» Recenzje » Ogrody Księżyca - Steven Erikson

Ogrody Księżyca - Steven Erikson


wersja do druku

Każdy epos ma swój początek

Redakcja: Tomasz 'earl' Koziełło

Ogrody Księżyca - Steven Erikson
Jak głosili starożytni Grecy – na początku był chaos. I takie właśnie odczucie towarzyszyć może lekturze a przynajmniej początkowym kilkudziesięciu stronom Ogrodów Księżyca – pierwszego tomu Malazańskiej Księgi Poległych, spisanej przez Stevena Eriksona. Czytelnik zostaje bowiem wrzucony w sam środek dramatycznych wydarzeń, rozgrywki toczącej się pomiędzy ludźmi, bogami i ascendentami, pełnej zaskakujących zwrotów, gdy w pierwszym momencie trudno stwierdzić, kim dokładnie są postaci biorące w niej udział, a w drugim również nie przychodzi to z łatwością. Klasyczne elementy zaczerpnięte z fantasy krzyżują się tu bowiem z motywami przystającymi raczej do reportażu, wzbogacone są wątkami rodem z powieści łotrzykowskiej, a całość doprawiona jest dużą dawką ironii i błyskotliwymi dialogami. Ta iście wybuchowa mieszanka oszałamia.

________________________


Od dwunastu lat Imperium Malazańskie podbija Wolne Miasta położone na Genabackis. Jest to kampania krwawa i wyczerpująca, w której obie walczące strony nie wahają się posuwać do najbardziej drastycznych metod. Intrygi, podstępy, magia, a wreszcie – kiedy inne opcje się wyczerpią – brutalna rzeź są na porządku dziennym. Wreszcie, gdy pozostało już tylko ostatnie opierające się doborowym oddziałom Malazu miasto – perła w koronie, opiewany przez poetów Darudżystan – kwestia jego jak najszybszego zdobycia stała się priorytetem. A że przy okazji cesarzowa pragnęłaby nie uszczuplić zbytnio swego skarbca, jak i nie narazić potencjalnego źródła nieprzebranych bogactw na straty (z czegoś wszak trzeba będzie finansować kolejne kampanie), do tego celu wyznaczeni zostają Podpalacze Mostów – szumnie określani mianem elitarnej jednostki Imperium. Pod dowództwem nowo przydzielonego kapitana Ganoesa Parana przyjdzie im się zmagać zarówno z przeciwnikiem, którego się spodziewali, jak i z siłami, o których istnieniu nie mieli najmniejszego pojęcia. Na ulicach Darudżystanu walczyć będą, i mieczami i magią, z nieśmiertelnymi wysłannikami Anomandera Rake'a – władcy latającej fortecy Odprysk Księżyca, zawierając przy okazji rozmaite, mniej lub bardziej korzystne alianse, a wreszcie – odpierać pradawną potęgę, której istnienie zagrozić może całemu światu.

Lecz zanim dojdzie do owej konwergencji mocy, nim wśród niemalże apokaliptycznej scenerii dojdzie do dramatycznego finału, czytelnik nie powinien narzekać na nudę. Akcja toczy się błyskawicznie, począwszy od pierwszych scen, w których poznajemy najbardziej znaczące dramatis personae, czyli samego Parana, jak i część ekipy Podpalaczy Mostów, poprzez opis oblężenia miasta Pale, gdy na scenę wkraczają kolejne osoby (kadrowa czarodziejka Tattersail i mag Loczek), by wreszcie przenieść się do Darudżystanu, gdzie dane jest nam zaznajomić się zarówno z tamtejszym półświatkiem, jaki i arystokracją, tudzież przedstawicielami koterii magów. Wszystkie te postaci nakreślone są w sposób niezwykle wyrazisty, choć informacje, jakie na ich temat otrzymujemy określić można jako dość wyrywkowe. Nie od samego początku jawi się bowiem dokładna ich charakterystyka. Zazwyczaj konkretne wiadomości należy zbierać z porozrzucanych po całym tomie strzępów informacji: czy to wyławiać z mimochodem rzucanych przez Eriksona uwag, czy też wnioskować na podstawie toczonych przez bohaterów rozmów. Sprawę ułatwia umieszczona na początku książki lista postaci, którą czytelnik na samym wstępie lektury, nieco przytłoczony ilością pojawiających się na kartach Ogrodów… bohaterów, może się posiłkować, tak by nie zagubił się całkowicie wśród lawinowo wprowadzanych na scenę aktorów. A ich imię to zaiste legion – pierwszo-, drugo- i trzecioplanowych, tych zajmujących poczesne miejsce, jak i pojawiających się jedynie przez moment.

