszczeniu znienawidzonych przeciwników, zdobywaniu kolejnych leveli i doświadczenia, aż w końcu o pokonaniu potężnego bossa, które prowadziłyby do upragnionego celu, czyli serca ukochanej wybranki. W takim ujęciu nawet Mario jest romantycznym bohaterem walczącym o rękę księżniczki.

Interesujący może wydawać się fakt, że postacie w Scottcie Pilgrimie praktycznie wcale nie rozmawiają o grach i komiksach (co byłoby nie do pomyślenia np. w filmach Kevina Smitha, który też tematyzuje kulturę geekowską). Ich zainteresowań możemy domyśleć się z aluzji słownych (np. tekst Pilgrima na podryw: "Pac-man pierwotnie nazywał się Puck-man. Zmienili nazwę nie z powodu jego wyglądu, paku-paku znaczy kłapać gębą. Bali się, że będzie przedmiotem żartów (...)") lub kilku scen, w których bohaterowie grają na konsoli. Dopiero sama forma filmu, na którą składają się m.in. niediegetyczne wstawki nawiązujące do wspomnianych wcześniej mediów i gatunków (np. wizualne reprezentacje słownych onomatopei, pioruny, punkty unoszące się w powietrzu po pokonaniu przeciwników, 8-bitowa pikseloza, muzyka w formacie midi, czy choćby dodatkowe życie, które można zdobyć), odsyła nas do całej palety inspiracji, zarówno twórcy komiksu, jak i reżysera filmu. Doskonałym tego przykładem są sceny pojedynków, w które wstawiany jest charakterystyczny znak "vs", nawiązujące do licznych gier pokroju Mortal Kombat czy Street Fighter. Oczywiście aluzji do komputerowej rozrywki pojawia się w filmie znacznie więcej. Można w nim znaleźć nawiązania do serii takich, jak Tony Hawk’s Pro Skater czy Guitar Hero oraz licznych oldschoolowych gier, jak Super Mario Bros. czy The Legend of Zelda.



Już wczesne filmy Wrighta odznaczały się specyficznym stylem. Przede wszystkim cechował je osobliwy montaż, który w świetny sposób dynamizuje dzieło filmowe. Nie inaczej jest tym razem. Niecodzienne przejścia pomiędzy scenami (nierzadko rozgrywającymi się w niemałych odstępach czasowych i w różnych przestrzeniach) dają pozorne poczucie płynności: np. Pilgrim schodzi ze schodów biblioteki wpatrzony w Ramonę, by następnie nagle znaleźć się na próbie swojego zespołu. Ogromna ilość elips (czyli fabuły pominiętej, nie przedstawionej w sjużecie, w obrazie) w połączeniu z różnymi oryginalnymi trickami montażowymi, mogą spowodować u widza poczucie zagubienia w logice narracyjnej Scotta Pilgrima (co oczywiście może być uznane zarówno za plus, jak i minus filmu). Takie zabiegi przemawiać mogą również za przekonaniem, że w utworze tym mamy do czynienia ze swoistym marzeniem sennym głównego bohatera. Specyficzny montaż, liczne sceny Pilgrima błądzącego po snach, białe drzwi, do których lecą Ramona i Scott – wszystko to podkreśla oniryczny charakter filmu.

Struktura obrazu Wrighta przypomina nieco teledysk. Scott Pilgrim przepełniony jest od początku do końca muzyką, pojedynkami zespołów i koncertami. W końcu sami główni bohaterowie mają swoją kapelę i starają się o podpisanie umowy ze znaną wytwórnią muzyczną. Film ma specyficzny, bardzo dynamiczny rytm, do którego widz powinien się dostosować. Tylko jeśli "wczuje się" w niego, pokocha ten film; jeśli nie - całość może go odrzucić i zmęczyć. Muzyka w obrazie Wrighta jest rewelacyjnie dobrana. Na soundtracku możemy usłyszeć takie zespoły jak Black Lips, Broken Social Scene, The Rolling Stones czy Beck.

Na wyróżnienie zasługuje również świetny dobór aktorów. Postacie w filmie są zagrane w bardzo naturalny sposób. Michael Cera (Scott Pilgrim) i Jason Schwartzman (Gideon Grave) mają wielkie szczęście do wyboru dobrych ról. Cera'ę można zobaczyć w takich obrazach jak Juno czy Supersamiec, natomiast Schwartzmana choćby w Rushmore, Pociągu do Darjeeling czy w serialu Znudzony na śmierć. Choć generalnie aktorzy grający w Scottcie Pilgrimie nie należą może do najwybitniejszych, to świetnie pasują do swoich bohaterów. Co ciekawe, w filmie występuje brat sławnego Macaulaya Culkina (Kevin sam w domu), Kieran Culkin, wcielający się w postać sarkastycznego geja. Pisząc o grze aktorskiej wypada również wspomnieć o fenomenalnych dialogach, które są ogromną zaletą filmu, a bez których nawet lepsi aktorzy wiele by nie zdziałali.



Fabuła nie należy jednak do zbyt oryginalnych. Oto chłopak zakochuje się w dziewczynie i walczy o zdobycie serca wybranki z jej byłymi chłopakami. W międzyczasie sam się zmienia, poznając swoją wartość i zyskując szacunek do samego siebie. Motyw przemiany Pilgrima jest jednym z ważniejszych elementów akcji. Na szczęście wszelkie uproszczenia w warstwie fabularnej nadrabiają z nawiązką elementy formalne, które wymieniłem wcześniej. Strasznie razi natomiast hasło reklamujące wersję DVD: "Poderwij fajną laseczkę. Dowal jej byłym. Uderzaj tak, by zabolało." Przecież można było zrezygnować z tak tandetnych fraz na rzecz czegoś bardziej kreatywnego. Polskim dystrybutorom należy się -100 punktów za lekceważące i protekcjonalne potraktowanie polskiego widza. Nie chodzi, rzecz jasna, tylko o marketing. Jak pamiętamy, Scott Pilgrim vs. the World w ogóle nie ukazał się w polskich kinach. Szkoda, ponieważ podczas pierwszej edycji American Film Festival we Wrocławiu narobił nie lada szumu wśród publiczności.

