» Teksty » Artykuły » Avatar

Avatar


wersja do druku

Dialog między Iuliusem, Medeą a Scobinusem

Redakcja: Staszek 'Scobin' Krawczyk

Avatar
Po premierze Avatara przez cały Internet, w tym Poltergeista, przetoczyła się fala recenzji i komentarzy. W końcu i ja trafiłem na seans w IMAX-ie (w Łodzi mamy bodaj najnowszą wersję imaxowego sprzętu, było bomba). Oczywiście film mnie zachwycił i pomimo tego, że szybciutko go skrytykowałem, mój zachwyt nie słabnie.

Zaraz po powrocie z kina rozmawiałem na GG z MEaDEą i Scobinem – poruszyliśmy tam kilka kwestii, których raczej nie ma w recenzjach, odnosiliśmy się też krytycznie do różnych innych słów krytyki (np. traktujących Avatara jako apologię racjonalnego umysłu i hurraoptymistyczną wizję transhumanizmu).

Rozmowy odbyły się w osobnych oknach i w różnych porcjach czasu, ale postanowiłem dokonać na nich montażu i przy akceptacji ze strony rozmówców stworzyć z nich dialog. Z tego też względu, czy tego chcę, czy nie, moich wypowiedzi jest nieco więcej. W efekcie wyszło coś w stylu Dialogu Mistrza Polikarpa ze Śmiercią, gdzie ja jestem logiem, bo to z mojego GG-loga powstał tekst, Magda jest Mis(s), a Scobinowi ostał się karp. A oto przedstawienie w jednym akcie o tym, co nam Śmierc(dz)i w filmie.

Przestrzegam przed spoilerami.



Osoby dramatu:
Iulius
Medea
Scobinus

Miejsce dramatu:
Polana na Pandorze.
Dekoracje z tektury i bibuły, ustawione w wielu rzędach.
Latające góry podwieszone na sznurkach.
Makaki powiewające pipantami z torby foliowej bujane przez ukrytych animatorów.
Czyli full-wypas-3-D i to bez okularów. Najnowsza technologia znana od początków nowożytnego teatru.


Iulius
Czytałem wiele narzekań na scenariusz Avatara, ale nie do końca je rozumiem. OK, Pocahontas już była, to powtórzenie. Ale dla mnie to raczej nie głupia wtórność, tylko potwierdzenie, że scenariusz jest idealnie oparty na strukturze archetypicznej. Być może taka historia: "człowiek zdegenerowanej cywilizacji wraca do korzeni i staje po stronie tych, których uważał dotąd za dzikusów" jest mitem naszych czasów. Może kultura czuje, że utraciła archaiczne korzenie i właśnie poszukuje ich na nowo.

Medea
Ja tutaj dostrzegam raczej retelling Tańczącego z wilkami niż Pocahontas. Wszystkie wątki się pokrywają, łącznie z głównym bohaterem, którego charakterystyczną cechą jest problem z nogami – takie nowe przygody Edypa.

Iulius
W samym scenariuszu zaś wszystko jest doskonale spójne. Nawet to, że Colonel Quaritch na końcu zmierzył się z bestią, która (prawdopodobnie, ewentualnie na zasadzie alegorii) zadała mu te zabliźnione rany.

Medea
Ja wcale nie narzekam na spójność, jest perfekcyjna. Przykładowo bohater z uszkodzoną siecią nerwową trafia na "neuronową" planetę. Dla mnie problemem jest to, że fabuła jest potwornie płytka i pusta. Bo główny bohater nie robi nic, aby stać się bohaterem. Zero poświęcenia i przemiany. Jego zmiana postawy z "tłuczmy dzikusów" w "kochajmy dzikusów" moim zdaniem jest całkowicie niewiarygodna. Gdyby film zakończył się tym, że on traci sztuczne ciało – bo np. je poświęcił dla dobra Pandory czy porozumienia między światami – i zostaje sobą, inwalidą, to bym padła z zachwytu.

Iulius
Mhm, z tym racja. Dlatego właśnie brakowało mi jego przejścia przez Oko Eywa. Bo to mógłby być moment jego przemiany i inicjacji. Najpierw poznaje świat jako obserwator, a po takim przejściu zaczyna go naprawdę rozumieć, gdyż staje się jego częścią.

Medea
I właśnie w ogóle nie ma momentu "zrozumienia". Cały pomysł na bohatera polega na tym, że on jest… durny. Mnie tylko i główny bohater przeszkadza. Dla mnie to taki amerykański idioto-jederman, który sobie bezrefleksyjnie walczy o wolność, bo przecież to najważniejsze.

Scobinus
No i nic nie poświęca, jak pisał repek na blogu. A przecież Amerykanie mają w swojej kulturze wielu bohaterów spełniających ofiarę – na przykład strażaków, którzy zginęli pod WTC.

Iulius
Ale z drugiej strony to jest ciut inna wolność niż amerykański standard, choćby dlatego, że wypowiada się obcy, inny. Jest to chyba lekkie przesunięcie pojęcia wolności z amerykańskiego centrum na peryferie. W końcu postulowana jest suwerenność społeczności marginalizowanych i/lub kolonizowanych.

Medea
Moim zdaniem to kładzie film totalnie i sprawia że to śliczne, ale puste cacuszko. I nie podoba mi się ta filozofia idealnego ciała. Bohater rezygnuje z własnego na rzecz doskonałego sztucznego tworu. Czuję, że to jakieś przemycanie światopoglądowych toksyn.

Scobinus
No, mnie to też niepokoi. Jesteś niepełnosprawny? To nic nie szkodzi, zażyj Ubik, heh… A pośrednio pokazuje się nam, że aby bohater był cool, to nie może być upośledzony fizycznie. Bo Jake jest cool tylko wtedy, kiedy jest w pełni sprawny w niebieskim ciele.

Medea
Nie chodzi mi nawet o wykorzystywanie stworzonego ciała, ale jeśli to miał być film o jakimś pogodzeniu z innością, to zawiódł na całej linii. Jedyna scena w filmie, która mnie wzruszyła, to jak Neytiri trzyma prawdziwego Jake'a na kolanach – to miało taki potencjał.

