» Recenzje » Zagraniczne » Star Wars: Edge of the Empire Beginner Game

Star Wars: Edge of the Empire Beginner Game

Star Wars: Edge of the Empire Beginner Game
Miłośnicy sagi George'a Lucasa mają nad czym debatować. Chociaż the Maker przeszedł na zasłużoną emeryturę, stworzone przezeń uniwersum rozwija się jak Stara Republika w czasach swej świetności. Kiedy blisko rok temu zapowiedziano sfilmowanie trzeciej trylogii, o Gwiezdnych Wojnach znów zrobiło się głośno, i to nawet w mediach niemających wiele wspólnego z fantastyką.

Każda saga ma swój początek

W fandomie erpegowym więcej emocji wzbudziła wiadomość o nowej grze fabularnej osadzonej w uniwersum Lucasa. Gdy Wizardzi ogłosili zakończenie linii wydawniczej Star Wars Roleplaying Game, licencję uzyskało Fantasy Flight Games, które w efekcie stworzyło system oparty na zmodyfikowanej mechanice trzeciej edycji Warhammera. W przeciwieństwie do erpega WotC skupia się on tylko na jednym fragmencie galaktycznej historii: wojnie Imperium i Rebelii, znanej ze starej trylogii filmowej. Wydawnictwo zapowiedziało trzy podręczniki poświęcone różnym aspektom uniwersum: Edge of the Empire, Age of Rebellion oraz Force & Destiny. Ten pierwszy pozwala poznać świat przemytników, łowców nagród i innych postaci półświatka, pozostałe umożliwią wcielenie się w bohaterów Rebelii oraz w użytkowników Mocy. Na razie wydany został tylko podręcznik Edge of the Empire, kolejne mają wyjść w 2014 i 2015 roku.

Jeszcze przed opublikowaniem pierwszego podręcznika FFG wypuściło na rynek Star Wars: Edge of the Empire Beginner Game, czyli przygodę dla 3-5 graczy, która ma stanowić wprowadzenie do systemu. Spore pudełko z klimatyczną grafiką na pierwszy rzut oka przypomina raczej kolekcjonerską edycję jakiejś gry komputerowej, a nie skrót zasad systemu RPG. Po otwarciu opakowania można zaś poczuć się jak C3-PO w piaskoczołgu Jawów. Czego tam nie ma! Książeczki, broszurki, żetony, kilka rodzajów kości, mapa... Trudno nie dostać oczopląsu. Autorzy zadbali jednak o to, by nikt nie poczuł się zagubiony – na poszczególnych elementach zestawu troskliwie umieścili wskazówki w rodzaju "Read this first”, "Read this after completing the Adventure Book” itp.

W pudełku znajdziemy wszystko, co jest potrzebne, by poznać możliwości nowego erpega. Spośród wspomnianych broszurek dwie są nieistotne – pierwsza jest przeznaczona dla osób, które nie miały styczności z RPG (wyjaśnia podstawowe pojęcia i opisuje przykładową rozgrywkę), a druga to reklama pełnej wersji Edge of the Empire. Znacznie ciekawsze są pozostałe: licząca 32 strony przygoda, uzupełniona o 4 kilkustronicowe karty postaci i dwustronną mapkę-plakat, oraz najgrubsza, 48-stronicowa książeczka opisująca mechanikę. Ta ostatnia przeznaczona jest dla graczy, którzy już przeszli zawartą w zestawie przygodę i chcą rozgrywać kolejne sesje w Edge of the Empire. Całość wieńczy komplet specjalnych kości, a także spora liczba kartonowych żetonów.

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

Wszystkie elementy zestawu zostały wykonane bardzo starannie. Broszurki są wydrukowane na kredowym papierze, przejrzyste i estetyczne, głównie za sprawą klimatycznych ilustracji, które nie ustępują jakością najładniejszym concept artom Douga Chianga, Ralpha McQuarriego (ten zresztą jest wymieniony na liście ilustratorów) czy projektantów serii KotOR. Nie można się też przyczepić do składu samego tekstu – wszystko jest czytelne, a błędy edytorskie to przede wszystkim podwójne spacje. Żetony są sztywne i dobrze wydrukowane, a symbole na kościach – wyraźne. Strona wizualna Star Wars: Edge of the Empire Beginner Game prezentuje się znakomicie.