W całym filmie daje się odczuć sentyment do starych gier rodem z konsol Nintendo, do garażowych kapel czy flanelowych koszul. Scott Pilgrim kontra Świat potraktować można jako swoisty hołd dla lat 90., w których większość z nas się wychowało. Nieco przerysowując i uogólniając, można stwierdzić, że tak naprawdę to film o nas – dzieciach twórców Pokolenia X, geekach, niedojrzałych, żyjących w swoich wirtualnych światach, z głową przed ekranami komputerów. Jednak, jak potwierdza film, stereotyp ten wcale nie musi to być jedynie negatywny. Wystarczy wykorzystać umiejętności nabyte we wszelakich grach i zmierzyć się z losem, nawet z całym światem w walce o własne szczęście i marzenia.

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę
8.5
Ocena recenzenta
8.27
Ocena użytkowników
Średnia z 43 głosów
-
Twoja ocena
Mają na liście życzeń: 0
Mają w kolekcji: 2

Dodaj do swojej listy:
chcę obejrzeć
kolekcja
Tytuł: Scott Pilgrim vs. the World
Reżyseria: Edgar Wright
Scenariusz: Michael Bacall, Edgar Wright
Muzyka: Nigel Godrich
Zdjęcia: Bill Pope
Obsada: Mary Elizabeth Winstead, Michael Cera, Kieran Culkin, Ellen Wong, Mark Webber, Alison Pill, Johnny Simmons, Jason Schwartzman, Anna Kendrick, Satya Bhabha
Kraj produkcji: Kanada, USA, Wielka Brytania
Rok produkcji: 2010
Data premiery: 10 lutego 2011
Czas projekcji: 112 min.
Dystrybutor: TiM Film Studio



Czytaj również

Snowpiercer: Arka przyszłości
Pociąg do dobrego SF
- recenzja
Coś
I coś i nic
- recenzja
Saga Zmierzch: Przed świtem. Część 1
Dyskretny urok wampiryzmu
- recenzja
2010: TOP 5 filmów
Czyli redakcyjne podsumowanie najlepszych filmów minionego roku
Księżyc w nowiu
Księżyc w kryzysie
- recenzja

Komentarze


Mandos
    @Saya
Ocena:
+3
Możliwe ale ta recenzja nie powinna być skierowana do wąskiej grupy specjalistów więc i aż tak specjalistycznego słownictwa też nie powinno tutaj być.
05-04-2011 20:21
Repek
   
Ocena:
+2
Świetny film. Nie dziwię się, że nie odniósł takiego sukcesu, na jaki zasługuje. Ale przynajmniej dołączył do szacownego grona filmów kultowych.

Rewelka.

Pozdro vs. Pozdro
06-04-2011 04:30
Umbra
   
Ocena:
0
Pozdro vs. Pozdro

No to byłe dobre:P
06-04-2011 10:00
Amanea
   
Ocena:
0
Recenzja może jest trochę przegadana i za dużo momentami zdradza. Jednak fajnie, że ktoś napisał o tym filmie ^^

Dla mnie jest świetny i sporo przyjemności sprawiło mi obejrzenie go ;)
06-04-2011 15:39
Repek
   
Ocena:
+3
Dwa słowa do sprawdzenia w słowniku i od razu "przeintelektualizowane". :)

Co do spoilerów - to chyba nie chodzi o drugi akapit, który wprowadza w fabułę rozgrywającą się tak w pierwszych 20-30 minutach filmu? [potem zaczynają się walki i jazda bez trzymanki]

Poza tym co tu spoilować? Film jest tak przewidywalny fabularnie, że od początku wiadomo, jak to się skończy. Spoilerem byłoby powiedzieć, co i jak robi Pilgrim w kulminacyjnej scenie/scenach [kto widział, wie, dlaczego liczba mnoga].

Pozdr.
06-04-2011 16:05
MEaDEA
   
Ocena:
+2
Świetna recenzja!

Napisana lekko, ale nie banalnie. Wypunktowuje ciekawe spostrzeżenia i nie pomija wielu kontekstów filmu - gier, komiksów, kultury popularnej. Gdybym nie widziała jeszcze filmu, na pewno bym po lekturze recki pobiegła do kina lub sklepu po DvD ;)

Dwa nie używane na osiedlu słowa pojawiające się w tekście - na dodatek od razu wyjaśnione - bynajmniej nie czynią jej nie zrozumiałej ;P
06-04-2011 17:34
Mayhnavea
   
Ocena:
+3
Recenzja jest perfekcyjna, nie widziałem wcześniej tekstów Fiszera - New_One ma świetnego recenzenta w ekipie!

A co do dyskusji...
@ ment:
1. Streszczenie?

Nie dość, że to tylko zarys fabuły (która sama z siebie rozbudowana nie jest), to jeszcze nie ma nic, czego nie wsadzono by do trailera. Równie dobrze można podejrzewać autora, że wcale nie zna filmu, tylko materiały promocyjne, bo w szkicu fabularnym nie wychodzi poza nie ;P

2. Przeintelektualizowane.

Szczerze nie znoszę takiego argumentu. Owszem, czasem jest trafny - ale wtedy, gdy ktoś pajacuje ze swoją (raczej powierzchowną) wiedzą, a zwłaszcza językiem, który zastawia niczym pułapkę na osoby go nieznające.

