Republic #07-12. Outlander

Pomieszanie z poplątaniem

Autor: Grzesiek 'SethBahl' Adach

Republic #07-12. Outlander
Różne wymyślono już światy fantastyczne i każdy z nich ma własne "grzeszki" i bolączki. W uniwersum Gwiezdnych wojen natomiast, niezależnie od tego czy weźmiemy pod uwagę filmy, czy produkcje ze strefy Expanded Universe, bolączką główną jest niekonsekwencja. Oczywiście, w jednych produkcjach widać to bardziej, w innych mniej. Gdybym jednak miał wybrać produkt, który jest uosobieniem tego zjawiska, wskazałbym Outlandera. Stłamszone przez filmy i książki, komiksy niemal od zawsze zajmowały w kanonie gwiezdnowojennym miejsce trzeciorzędne i może to jest pośrednio powodem nagromadzenia w nich takiej ilości gwiezdnych "kwiatków". Nikt nie przejmuje się twórcami komiksów, a twórcy komiksów nie przejmują się nikim (poza ludźmi z LucasBooks naturalnie) i zabawa się nakręca. Sam Outlander jest jednak niespójny - zarówno wewnętrznie, jak i w relacji z ogólnie przyjętym kanonem.

Akcja dzieje się na pustynnej planecie Tatooine, na której plemiona Tuskenów (którzy do tej pory stanowili tło w pozostałych osadzonych tu opowieściach) zaczynają zachowywać się bardziej niż agresywnie i, co gorsza, w sposób dziwnie zorganizowany i skuteczny. Sporadyczne potyczki i najazdy na osiedla ludzkie szybko przeradzają się w regularną wojnę. Rada Jedi reaguje niemal natychmiast, wysyłając swojego przedstawiciela, by zbadał i rozwiązał sprawę przywódcy Ludzi Pustyni, który niechybnie przybył z zewnątrz. Jak się później okaże, wysłany rycerz Jedi to nie jedyny myśliwy, który w tym czasie będzie na Tatooine na polowaniu...

Komiks był oryginalnie wydany w sześciu odrębnych zeszytach, a wszystkie są odcinkami większej serii zatytułowanej Republika, w obrębie której zajmują miejsca ponumerowane odpowiednio od 7 do 12. W roli głównego bohatera poprzednich sześciu części, tworzących miniserię zatytułowaną Prelude to Rebellion, wystąpił Ki-Adi-Mundi. Nie inaczej będzie i tym razem, choć w Outlanderze ustąpi nieco miejsca postaci tytułowej, Sharadowi Hettowi, oraz tajemniczej łowczyni rycerzy Jedi (czyżby prekursorka Generała Greviousa?) - Aurrze Sing. Sama fabuła zbudowana jest dynamicznie - wraz z kolejnymi stronami napięcie rośnie, zwłaszcza, że równolegle prowadzonych jest kilka wątków. Autorom udało się na tyle "zamieszać", by ostateczne rozwiązanie zaskoczyło czytelnika. Co prawda nie udało się ustrzec drobnych uproszczeń i naiwności, jednak w porównaniu z poprzednim cyklem całość prezentuje się nader pozytywnie.

Outlander to komiks wyjątkowy, zwłaszcza jeśli chodzi o przedstawioną historię. To pierwsze i jak dotąd chyba jedyne miejsce, gdzie pod lupę wzięto ciekawą, a mimo tego ostentacyjnie spychaną na drugi plan rasę Ludzi Pustyni. Pod tym względem jest to uczta dla każdego fana sagi Star Wars – czytelnik dowie się conieco o życiu Tuskenów, ich zwyczajach, rytuałach bojowych, a wszystko to zburzy wizerunek pustynnych jeźdźców jako zezwierzęconych potworów wykreowany w filmach. W komiksie znajdziemy sporo nawiązań do innych produkcji – niektóre korzystnie wpływające na odbiór całości, inne niespójne w zestawieniu z resztą gwiezdnowojennego wszechświata. Pozytywnie wypadają odwołania do poprzedniej części - Prelude to Rebellion. Dzięki obecności Ki-Adi-Mundiego i jego nauczycielki, nie znika wrażenie, że czyta się całość. Szeroki uśmiech zagości na twarzy większości miłośników Gwiezdnych wojen na widok szczegółów w postaci napisów "Czerka weapons" na paczkach z bronią czy wtrąceń o Tatooine jako nieudanej kolonii górniczej łączących opowieść z serią gier fabularnych Knights of the Old Republic. Nieco gorzej ma się sprawa z nawiązaniami do filmów. O ile Huttowie są miłym akcentem, o tyle na obecność Biba Fortuny (kłócącą się z innymi częściami EU) mniej wyrozumiali fani mogą już znacząco syknąć. Nie inaczej jest z niektórymi odwołaniami do trylogii prequeli, by podać przykład obecnego w Radzie Jedi Ki-Adi-Mundiego, któremu jednak, jak mówi komiks, tytułu mistrza nie nadano. Uważni i zorientowani w temacie czytelnicy błyskawicznie przywołają z pamięci wypowiedź sfrustrowanego Anakina z Zemsty Sithów, w której stwierdza, że nic takiego się wcześniej nie zdarzało. Cóż, ząb czasu i brak odgórnej organizacji świata.