Zdecydowanie najwięcej uwagi Erikson poświęca Podpalaczom Mostów. Ta elita wojowników… a raczej banda szumowin spod najciemniejszej gwiazdy, wyrzutków społeczeństwa, zbieranina żołnierzy, którzy w żadnej innej jednostce nie potrafili znaleźć dla siebie miejsca, trzymana żelazną ręką przez zdegradowanego generała Drugiej armii, aktualnie sierżanta o dźwięcznym mianie Sójeczka, ukazana jest w sposób niezwykle barwny. I, pomimo dość szemranej proweniencji jej członków, w sposób ogromnie sympatyczny. Żołdacy, na pozór prostaccy, zyskują przy bliższym ich poznaniu, kiedy okazuje się, że owa szorstka prostota to pozór skrywający znacznie głębsze osobowości. A chaos, który im towarzyszy, jest w najdrobniejszym stopniu przemyślany i zaplanowany. "Pierwsi wchodzimy, ostatni wychodzimy" – to motto oddziału – i tacy właśnie są jego członkowie: odważni aż do granic szaleństwa, uwielbiający ryzyko, lekceważący bezpieczeństwo i, mimo wszystko, honorowi. Oczywiście – wedle wyznaczonego przez samych siebie kodeksu.

Drugą, równie interesująco przedstawioną grupą są bywalcy gospody Pod Feniksem w Darudżystanie. Na pierwszy rzut oka jest to zbieranina klasycznych postaci, jakie pojawiają się w każdej powieści fantasy: złodziej, skrytobójca, bawidamek, mag – nieudacznik. Lecz znów ich wizerunki bardzo odbiegają od kanonu, może oprócz młodego adepta złodziejskiego fachu – Crokusa, który jest dość przewidywalny. Najwyraźniej widoczne jest to w przypadku Kruppego – osobnika nakreślonego w sposób kapitalny, którego, prócz niczym niepowstrzymanego słowotoku i wiecznego optymizmu, cechuje umiejętność radzenia sobie w każdej sytuacji oraz parę dodatkowych zdolności, które dla czytelnika mogą być zaskakujące.

Natomiast główny adwersarz Podpalaczy – a przynajmniej ten, który na początku nim się wydaje – pochodzący z rasy nieśmiertelnych Tiste Andii mag Anomander Rake – również odbiega od standardowego wyobrażenia schwarzcharakteru. Początkowo przedstawiony jako postać owiana nimbem tajemnicy, mroczna, posępna, spoglądająca na świat oczyma, które widziały więcej niż normalna istota byłaby w stanie znieść. Jednak w miarę rozwoju akcji osoba maga stawać się będzie coraz mniej jednoznaczna. Lecz, jako że rozgrywka toczona w Darudżysanie okaże się znacznie bardziej złożona, przyjdzie nam poznać kolejnych zamieszanych w nią uczestników – bogów i pradawne siły – zaś dochodzenie do tego, kto w istocie pociąga za sznurki, będzie zadaniem bardzo skomplikowanym. Albowiem Erikson cały czas prowadzi grę z czytelnikiem, podsuwając mu kolejne tropy, zwodząc, podając jedną teorię, by za moment zastąpić ja zgoła odmienną, a na sam koniec podać rozwiązanie diametralnie różne. I bynajmniej nie definitywnie oczywiste. Cały czas odnosi się wrażenie, iż pisarz nie odkrył jeszcze wszystkich dzierżonych w rękach atutów i przedstawia nam jedynie wycinek historii, umiejętnie przez siebie spreparowany.

