General Grievous

Generał (znów) atakuje

Autor: Grzesiek 'SethBahl' Adach

General Grievous
George Lucas zdecydowanie nie znajduje się w gronie najlepszych reżyserów w historii kina, jednak miejsce w panteonie genialnych marketingowców ma zapewnione. Dlatego też książki i komiksy gwiezdnowojenne powinny trzymać w tym względzie fason, a czasem musi pojawić się pokazowo stworzona pod tym względem produkcja. I tak właśnie należy patrzeć na niemal stustronicowego Generała Greviousa.

Grievous, który w marcu bezlitośnie najechał półki ze starwarsowymi komiksami w kioskach i EMPiKach, znów dał o sobie znać. Jakby mało było problemów z dowodzonymi przez niego armiami droidów, Grevious sieje panikę w galaktyce zabijając kolejnych rycerzy Jedi, którzy stają mu na drodze. Ostatecznie z generałem separatystów rozprawi się w Zemście Sithów Obi-Wan Kenobi, jednak okazuje się, że nie była to jedyna próba wyeliminowania cyborga.

Po obejrzeniu Mrocznego widma większość fanów Star Wars ma duży problem z przełknięciem kolejnych słodkich obrazków i cukierkowych elementów fabuły, dlatego ich do komiksu przyciągnie generał Grievous, z którego emanuje czysty mrok. Morduje Jedi, podbija planety, bezlitośnie obchodzi się z ich mieszkańcami i znęca się psychicznie nad dziećmi – nic tylko klaskać w dłonie i czytać dalej, podziwiając zło i występek.

Znajdzie się także coś dla wielbicieli Jedi – i tych ogólnie podziwianych (ponieważ przez plansze przewijają się Mace Windu, Yoda oraz kilku innych członków rady), jak i takich, którzy wybierają niestandardowy sposób działania. Trójka głównych bohaterów należy do drugiej z przytoczonych grup: sprzeciwiając się decyzji Rady, starają się samodzielnie unieszkodliwić dowódcę separatystów pozostając przy tym po jasnej stronie. W tle przewijają się ponadto jedna czy dwie postaci, których sposób i logika postępowania także intryguje. Słowem, mamy tu starwarsowy odpowiednik bohaterów tragicznych i Jedi niekoniecznie poświęconych bez umiaru zakonnej doktrynie. Wreszcie do historii dorzucono kilkoro padawanów, z którymi mogłyby się identyfikować dzieci, w ten sposób przyciągając do lektury młodszych czytelników.

Ciekawe jest, że nie zdecydowano się zatrudnić któregoś ze sprawdzonych rysowników komiksów gwiezdnowojennych, który bez wątpienia stworzyłby cieszącą oczy oprawę graficzną. Przecież nierzadko to ona stanowi istotny, jeśli nie decydujący czynnik przy zakupie starwarsowego komiksu. Ostatecznie jednak warstwę rysunkową powierzono Rickowi Leonardniemu, który sprawił, że kolejne panele Generała Greviousa są stosunkowo mało subtelne, a sylwetki postaci grubo ciosane. Choć wizerunek samego generała wypada odpowiednio mrocznie, ogólne wrażenie mówi, że mamy do czynienia raczej z komiksem dla młodych fanów; szczególnie jeśli spojrzeć nań także przez pryzmat dialogów.

A skoro już o dialogach mowa: przez dłuższy czas zastanawiałem się, który z polskich wydawców zapomni wyłączyć autokorekty przy redakcji komiksu (lub też książki) i poczęstuje nas "parawanami Jedi" – Egmont jest pierwszym, który mnie tym uraczył. Potknięcie o tyle komiczne, że wkradło się podczas dość poważnej i patetycznej wypowiedzi, rozkładając ją całkowicie na łopatki. Reszta publikacji trzyma jednak typowy dla Egmontu solidny poziom, a w środku znajdziemy także miniplakat związany z komiksem (do czego również zdążyliśmy się przyzwyczaić).

Tak więc w sumie mamy dobrze rozplanowany pod względem marketingowym komiks ze znośną warstwą graficzną. Problem w tym, że jako całość historia nie bardzo się klei, a fabuła jest raczej miałka i nie porywa czytelnika. Wszelka oryginalność Generała Grievousa drzemie w groźbach tytułowej postaci, których spełnienia i tak nie możemy doczekać. Summa summarum komiks duetu Dixon/Leonardi to raczej propozycja dla spragnionych akcji… i niczego więcej.