Znaleźli się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwym czasie. Oczywiście zostali bohaterami

Dodatkowym smaczkiem jest wprowadzenie do przygody, które zostało napisane charakterystyczną „uciekającą” czcionką, tak bliską sercu każdego miłośnika Gwiezdnych Wojen. Przedstawiono w nim punkt wyjścia fabuły: ucieczkę bohaterów przed lokalnym bossem przestępczego światka Teemo Huttem. Jako że Edge of the Empire traktuje o postaciach mających dość wybiórcze podejście do prawa, nie dziwi, że akcję przygody umieszczono na Tatooine, w osadzie Mos Shuuta, równie szemranej jak znane z filmów Mos Eisley i Mos Espa. Galeria bohaterów składa się z czterech postaci, typowych pod względem rasy i profesji dla planety „najbardziej oddalonej od wspaniałego centrum Wszechświata”: przemytnika (Pash, człowiek), łowczyni nagród (Oskara, Twi'lekanka ), zabijaki-gladiatora (Lowhhrick, Wookiee) oraz medycznego droida 41-VEX. Wszyscy mieli pecha pracować dla Hutta i mu podpaść, a że na wyrozumiałość mafiosa liczyć nie sposób, jedynym wyjściem dla każdego z nich jest ucieczka z Tatooine. Aby to zrobić, muszą najpierw zorganizować (w typowy dla tej planety sposób, czyli bez zgody i wiedzy właściciela) jakiś statek, dotrzeć do lądowiska i nie natknąć się po drodze na ludzi swojego dawnego pracodawcy ani szturmowców Imperium. Fabuła jest, jak widać, prosta i przeprowadzona bardzo liniowo, ale pozwala odegrać to, co najlepsze w starej i nowej trylogii Gwiezdnych Wojen.

Przygoda została podzielona na siedem pojedynczych scen, które najłatwiej chyba porównać do wolsungowych konfrontacji. Każda z nich zapoznaje z innym elementem mechaniki i innym fragmentem świata. Żadnej nie można pominąć, a choć niektóre zadania da się rozwiązać na różne sposoby, a z punktu A do punktu B przejść inną drogą, efekt końcowy będzie taki sam. Przypomina to trochę mechanizm „węzłów” stosowanych w grach komputerowych. Liniowość nie przeszkadza, bo w tej przygodzie nie chodzi o swobodną eksplorację świata, tylko o zapoznanie się z samą grą i odegranie scen znanych z filmów.

No właśnie – odegranie znanych scen. Nie mogłam się oprzeć wrażeniu, że przygoda została napisana na zasadzie „zrobić tak, żeby zarobić, ale się przy tym nie narobić”. Sceny i lokacje są żywcem wzięte z filmów (i to nawet nie całej sagi - prawie wszystkie motywy zaczerpnięto z Nowej nadziei i Mrocznego widma); mamy na przykład targowanie się o część zamienną do statku z właścicielem sklepiku albo wyłączenie pola siłowego utrzymującego statek na lądowisku (a sam statek to koreliański frachtowiec YT-1300 – tak, taki jak Sokół Millennium). Tak jakby autorzy gry poszli po linii najmniejszego oporu: wypisali sobie z filmów kilka scen, które im się spodobały, podmienili imiona i rasy postaci biorących w nich udział, i tak oddali do druku. Oczywiście puszczanie oka do fana jest fajne, miło móc samemu być tym, który strzelał pierwszy, ale miło byłoby też odkryć jakiś zakątek Tatooine, który nie pojawił się w filmie.

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

Rób albo nie rób, nie ma próbowania

Przygoda ma zapoznać graczy z mechaniką w taki sposób, by z każdą kolejną sceną gracze w coraz większym stopniu wykorzystywali jej możliwości i uczyli się nią posługiwać w różnych sytuacjach. Rzeczywiście, kolejne zasady są odsłaniane krok po kroku i strona po stronie, choć sama mechanika jest na tyle odmienna od d6 i d20, że nawet po przejściu przygody trudno się do niej przyzwyczaić. Autorzy też zdawali sobie z tego sprawę, dlatego i w samej przygodzie, i na kartach postaci zawarli odpowiednie ściągawki oraz skróty zasad. Byłam sceptyczna co do tego, jak mechanika sprawdzi się podczas sesji – wizja żonglowania kośćmi niespecjalnie zachęcała do rozgrywki. Okazało się jednak, że zasady działają całkiem nieźle, choć niekoniecznie szybko, a przy użyciu mapy i żetonów walka faktycznie bardziej przypomina planszówkę niż erpega. To rozwiązanie może być jednak bardzo przydatne dla osób dopiero zaczynających przygodę z grami fabularnymi – łatwiej będzie im wczuć się w sytuację postaci.