Iulius
No, to fakt. Gdyby odzyskanie sprawności wiązało się z przemianą nie tylko zewnętrzną, choćby i taką, że pod wpływem magicznego drzewka bohaterowi zrastają się neurony, to by było w porządku.

Medea
Ja na początku dałam się kupić opakowaniu, ale potem zaczęłam analizować i teraz jestem nawet przeciw Avatarowi. Ale przyznaję jedno: obcy są zachwycający! Szamanka mnie powaliła! Przemyślałam fabułę, przeczytałam kilka recenzji polskich oraz zagranicznych, które w znacznej mierzę mnie odrzuciły i pozwoliły skonkretyzować własne odmienne zdanie. Teraz zaczynam postrzegać ten film jako upadek mitu.

Scobinus
Dla mnie ogólnie to jest właśnie płytka realizacja mitu. Niesamowita wizualno-estetycznie. Taka lepsza bazylika w Licheniu, ale o podobnym poziomie duchowości. Z drugiej strony film jest istotny kulturowo, budzi dyskusje etc., a to też cenne.

Iulius
Jeśli odnieść problematykę filmu do spraw społecznych, to to może mieć faktycznie podwójne oblicze. Z jednej strony protolerancyjne, a z drugiej separatystyczne. Plus wejście w dyskurs postkolonialny, gdyż to przedstawiciele imperialnej cywilizacji stają w obronie "dzikusów", którzy sami by sobie nie poradzili. Przenosząc to na grunt problemów USA: z jednej strony zdaje się mówić do Amerykanów "Nie jesteście Indianami [Na'vi/Irakijczykami/…], więc nie możecie za nich decydować, co dla nich dobre, a co złe". A jednocześnie to dobry Amerykanin zakłada pióropusz/zawój na głowę i ocala kulturę. Osobiście interpretuję obrazy zniszczenia Drzewa jako parafrazę zburzenia Twin Towers – nawiązano do newsów telewizyjnych przez podkreślanie sugestywnych elementów (słup czarnego dymu) i charakterystyczne kadrowanie. Sądzę, że to nie tyle odniesienie do konkretów ze świata polityki, ale powracający obraz traumy, najświeższego doświadczenia lęku i zagrożenia, jakiego doświadczyli Amerykanie.

Medea
Zdecydowanie. Avatar to w dużym stopniu próba rozliczenia społeczeństwa amerykańskiego z jego kolonizatorskimi zapędami: wobec Indian, na Bliskim Wschodzie, a także wobec czarnoskórych niewolników; wszak Na'vi nie tylko mówią z wyraźnym afroamerykańskim akcentem, ale również "grają" ich Afroamerykanie.

Iulius
Dobrze, że się konar Drzewa nie rozczepił na dwie części albo że to nie były dwa splecione pnie, bo by to było zbyt łopatologiczne. Ale to jedno odczytanie, socjologiczne i aktualne. Bo z drugiej strony mamy Utopię, magiczną planetę oddaloną od naszej cywilizacji, na końcu zapieczętowaną. Jakiś rodzaj niedościgłego ideału, który uświadamia nam nasze wady. Zatem stanie się jednym z jej mieszkańców to prawie tak, jakby osiągnąć inny status egzystencji

Medea
Myślę, że tak mogło być w założeniach, bo narracja to obiecuje ale jednocześnie zupełnie tego nie spełnia. Nowa egzystencja właściwie zasadza się tylko na fizyczności. Nie dostrzegam żadnej – duchowej, moralnej czy intelektualnej – przemiany, za wyjątkiem pojedynczej sceny, gdy Jake mówi, że już nie wie, kim jest.

Iulius
Moralna przemiana jest, ale fasadowa. W końcu bohater stwierdza, że… "pokochał las".

Medea
Dokladnie! To taka inicjacja na poziomie krasnoludka i jego elfich przyjaciół.

Iulius
Sądzę, że problem tego filmu tkwi w samej konwencji science-fiction.

Scobinus
Ja to odczytuję raczej jako fantasy zubożone o przemianę.

Iulius
No i właśnie przez to to nie może być fantasy, tylko estetyka pozostaje baśniowa. Magiczność świata wymagałaby od bohatera, żeby się zaangażował, i wtedy przeszedłby inicjację na jakimś poziomie.

Scobinus
Fabularnie kojarzy mi się to z Diuną, która bywała określana jako science fantasy.

Iulius
Dobre skojarzenie, choć jednak nie widzę tutaj nawet jednego takiego niedopowiedzenia, które można by tłumaczyć magicznie. Tak jak przyprawa, która dla bohaterów świata jest dziwną substancją, ale działającą w sposób technologiczny, dla czytelnika to będzie rodzajem magicznego pyłu.

Scobinus
Dla mnie melanż zdecydowanie nie jest sci-fi, ale drzewka i prądy tak. No, w każdym razie zobacz: droga, którą przechodzi bohater jest czymś pomiędzy bajką, baśnią a fantasy, nie jest typowo SF-owa, choć świat jest taki.

Iulius
Ale baśniowość się sprowadza do obrazów, przedstawiających archaizującą kulturę. A świat jest wytłumaczony jest "naukowo" – nawet wartości są sprowadzone z moralności poprzez etykę na bardzo bazową empatię.

Medea
Iuliusie, przecież konwencja jest heroiczna do bólu, tylko wykorzystuje estetykę sci-fi.

Iulius
Mam na myśli właśnie nie estetykę, ale logikę świata. Fakt, fabuła jest heroiczna, ale sama rzeczywistość przedstawiona jest wyjaśniana naukowo. Tak jak pisał Tolkien, świat wykreowany można uzasadniać na jednym z trzech poziomów: naukowym, magicznym albo mistycznym. I chyba nasz problem z tym filmem polega na tym, że to właśnie "lustro poniżenia", naśladujące "naukowy realizm".

Medea
Dla mnie po prostu ten film przemyca toksyczne wartości i tyle.

Iulius
Sądzę, że jedno wynika z drugiego. Bohater może przejść tylko taką przemianę, na jaką pozwala mu ta rzeczywistość. A więc żadnej duchowej, a i moralna jest na poziomie odruchów i empatii, odruchów stadnych, niepogłębiona wcale o wartości.

Medea
Tak, megauduchowiony świat okazuje się płaski i pusty.

