Aldebaran

Slogany i solarium

Autor: Maciej 'Repek' Reputakowski

Aldebaran
Tej wiosny wydawnictwo Egmont zainaugurowało trzy nowe serie tematyczne. Jedna z nich ma zainteresować miłośników science fiction, a jej pierwszą odsłoną jest album Aldebaran. Tom zawiera cały cykl autorstwa Leo, pochodzącego z Brazylii twórcy, którego dwie pierwsze części ukazały się kilka lat temu nakładem wydawnictwa Siedmioróg. Dziś czytelnicy mogą się wreszcie dowiedzieć, jak dalej potoczyły się losy ludzi zamieszkujących tytułową planetę.


W komosie, czyli nigdzie

Aldebaran w zasadzie niczym nie różni się od Ziemi. Gdyby nie informacja, że akcja rozgrywa się poza Układem Słonecznym, można by ją wziąć za opowieść z życia europejskiej prowincji. Wizja Leo nie jest w tym względzie zbyt urzekająca i wskazuje na to, że autorowi nie zależało specjalnie na fantastycznej stylistyce. Ludzie przybyli na Aldebarana na pokładzie statku kosmicznego w roku 2079, co mogłoby sugerować technologiczne zaawansowanie ziemskiej cywilizacji. Od tej chwili minął wiek, a mieszkańcy wciąż żyją w technologicznym zacofaniu, co nie jest zbyt wiarygodne. Fantastyczna na Aldebaranie jest wyłącznie fauna, zwłaszcza ta zamieszkująca oceany. Spotkania z przedstawicielami niezwykłych gatunków powracają w fabule niczym refren, stopniowo przybliżając bohaterów do poznania skrywanej przez planetę tajemnicy.

Głównym bohaterem opowieści jest Mark, młody chłopak, którego najtrafniej określa epitet "głupi". To oczywiście głupota młodzieńcza, irytująca, ale bardzo wiarygodna, realistyczna. Sprawia, że głównym tematem historii staje się proces dorastania bohatera, któremu w niecodziennych przygodach towarzyszy nastoletnia Kim. Dziewczyna jest oczywiście w Marku zakochana, a przy tym bardziej od niego dojrzała. Trudno jednak powiedzieć, by i ona była postacią wyjątkowo interesującą. Czytelnikowi jest jej przeważnie żal, że wciąż wlecze się za kimś, kto myśli zawartością rozporka.


Banały i nadmiar karotenu

Bardziej od charakteru głównego bohatera i jego relacji z Kim lekturę Aldebarana utrudniają dwa inne czynniki. Przede wszystkim komiks jest nudny, akcja toczy się w ślamazarnym tempie, a bohaterowie prowadzą monotonne i banalne dialogi, dopełniane archaiczną narracją w ramkach. W tekście aż roi się od sztucznych sformułowań i egzaltowanych deklaracji, często o politycznym zabarwieniu. Pobrzmiewają tutaj zapewne echa doświadczeń autora, który ze względu na lewicowe poglądy musiał emigrować z ojczyzny. Niestety, to nie wystarczyło, by Aldebaran stał się przekonującą kontestacją nadużyć władzy, a wiele zaangażowanych ideowo wypowiedzi odznacza się głębią sloganu.

Album jest przy tym niezbyt atrakcyjny wizualnie. Bronią się wyłącznie barwne okładki poszczególnych części. Rysunki postaci są natomiast paskudne – bohaterowie przybierają nienaturalne grymasy, a oślepiająca biel ich zębów kontrastuje z kolorem skóry, który kojarzy się ze zbyt mocnym solarium lub nadmiarem karotenu. W tle kadrów nie dzieje się w zasadzie nic, co choć na chwilę przykułoby uwagę.

Aldebaran w roli forpoczty serii "Science fiction" nie wypada najlepiej. Mocno się zestarzał, a w cyklu wydawniczym poświęconym fantastyce naukowej znalazł się na wyrost. Na szczęście już niebawem Egmont zaprezentuje reedycję Wiecznej wojny, która powinna usatysfakcjonować wszystkich spragnionych twardego sf. Jeśli jednak komuś Aldebaran się spodoba, powinien z zaufaniem czekać na kolejny album autorstwa Leo zatytułowany Betelgeza. Gorzej raczej nie będzie.


O komiksach na blogu Macieja 'repka' Reputakowskiego