Uważne czytanie to podstawa, by zrozumieć Ogrody Księżyca. To stwierdzenie nabiera w przypadku owej książki dodatkowego znaczenia – gdyż ją powinno się wręcz analizować. Albowiem pewne fakty, które na pozór wydają się mało znaczące, ot, rzucone gdzieś mimochodem, po kilkudziesięciu – lub nawet kilkuset – stronach okazują się być kluczowymi dla fabuły. A wyłowienie ich z gąszczu innych informacji bywa niekiedy arcytrudne. Zwłaszcza, iż Erikson pisze momentami nieco chaotycznie, przeskakując od jednego wydarzenia w drugie, czasem pewne ustępy pozostawiając niedopracowanymi – czuje się, iż pomimo spektakularnej wizji, jaką posiada brakuje mu nieco umiejętności warsztatowych. Nie są to jakoweś rażące błędy – raczej pewna surowa szorstkość zdań i dialogów. Trzeba się również przyzwyczaić do specyficznej nomenklatury, widocznej przede wszystkim w przypadku imion postaci. Pisarz podąża tu w dwóch kierunkach: albo wymyślając miana, na których można sobie połamać język (Tattersail, Tayschrenn, Estraysian D’Arle), albo stosując proste nazwy, zdające się być raczej przydomkami (Płot, Skrzypek, Biegunek). Natomiast jednym z najlepszych elementów książki są dyskusje pomiędzy postaciami – iskrzące się ironią szermierki słowne, jakże nietypowe dla fantasy, gdy bohaterowie posługują się na wskroś współczesnym językiem.

Podziw budzi rozmach, z jakim Erikson wykreował swoje uniwersum. Kanadyjczyk – z zawodu paleontolog, bywalec archeologicznych wykopalisk – z naukowym zacięciem zabrał się do kreślenia historii świata opisanego na kartach Malazańskiej Księgi Poległych, rozpisując ją na wiele tysięcy lat. I choć w jego prozie można odnaleźć bardzo wiele literackich tropów – inspiracji zarówno dziełami stricte fantastycznymi, z Czarną Kompanią Cooka na czele, jak i antycznymi eposami (Iliadą i Odyseją) – to jednak autorstwo większości pomysłów należy niezaprzeczalnie do niego samego. Jak chociażby rozmaitych ras, jakich na próżno szukać na kartach powieści fantasy – Jaghutów, T'lan Imassów, K'Chain Che'Malle i wielu innych. Nie ma natomiast w Ogrodach księżyca typowych dla książek spod znaku magii i miecza istot, jakimi są chociażby elfy czy krasnoludy.

Wielce skomplikowane są czarnoksięskie arkana, jakimi posługują się bohaterowie książki. W ogóle magia jest spiritus movens całego uniwersum – wszechpotężna, pradawna, pozwalająca na niemalże wszystko, lecz również wymagająca od tych, którzy z niej korzystają, ogromnych wyrzeczeń. Natomiast cena, jaką płaci się za dorównywanie dzięki niej bogom, bywa ogromna. Równie złożony jest panteon – powiązani ze sobą siecią aliansów lub też silnie zantagonizowani bogowie, Starsi Bogowie, Wielkie Domy, którymi rządzą nieśmiertelne istoty, ascendenty, czyli ludzie, którzy zyskali boskie moce, itd.