Iulius
Gdyby konwencja była magiczna, byłaby bardziej satysfakcjonująca. Wtedy byłby jakiś test, w którym bohater musiałby wypróbować swoje własne cechy i umiejętności – i to nie fizyczne. A nam chyba najbardziej odpowiadałby poziom mistyczny, gdzie przemiana byłaby duchowa – a tego tutaj już w ogóle nie ma.

Scobinus
Historia Jake'a jest jednak wzięta z heroicznego modelu fabularnego, chętnie przerabianego przez baśń i fantasy. Wychodzi z domu, idzie w dziwny świat, przechodzi próby, inicjacje.

Iulius
A jednak działa nie jak Bohater, tylko jak etnograf, który się "pobra-tał" z "dzikimi" i stracił dystans badawczy, czy wręcz wywiadowczy. A próby, które przechodzi, to nie inicjacje, tylko testy. On nie może przejść tych pierwszych, bo po prostu nie egzystuje na poziomie, który pozwoliłby na ich przeprowadzenie. I to jest widoczne, bo inicjacja zmieniłaby jego status egzystencjalny, podczas gdy zmienia się tylko miejsce w społecznej hierarchii. Co więcej, przyjęcie nowego ciała nie jest tutaj efektem przejścia, dokonuje się wcześniej, a do tego jest odwracalne.

Medea
Wiecie, kiedy aż coś mnie uszczypnęło? Jak pojawia się moment, że Na'vi opowiadają, że naukowców nie dało się nic nauczyć. Ale już durnego marine'sa można. Wtedy myślałam, że będzie jakiś niewyjaśnialny motyw, do zaakceptowania jedynie przez prostaczka. A tu – tadam! – neurony! I jak naukowcy mogli tego nie kupić? Oprócz przytaczanych wad, fabuła filmu to jedna wielka pochwała głupoty.

Iulius
Ja to odebrałem tak, że naukowcy byli w porządku, tylko ludzie korporacji korporacyjni przeszkodzili w dialogu kultur. W końcu i potem Grace była przyjmowana pośród tubylców.

Medea
Nie, właśnie jest idealnie ilustrujące to zdanie, że ich uczyli, ale się nie dało. Bo byli pełni wiedzy. Na'vi twierdzą, ze nie dało się naukowców "nauczyć ich sposobu patrzenia na Pandorę" bo byli przepełnieni uprzedzeniami, a potem okazuje się, że ta tajemna wiedza to: umiejętności jazdy na nibykoniu, latania na nibypterodaktylu i nibywiększympterodaktylu, polowanie w lesie, złapanie ptaka oraz język (który naukowcy z powodzeniem opanowali). W jaki sposób posiadana przez naukowców wiedza przeszkadzała im w jeździe konnej i lataniu? Chyba, że chodzi o więź neuronową z tymi istotami. To zatem sprowadza się do zdania: nie wiedz za dużo, bo sobie nie polatasz.

Iulius
No tak, to ta metafora naczynia, że pełnego się już nie napełni. Choć potem wyszło na to, że to nie kwestia wiedzy, ale pewnej badawczej obsesji – w tej groteskowej scenie, gdy Grace nawet w obliczu śmierci myśli o próbkach.

Medea
A Jake jest inny. Jest wojownikiem, wiec da się go nauczyć.

Iulius
Heh, czyli to jednak nie jest apologia naukowości i racjonalizmu, jak by niektórzy chcieli. A to w ogóle smutne, bo bohater jest człowiekiem bez właściwości. Nie dość, że pokazywany jako osoba drugiej kategorii ze względu na ułomność, to jeszcze jego jedyną zaletą jest genotyp.

Medea
Tego też nie wygrali zupełnie. Ale jednocześnie ten świat jest śliczniusi! Niestety ta śliczność sprawia, że ludzie go uwielbiają i dają się wciągnąć w tę pustotę i płyciznę, którą niektórzy postrzegają jako wielką głębię.

Scobinus
A inni nie widzą w niej podstępnego drugiego dna.

Iulius
Wręcz zgodziłbym się zdradzić sposób, w jaki odebrałem film dla odczytanie go na sposób gnostycki, czyli poprzez konflikt upadłego ciała/materii z dążącą do doskonałości duszą. Czyli: Jake porzuca swoje ludzkie, ułomne ciało, aby wejść w nowe, lepsze, aż na końcu swej wędrówki doświadcza możliwości całkowitego pozbycia się ciała i bytowania jako niesprecyzowana świadomość. Ale jeżeli patrzymy na to gnozą, to ponad rzeczywistością materialną nie może być li tylko czystego intelektu. Zwłaszcza, że głównemu bohaterowi daleko do intelektualisty…

Medea
No i gnoza zakłada proces: ryt, etapy, przemianę. Bolesną.

Iulius
Tak, a przede wszystkim duchowość. Bo po zdarciu ciała powinien zostać duch.

Medea
A tu?

Iulius
A tutaj: procesy energetyczne, na poziomie prądu w kablach. I i zero pytania, które od razu się narzuca: czy jak bohater się transkrybuje przez drzewko w nowe ciało, to będzie tą samą osobą, czy też mówiąc górnolotnie: Człowiekiem. Transhumanizm zazwyczaj jest głębiej problematyzowany w filmach, jak choćby w Blade Runnerze, czy w literaturze – np. u Dukaja, żeby nie szukać daleko.

Medea
No, ja to widzę tak: chcesz być super i się zmienić? Załatw sobie nowe doskonałe ciało zgodnie z ostatnimi trendami, odchudź się, ubierz się lepiej, idź pod skalpel. Nowe ciało to nowa, lepsza i wspaniała Ty. Zamiast mistyki – kultura tabloidów i reklam, zamiast ciała – manekiny i chirurgiczne golemy.

Iulius
Nawet pierwotny świat Na'vi nie jest uduchowiony, Grace powiedziała, że to jeden wielki roślinny mózg, drzewka działają jak komórki nerwowe, tworzą wielką sieć.

Scobinus
Z jednej strony szmytu-mytu o tradycji, mit Gai etc., a z drugiej pokątnie przemycona elektryczność.