Największą bolączką tej pozycji jest jednak niespójność w szczegółach graficznych. Tak się nieszczęśliwie złożyło, że z niewiadomych przyczyn pomiędzy poszczególnymi częściami Outlandera kilkukrotnie zmieniali się rysownicy (czyżby wydawcy nie mogli się zdecydować na jednego lub dwóch?). O ile w wydaniach zeszytowych różnice nie były aż tak widoczne, to jeśli chodzi o wydanie zbiorcze, sprawa ma się dużo gorzej. Niestety nie objawia się to jedynie w stylu rysowania i dość wyraźnie można odczuć, gdzie kończą się poszczególne "odcinki" miniserii. Symbolem tego zjawiska jest śmigacz Aurry Sing z ozdobnym motywem czaszki na obudowie, który nabrał właściwości podobnych do kubka Luke’a z Nowej nadziei (który to przedmiot "podróżował" z lewej do prawej ręki bohatera - w zależności od ujęcia). Czaszka co jakiś czas była ignorowana, pojawiając się i znikając wedle woli (różnych, co należy jeszcze raz podkreślić) rysowników. Podobnie sprawa ma się ze smokiem Krayt, który miał nieszczęście stać się bohaterem wydarzenia rozgrywającego się "na pograniczu" dwóch odcinków, dzięki czemu w środku walki w cudowny sposób diametralnie zmienia wygląd. Takich przypadków można by wymienić jeszcze klika.

Co ciekawe, sama warstwa graficzna w Outlanderze stoi na wysokim poziomie. Początek komiksu (do pierwszej zmiany rysownika) prezentuje się fantastycznie - żywe, barwne, szczegółowe ilustracje, gra świateł, doskonale odwzorowane postaci. Może poza Yodą, który znów okazał się kompletną porażką, tym razem wyglądając jak, nie przymierzając, Towdy z popularnej bajki o Gumisiach. Dalsza część prezentuje się już nieco gorzej, choć wyraźnej różnicy w jakości rysunków nie ma. Szczególnie dobrze wypada także końcówka opowieści, do narysowania której poproszono pana odpowiedzialnego za początek.

Oto kolejna spośród dziesiątek ekscytujących opowieści z najnudniejszej i leżącej najdalej od cudownego centrum wszechświata planety Tatooine. Ciekawe, kto ze znających Expanded Universe jeszcze wierzy w prawdziwość tego opisu. Komiks, którego "znakiem firmowym" są zamieszanie i niekonsekwencja – historia, mimo beznadziejnego umiejscowienia, bardzo ciekawa, a rysunek, mimo wielokrotnie irytujących zmian osób za niego odpowiedzialnych, prezentuje się estetycznie. Do tego nawiązania do innych części uniwersum Gwiezdnych wojen, stanowiące w tej pozycji tyleż zaletę co wadę, a także kreowanie wizji zakonu rycerzy Jedi Starej Republiki (należy mieć na uwadze, że komiks wydano w roku 1999), która ostatecznie w dużej mierze rozminęła się z wizją George’a Lucasa. Pomimo wymienionych niedoróbek Outlander zrobił na mnie zdecydowanie dobre wrażenie i na pewno jeszcze nieraz do niego wrócę. Należy jednak pamiętać, że różni czytelnicy mają różną odporność na "gwiezdne kwiatki" i właśnie ona może stanowić o odbiorze tej pozycji.