Do Fiszera zdecydowanie się to nie odnosi, gdyż nawet jak wprowadza jakieś pojęcie (elementy niediegetyczne), to zaraz je wyjaśnia, żeby każdy mógł zrozumieć (a przy okazji uzupełnić swój leksykon). Przy okazji jest konkretny i zwraca uwagę na wiele rzeczy - czytelnik może tylko skorzystać (a nie nabyć kompleksów, że nie zna greckich czy łacińskich słów).

3. "O, patrzcie, ile wiem o subkulturze!"

I bardzo dobrze, że wie! A jeszcze lepiej - że się tym dzieli. Zadaniem recenzenta jest ocenić dzieło w jak najszerszym kontekście. A jeżeli potrafi jeszcze oddać ten kontekst, żeby i czytelnik mógł dokonac takiego porównania, to w ogóle rewelacja.

Może przesadziłem z reakcją, ale to przez sjużet -krukwa, pomijając moją ignorancję (o ile można to tak nazwać w tym przypadku), to nie jest słowo ze słownika zwykłego zjadacza chleba. Może jestem przewrażliwiony, ale cały tekst nosi w moim odbiorze znamiona tego typu wyniosłości.

Cóż, "sjużet" to taki sam termin w filmoznawstwie jak "narracja" i "fabuła" w literaturoznawstwie. Autor założył, że może być ono niejasne, więc je wyjaśnił. Wyniosłość jest w tym, że nie używa słów o korzeniach słowiańskich, czy że używając w kolejnym kroku założył, że na pewno nikt go nie zna i trzeba wytłumaczyć? ;P Ja tam stoję na stanowisku, że krytyka ma również wychowywać sobie odbiorcę. I mimo całej tej dyskusji (a może w wyniku niej) przy kolejnej recenzji ze sjużetem nawet Ci powieka nie zadrży i będziesz wiedział, o co cho.
07-04-2011 00:13
Mandos
    @Mayhnavea
Ocena:
+2
Recenzja jest perfekcyjna
Chyba czytaliśmy dwa różne teksty.

1. Streszczenie?
Jest i nawet jeżeli nie psuje zabawy z oglądania filmu to są tam zawarte szczegóły których, równie dobrze mogłoby nie być.

2. Przeintelektualizowane.(..)

Do Fiszera zdecydowanie się to nie odnosi, gdyż nawet jak wprowadza jakieś pojęcie (elementy niediegetyczne), to zaraz je wyjaśnia żeby każdy mógł zrozumieć (a przy okazji uzupełnić swój leksykon).

Niestety z tekstu nie wynika jakie jest znaczenie tego słowa, w SJP też go nie znalazłem, dopiero Saya okazała się pomocna.

I tak, recenzja ma znamiona przeintelektualizowanej, może dlatego, że dla mnie autor próbuje na siłę znaleźć pewne poważniejsze elementy w tym, raczej rozrywkowym filmie. Nie mówiąc o niektórych tezach z którymi ciężko się zgodzić, na przykład te "fenomenalne dialogi"?

3. "O, patrzcie, ile wiem o subkulturze!"
Fajnie, tylko w gruncie rzeczy niewiele się dowiedziałem. Oczywiście autor wspomina o bijatykach, nawiązaniach do gier itd itp ale te raczej są oczywiste i ktoś kto chociaż odrobinę interesuje się komputerami łatwo je wyłapie. Szkoda, że zabrakło konfrontacji film i komiksu na podstawie którego został nakręcony.
[edit] Być może okazałoby się, że te nawiązania do gier komputerowych, garażowa muzyk oraz inne genialne elementy filmu są po prostu żywcem wzięte z pierwowzoru.[/edit]

Dlatego uważam, że jest ok ale nazwać tę recenzję perfekcyjną to duże nadużycie.
07-04-2011 13:44
27532

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
+1
Streszczenie powinno wyglądać tak:

Scott Pilgrim spotkał ekscentryczną Ramonę Flowers. Jeżeli chce się z nią spotykać, musi pokonać jej byłych - przy tle zlepionym z nowoczesnej muzyki indie rocka, ogromu nawiązań do kultury gier wideo i zdystansowanego humoru.

Ta dam. Wiadomo, o co chodzi, wiadomo, jaka jest konwencja i nikomu nie psuję seansu. Aure saved the day!
07-04-2011 13:57
Mayhnavea
   
Ocena:
+3
@ Mandos:
Chyba czytaliśmy dwa różne teksty.

Nie, z pewnością czytaliśmy ten sam. Tyle, że mi się podoba i to z różnych względów, których być może Ty nie bierzesz pod uwagę w swojej ocenie.

Jest i nawet jeżeli nie psuje zabawy z oglądania filmu to są tam zawarte szczegóły których, równie dobrze mogłoby nie być.

Jako osoba, która jeszcze nie obejrzała filmu nie czuję, żeby coś mi miało popsuć zabawę, a na spoilery jestem wyjątkowo uczulony.

Niestety z tekstu nie wynika jakie jest znaczenie tego słowa, w SJP też go nie znalazłem, dopiero Saya okazała się pomocna.

W recenzji są podane przykłady, ale może faktycznie dla osoby nieznającej terminu jest to niezrozumiałe. Ale chyba wystarczy się zapytać, a nie rzucać "to przeintelektualizowane" :) Kurczę, autor naprawdę nie używa słów-cudów, w filmoznawstwie to jest jedno z podstawowych pojęć. Raczej martwiłbym się tym, że przy takim rozwoju filmu ludzie - czyli potencjalna widownia - nie mają z takimi podstawami styczności (w przeciwieństwie np. do tego, że w szkołach uczy się, co to jest fabuła, narracja, scena, akt, itd.).