Iulius
No właśnie, żadna Gaja. Po prostu biologiczny Facebook. Toż to same dane i profile zmarłych. A łączenie z przodkami to nie duchowa podróż, tylko nawigowanie po Archiwum Audiowizualnym.

Scobinus
Ciekawe jest to, że tylko pozornie w Avatarze natura wygrywa z kulturą. To znaczy wygrywa fizycznie, ale jednocześnie patrzymy na nią oczami współczesnego naukowca z całym bagażem racjonalistycznym. Czyli na dobrą sprawę nie wiemy, czy wygrywa sama przyroda, czy może jej sprzężenie z nowoczesną techniką.

Iulius
Wzór tego konfliktu jest z pozoru jasny i czytelny – taki "proekologiczny" – ale realizowany jest dość ciekawie, gdyż to raczej nie jest zderzenie kultury i natury, ale kultury technologicznej z fizyczną. Na'vi to ci, którzy żyją zdrowo, w zgodzie z naturą (siłka, dieta, joga). Taki ideał pism o fitnessie i prospektów z kliniki chirurgii plastycznej. Z drugiej strony tutaj natura to zaawansowana technologia, więc podział jest bardzo nieoczywisty.

Scobinus
Swoją drogą dziwne jest też to, że bohater najpierw ratuje świat, a dopiero potem przechodzi tę quasi-inicjację.

Iulius
Racja, ale inicjacja przesunięta nie jest jeszcze taka zła. Choć pewnie powinna być wcześniej, a nie po. Tym bardziej widać, że pomimo chęci twórcy nie mają Bohatera, a jego symulację.

Scobinus
Czyli Avatar jako szkolny przykład spłycania mitu i religijności zarazem?

Iulius
Więcej, tu nie ma płytkiej religii, bo nie ma żadnej religii w ogóle. Nawet szamanizm nie opiera się na łączeniu ze światem duchów, tylko na podłączaniu do biologicznego internetu. To tłumaczy dla mnie wszystkie problemy z Avatarem, bo jeśli nie myśli się o człowieku w żadnych wyższych kategoriach, to i nie może być żadnej przemiany, której byśmy oczekiwali od Bohatera. Zresztą jest jedna scena, kiedy wszystko mogło się dokonać – a może i nawet fabularnie dokonało, ale twórcy postanowili to przemilczeć, żeby nie budzić ani jednego skojarzenia z jakąś mistyką. Zanim podjęto próbę przeniesienia Grace z ciała ludzkiego do avatara, szamanka powiedziała, że trzeba przejść przez Oko Aywa. Mnie to się kojarzy ze Wzorcem w Amberze. Na końcu domyślamy się, że Jake odbywa tę podróż, która mogła być, ba, zapewne była, przełomowa – ale nie oglądamy żadnej tego wizualizacji. Jak dla mnie to dowód na to, że próba stworzenia areligijnego, pozbawionego mistyki i równocześnie archetypicznego Bohatera jest z góry skazana na niepowodzenie – a tego typu próby degenerują sam mit.
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę
Tytuł: Avatar
Reżyseria: James Cameron
Scenariusz: James Cameron
Muzyka: James Horner
Zdjęcia: Mauro Fiore
Obsada: Sam Worthington, Zoe Saldana, Sigourney Weaver, Stephen Lang, Giovanni Ribisi, Laz Alonso, Michelle Rodriguez, Wes Studi
Kraj produkcji: USA
Rok produkcji: 2009
Data premiery: 18 grudnia 2009



Czytaj również

Avatar
- recenzja
Żmudna sztuka światotwórstwa
Czas na wycieczkę po światach wyobrażonych
Alita: Battle Angel
Zabójczy aniołek w cyberpunkowym stylu
- recenzja
The Last Days on Mars
Space zombies
- recenzja
2013: Top 5 filmów
Podsumowanie najlepszych filmów minionego roku

Komentarze


Scobin
   
Ocena:
+2
No, to jedziemy! Na szczęście będzie w miarę krótko, a to głównie z jednego powodu:

@Craven

Niewykluczone, że w Twoich komentarzach są wartościowe spostrzeżenia (piszę to bez ironii). Nie widzę jednak sensu w odpisywaniu (i czytaniu), dopóki nie wycofasz się z słów: "prezentujecie niesamowitą ciasnotę w myśleniu". Jeśli to zrobisz, chętnie odpowiem – nie uchylam się od dyskusji, ale też nie interesują mnie bitwy w kisielu. :-) Twój ruch!


Teraz jeszcze w dwu innych kwestiach:

@Siman
Spójrzmy na to z takiej strony. Kiedy w Gwiezdnych Wojnach pojawiają się te nieszczęsne midichloriany, od razu widać, że są tam doczepione na siłę, a Moc w dalszym ciągu pozostaje niewyjaśniona. Natomiast w "Avatarze" prawie wszystko jest tłumaczone na sposób naukawy – a dla tego, co nie jest, łatwo można znaleźć naukawe wytłumaczenie na podstawie słów Grace. W GW naukawe wyjaśnienia są tylko gościem; tutaj dotyczą samych fundamentów świata.

Głównym problemem dla takiej interpretacji "A" jest, jak sam zauważyłeś, końcowa bitwa. Myślę jednak, że można spokojnie porównać tę sytuację do organizmu zaatakowanego przez drobnoustroje, który po otrzymaniu sygnału o ataku mobilizuje zasoby odpornościowe, żeby zwalczyć zagrożenie. A od takiego myślenia już całkiem blisko do metafory komputerowej: mamy wirusa, który zostaje najpierw zlokalizowany, a następnie usunięty przez odpowiednie oprogramowanie. (Mam nadzieję, że tego akapitu nie czyta zbyt uważnie żaden informatyk ani biolog!).


