Republic #74-77. The Siege of Saleucami

Odliczanie do Zemsty

Autor: Grzesiek 'SethBahl' Adach

Republic #74-77. The Siege of Saleucami
Siege of Saleucami była ostatnią miniserią Republic, która rozpoczęła się jeszcze przed premierą Zemsty Sithów. Ponadto jest to bezpośrednia kontynuacja dwóch poprzednich komiksów tworzących wątek zatytułowany Trackdown.

Komiks jako taki kontynuuje również wydarzenia zawarte w wyżej wymienionej pozycji. Na odległej pustynnej planecie Saleucami Konfederacja szykuje do boju armię klonów Morgukai, szkolonych przez mistrzów z planety Anzat. Przez pięć miesięcy od pomyślnej infiltracji kompleksu mistrz Tholme sabotował co tylko się dało, doprowadzając Separatystów do białej gorączki. Poza jedynym na planecie miastem, pod którym wzrastali kolejni Morgukai, trwała zaś zażarta walka pomiędzy armią dowodzoną przez pogrążonego w medytacji bitewnej Oppo Rancisisa, a oblężonymi Konfederatami. Kartą, która może przechylić szalę zwycięstwa zdaje się być grający na dwa fronty Quinlan Vos.

Nie da się ukryć, iż Siege of Saleucami to komiks rozwiązujący wątek właśnie Quinlana Vosa. W pewien sposób nabiera pod tym względem cech kulminacji teatralnej, gdyż przez komiks przewija się wiele postaci, które stanęły na drodze Vosa w czasie jego rzekomej podróży na Ciemną Stronę – Aayla Secura, komandor Bly, mistrz K'Kruhk, A'Sharad Hett, Tholme (z serii Republic) czy mistrzyni Jeisel (z Jedi) – by zostać świadkami ostatecznego rozstrzygnięcia. Za nim jednak do niego dojdzie Quinlan stopniowo, zarówno przez własne nastawienie, jak i przez okoliczności, jest przypierany do muru. Szczerze powiedziawszy sekwencja dochodzenia Vosa do punktu rozwiązania jest jedną z najlepszych w serii. Fabuła jest skomplikowana, pełna czekających na czytelnika niespodzianek, niedomówień i emocji. Dodając do tego świetnie poprowadzony wątek miłosny, wszystko sprawia po prostu rewelacyjne wrażenie – John Ostrander spisał się na medal.

Nie brakuje także dynamizmu akcji, osiągniętego w sporej części dzięki zastosowaniu sprytnych zabiegów, jak choćby á la filmowa sekwencja finałowej bitwy, w której ujęcia z wielu frontów przeplatają się wzajemnie niczym w Powrocie Jedi. Trzeba też powiedzieć, że Ostranderowi wspaniale udało się dodać dramatyzmu opisywanym wydarzeniom. Towarzysząc postaciom w ich trudzie i znoju, małych zwycięstwach i chwilach rozpaczy, czytelnik przywiązuje się do nich. W związku z tym natomiast nasuwa się myśl, że jednak trochę szkoda, iż finalnych komiksów miniserii nie udało się opublikować przed premierą Zemsty Sithów, gdyż nadałoby to dodatkowych emocji (i tak już zresztą mocnej) scenie wykonania Rozkazu 66. Trzeba także przyznać, że (jako że miesiące jedynie dzieliły fanów od premiery ostatniego z filmów sagi) przez komiks przewija się masa stuffu z Zemsty Sithów od klonów począwszy, przez walkery na myśliwcach Jedi skończywszy.

W sferze graficznej pierwsze o czym należy wspomnieć, to okładki czterech zeszytów składających się na Siege of Saleucami, które zaiste są fantastyczne. Jeśli zaś chodzi o resztę rysunków w komiksie... Cóż, czasami brakuje słów, żeby odpowiednio skomplementować pracę Jan Duursemy, jednak Republic #74-77 to zdecydowanie szczytowa forma artystki. Wszystko jest niemalże perfekcyjne, kadry dynamiczne, plansze poukładane. Rysunki tchną dramatyzmem, mrokiem (tam gdzie to niezbędne) i emocjami, świetnie wspierając historię opracowaną przez scenarzystę.

Ja nie mam wątpliwości – oto do tej pory najlepsza miniseria w ramach Republic. Ma wszystko, czego od komiksu z uniwersum Gwiezdnych wojen można by oczekiwać, a momentami wręcz zwala z nóg. Nie ulega wątpliwości, że każdy fan powinien Siege of Saleucami przeczytać. Wspaniała rzecz.