I tak, recenzja ma znamiona przeintelektualizowanej, może dlatego, że dla mnie autor próbuje na siłę znaleźć pewne poważniejsze elementy w tym, raczej rozrywkowym filmie.

Raczej Ty zakładasz, że jak coś jest w nurcie popularnym, to z założenia jest puste, pozbawione sensu i czysto rozrywkowe. Co więcej, unosi się w kulturowej próżni. Tymczasem kultura popularna jest kopalnią wiedzy o tym, co się dzieje w kulturze i często zaskakująco diagnozuje inne jej obszary.
Tekst Fiszera naprawdę nie jest wymuszony, autor opowiada swoje spostrzeżenia dość spontanicznie. Trudno mieć do niego pretensje, że o pewnych rzeczach wie więcej niż przeciętny czytelnik - nic dziwnego, skoro się tym zajmuje, zapewne profesjonalnie. Możliwość komentarzy (i obecność autora na Poltku) zaś daje możliwość wyklarowania niejasności. Dlaczego ma od razu równać w dół, skoro i tak widać, że stara się nie schodzić z profesjonalnego rejestru, a jednocześnie być zrozumianym i tłumaczy różne sprawy?

Nie mówiąc o niektórych tezach z którymi ciężko się zgodzić, na przykład te "fenomenalne dialogi"?

To nie tyle teza, co ocena recenzenta. Zgoła subiektywna, więc możesz się spokojnie z nią nie zgadzać.

Szkoda, że zabrakło konfrontacji film i komiksu na podstawie którego został nakręcony.

Jasne, to też byłoby ciekawe. Niemniej nie ujmuje zarysowaniu filmu na tle innych tekstów, nawet jeżeli akurat dla Ciebie są oczywiste i łatwe do wyłapania (sądzę, że dla kolejnego pokolenia, które nie wychowało się na PacManie i Mortal Kombat pewne rzeczy będą już miały znamiona archeologii i odgrzewania kultury retro).

@ Aureus:
Aure saved the day!

Brawo! :D
07-04-2011 17:28
Mandos
    @Mayhnavea
Ocena:
+1
Nie, z pewnością czytaliśmy ten sam. Tyle, że mi się podoba i to z różnych względów, których być może Ty nie bierzesz pod uwagę w swojej ocenie.

Wydaje mi się, że mam pewną przewagę w ocenie tego tekstu... widziałem film.

Jest i nawet jeżeli nie psuje zabawy z oglądania filmu to są tam zawarte szczegóły których, równie dobrze mogłoby nie być.

Jako osoba, która jeszcze nie obejrzała filmu nie czuję, żeby coś mi miało popsuć zabawę, a na spoilery jestem wyjątkowo uczulony.

Ja piszę, że najprawdopodobniej nie psuje zabawy ale jest za dużo niepotrzebnych szczegółów, za to Ty piszesz, że nie psuje zabawy. Czy na pewno czytałeś mojego posta?

Raczej Ty zakładasz, że jak coś jest w nurcie popularnym, to z założenia jest puste, pozbawione sensu i czysto rozrywkowe.
Jeszcze nie wiesz co zakładam, na razie napisałem tylko, że:
1. SPvsW jest kinem rozrywkowym
2. Autor recenzji doszukuje się tam rzeczy których nie ma
Nadinterpretacja gorsza od faszyzmu czasami.

Mógłbym się jeszcze trochę poznęcać nad recenzją ale trochę szkoda mi czasu więc czas na podsumowanie.

Jak na osobę która nie oglądała filmu oceniłeś recenzję jako perfekcyjną. To strasznie dziwne zważając, że autor recenzji mógł wrzucić do niej straszne banialuki, a Ty jako odbiorca tekstu nie możesz ich zweryfikować. Wygląda to trochę na "brzmi mądrze to znaczy jest mądre". Następnym razem może warto ostrożniej podchodzić do słowa pisanego.

Pozdrawiam
M.M
08-04-2011 00:15
Repek
   
Ocena:
0
2. Autor recenzji doszukuje się tam rzeczy których nie ma

A czego konkretnie? [oglądałem, mam na świeżo]

VersusPozdr
08-04-2011 00:24
ment
   
Ocena:
+1
@Julian
Nie będę się teraz wycofywał, tłumaczył, etc.
Powiem tak: Fiszer pojechał Dukajem recenzji w pewnym sensie. Jeśli na tym poziomie się nie rozumiemy, to podejrzewam, że się nie zrozumiemy. Zawsze tam, gdzie ktoś mówi o bajońskich apanażach zamiast o dobrych zarobkach, wietrzę snoba. Jestem człowiekiem prostym (czego wcale nie ukrywam, a wręcz akcentuję) i irytuje mnie taki dukaizm w miejscu, gdzie ludzie nie wiedzą, przez jakie "u" się to pisze.

Wybacz złośliwość, ale jeśli pogląd, że sjużet i niediegetyczne to są słowa, które przydają się rzadziej niż prezerwatywa zakonnicy, jest dla Ciebie równaniem w dół, to ja śmiem twierdzić, że komuś teatrologiczno/filmoznawczo/ale_jes tem_alternatywny_zaraz_posram_się_bu rsztynem-alna palma bije.

Potrafię doceniać niespodziewane źródła wiedzy, lubię poznawać nowe rzeczy, ale nie przeszkadza mi to uważać, że takie niespodzianki w takim miejscu są co najmniej pretensjonalne.