@Enkinu
Styl życia Na'vi jest dla Jake'a tysiąc razy bardziej atrakcyjny niż jego dotychczasowa tożsamość. Poza tym on w filmie niespecjalnie cierpi z powodu porzucenia wcześniejszego życia. Dlatego trudno to nazwać poświęceniem. :)
20-01-2010 16:30
996

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
+2
Scobin czemu miałbym się z tego wycofywać skoro tak uważam? Możesz się obrażać, albo wybaczyć mi tą radykalną szczerość, nie mam nic do Ciebie, jestem natomiast mocno rozczarowany tekstem. Nic ponad szczerość nie mogę zaoferować.
20-01-2010 16:44
~de99ial niezalogowany

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
+2
Craven - to właśnie jest ad personam które Ci zarzucono...
20-01-2010 17:17
~Staszek niezalogowany

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
+2
Nie czuję się obrażony. :-) Sęk w tym, że nie bawi mnie dyskusja, w której jeden z rozmówców wyraża się niepochlebnie o psychice dyskutantów. To coś zupełnie innego niż krytyka samego tekstu.
20-01-2010 17:49
996

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
+2
Nie znam waszej psychiki nie znam i nie oceniam. Oceniam tok myślenia, który widać w tekście. Możesz się obrażać możesz to jakoś przełknąć. Ja nie będę zmuszał do dyskusji - ja skorzystałem z możliwości skomentowania tekstu, którą oferuje Polter.
20-01-2010 18:56
~wrzaskd

Użytkownik niezarejestrowany
    Sielanka
Ocena:
+4
A mnie zupełnie nie dziwią przytoczone tu słowa Camerona o tym, że film miał być ładny i proekologiczny.

Bo tak naprawdę, to przecież nikt nie powiedział, że ma zbudować mit. Jest sugestywną sielanką, wzbudzającą tęsknotę za prostym i nieskażonym światem - i jako taki jest nakręcony niemal perfekcyjnie. A coś więcej - to w zasadzie już tylko niespełnione oczekiwania. :)

A szczerze mówiąc, znacznie bardziej od braku mitonośności takich produkcji drażni mnie całkowita abnegacja mainstreamowego kina, a Avatara w szczególności, na kwestię Obcego. Nie kojarzę żadnej sensownej próby pokazania jakichkolwiek pozaziemskich istot jako czegoś zupełnie innego, niż my, na płaszczyźnie duchowej bądź intelektualnej. I to chyba znacznie większe robienie ludziom papki z mózgów, niż przemycanie kultu pięknego ciała. No ale, może coś poumykało? :)

20-01-2010 18:56
996

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Może się doczekamy. Krokiem w tym kierunku mogło być "Spotkanie z Ramą", ale afaik projekt skasowano. Zresztą taki mógł być "Solaris", ale totalnie olano wątek obcego i w ogóle wszystkie ciekawe wątki książki.
20-01-2010 19:25
Siman
   
Ocena:
+1
"Ale to nie znaczy, że mamy dać się uwieść rzeczywistości filmowej :> i podejrzewać, że to wszystko to są weryfikowalne fakty naukowe :D "Prawda" o Pandorze jest dokładnie taka, jak przedstawiono ją w filmie (chyba że ktoś używa chwytu ironii)."

O tym dokładnie mówię. W filmie są dwie wersje wytłumaczenia zjawisk: naukowa i ta od Na'vi. Obie bywają zbieżne, ale nie zawsze.

"Ok, to jakiś konkret? Czy było coś, co mówili Na'vi (chyba Neytiri więcej niż szamanka), co by stało w sprzeczności z naukowym podejściem Grace?"

Tak: istnieje sobie Aywa i ona czuwa nad Pandorą. Skomplikowane czy głębokie to to nie jest, fakt, ale też nie można powiedzieć, że nie jest to żadna mistyka.

"No litości... Gada z drzewem, o którym wie, że można się z nim komunikować - to nie jest modlitwa (nawet jeśli to jakiś monolog błagalny). Zamówił od wielkiego organizmu-świadomości usługę, to organizm ją wyświadczył. Nie rób z tego mistyki wstawiennictwa Aywa. W systemie immunologicznym czy programach antywirusowych nie ma nic z magii."

No przepraszam. I to ja sobie dopisuję fakty? Po pierwsze: Jake nie wiedział, że można się komunikować. Sam stwierdził, że to nie ma sensu, bo prawdopodobnie gada do drzewa. Typowa modlitwa sceptyka: "wiem, że pewnie gadam do siebie, ale jeśli mnie słyszysz, Boże, to..."

Po drugie: jaki niby organizm-świadomość? W którym miejscu w filmie masz cokolwiek o jakimś organizmie? Ani Na'vi, ani Grace słowem o tym nie wspominają. Grace mówiła (cytuję ze scenariusza): "It's a network - a global network. And the Na'vi can access it - they can upload and download data - at sites like one you destroyed." Analogia w stronę Internetu, który, o ile wiem, nie jest organizmem, ani nie posiada świadomości. To wyłącznie Twoja (Wasza) interpretacja. Bardzo sensowna i prawdopodobna nawiasem mówiąc, sam podejrzewam, że sequel pójdzie właśnie w tym kierunku. Jednak z punktu widzenia faktów, o żadnym organizmie w filmie nie ma mowy, więc nie może też być mowy o zachowaniu zwierząt jako "systemie immunologicznym". Wytłumaczenie tego zjawiska pojawia się tylko jedno: Aywa wysłuchała modlitw Jake'a.

"Ale tu jest jednostkowy bohater a nie zbiorowy - i to on powinien ponieść ofiarę. A jeżeli myślisz o Na'vi, to wiele stracili, ale nic im to nie dało - w końcu musieli skorzystać z zewnętrznej pomocy - Jake'a."

Fakt. Przez chwilę myślałem jeszcze o śmierci Grace, jako ofierze w postaci śmierci mistrza (jak Obi-Wana w Gwiezdnych Wojnach), ale w sumie Grace nie bardzo nadaje się na mistrza dla Jake'a. Więc ofiary nie ma, to się akurat zgadza.

"Spójrzmy na to z takiej strony. Kiedy w Gwiezdnych Wojnach pojawiają się te nieszczęsne midichloriany, od razu widać, że są tam doczepione na siłę, a Moc w dalszym ciągu pozostaje niewyjaśniona. Natomiast w "Avatarze" prawie wszystko jest tłumaczone na sposób naukawy – a dla tego, co nie jest, łatwo można znaleźć naukawe wytłumaczenie na podstawie słów Grace. W GW naukawe wyjaśnienia są tylko gościem; tutaj dotyczą samych fundamentów świata."

