Boba Fett. Enemy of the Empire

Autor: Grzesiek 'SethBahl' Adach

Boba Fett. Enemy of the Empire
Egmont, zdaje się, uknuł plan uraczenia polskich czytelników wszystkimi wydanymi opowieściami o najsłynniejszym łowcy nagród w galaktyce. Przygody Boby Fetta, starwarsowy odpowiednik opowieści popkulturowych, z reguły trzymają jednak dość wysoki poziom; w przeciwieństwie chociażby do prequelowego odpowiednika – Dartha Maula. Nie inaczej jest w przypadku Wroga Imperium.

Można wręcz powiedzieć, że Boba Fett. Wróg Imperium to jeden z najbardziej gwiezdnowojennych komiksów, jakie czytałem. Większość fabuły to opowieść akcji: Mandalorianin dostaje od Lorda Vadera zadanie namierzenia i zlikwidowania zdrajcy oraz odzyskania przedmiotu, który ma ze sobą. Jak w filmowej sadze, głównemu wątkowi poszukiwania towarzyszy dużo pościgów, strzelanin i spektakularnych wybuchów. Mamy też grupkę najemników wysłaną przez Vadera za Fettem, by go zgładzić gdy ten wykona zadanie, co tworzy typowy dla Gwiezdnych wojen niewielki "akcent zdradziecko-knujący".

Podobnie jak w filmowych Star Wars temu raczej poważnemu tłu fabularnemu towarzyszą liczne elementy humorystyczne. Najbardziej rozwiniętym wątkiem jest wśród nich chórek Zakonu Pesymistów. Zdaje się, że z braku pomysłu na klimatyczny, ale jednocześnie nie pompatyczny zakon pustelników, twórcy postanowili pójść w zupełnie innym kierunku, tworząc durnowatą karykaturę tego fragmentu świata przedstawionego, co w opowieści zdaje egzamin znakomicie.

Komiks czyta się łatwo i przyjemnie, a główne zastrzeżenia dotyczą kreacji postaci. Boba Fett. Wróg Imperium zawieszony jest gdzieś w przestrzeni pomiędzy poważną opowieścią akcji a pastiszem, ale mam wrażenie, że tajemniczy łowca nagród nie bardzo do takiej formuły pasuje. Mimo wszystko o wiele większe i lepsze wrażenie wywołuje we mnie mroczna i milcząca postać wykreowana przez Johna Wagnera w Poświęceniu niż bohater stworzony za pomocą kompromisu, z którym mamy do czynienia we Wrogu Imperium. Podobnie zresztą wygląda kwestia Dartha Vadera, dla którego w filmie zarezerwowana została rola raczej imperialnego siepacza, tu zaś zdaje się być mózgiem swojej własnej intrygi, zdolnym do przechytrzenia samego Imperatora Palpatine'a.

Kreska wynikła z połączonych wysiłków Iana Gibsona i Johna Nadeau nie jest w żadnym wypadku porównywalna z twórczością Cama Kennedy'ego ze wspomnianego Poświęcenia, ale i nie ma ku temu potrzeby. Mroku i klimatu charakterystycznego dla scen z udziałem głównych bohaterów imperialnych jest w sam raz, by warstwa graficzna pasowała do fabularnej konwencji, rysunki zaś są odpowiednio staranne i szczegółowe, choć postaci z ras obcych sprawiają wrażenie nieco przez artystów zaniedbanych.

Po kilku translatorskich potknięciach, jakich Egmont doświadczył ostatnimi czasy, w Bobie Fettcie. Wrogu Imperium wszystko wróciło do normy. Jak to też często bywa w przypadku wydań specjalnych Star Wars Komiks, do publikacji wydawca dołączył mały gratis w postaci mini plakatu, jaki znajdziemy w samym środku numeru. Wszystko razem sprawia, że żaden gorący (a nawet letni) fan Gwiezdnych wojen nie powinien się specjalnie wahać przed zakupem.