I jeszcze mały disclaimer: Fiszer, nie bierz do siebie tego, co teraz napisałem do Juliana, bo to tak na prawdę już nie o Twoim tekście jest, a raczej o poglądach, których nie podzielam.

Bursztyn: dzięki, kwejku. :)
08-04-2011 00:26
Mayhnavea
   
Ocena:
+4
@ Mandos:
Wydaje mi się, że mam pewną przewagę w ocenie tego tekstu... widziałem film.
Nie masz przewagi w ocenie, tylko oceniasz ze względu na inne sprawy.
Recenzja może być tekstem do porównania swojego wyrobionego zdania na temat obejrzanego filmu ze zdaniem recenzenta, jest też skierowana do osób nie znających filmu. Ja wypowiadam się z tej drugiej perspektywy. Z pierwszej - np. repek. Nie wykluczam, że jutro obejrzę "Scotta...", bo mam go pod ręką, ale nawet wtedy nie powiem Ci, że mam przewagę nad Tobą, bo mogłem ocenić recenzję i przed i po filmie ;P

Ja piszę, że najprawdopodobniej nie psuje zabawy ale jest za dużo niepotrzebnych szczegółów, za to Ty piszesz, że nie psuje zabawy. Czy na pewno czytałeś mojego posta?

Czytałem zakładając pewną przejrzystość myśli. I całkiem dobrze zrozumiałem Twoją wypowiedź, bo co innego "jeśli nawet nie" a co innego "najprawdopodobniej nie". A nie rozumiem co to znaczy, że są tam "niepotrzebne szczegóły". Mi się wszystkie przydały ;) A na serio: autor konsekwentnie realizuje bardziej wnikliwą analizę, więc i przykłady są mu potrzebne.

2. Autor recenzji doszukuje się tam rzeczy których nie ma

Skoro twierdzisz, że autor przypisuje filmowi naddatek znaczeń (wskażesz? może autor lub repek lub ktoś kto widział jeszcze to skoryguje), to zakładasz, że na pewno ich tam nie ma i że tekst jest na tyle prymitywny, że mając bardziej rozwinięte kompetencje kulturowe i tak nie ma jak czegoś sensownego wyciągnąć (choćby przez porównanie).

Jak na osobę która nie oglądała filmu oceniłeś recenzję jako perfekcyjną.

Tak, a oceniłem nie ze względu na ocenę czy wierność merytoryczną (czy bohater nazywa się Scott czy Franek), ale na sposób pisania, wydzielanie poziomów tekstu, szukanie odniesień, rysowanie kontekstu, zwracanie uwagi na różne aspekty i szczegóły filmu. Nawet gydyby się okazało, że film "Scott..." w ogóle nie istnieje, podtrzymałbym zdanie o recenzji, choć może skorygowałbym do "jest napisana perfekcyjnie". Póki co autor wzbudził u mnie na tyle dużo zaufania (dbał o to w tekście starając się być dokładnym i zrozumiałym), że nie mam powodów powątpiewać, ze przynajmniej na poziomie formalnym pisze adekwatnie.

gorsza od faszyzmu [...] Następnym razem może warto ostrożniej podchodzić do słowa pisanego.

Litości.

@ ment:
Bardzo dobrze rozumiem, o co Ci chodzi. I nie zgadzam się :) Przytoczony przez Ciebie "Dukaizm" to estetyczna figura i inkrustacja językowa (sorry za "inkrustację językową", bo wiem, że nie ukrywasz i w ogóle ;P), a u Fiszera terminy te są używane bardzo konkretnie i adekwatnie. Jak się je zna, to wyjaśniają sprawę a nie stwarzają estetycznego, poetyckiego oporu.

Chyba nie ma co powtarzać, że Fiszer te mega-trudne-słowa wyjaśnia (bądź przybliża) w tekście. Są one po prostu terminami podstawowymi. A że się nie pojawiają w prasie? Być może recenzenci nie mają przygotowania, a być może redakcje pism piłują język, żeby był komunikatywny poniżej średniej krajowej. A ciekawe jest to, że w dobie coraz częstszych filmów posługujących się różnymi narracyjnymi technikami i sztuczkami takie pojęcia są kluczowe, żeby opisać te zjawiska (podobnie jak nie da się wyjaśnić pewnych efektów literackich bez rozróżnienia narracji od fabuły).

Polter to jednak nie Onet i teksty tutaj (filmowe i komiksowe, w książkowych się nie rozglądałem) mają tendencję do stawiania poprzeczki oczko wyżej. Reakcja często jest podobna i sprowadzalna do "jeśli czegoś nie rozumiem, to to jest głupie". Rozumiem Twoją rację, że recenzenci siadając to pisania dostają bursztynowej sraczki, którą spijają w kubkach ze starbucksa. Moją racją zaś jest to, że narzeka się na brak dobrej krytyki, na spłycanie analiz i opinii w obawie przed niezrozumieniem czytelnika standardowego. Moją racją jest też to, że zapewne Fiszer widział w filmie ok. 10 razy więcej, o czym mógłby opowiedzieć jeszcze bardziej precyzyjnie i podejrzewam, że i tak liznął temat w sposób bardzo przystępny. Obie moje racje są mojsze od Twojej.

I tak, przy równaniu w dół wszystko co jest nad wygląda jak bita palma. Przestaje tak wyglądać jak już się na nią wejdzie :) I w ogóle bardzo nie lubię (i uważam za niepokojące) sugerowanie, że wiedza, wykształcenie i doświadczenie są czymś niedobrym, niepożądanym, "zbyt" i "zanadto". Przypominają się czasy kariery "wykształciucha". Nie mam nic przeciwko walce z "przeintelektualizowaniem" o ile jest dokonywane z pozycji wiedzy (czyli: wykazanie błędów, profesjonalne użycie brzytwy Ockhama), a nie jej braku (wtedy to jest śmieszne).