Pewnie, że tak, bo SW to fantasy w piórkach space opery, a Avatar to rasowe s-f. Więc naukowa podbudowa jest w tym ostatnim konieczna. Ale nie uważam, żeby wykluczało to obecność mistyki. Płaskiej bo płaskiej, ale mistyki.
20-01-2010 21:37
Naridena
   
Ocena:
+1
Dżizas. Komentów prawie jak pod Crossgate ;p
20-01-2010 21:50
Mayhnavea
   
Ocena:
0
@ Craven:

Żadne Ad personam, nie rozumiem czemu literat, czy teatrolog miałby być dla kogoś inwektywą. Najwyraźniej po prostu źle pamiętam, że zajmujesz się literaturą (nie pisałeś o kupie w literaturze?) a Magda teatrem.

Zastanawiałem się, czy to ironia, czy naprawdę się pomyliłeś :D Bo nie, nie jestem literatem, nie napisałem żadnej książki, nie pisałem o kupie w literaturze, a Magda nie zajmuje się teatrem xD Ale jak coś napiszę o kupie, to obiecuję, że dam znać 8D

Albo nie potrafię wyłączyć, albo wyłączenie nie pomogło, bo jak dla dla mnie tak to wygląda jakby przekreślało. Ale widzę, że problem tkwi w tym, że sam upchnąłeś Jake do szufladki i teraz wymagasz od niego by idealnie do niej pasował.

Analogicznie mam chyba prawo być rozczarowany, jeżeli film detektywistyczny czy romantyczny nie spełnia wymogów gatunku, jedynie je symulując i prezentując jakąś niekonsekwentną pulpę. To jest kino stylu zerowego, a nie film awangardowy, trudno jest czytać go poza wzorami, z których tak bezpośrednio korzysta. Wg mnie to podstawa krytycznego osądu, bo jeśli wzorce zostały złamane, to można się spodziewać nowej jakości - a tutaj zostały tylko spłycone i zbanalizowane.

Poza tym wiesz, krytyka czegokolwiek to zazwyczaj zderzenie rzeczywistości z oczekiwaniami - więc nie rozumiem, czemu robisz zarzut, że mam oczekiwania. Możesz się nie zgadzać z tymi konkretnymi, Twoje prawo, a tymczasem zarzucasz mi, że idę do kina i się niewyobrażalnie nadymam :] A sam kilka komciów wyżej masz swoje pretensje, że nie wyeksploatowano wątku obcości :] To takie trochę niekonsekwentne.

No, ale to już nie są kwestie merytoryczne, więc ze swojej strony zamykam wątek, mogę się nawet zgodzić na to, że reprezentuję myślową ciasnotę :D

Jesteś niesamowicie przewrażliwiony. Niepotrzebne negatywne emocje i Pretens.

Nie, chciałem dać przykład, który byłby bliski Twojemu doświadczeniu - w imię komunikatywności. Ale skoro zakładasz takie emocje i intencje po mojej stronie, to nie widzę sensu w przekonywaniu Cię do niczego. Twoje uprzedzenie wyprzedza moje wypowiedzi :) więc dialog się kończy.


@ Siman:

Tak: istnieje sobie Aywa i ona czuwa nad Pandorą. Skomplikowane czy głębokie to to nie jest, fakt, ale też nie można powiedzieć, że nie jest to żadna mistyka.

Rośliny mają rozmaite strategie działania: łapią i zjadają owady, atakują układy nerwowe stworzeń i nakłaniają je do ich rozsiewania (grzyby), etc. To nie znaczy, że to mistyka.

Mistykę miałbyś, gdyby nie było żadnych rurek, przewodzików, prądów i różowej plechy wrastającej bohaterom w karki, żeby stransferować ich dane z mózgu; a jednocześnie planeta myślała, komunikowała się, szalała i czyniła cuda. Magiczna jest Babcia Wierzba w Pocahontas.

No przepraszam. I to ja sobie dopisuję fakty? Po pierwsze: Jake nie wiedział, że można się komunikować.

O ile pamiętam, to Jake mówił to już po tym, jak usłyszał w drzewach głosy zmarłych. Ergo: wiedział, że oni tam są. To, czego nie wiedział, to kwestia, czy można się z nimi kontaktować i wymóc na nich jakieś działanie, czy tylko wsłuchiwać się (pobierać dane).

Po drugie: jaki niby organizm-świadomość? W którym miejscu w filmie masz cokolwiek o jakimś organizmie? [...] Analogia w stronę Internetu, który, o ile wiem, nie jest organizmem, ani nie posiada świadomości. To wyłącznie Twoja (Wasza) interpretacja. [...] Jednak z punktu widzenia faktów, o żadnym organizmie w filmie nie ma mowy

Grace mówiła o roślinach, że każde z nich ma tysiące połączeń i razem tworzą sieć. O ile mi wiadomo, drzewa i ich korzenie (plus te pyłko-meduzy oraz cała rzesza podłączających się do sieci stworzeń) to są organizmy. Jeżeli Grace mówi de facto o roślinnym mózgu (bo mniej więcej do tego sprowadza się taka sieć procesorów zbierających, przechowujących i udostępniających dane), to jego działanie w stylu wysyłania zwierzątek przeciwko najeźdźcom, można potraktować jako akt jakiejś świadomości.

Czyli teraz zgodzisz się w ogóle, że jest tu mowa o organizmie? :]
21-01-2010 02:31
~Ziben

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Pocahontas też powinna dostać złotego globa...tam też był romans+walka tubylców z najeżdzcami! To były czasy...ta kreska(efekty specjalne), ten głos, spiewy i tańce...eh eh
21-01-2010 09:30
996

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Analogicznie mam chyba prawo być rozczarowany, jeżeli film detektywistyczny czy romantyczny nie spełnia wymogów gatunku, jedynie je symulując i prezentując jakąś niekonsekwentną pulpę.

Nice one :) Ale jak dla mnie jest duża różnica między oczekiwaniem od filmu detektywistycznego, żeby był detektywistyczny (btw Sherlocka widziałeś już?), a od Avatara, żeby bohater coś poświęcał.


Wg mnie to podstawa krytycznego osądu, bo jeśli wzorce zostały złamane, to można się spodziewać nowej jakości - a tutaj zostały tylko spłycone i zbanalizowane.

Hmm no to po prostu różnie podchodzimy do oceny.