Podobnie jak w trzeciej edycji Warhammera mamy do czynienia z kilkoma rodzajami kości: Ability Die, Proficiency Die, Difficulty Die, Challenge Die, Boost Die, Setback Die oraz Force Die. Kości oznaczone są pozytywnymi lub negatywnymi symbolami, których liczba po podsumowaniu (symbole mogą się znosić) decyduje o porażce bądź sukcesie, a także o dodatkowych efektach testu. Każdej umiejętności, którą posiada dana postać, odpowiada jakaś pula kości. Poziom trudności ustalony przez MG wymaga dodania do puli odpowiedniej liczby Difficulty Dice, pokrytych negatywnymi symbolami. Przykładowo, u Oskary test na Charm wymaga rzutu trzema kośćmi Ability oraz ustaloną przez MG liczbą kości Difficulty (jeśli test ma być łatwy, MG może nie dodać żadnej), z kolei Pash, by przetestować umiejętność pilotażu, rzuca dwiema Proficiency Dice i jedną Ability Die oraz tyloma Difficulty Dice, ile wymaga poziom trudności ustalony przez MG. W zależności od dodatkowych warunków otoczenia (np. podczas walki) pulę można wzbogacić o dalsze rodzaje kości, które mogą zmienić wynik testu lub przynieść dodatkowe – pozytywne albo negatywne – efekty.

Na kartach postaci przy konkretnych umiejętnościach oraz elementach wyposażenia podana jest startowa pula kości. Kiedy postaci zdobywają doświadczenie, zmieniają się też pule przypisane do umiejętności – kości zielone (Ability Dice) zastępowane są żółtymi (Proficiency Dice), które zwiększają szansę na zdanie testu oraz dają dodatkowe pozytywne efekty. Rozwijaniu postaci służy też zawarte na karcie drzewko talentów. Karty zaprojektowane są tak, by po przejściu podstawowej przygody można było dalej grać tymi samymi bohaterami – to zresztą konieczność, bo w zestawie zabrakło dokładnych informacji dotyczących tworzenia nowych postaci. Szkoda, bo nasza dzielna czwórka, choć sympatyczna, jest dość sztampowa i zapewne niejeden gracz chciałby wymienić Pasha czy Lowhricka na bohatera od podstaw wykreowanego przez siebie. Teoretycznie w Beginner Game jest to możliwe, ale na tyle karkołomne, że raczej nikt nie będzie się w to bawił. Można natomiast skorzystać z dodatkowych postaci, Sashy (zwiadowcy) lub Mathusa (technika), dostępnych do ściągnięcia ze strony Fantasy Flight Games.

Rozgrywanie dalszych przygód będzie wymagać szczegółowych charakterystyk poszczególnych umiejętności oraz dodatkowych informacji o różnych elementach świata Edge of the Empire. To wszystko znalazło się w ostatniej, najgrubszej w zestawie książce, czyli Rulebooku. W siedmiu kolejnych rozdziałach zamieszczono dokładne opisy mechaniki, zasad walki, umiejętności, talentów, wyposażenia i uzbrojenia, pojazdów i statków kosmicznych oraz potencjalnych przeciwników, z którymi przyjdzie się zmierzyć naszym bohaterom. Zawarty tu materiał pozwoli na spędzenie kolejnych godzin w świecie szybkich statków, trzymanych w pogotowiu blasterów i kredytów łatwo zmieniających właścicieli. Ze strony FFG można ściągnąć przygodę The Long Arm of the Hutt, która kontynuuje historię i rozwija wątki z Escape from Mos Shuuta, a przy tym nie jest tak liniowa, daje graczom więcej swobody i pozwala wykorzystać nabyte na Tatooine umiejętności.

Tutaj zaczyna się zabawa

Należy pamiętać, że recenzowana publikacja to tylko wprowadzenie do systemu i prędzej czy później przestanie wystarczać. Pełny podręcznik Edge of the Empire został już wydany, a wkrótce pojawi się Star Wars: Edge of the Empire: Beyond the Rim - Adventure Module, blisko stustronicowa przygoda, w której bohaterowie graczy będą odkrywać tajemnice jeszcze z czasów Wojen Klonów. Nie sposób nie zadać sobie pytania o zasadność zakupu zestawu startowego. Edge of the Empire: Beginner Game rzeczywiście pozwala poznać mechanikę i rozegrać kilka miłych sesji, ale czy warto na to wydawać blisko sto kredytów, skoro w podobnej cenie można kupić podręcznik podstawowy do Gwiezdnych Wojen na mechanice d20? Wydaje się, że zakup może się opłacić przede wszystkim osobom, które dotychczas nie miały styczności z tą mechaniką albo nie są pewne, czy Edge of the Empire im się spodoba. Pozostali mogą w ciemno kupować podstawkę – wszystko wskazuje na to, że FFG dobrze wykorzystało licencję i wydało dobry system nie tylko dla fanów Gwiezdnych Wojen.

