Na szczęście my, ludzie XXI wieku, mamy do dyspozycji Internet, a w nim nie tylko artykuły sprzed X lat, Wikipedię i najróżniejsze systemy wyszukiwania, ale i zapis forów i komentarzy z momentu, gdy dane wydarzenia miały miejsce. Czyni to pracę domorosłego historyka (przynajmniej, jeśli dotyczy nie tak dawnych czasów) znacznie prostszą, zarówno jeśli chodzi o materiały źródłowe, jak i odbiór przez ówcześnie żyjących. Nawet taki historyczny dyletant jak ja może się pokusić dzięki powyższemu na wydanie własnej opinii, zwłaszcza, jeśli dotyczy mojego ulubionego hobby. A jako, że artykuł traktuje o zmianach w polskim światku RPG w przeciągu 17 lat, to dotyczy.
Ostatnio natrafiłem na stary, zapomniany już nieco tekst Rebounda z roku 2005. Nosił tytuł Polak Potrafi, czyli krótki poradnik dla tych, którzy nie chcą zarobić na d20. i opisywał (nieudane) przygody pewnego polskiego wydawnictwa z mechaniką d20. O ile rozumiem, wydawnictwo to Portal Games, ciężko mi jednak dojść, jaki dokładnie erpeg poniósł tak sromotną klęskę – coś, co było oczywiste dla czytającego 17 lat temu, dzisiaj ginie w mrokach dziejów. Mam jednak nadzieję, iż zostanie mi to wybaczone – na Polterze ja sam się zarejestrowałem dopiero w 2006, mając wtedy niespełna 14 lat.
Wracając do meritum – felieton jak felieton, ale z dzisiejszej perspektywy dyskusja, która pod nim rozgorzała, wydaje się być bardzo interesująca. Zapraszam do przeczytania, co myślę w temacie tego, co się zmieniło, a co nie przez ponad 15 lat mojej obecności w polskim fandomie erpegowym.
Wydawnictwa i ich gry
Przede wszystkim – systemy. Kilkanaście lat temu zachwycaliśmy się Wolsungiem, Neuroshimą, Monastyrem... z czego dzisiaj chyba tylko Wolsung jest dalej grywany. Podręcznika do Monastyru nie można nigdzie dostać (wiem, bo szukałem), a Neuroshima nie zyskała dobrych ocen (i ciężko nazwać ją oryginalną – ot, polska wariacja na temat Mad Maxa/Fallouta). Przynajmniej tyle dobrego, że Wolsung został wydany po angielsku, ale przyznam szczerze, nigdy się nie zainteresowałem odbiorem tej gry na Zachodzie. Dziś, gdy liczba polskich erpegów rośnie prawie wykładniczo, tak skromny wybór gier (przynajmniej tych w świadomości fandomu) budzi uśmiech politowania.
Odnośnie wydawnictw, zmiany zaszły jeszcze większe. O ile ISA i Portal coś mi mówią (przy czym obydwie firmy już dawno nie siedzą w RPG), o tyle Stalowa Twierdza, Wolf-Fang i the Forge to kompletna abstrakcja. Z dzisiejszej perspektywy nie tylko nie kojarzę w ogóle ich nazw, ale i ciężko mi powiedzieć, czy cokolwiek wydały. Nawet jeśli, nie zapisało się to w historii polskiego fandomu RPG w ogóle. Musiałem googlać (co samo w sobie nie świadczy zbyt dobrze o tych firmach) i Stalowa Twierdza zwraca tylko jeden link: z Poltera, który z kolei linkuje do ich strony... która to, jak można się domyślić, jest od wielu lat nieaktywna.
Nieco lepiej jest z Wolf-Fangiem. Mają nawet swój własny artykuł na Wikipedii i po jego lekturze zdaję sobie sprawę, że wydali w Polsce Legendę 5 Kręgów, 7th Sea i (nieszczęsne?) Crystallicum, obecnie jednak przerzucili się na wydawanie tylko gier planszowych.
Luźna myśl w temacie powyższego – kiedyś była rekrutacja na jednym polskim forum PBF do L5K. Bardzo się ucieszyłem... do momentu, aż wyczytałem, że to musi być pierwsza edycja wydana w Polsce. Po pierwsze, jest ona praktycznie nieosiągalna, po drugie, to było bodaj w czasach, gdy na Zachodzie była już dostępna czwarta. O obecności anglojęzycznych erpegów w świadomości polskiego odbiorcy jeszcze napiszę.
O The Forge nie byłem w stanie znaleźć absolutnie niczego w polskim Internecie.
O zmianie w gustach
Dalej wczytując się w dyskusję – widzę, że D&D kiedyś uchodziło za jakiś "system fe" i "typowy polskie erpegowiec nie wie, jakie to fajne" czy coś? Orly? Znaczy, nie wiem, może jestem w innym otoczeniu, ale nazwać D&D "systemem dla dzieci"? Niby czemu?
To mi z kolei przypomina pracę licencjacką mojego serdecznego przyjaciela, którą napisał w temacie gier RPG. Pojawił się tam taki wątek (pisane z pamięci):
"Jeszcze nie tak dawno w Polsce sesja "klimatyczna" i "mroczna" uchodziły za jedno i to samo."
Pamiętam, że wtedy podniosłem brew, czytając, i zastanawiając się, jak takie dwa, zupełnie przecież różne pojęcia, można uznać za jednoznaczne. To, co wyczytałem w komentarzach tekstu Rebounda, zdaje się potwierdzać motyw poruszony przez mojego bliskiego znajomego. Mieliśmy wtedy, jako fandom, przeświadczenie, że "co mroczne to klimatyczne", co dodając do tego "D&D mroczne nie jest" dało nam wniosek "D&D jest dla dzieci".