Poza tym wiesz, krytyka czegokolwiek to zazwyczaj zderzenie rzeczywistości z oczekiwaniami.

I uważasz, że tak powinno być? Jak dla mnie lepiej coś oceniać jednak bez uprzedzeń. Nie ukrywam - często mam jakieś oczekiwania wobec filmu, ale to często daje efekt opłakany. Zresztą Cameron swojego czasu mówił, że niektórzy mają problem bo narzekają, że nakręcił swój film a nie ich film. IMO to niezłe hasło. Trudno mi zaakceptować brak poświęcenia/ofiary jako błąd, to świadomy wybór autora. Nawet jeśli oznacza płyciznę lub, że niektórym się to nie będzie podobało - to już kwestia gustu.


A sam kilka komciów wyżej masz swoje pretensje, że nie wyeksploatowano wątku obcości :] To takie trochę niekonsekwentne.

U mnie są niżej ;)
To nie były pretensje, w tym filmie ten wątek się nie nadawał. Ew. Avatar byłby zupełnie innym filmem, gdyby miał prawdziwie obcych obcych. To nie zmienia faktu, że taki film bardzo chętnie bym zobaczył.


Nie, chciałem dać przykład, który byłby bliski Twojemu doświadczeniu

Rozumiem i doceniam jak najbardziej. Chodzi mi o to, że niepotrzebnie się jak to ująłeś "nadymacie" bo filmowi kosmici zdissowali naukowców :) A chodziło tylko o "rzucenie się" całkowicie w ich świat, czego zdystansowani naukowcy nie robili.
Szczególnie, że jak zwróciłem uwagę - oni nie kryli się z łączeniem się ze zwierzętami, było to wiadome ludziom, tylko wątek drzewa dusz był im nieznany, a jak tylko Grace się dowiedziała jak to działa, od razu poukładała sobie wszystko w głowie.
21-01-2010 10:19
Scobin
   
Ocena:
+2
@Craven

Nie znam waszej psychiki nie znam i nie oceniam.

No litości. :) W takim razie po co Ci ten "tok myślenia który widać w tekście"? Po co Ci (ha, jednak przeczytałem) nazywanie Mayhnavei "niesamowicie przewrażliwionym", pisanie o "Niepotrzebnie negatywnych emocjach" i "Pretensie"? Co to ma wspólnego z krytyką samego tekstu? :)

@repek

Dzięki za link z pierwszego komcia. Nie muszę mówić, że z Sobolewskim się nie zgadzam? :) Główny mój zarzut do jego tekstu to to, że w ogóle nie zajmuje się bohaterem.
21-01-2010 11:15
Majkosz
   
Ocena:
+8
Drodzy moi,

Garść spostrzeżeń bardzo luźnych, bez odnoszenia się do komentarzy. No dobrze, z wycieczką w stronę jednego drobiazgu. Ale od niej zacznę.

1. Jeżeli bohater heroiczny posiada cechy konstytutywne, a Jake jednej z nich nie realizuje, to musi być innym typem bohatera. Tak to już się sprawy z konstytutywami mają, że stanowią "warunki konieczne" - i jeśli coś ich nie spełnia, to nie zalicza się do kategorii przez te konstytutywy opisywanej (wybaczcie arystotelejskie wtręty, staram się mówić możliwie przystępnie).

2. Jeżeli Jake to Edyp, Ślepy Pew z "Wyspy Skarbów" jest Tejrezjaszem. Gdyby już trzymać się mitologii klasycznej, to Sully byłby Dioskurem. Który jest człowiekiem tylko w połowie (górnej, ale również emocjonalnie), ponieważ jego bliźniak nie żyje. A dzięki awatarowi, który jest przecież emanacją jego brata, a nie jego samego, znów staje się kompletny, bo dwuelementowy.

3. W ogóle jednak, film czytam jako manifest antymetafizyczny, który w ogóle odrzuca potrzebę duchowości rozumianej w kategoriach opozycji duchowe-fizyczne. W zamian proponuje pozytywistyczną teologię neuronów, która zapewnia całkowicie materialistyczną wersję takich pojęć, jak dusza, panteizm, zbawienie, nieśmiertelność - a nawet heroizm, jeżeli fenomen Smoczego Jeźdźca tłumaczy się w kategoriach fizjologicznych (neurologicznej dominacji).

4. I pewnie, takie stawianie sprawy może się nie podobać. Przede wszystkim moralnie. Ale czy to jest wizja płytka? Popularna, to na pewno. Przecież istnieją i zastępy przekonanych o jej prawdziwości pozytywistycznych racjonalistów i ich traktaty, które te same problemy opisują językiem uczonym. Nie sądzę, żeby filmowi Camerona można było stawiać zarzut, że tego nie robi, to jednak tylko kino rozrywkowe.

5. Zresztą, takie postawienie sprawy jest całkowicie zgodne z konwencją hard sf, którą film realizuje bardzo konsekwentnie. Nie dajcie się nabrać na bajkową estetykę. To jest tak samo, jak ze Star Wars, tylko na odwrót. :) Więc kontekstem wydają się raczej problemy stawiane przez Lema i Asimova, a nie Tolkiena.

6. Niechęć do metafizyki jest jednak ukryta, natomiast całkiem na wierzchu jest krytyka kolonializmu. Ja zrozumiałem, że powód dla którego naukowcy nie mogli uczyć się od Na'vi to nie "przepełnienie neuronów", tylko poczucie kulturowej wyższości, wyrażone w przekonaniu, iż to tubylcy potrzebują edukacji. Banał? Pewnie. Znów jednak, kino rozrywkowe operuje banałem.

7. Zgłosiłbym też zastrzeżenie, że bliskość wobec modelu Campbella niekoniecznie przesądza o wartości produktu kultury, ale to już jest kwestia osobistych przekonań.