I jeszcze disclaimer: ment, nie bierz tego do siebie, po prostu szczerze przedstawiam moje życiowe stanowisko.
08-04-2011 01:41
ment
   
Ocena:
0
"If you can't explain it simply, you don't understand it well enough."
Albert Einstein

Jak już powyżej stwierdził pewien sympatyczny fizyk, rzucanie hasłami z wiedzy specjalistycznej/żargonu jest słabe.
Pomińmy erystykę, bo nie próbuję podeprzeć się autorytetem Alberta, jedynie oddać hołd wspaniałemu ujęciu problemu.


"Ogromna ilość elips (czyli fabuły pominiętej, nie przedstawionej w sjużecie, w obrazie) w połączeniu z różnymi oryginalnymi trickami montażowymi, mogą spowodować u widza poczucie zagubienia w logice narracyjnej Scotta Pilgrima (co oczywiście może być uznane zarówno za plus, jak i minus filmu)."

Trzeba być bezczelnie protekcjonalnym, żeby przy takim filmie, który nie jest wydumanym dziełem artystycznym, twierdzić "wiecie, część z was jest głupcami i może się pogubić, niech was pocieszy myś, że przynajmniej ja wyłapałem wszystkie subtelności i ogarniam zawiłości fabularne tego obrazu". Pomijając już fakt, że do filmu powyższy cytat ma się jak, nie przymierzając, erpegowcy do higieny (btw, mogłeś siostrznicy przy wejściu na Pyrkon zacytować "Mos Eisley spaceport: You will never find a more wretched hive of scum and villainy. We must be cautious."), jest on odpowiednikiem szczytu dyplomacji (podniecenie przed nadciągającą podróżą included). Można było przecież napisać, że w filmie po prostu sporo jest przeskoków od sceny do sceny.

Dobrze napisany niespecjalistyczny tekst powinien, moim zdaniem, unikać specjalistycznego słownictwa. I nie chodzi tu nawet o dissowanie wiedzy, bo wiedza jest wartością samą w sobie, ale o niedostosowanie formy przekazu do czytelników. Tym bardziej wydaje mi się to pretensjonalne, że tekst ukazał się w portalu poświęconym fantastyce, erpegowcom, a akurat w tym środowisku nagminne jest lansowanie się w stylu "skończyłem już trzy semestry na japonistyce, więc nie p,,, mi tu o Rokuganie, gajdzińska s...". (do moda: odpuść, ukazuję zjawisko [fhtagn- kropkuj przynajmniej])

I jeśli już przy "oblężonej twierdzy" jesteśmy: tak, mam wykształcenie średnie; nie, nie rzucam się z pianą na pysku na każdego studenta, magistra, etc. Sęk w tym, że część ludzi wykształconych (zresztą niekoniecznie, ogólniej -posiadających jakąś wiedzę w stopniu przekraczającym standard dla danego środowiska) zachowuje się tak (a przynajmniej zdarza mi się to tak odbierać), jakby ich wiedza była bezużyteczna, jeśli nie mogą nią epatować na prawo i lewo. Polecam lekturę tekstów Ezechiela, który wiedzę, jak moje obserwacje wskazują, ma sporą, a jednak potrafi tak się nią dzielić, że nie mam wrażenia, iż chce pokazać, że ma dłuższego.

Disclaimer: poza jednym cytatem z recenzji, mój komentarz znów ma charakter wrzutów na zjawisko, nie na recenzję czy recenzenta.

@Disclaimer: nie ma obaw, ja długość swojego mam potwierdzoną także na innych polach aktywności niż trolling, więc nie musisz się obawiać braku dystansu z mojej strony. Czego życzę i sobie w odniesieniu do Ciebie. :)
08-04-2011 02:30
Mayhnavea
   
Ocena:
0
@ ment:
To króciutko [EDIT: *sigh*], bo zrobiło się późno, chce mi się spać i nie zrobiłem nic z tego, co planowałem na wieczór :] I niech inni wykażą się do jutra aż się zregeneruję.

Co do Einsteina: ładny cytat, ale "mówienie prosto" nie oznacza, że rozumiesz coś dopiero gdy potrafisz obrócić to w banał.
Proponujesz: "jest sporo przeskoków od sceny do sceny".
W tekście jest (odpowiednio): "jest ogromna ilość elips połączonych z różnymi oryginalnymi trickami montażowymi".
Statystyka nie działa na niekorzyść Fiszera. Tyle że z jego wypowiedzi wynika, że przeskoki mogą być np. w ramach jednej sceny, wskazuje na zróżnicowane środki formalne (przeskok to może być po prostu cięcie, a z tekstu wynika, że są np. match-cut'y, czyli dość błyskotliwy chwyt) oraz że podejście reżysera i montażystów jest oryginalne i ciekawe na tle innych produkcji. Ty zaproponowałeś 7 słów, Fiszer (przy parafrazie) 10, a udało mu się powiedzieć wiele więcej. Czyli wracając do Einsteina, dość dobrze zrozumiał obejrzany film, ciut ponad to, że "było dużo cięć".

A co do poczucia zagubienia - to już chyba kwestia niezależna od tekstu recenzji. Dziwne, że wziąłeś to do siebie i uznałeś, że recenzent Tobie wmawia, że na pewno nie podołasz filmowi. Ja np. uznałem, że taka ocena (a wchodzimy na poziom oceny, więc recenzent ma prawo) raczej porównuje ten film z innymi produkcjami, gdzie miękki i niezauważalny montaż nie stawia żadnego wyzwania odbiorcy.