 

Dziękujemy sklepowi Rebel za udostępnienie podręcznika do recenzji.

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę
8.0
Ocena recenzenta
-
Ocena użytkowników
Średnia z 0 głosów
-
Twoja ocena
Mają na liście życzeń: 1
Mają w kolekcji: 0

Dodaj do swojej listy:
lista życzeń
kolekcja
Tytuł: Star Wars: Edge of the Empire Beginner Game
Linia wydawnicza: Star Wars: Edge of the Empire
Autorzy: Daniel Clark, Christopher Gerber
Ilustracje: Even Mehl Amundsen, Sacha Angel Diener, Jacob Atienza, Tiziano Baracchi, Ryan Barger, Matt Bradbury, Caravan Studios, Alexandre Dainche, Tony Foti, Jeff Lee Johnson, Adam Lane, Lucasfilm Ltd., Ralph McQuarrie, Mark Molnar, Jacob Murray, Mike Nash, David A. Nash, Andrew Olson, Anthony Palumbo, Aaron Panagos, Jim Pavelec, Alexandru Sabo, Nicholas Stohlman, J. P. Targete, Chase Toole, Alex Tooth, Francisco Rico Torres, Magali Villeneuve, Steve Youll, Ben Zweifel
Wydawca oryginału: Fantasy Flight Games
Data wydania oryginału: 2012
Miejsce wydania oryginału: USA
Liczba stron: 48
Oprawa: pudełko
ISBN-10: 1616615931
ISBN-13: 978-1-61661-593-2



Czytaj również

Star Wars Darth Vader #2: Prosto w ogień
Bez taryfy ulgowej dla Vadera
- recenzja
Star Wars #2: Operacja Gwiezdny Blask
Blasku brak
- recenzja
Star Wars: Ścieżka przeznaczenia
Powrót do Miasta w chmurach
- recenzja
Star Wars Łowcy nagród #1: Najgroźniejsi w galaktyce
Monotonne życie łowców
- recenzja
Star Wars: Squadrons
Czy leci z nami deweloper?
- recenzja
Poe Dameron: Iskra i płomień
Rozszerzanie uniwersum czy zapchaj dziura
- recenzja

Komentarze


Adeptus
   
Ocena:
0

Jaki jest sens wydawać podręcznik do RPG na krótko przed premierą nowych epizodów? Coraz mocniej zapowiada się na to, że nowe SW nie będą się trzymać kanonu i cały dotychczasowy lore zdezaktualizuje się.

 

27-09-2013 12:58
AdamWaskiewicz
   
Ocena:
+1

Jako że podręczniki wydawane przez FFG mają być osadzone w realiach pierwotnej trylogii, fabuła nowych epizodów i ewentualne zmiany w gwiezdnowojennym uniwersum jakie zajdą w ich trakcie nie powinny wpływać na nie w znaczącym stopniu.

27-09-2013 13:40
Adeptus
   
Ocena:
0

Hmm, w sumie masz rację - jeśli chodzi o nowe epizody. Ale nie zapominajmy, że mają być kręcone także spin-offy. O ile np. ten o Yodzie z pewnością nie będzie miał żadnych odniesień do Galaktycznej Wojny Domowej (bo osadzenie filmu w okresie, w którym główny bohater siedział na tyłku w swojej pustelni to może dobry materiał na dramat psychologiczny o samotności zielonego gnoma w galaktyce, ale nie na przygodowe s-f) o tyle filmy o przeszłości Hana Solo czy Boby Fetta już mogą zdrowo namieszać. No chyba, że podręcznik będzie bazował wyłącznie na tych skrawkach wiedzy o uniwersum, jakie zaprezentowano w epizodach, bo tego raczej Disney nie ruszy (z drugiej strony, sam Lucas zretconował w nowej trylogii starą wersję odnośnie matki Luke'a i Lei, więc czemu Disney miałby się powstrzymać przed radosną twórczością?).

27-09-2013 17:16
Nadiv
   
Ocena:
+1

@Adeptus

Gwiezdne Wojny mają już prawie 40 lat - dlaczego kogokolwiek miałoby obchodzić to, co zrobi z licencją Disney? Gra adresowana jest do fanów starej trylogii i moim zdaniem świetnie chwyta klimat oryginalnych filmów. Mnie np. expanded universe nigdy nie obchodził i mam szczerą nadzieję, że nowe filmy też nakręcą bez oglądania się na grafomańskie powieści ze świata.