Ogrody Księżyca trudno zdefiniować jednym określeniem. W tej książce występują elementy pozwalające ją zaliczyć do dark fantasy, rozmach, który skłania, by przypisać jej miano high fantasy, a wreszcie elementy typowe dla wersji low. Patos przeplata się z cynizmem a monumentalny rozmach puentowany jest scenami iście koszarowymi. To misterna kompozycja wielu elementów, mozaika, w której wciąż brakuje licznych tesser. Zaskakujący wstęp do znacznie obszerniejszej historii, udowadniający, iż Erikson posiada umiejętność tworzenia niebanalnych bohaterów i potrafi wykreować świat o ogromnym potencjale (którego jednak nie do końca udało mu się w pierwszym tomie Malazańskiej Księgi Poległych wykorzystać). Z treścią książki idealnie koresponduje okładka – klimatyczny obraz tajemniczej, otulonej nocną mgłą wieżycy. Na pewno nie jest to lekka i łatwa lektura, lecz, kiedy czytelnik oswoi się z charakterystycznym dla pisarza stylem, chłonąć będzie każdą kolejną stronę.
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę
8.5
Ocena recenzenta
8.05
Ocena użytkowników
Średnia z 22 głosów
-
Twoja ocena
Tytuł: Ogrody księżyca
Cykl: Malazańska Księga Poległych
Tom: 1
Autor: Steven Erikson
Tłumaczenie: Michał Jakuszewski
Wydawca: MAG
Miejsce wydania: Warszawa
Data wydania: 13 lipca 2012
Liczba stron: 596
Oprawa: miękka
Format: 165 x 230 mm
ISBN-13: 978-83-7480-258-1
Cena: 49 zł



Czytaj również

Ogrody księżyca - Steven Erikson
Monumentalne otwarcie
- recenzja
Ogrody Księżyca - Steven Erikson
Początek długiej drogi
- recenzja
Ogrody Księżyca – Steven Erikson
Dla tych, którzy lubią magię
- recenzja
Okaleczony Bóg
Wielkie zamknięcie
- recenzja
Myto Ogarów
Początek końca
- recenzja

Komentarze


Scobin
   
Ocena:
+1
Mogę powiedzieć tylko tyle, że nie podoba mi się taki sposób bronienia tekstów i będę nakłaniał członków redakcji, aby go nie stosowali (dzięki za zwrócenie uwagi).

A jeżeli jakiś komentarz (lub fragment komentarza) jest efektem zdenerwowania, to zawsze można się z niego potem wycofać. ;-)
02-10-2012 20:24
matias.none
   
Ocena:
+1
@ do "Użytkownik niezarejestrowany" który uważa, że wśród Podpalaczy Mostów nie służyły typy z pod ciemnej gwiazdy.

Fragment o który prosisz znajduje się na 135 str. II wydania. Rozmowa Skrzypka z Sójeczką.
Skrócony cytat:
"-Na kości Kaptura - ciągnął Skrzypek -nie lubię walki. Przynajmniej takiej. Urodziłem się w malzańskim zaułku, a kamieniarskie rzemiosło opanowałem, okradając kurhany na równine za Twierdzą Mocka - Ty też byłeś kiedyś kamieniarzem. Tyle że ja nie miałem tyle zdolności do żołnierki jak ty. Dano mi do wyboru armie albo kopalnie. Czasem mam wrażenie że wybrałem błędnie"

Cytat jest jednoznaczny, werbowano przestepców którzy wybierali - albo ginąć w bitwie, albo w kopalni. Skrzypek był hieną cmentarną, jeśli użyto tu żargonu (co nie jest pewne) to kamieniarz jest określeniem człowieka okradającego groby, idąc dalej tym tropem Sójeczka również zaczynał wojskową karierę z pietnem przestępcy.
Zresztą czy w książce musi być napisane że to przestępcy i element? po ich zachowaniu widać że nie są honorowi i uczciwi. Kradną, pala i gwałcą - są źli na Boga.

Jestem po lekturze dopiero pierwszego tomu, ale myślę że w następnych jest masa podobnych cytatów.
12-01-2013 23:44

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.