Dobrze napisany niespecjalistyczny tekst powinien, moim zdaniem, unikać specjalistycznego słownictwa. I nie chodzi tu nawet o dissowanie wiedzy, bo wiedza jest wartością samą w sobie, ale o niedostosowanie formy przekazu do czytelników.

Tu się chyba zaczynają schodki, czyli określenie "kto jest odbiorcą". A co za tym idzie: czy tekst do działu filmowego ma być specjalistyczny, czy nie (z tego, co widzę, różne działy na Polterze mają różne strategie). To bardzo trudna decyzja, polegająca na tym, z czego się rezygnuje.

Moje podejście jest tu snobistyczne, czyli należy założyć sobie czytelnika idealnego (ale realistycznie), w tym wypadku przynajmniej otwartego (bo nie trzeba mu wmawiać, że na pewno przeczytał naszą bibliotekę, to już jest głupie). Ale wygodnie jest mi tak mówić, bo sam lubię się uczyć i sprawia mi przyjemność, gdy czuję, że recenzent nie tylko mi komunikuje proste rzeczy, ale też próbuje gdzieś dalej poprowadzić i sprezentować coś nowego. Jestem tak świadom swoich ogromnych braków w wiedzy, że pozytywnie myślę o okazji do choćby minimalnym ich uzupełnieniu i nie czuję się przez to głupszy.

Sęk w tym, że część ludzi wykształconych (zresztą niekoniecznie, ogólniej -posiadających jakąś wiedzę w stopniu przekraczającym standard dla danego środowiska) zachowuje się tak (a przynajmniej zdarza mi się to tak odbierać), jakby ich wiedza była bezużyteczna, jeśli nie mogą nią epatować na prawo i lewo.

No ok, spoko, ale czy to jest pod adresem Fiszera, moim, czy innej osoby, która się wypowiedziała? Jak tak - ok. Bo jak nie, to trochę to wisi w powietrzu (i tak, w dużej mierze się z tym zgodzę, ale to szczególnie w odniesieniu do osób, którym się wydaje że wie, albo że wie najwięcej przy założeniu że reszta nie wie nic - więc to chyba coś ciut innego niż pisałeś, ale pewnie z tym też się zgodzisz).

Polecam lekturę tekstów Ezechiela, który wiedzę, jak moje obserwacje wskazują, ma sporą, a jednak potrafi tak się nią dzielić, że nie mam wrażenia, iż chce pokazać, że ma dłuższego.

Potrafię sobie wyobrazić jego spojrzenie, gdyby ktoś mu napisał pod artykułem na temat uzbrojenia z czasów II wojny światowej, że używając specyficznej terminologii technicznej przeintelektualizował tekst i ma nieznośne skłonności do bursztynu :)

Dobranoc.
08-04-2011 03:10
Mandos
    @Mayhnavea
Ocena:
+1
Nie masz przewagi w ocenie, tylko oceniasz ze względu na inne sprawy.
Mam przewagę bo mogę oceniać tekst i z perspektywy "jeszcze nie obejrzałem" jak i z perspektywy "porównajmy swoją ocenę". Chyba, że uważasz, że nie jest to możliwe.

I całkiem dobrze zrozumiałem Twoją wypowiedź, bo co innego "jeśli nawet nie" a co innego "najprawdopodobniej nie".

Wcześniej napisałem "Sporo spojlerów ale w gruncie rzeczy film jakoś specjalnie nie zaskakiwał i wiadomo było jak się skończy. "
Wydaje mi się, że dosyć jasno określiłem moje stanowisko w tej sprawie. Proszę nie czepiać się pojedyńczych słów.

Nawet gydyby się okazało, że film "Scott..." w ogóle nie istnieje, podtrzymałbym zdanie o recenzji, choć może skorygowałbym do "jest napisana perfekcyjnie".

Dla mnie recenzja, nazwijmy ją użytkowa, jest nierozerwalna z obiektem recenzowanym. A tak traktuję powyższy tekst. Jeżeli obserwacje recenzenta nie pokrywają się z moimi i nie potrafi w tekście mnie przekonać, że to ja czegoś nie zauważyłem to moja ocena spada i to niezależnie od tego jak elokwentny byłby autor.

Litości
Nie ma litości dla osób które wkładają w moje usta słowa których nie wypowiedziałem.

@Repek
- ogromna ilość elips - serio było ich tak dużo?

- "Takie zabiegi przemawiać mogą również za przekonaniem, że w utworze tym mamy do czynienia ze swoistym marzeniem sennym głównego bohatera" - nie bardzo, sama forma filmu nastawia do tego aby z przymróżeniem oka patrzeć na to co się dzieje na ekranie, jako pewnego rodzaju zgrywę, geekowskie żarty mimo wszystko tak samo realne jak kuloodporny Superman, czy King Kong. Marzenia senne były wyraźnie zaznaczone i nie ma przesłanek żę to co się dzieje na ekranie należy traktować w ten sposób.

- liczne sceny Pilgrima błądzącego po snach - dwie, trzy?

- "wypada również wspomnieć o fenomenalnych dialogach" - mimo, że podpada to trochę pod gusto to chciałbym się dowiedzieć gdzie te genialne dialogi? Naprawdę poziom tego elementu filmu wychodzi ponad sprawnie nakręcony sitcom + drobny tuning w postaci montażu?

- "Motyw przemiany Pilgrima jest jednym z ważniejszych elementów akcji." - ostatnio tak dobrze oddany motwy przemiany widziałem chyba w Kickboxerze. Przy czym tam wszystko spoczywało na aktorskich barkach Van Dame'a bo nie miał do pomocy ośmiobitowej grafiki.