 

W RPG też raczej najlepiej jest skoncentrować się tylko na filmach, a z całej reszty EU wybrać tylko to, co się ewentualnie spodoba. To postaci graczy powinny być głównymi bohaterami uniwersum, a nie BNi z kiepskich książek.

 

A co do Edge of the Empire - moim zdaniem jest to bardzo udana gra. Mechanika może wydawać się na początku nieco dziwna, ale wygląda na banalnie prostą, gdy już się nauczy znaczenia poszczególnych symboli. Gra idealnie łapie klimat starej trylogii i w dość fajny sposób koncentruje się na tym aspekcie świata SW, który zawsze najbardziej mi się podobał.

27-09-2013 18:09
Adeptus
   
Ocena:
0

"Gwiezdne Wojny mają już prawie 40 lat - dlaczego kogokolwiek miałoby obchodzić to, co zrobi z licencją Disney? "

"Mnie np. expanded universe nigdy nie obchodził i mam szczerą nadzieję, że nowe filmy też nakręcą bez oglądania się na grafomańskie powieści ze świata."

 

Ok, to jest jest Twoja opinia. Równie dobrze ja mógłbym odpisać "Gwiezdne Wojny mają już prawie 40 lat - dlaczego kogokolwiek miałoby obchodzić to, co zrobi z licencją Disney? Mnie np. nowe epizody nie obchodzą, bo dla mnie Gwiezdne Wojny to Expanded Universum".

Czy EU jest grafomańskie? W znacznej mierze tak, jak każda stutomowa seria trzaskana pod fanów, którzy łykną wszystko, co dzieje się w ich ukochanym uniwersum. Ale jest to również sporo całkiem przyzwoitych pozycji. Oczywiście, nie są to arcydzieła literatury, ale po prostu porządne przygodówki (może za wyjątkiem książek Stovera, który bardzo stara się nadać większą głębię psychologiczną postaciom - i moim zdaniem w pewnym stopniu mu to wychodzi). A nie oszukujmy się, same epizody to też nie są jakieś szalenie artystyczne filmy.

Tak przy okazji, jakie właściwie pozycje z zakresu EU czytałeś? Jak trafiłeś na jakieś popłuczyny w rodzaju "Młodych Rycerzy Jedi" czy przygód młodego Obi-Wana, to się nie dziwię.

Poza tym, nie rozumiem kompletnie tego hatingu wobec EU, który przejawiają niektórzy "puryści tylkofilmowi". Rozumiem, kiedy ktoś mówi "Ja oglądam tylko filmy, więc nie obchodzi mnie, czy nowe epizody będą zgodne z EU". Ale kiedy słyszę "Mam nadzieję, że nowe filmy totalnie oleją EU" to się dziwię. Czy nie byłoby najlepiej, gdyby nowe epizody były jednocześnie dobrymi filmami i filmami zgodnymi z EU? Tak, żeby zadowoliły wszystkich fanów? Czy np. purysta jest w stanie zaakceptować każde ukazanie dalszych losów Hana i Lei... oprócz jednego, w którym biorą ślub, a potem mają troje dzieci, w tym dwoje bliźniaków, bo to jest rozwiązanie z EU, a co zatem idzie gówno gówniaste, niezależnie od tego, w jaki sposób zostanie ukazane? Chewbacca musi żyć wiecznie, bo w EU umarł. Nie wiadomo, jak rozwiązać kwestie polityczne. Z jednej strony Republika nie może się odrodzić, bo tak jest w EU, z drugiej strony Imperium nie może przetrwać, bo znowu EU. Zakon Jedi też nie może się odbudować - bo tak się stało w plugawych heretyckich apokryfach. Małżeństwo Luke'a ewentualnie może zostać zaakceptowane pod jednym nie podlegającym negocjacji warunkiem - jego żona nie ma prawa mieć na imię Mara. Ech... To może chrzańmy te SW i zróbmy kolejną część Star Treka?

 

"W RPG też raczej najlepiej jest skoncentrować się tylko na filmach, a z całej reszty EU wybrać tylko to, co się ewentualnie spodoba. To postaci graczy powinny być głównymi bohaterami uniwersum, a nie BNi z kiepskich książek."

1. Jeśli chodzi o zdanie drugie, to oczywiście, że tak, ale czemu opieranie się na EU miałoby do tego prowadzić? To jakby twierdzić, że RPG gwiezdnowojenne nie powinno opierać się na filmach, bo to postacie graczy powinny być głównymi bohaterami uniwersum, a nie BN-i z filmu.