8. A gdyby zabawić się w inną jeszcze interpretacyjną ścieżkę, można też rozważyć relacje między oryginałem a kopią. Co frapowało kilku myślicieli o trudnych do zapisania, francuskich nazwiskach. :)

pozdrawiam serdecznie!
21-01-2010 12:35
Scobin
   
Ocena:
0
@Majkosz

Ciekawie. :-)

Jeżeli chodzi o zarzut płytkości, to ja to rozumiem tak, jak opisałem na swoim blogu. Za jednym zamachem załatwia mi to także problem typu protagonisty – Jake na powierzchni wydaje się bohaterem heroicznym (zaraza, bez pleonazmów nie ujedziesz), ale spod spodu zamiast stawu wyziera tylko kałuża.
21-01-2010 12:53
Repek
   
Ocena:
+1
@Scobin
Dzięki za link z pierwszego komcia. Nie muszę mówić, że z Sobolewskim się nie zgadzam?

Ja też nie, ale to ciekawy głos w dyskusji. Wydaje mi się, że Sobolewski tutaj używa określenia "mit" w dość spłaszczonym znaczeniu. Mam wrażenie, że gdyby skupił się na "marzeniach", to byłoby to trafniejsze.

Pozdrówka
21-01-2010 12:57
Majkosz
   
Ocena:
+9
Staszku,

Rzecz tylko w tym, że Jack Sully nie jest bohaterem heroicznym. Owszem, jednoczy plemiona jako Turok Cośtam, ale do końca pozostaje w racjonalistą, a swój sukces zawdzięcza nie duchowej progresji, tylko rozumowej wiedzy. Ujarzmia potwora, wykorzystując wiedzę o zachowaniu drapieżników ("jest najgroźniejszy, więc nieprzystosowany na okoliczność ataku, bo nic go nie atakuje"), a nie dzięki heroicznej jakości etycznej. Zresztą, robi to, żeby wykorzystać lokalny przesąd.

W tym planie nie ma czego szukać.

Natomiast: progresja bohatera odbywa się w innej osi: od poczucia odrzucenia, desperacji i przeświadczenia o braku wartości do pełnowartościowej emocjonalności oraz przekonania, że istnieją dobra wyższe o które należy walczyć. To właśnie zapewnia Jackowi kompetencje, żeby przeobrazić siebie i świat.

Zwróć uwagę, że ta progresja jest dwustopniowa: najpierw wejście w inną rzeczywistość, gdzie zyskuje się dodatkową wartość, a potem przemiana wewnętrzna, dokonująca się dzięki przekraczającej społeczne tabu miłości.

Całkiem jak u MacDonalda, choć oczywiście z sentymentalnym zakończeniem (jak na kino rozrywkowe przystało).

W moim przekonaniu, Sully jest zatem bohaterem romantycznym, a nie heroicznym. I lepiej czytać go w perspektywie Blooma, niż Campbella.

pozdrowienia dla każdego, który dotarł aż tutaj!

PS. I jakoś w ferworze pisania nie dodałem, że Sully burzy i przeobraża porządek społeczny (a nawet dwa), do którego sam nie pasuje, co zdecydowanie wpisuje się w prometejski etos bohatera romantycznego.
21-01-2010 13:17
Scobin
   
Ocena:
0
Ha! Przekonujące to, co piszesz o bohaterze romantycznym. Czy można jednak z tym pogodzić wszechpanujący racjonalizm? (Oczywiście, wiem, że romantyzm nie był sentymentalną epoką czułych uniesień, ale i tak przecież bardzo cenił serce).

Oraz czy można pogodzić romantyczność z progresją psychologiczną, a nie duchową?
21-01-2010 13:41
spermologos
    @Majkosz
Ocena:
+1
Prawie niczego nie zrozumiałem. Czy to sukces dla filozofa? ;)

A poważnie, to wydaje mi się, że mówisz o bardzo przydatnych rzeczach, tylko zakładasz u innych znajomość tych samych odniesień. Mógłbyś albo prościej ująć to, co napisałeś (nawet szerzej i gdzie indziej, np. na swoim blogu) albo zarzucić bibliografią, to sobie uzupełnie.

Natomiast chwała ci za spostrzeżenia oparte na obserwacjach : „do końca pozostaje racjonalistą, a swój sukces zawdzięcza nie duchowej progresji, tylko rozumowej wiedzy” oraz „progresja bohatera odbywa się w innej osi” i „jest dwustopniowa”.

Film jakby zakłada że jest jedna ideologia, która 1) prawdziwie opisuje rzeczywistość i 2) pozwala skutecznie realizować wolę jednostki i społeczeństwa. Zgodne z taką ideologią wykształcenie naukowe pozwala osiągnąć to pierwsze, a/i życie „naturalne” pozwala osiągnąć to drugie. W praktyce gdyby istniała taka ideologia, wszyscy byśmy w nią wierzyli.
21-01-2010 13:59
Majkosz
   
Ocena:
+2
Nie bez przyczyny największy amerykański romantyk jest też ojcem kryminału.

Napięcie między tajemnicą bytu i racjonalnym, naukowym opisem świata jest przecież stałym problemem romantyzmu, zwłaszcza w jego późniejszych inkarnacjach (u Yatesa na przykład). Romantyczna ideologia właściwie racjonalizmu nie odrzuca, po prostu zmienia wektory zainteresowania, ze świata - na człowieka i jego osobistą z rzeczywistością relację. Zwróć uwagę, że tekst romantyczny zawsze pozostaje w stanie wahania, czy chwilowy dostęp do tajemnicy to tylko majak, czy autentyczny przebłysk jakiejś niedosiężnej, metafizycznej przestrzeni (tak jest skonstruowany "Król Olch", by daleko nie szukać).

Ale daleki byłbym twierdzeniu, że Avatar to jest tekst romantyczny: choć takie wątki niewątpliwie ma, nie tylko w typie bohatera, ale na przykład w scenie, gdy Grace płaci życiem za dostęp do tajemnicy bytu. Ale film jest, oczywiście, eklektyczny, jak na test popkulturowy przystało.

Gdy natomiast o drugą kwestię idzie, to nie bez przyczyny zasugerowałem kontekst Blooma, który bardzo przekonująco opisuje wewnętrzne przeobrażenia bohatera romantycznego językiem freudyzmu. Psychologia, zwłaszcza problem internalizacji i oddziaływania niesamowitości (tak się tłumaczy das unheimliche? Idzie mi w każdym razie o to, co po angielsku nazywa się "the uncanny") to samo centrum romantycznych zainteresowań.

pozdrowienia!
21-01-2010 14:00

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.