- hołd dla lat 90., w których większość z nas się wychowało. - ?

A na koniec jeszcze tekst w stylu tego podanego przez menta.

"Poderwij fajną laseczkę. Dowal jej byłym. Uderzaj tak, by zabolało." Przecież można było zrezygnować z tak tandetnych fraz na rzecz czegoś bardziej kreatywnego. Polskim dystrybutorom należy się -100 punktów za lekceważące i protekcjonalne potraktowanie polskiego widza.

Bo w gruncie rzeczy o tym jest ten film o czym może świadczyć wspomniana w recenzji niezbyt oryginalna, pełna uproszczeń fabuła. Ot kino rozrywkowe z możliwością wychwytywania nawiązań do świata gier komputerowych i garażowego rocka.
08-04-2011 06:44
Repek
   
Ocena:
+3
Dla osób, które nie lubią wiedzieć, jak kończą się filmu typu Rambo: mogą być spoilery

@Mandos
Ja się spytałem, czego nie ma w filmie, a co widzi autor recenzji. Ty wymieniasz elementy, które są albo subiektywne, albo czepiasz się statystyki [co można podciągnąć pod błąd merytoryczny, nie interpretacyjny]. Na moje pytanie odpowiadasz w dwóch punktach. Wyliczam.

1. Subiektywne: dialogi. IMO doskonałe. Zwłaszcza w tempie i formie podania. Reżyserowi udało się zasymulować sposób czytania komiksu. Ale nie chcę wchodzić w tę sferę, bo to pewnie nadinterpretacja.

Tak czy siak - nie można powiedzieć, że zdanie "doskonałe dialogi" to nadinterpretacja. To ocena.


2. Subiektywne: - hołd dla lat 90., w których większość z nas się wychowało. - ?

To też nie ma nic wspólnego z moim pytaniem. Zgadzam się, że autor recki założył odbiorcę w swoim wieku, czyli przynajmniej dwudziestolatka, osobę w wieku studenckim. Pewnie odnosi się to tak do 60-70% czytelników, ale mamy też tutaj gimnazjalistów, którzy byli wtedy w pieluchach. Autor powinien po prostu zdefiniować o jakich "nas" chodzi. O mnie i o niego na pewno. Zatem to nie nadinterpretacja tego, co w filmie, ale co najwyżej błąd w doprecyzowaniu stanowiska.


3+4. [Elipsy] - serio było ich tak dużo,
Oraz sceny w snach. Nie wiem, nie liczyłem. Rzeczywiście trochę ich było.

Nawet jeśli dla Ciebie np. 5-6 scena na 50 to nie jest dużo, to nie jest to interpretacja, ale kwestia matematyczna i tego, jak ocenia się wpływ tych scen na całość obrazu.


5. Jedyne naprawdę związane z moim pytaniem: przemiana bohatera. Przecież ten film jest o przemianie. Czy dobrze oddanej czy nie - to inna sprawa [zależna od przyjęcia pewnej umowności]. Gdzie tu nadinterpretacja? Skoro sam bohater mówi, że to o to chodziło w całej walce? Jest tam nawet komiczna, tak southparkowa, scena, gdy mówi sam do siebie, że "nagle coś zrozumiałem" [cytuję z pamięci].

Nie, ten film nie jest o poderwaniu laseczki. :) Bo to ani laseczka, ani nie o podryw chodzi. I nawet ten podryw niespecjalnie się bohaterowi udał. Uważanie, że to film o "podrywie laseczki" to nawet nie nadinterpretacja, to niedointerpretacja [bo nawet nie banał - banałem byłoby powiedzenie, że to film o miłości].

To jakby powiedzieć, że Władca Pierścieni jest o trekkingu.

--

6. Co do marzenia sennego - to jedyna rzecz, w której nie zgodzę się z autorem recki i zgodzę z Tobą. Jest tutaj zastosowanie poetyki sennej, ale na równi z innymi "odlotowymi" środkami. Ale to tylko interpretacja autora recki, a nie nadinterpretacja. Jest jak najbardziej uprawniona - tyle, że IMO mało przekonująca.

Pozdro
08-04-2011 10:56
Fiszer
   
Ocena:
+4
"Scott Pilgrim kontra świat" jest filmem rozrywkowym, który jest genialnie zrealizowany. Wydaje mi się, że właśnie w formie obrazu Wrighta tkwi fenomen tego filmu. O tym starałem się napisać. Również zadać pytanie dlaczego struktura, obrazu nas tak urzeka. Oprócz licznych nawiązań do gier i komiksu jest mnóstwo elementów związanych z konstrukcją teledysku. Między innymi występy zespołu Pilgrima, dużo muzyki, specyficzny montaż, czy owe wstawki oniryczne. Rzeczywiście, stwierdzenie 'zastosowanie poetyki sennej' dużo bardzie określa to co chciałem napisać niż 'swoiste marzenie senne'.
Choć z drugiej strony możliwe, że (o czym nie napisałem w recenzji) siła tego filmu tkwi w dynamicznych i efektownych scenach walki.
"hołd dla lat 90., w których większość z nas się wychowało" - i tutaj Repek ma racje mogłem się bardzie dookreślić.
Chciałem, żeby recenzja była napisana w duchu filmoznawczym, dlatego też doszukiwałem się różnych analogi w filmie do innych gatunków czy używałem specyficznych pojęć.
W każdym razie z wszystkich komentarzy, uwag postaram się wyciągną większe lub mniejsze wnioski na przyszłość. Pozdrawiam.
08-04-2011 11:50
Mandos
    @Repek
Ocena:
0
Trochę namieszałem, odpowiem trochę później.
08-04-2011 11:57

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.