2. Jeśli sesja nie ma polegać jedynie na odgrywaniu scen z filmu, nie może bazować wyłącznie na filmach. A świat SW poza jego wąskim wycinkiem ukazanym w filmach, został pokazany właśnie w EU. Oczywiście, teoretycznie można olać EU i w podręczniku zawrzeć kompletnie odmienny opis wszystkich aspektów Galaktyki... Tylko w imię czego? To doprowadzi jedynie do stworzenia dwóch EU - jednego na użytek RPG, drugiego na użytek książek, komiksów, gier komputerowych i wszystkiego innego. No chyba, że właśnie tego chcesz - po raz enty odgrywania ataku na Gwiazdę Śmierci.

3. Same filmy zresztą aż się proszą o dopełnienie w postaci EU. Nie bez kozery noszą nazwę "epizodów". Bo tą wyrwane fragmenty z większej historii. Z historii całego fikcyjnego uniwersum. Uparte twierdzenie, że cała ta tysiącletnia historia Zakonu Jedi to tylko taki zwrot stylistyczny, bo jedynymi Jedi, o których wie prawdziwy fan są Obi, Yoda i Luke a wymienianie jakichkolwiek innych imion oznacza, że jest się cebulakiem lubującym w Nowej Trylogii, albo co gorsza, Expanded Obesrum jest chyba przejawem czystej złośliwości.

4. Nikt ci nie broni olewać kanonu na Twoich sesjach. W Twojej wersji SW Gwiazda Śmierci może być zbudowana przez wynajętych Huttów, najwyższym stopniem w imperialnej flocie być zwykły admirał, Tarkin być byłym mężem Mon Mothmy, a sekundę po śmierci Palpiego i Vadera cała Galaktyka stała się demokratyczna. Bo w filmach nie powiedziano, że jest inaczej, a EU nie lubisz. Spoko. Tak samo, jak prowadząc Warhammera możesz zadecydować, że w twoim Imperium panuje monoteistyczny kult Sigmara, cesarz krótko trzyma elektorów, a Skaveni są podporą monarchii jako dzierżyciele "lenn podziemnych". Spoko. Ale to nie zmienia faktu, że trzeba mieć świadomość, że to są rozwiązania niekanoniczne, bo jakiś odgórny kanon, do którego można się odwoływać, musi być. W przypadku SW tym kanonem jest Expanded Universum.

5. Dziwi mnie, że puryści hurtem wrzucają do sedesu wszystko, co zostało stworzone przez pracowników i licencjobiorców Lucasa, a co nie jest filmami, ale jednocześnie z góry uznają, że filmy tworzone przez Disneya będą kanonem (oczywiście pod warunkiem, że będą maksymalnie w jak największym stopniu sprzeczne z EU).

 

27-09-2013 19:43
Jade Elenne
   
Ocena:
0

@Nadiv
Część książek i komiksów była jednak niczego sobie, mało komu nie podobała się trylogia Timothy'ego Zahna. Masz rację, że większość powieści była słaba i mam nadzieję, że Disney nie pójdzie tą drogą, ale nie wrzucaj całego EU do kosza. Sama nie jestem ani fanką, ani znawczynią EU, ale trafiłam tam na kilka fajnych pomysłów, które chciałabym widzieć i w nowej trylogii. O mechanice Edge of the Empire mam trochę inne zdanie, ale cieszę się, że się zgadzamy co do ogólnej fajności gry:)

@Adeptus - akurat tutaj zmian bym się nie bała, uniwersum SW jest tak bogate, że nawet po ewentualnych zmianach wprowadzonych przez spin-offy czy nowe epizody można stworzyć długie i spójne historie. Pierwsze skrzypce i tak mają grać bohaterowie graczy, a nie Luke czy Tarkin, więc nie sądzę, by erpegowi zaszkodziły jakieś modyfikacje oficjalnej historii. 

A tak w temacie...

[swoją drogą, śmiesznie, że akurat dziś ten tekst poszedł do publikacji - właśnie jadę na konferencję poświęconą Star Wars. Co prawda będę mówić tam o konwentach, a nie o erpegach, ale zbieg okoliczności i tak jest sympatyczny]

27-09-2013 19:48
Adeptus
   
Ocena:
0

"Masz rację, że większość powieści była słaba i mam nadzieję, że Disney nie pójdzie tą drogą. "

Zależy, jak to rozumieć. Jeśli "mam nadzieję, że Disney ukaże to w dużo lepszy sposób" to tylko przyklasnąć. Jeśli jako "mam nadzieję, że Disney zaprzeczy wszystkim wydarzeniom, które tam ukazano, że nawet jeśli bez większego problemu mógłby sprawić, że filmy nie będą zgrzytać kanonem, to i tak tego nie zrobi" to już nie mogę się zgodzić.

 

"Część książek i komiksów była jednak niczego sobie, mało komu nie podobała się trylogia Timothy'ego Zahna."

No co Ty, przecież to EU, tego się kijem nawet nie tyka! A poważnie. Z początku znaczna część fanów miała nadzieję, że nowa trylogia będzie właśnie ekranizacją tych książek.

 

"uniwersum SW jest tak bogate, że nawet po ewentualnych zmianach wprowadzonych przez spin-offy czy nowe epizody można stworzyć długie i spójne historie."

Jeśli zmiany nie będą zbyt drastyczne, to fanom SW uda się jakoś dopasować wytwory Disneya do kanonu. Przeżyliśmy "Wojny klonów", przeżyjemy wszystko. A jak nie, to zawsze pozostaje nam Stara Republika czy inne okresy.

27-09-2013 20:00
Jade Elenne
   
Ocena:
0

Jeśli "mam nadzieję, że Disney ukaże to w dużo lepszy sposób" to tylko przyklasnąć.

O to mi chodziło:) Tak jak pisałam poprzednio, za bardzo się na EU nie wyznaję, ale było tam kilka dobrych pomysłów i nietuzinkowych postaci. Jeśli Disney wykorzysta materiał i filmowy, i książkowo-growo-komiksowy, to mamy szansę dostać coś naprawdę wartego obejrzenia.

27-09-2013 20:20
Adeptus
   
Ocena:
0

No i git :D

27-09-2013 20:31
Enc
   
Ocena:
0

Jako jeden z nielicznych (Część książek i komiksów była jednak niczego sobie, mało komu nie podobała się trylogia Timothy'ego Zahna.), którym nie podobała się Trylogia Thrawna pozwolę sobie tylko dodać, że bardzo mocno trzymam kciuki by nowe filmy nie były ekranizacją tych powieści. Disneya stać na zdecydowanie lepszy scenariusz (niekoniecznie ambitny, IMHO SW mają być przede wszystkim świetnym widowiskiem). Lepszy niż pola maskujące, skarbce Imperatora i szaleni mistrzowie Jedi.

27-09-2013 21:51
Adeptus
   
Ocena:
0

Ja nie wymagam (choć chciałbym), żeby nowe filmy były ekranizacją czegoś z EU, chciałbym po prostu, żeby nie były z EU ewidentnie sprzeczne.

A widowiskowość to chyba nie kwestia tego, czy Disney skorzysta z Trylogii Thrawna, czy nie, tylko od tego, jak się zrealizuje konkretne sceny?

28-09-2013 15:01
Enc
   
Ocena:
0

To również kwestia tego na jakim scenariuszu się oprze.

28-09-2013 22:59
Adeptus
   
Ocena:
0

Ale to, że jakiś film jest adaptacją książki, nie oznacza, że książka jest scenariuszem. Nierzadko z tej samej książki można zrobić widowiskowego, czysto przygodowego akcyjniaka (jeśli skupimy się np. na bitwach i walkach), albo psychologizującą obyczajówkę (jeśli skupimy się na realacjach między postaciami). Spójrz np. na "Grę o Tron" - jest zrobiona trochę w konwencji Mody na Sukces fantasy. A równie dobrze (gdyby był większy budżet) można by z niej zrobić "epicką" łomotaninę, jak LoTR. Od reżysera, scenarzysty, producenta itd zależy, jakie wątki wyeksponują w scenariuszu i potem w filmie.

Aczkolwiek teraz zagłębiamy się już w koompletny offtop i przyznaję, że to ja przyczyniłem się do takiego kierunku. Więc jeśli Autorka artykułu ma coś przeciw, to niech śmiało wali, a powstrzymam się od dalszych "kinematograficznych" dygresji.

29-09-2013 00:05
Enc
   
Ocena:
0

Masz oczywiście sporo racji - forma adaptacji scenariusza może wyglądać różnie - ale moim skromnym zdaniem albo Disney musiałby przerabiać pół książki (efekt - niezadowoleni fani Zahna/EU) albo wykorzystać tylko kilka scenografii/bohaterów... Albo pociągnąć filmy według wydarzeń z książki, co zmarnowałoby te setki milionów dolarów. Nie ma co ukrywać, EVII-IX pewnie będą mi się podobać tak czy inaczej, ale wolałbym jednak coś innego, niż Thrawna.

29-09-2013 08:01
Adeptus
   
Ocena:
0

No przyznaję, że tą trylogię czytałem dosyć dawno, więc szczegółów nie pamiętam... Ale czemu uważasz, że z tego nie da się zrobić widowiskowego filmu? Na pewno są jakieś kosmiczne bitwy i "normalne" walki, a obecność szalonego mistrza Jedi, którą podałeś jako wadę pozwala na wprowadzenie pojedynków na miecze świetlne i Moc. Tak że nie wydaje mi się, że trzeba by przerabiać pół książki - raczej po prostu wyeksponować pewne wątki, a inne zmarginalizować co i tak - chciał nie chciał - jest oczywistością przy każdej adaptacji.

Przy czym tak naprawdę to obecnie jestem pewien, że nowe epizody nie będą nawet luźną ekranizacją Thrawniady, ani nawet nie będą się działy w tym czy zbliżonym okresie, choćby ze względu na wiek aktorów.

29-09-2013 13:27
Enc
   
Ocena:
0

Szalony mistrz Jedi (AFAIR w dodatku sklonowany) wydaje mi się być słabym wątkiem, nieprzystającym dodatkowo do Epizodów 1-3. Widowiskowe bitwy i pojedynki na miecze świetlne są OK, ale lubię, kiedy mają jakiś sens - nie podobał mi się na przykład finałowy pojedynek z Imperatorem, wyglądał jakby Lucas zupełnie nie miał pomysłu na zakończenie trylogii.

Ogólnie, to kwestia gustu. Nie podobała mi się Trylogia Thrawna, chciałbym zobaczyć na dużym ekranie coś innego. :)

EOT, przepraszam za offtop.

29-09-2013 14:08
Adeptus
   
Ocena:
0

"Szalony mistrz Jedi (AFAIR w dodatku sklonowany) wydaje mi się być słabym wątkiem, nieprzystającym dodatkowo do Epizodów 1-3. "

Czemu? Tzn kompletnie nie widzę niczego nie przystającego w szalonym mistrzu Jedi. Mało to było Jedi, którym sodówa uderzyła do głowy i którzy przeszli na Ciemną Stronę? Może akurat Joruus jako postać, czy sposób jego opisania, czy jego konkretne działania Ci nie pasują - ale piszesz tak, jakby sama idea "szalonego mistrza Jedi" była czymś z gruntu złym - i ja tego nie rozumiem.

  A co do nieprzystawania do Epizodów 1-3, to moim zdaniem wręcz przeciwnie, w ogóle cały ten wątek z tym, że Thrawn chce wrócić do klonowania żołnierzy można ukazać jako ładne nawiązanie do nowej trylogii, spajające całą serię w jedną całość.

 

"Widowiskowe bitwy i pojedynki na miecze świetlne są OK, ale lubię, kiedy mają jakiś sens - nie podobał mi się na przykład finałowy pojedynek z Imperatorem, wyglądał jakby Lucas zupełnie nie miał pomysłu na zakończenie trylogii."

Dla mnie jedynym zgrzytem w tej scenie było to, że najpierw Vader namawia Luke'a, żeby przeszedł na ciemną stronę i obalił Imperatora... A w chwili, w której Luke poddaje się gniewowi i zamierza się mieczem na Palpatine'a ratuje go, a potem zaczyna się pojedynkować z synem. I weź tu dogódź takiemu ojcu.

"Ogólnie, to kwestia gustu. Nie podobała mi się Trylogia Thrawna, chciałbym zobaczyć na dużym ekranie coś innego. :)"

Spoko, twoje prawo. Po prostu nie rozumiem tych konkretnych zarzutów.

Ok, jak nie chcesz dalej offtopować, to trudno :( Jeśli masz ochotę kontynuować dyskusję gwiezdnowojenną, to możemy przenieść ją na forum (tam nawet jest odpowiedni dział :D). Ale mocno w to wątpię.

 

Pozdrawiam

29-09-2013 15:55
Enc
   
Ocena:
0

Odnośnie finałowego pojedynku chodziło mi o pojedynek Yody z Imperatorem. :)

Odnośnie kontynuacji dyskusji, załóż temat, chętnie będę kontynuował na forum.

29-09-2013 19:45
Adeptus
   
Ocena:
0

Jak widzę, nie trzeba zakładać, bo temat o nowych filmach już jest, a w sumie chyba głównie na to nam zeszła rozmowa:

http://forum.polter.pl/disney-vt68589-30.html

To na początek tam napisz proszę, czemu nie widzi Ci się "szalony mistrz Jedi" w nowym filmie.

A tutaj już koniec offtopu, tym razem naprawdę, amen :D

29-09-2013 20:34

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.