W nawiązaniu do powyższego – wynika, że te x lat temu nazywaliśmy D&D "komerchą", w kontraście do, nazwijmy to, "systemów wysoko-ambitnych". W sumie, nawet nie wiem jak miałbym to skomentować. Każda gra RPG jest dziełem sztuki – przynajmniej potencjalnie. Może się to przejawiać w jej mechanice, świecie, grafikach umieszczonych w podręczniku, systemie tworzenia postaci i pewnie jeszcze wielu innych aspektach. To z jednej strony. Z drugiej, gra RPG nie jest "sztuką dla sztuki" – musi mieć swoich fanów, dobrze się sprzedawać i przynosić wydawnictwu zyski. Wątpię, by ktoś nazwał Warhammera, który dobrze się sprzedawał w kraju nad Wisłą, "komerchą", nawet jeśli przyniósł Copernicus Corporation (a wcześniej wydawnictwu MAG) dużo mamony. Czemu więc nazywać ISĘ i D&D w ten sposób? I sugerować, że "Monastyr lepszy"? Zwłaszcza, że Monastyr to w obecnym światku RPG system zapomniany i niedostępny, a w dedeki, tę czy inną edycję, dalej się w Polsce grywa? I czy naprawdę jest sens dzielić erpegi na "komerchę" i "artyzm", gdy jest to nasze hobby i po prostu chcemy się dobrze bawić? Takie podziały mają może jakieś znaczenie dla doktorów literaturoznawstwa, gdy oceniają jakieś książki, ale dla role-playerów? Czy jest w tym jakikolwiek sens?
Poszanowanie własności intelektualnej
Kolejnym problemem poruszonym przez dyskutantów było erpegowe piractwo w Polsce. Sam pamiętam, że kiedyś tutaj, na Polterze, pogrywałem sobie w PBF-a z współgraczem, który bez żadnego zażenowania przyznał, że ma pirackie PDF-y podręczników do D&D, "bo go nie stać". Było to na początku mojej przygody z tym portalem. Wnioskuję, że nie było to wcale takie rzadkie.
Patrząc współcześnie? Mamy DriveThruRPG, gdzie można przy pomocy paru kliknięć ściągnąć sobie legalne podręczniki, także w języku polskim. Polscy wydawcy umieszczają tam swoje produkty, wychodzi więc, że się sprzedają, podobnie jak na przykład Zgrozy Planetourista. Lubię myśleć, że przez prawie dwie dekady wzbogaciliśmy się jako nacja na tyle, by nie piracić na potęgę, a więc i dać zarobić wydawnictwom. I patrząc na to, że gier fabularnych wychodzi w Polsce coraz więcej, tak tłumaczeń jak i oryginalnych produkcji, pozostaje tylko się cieszyć. Jako społeczność nauczyliśmy się czegoś przez te 17 lat.
Pozostając w temacie DribeThruRPG – choć do zakupów tam wystarczy stary, dobry PayPal i nie trzeba mieć karty kredytowej, jeszcze niedawno wspomniany już Planetourist czuł się w obowiązku zrobić infografikę "jak tam robić zakupy", gdyż, wielu członków fandomu uważało to za, zacytuję, "dziwne miejsce z dziwnymi płatnościami". Do tego także jeszcze wrócę.
Kwestie ekonomiczne
Rzecz jasna, przez te lata polska ekonomia (i inflacja) poszły do przodu. Czytając obecnie wypowiedź o tym, że "40 zł to wielki wydatek, ludzi młodych na to nie stać", możemy się poczuć dziwnie. I choć koszty życia także wzrosły przez te lata, to myślę, że jednak ogólnie rzecz ujmując, wzbogaciliśmy się jako społeczeństwo. Możliwe, że troszkę szkoda podręczników za 40 zł, ale podobnie żal książek, które w latach 90. kosztowały kilka-kilkanaście złotych. Inna sprawa, że teraz pensja minimalna wynosi w kraju 2350 zł na rękę. Uważam więc, że ogólnie rzecz ujmując nie mamy prawa, by marudzić, patrząc na dzisiejszą cenę dóbr kultury.
Pozostając w kwestiach ekonomicznych – ponoć w 2005 roku konta bankowe nie były powszechne (?), a karty do nich jeszcze mniej, więc "płaćmy za erpegi SMS-ami" (?). Patrząc na ową wypowiedź, odnoszę wrażenie, że Amerykanie porównujący Polskę do Rosji, gdzie jedzie się do szkoły na niedźwiedziu wśród burzy śnieżnej, nie byli aż w takim błędzie. Ja sam osobiście nie wyobrażam sobie życia bez konta bankowego (i karty kredytowej) i ciężko, naprawdę, bardzo ciężko mi sobie wyobrazić, jak kiedyś ludzie, masowo, w fandomie, mogli funkcjonować bez takich fundamentalnych dóbr. Myślę, że z wszystkich rzeczy, o których tutaj pisałem, ta zmiana była największa. Tak duża, że przekracza moje pojęcie, będąc szczerym.
Komentujący poruszyli także temat opłacalności wydawania gier fabularnych i wielkości rynku. Rzeczywiście, kiedyś nie było z tym zbyt dobrze i zapewne dlatego historycznie tak mało systemów wychodziło w Polsce. Warto jednak zauważyć, że i pod tym względem nasza rzeczywistość znacząco się zmieniła. Mówię tu o kosmicznej zbiórce na wydanie 7 edycji Zewu Cthulhu. Od tamtej pory mamy w kraju prawdziwy renesans erpegów. Możliwe, że więcej ludzi gra w Polsce, podobnie jak ostatnio RPG stało się bardzo popularną rozrywką na Zachodzie. Co za tym idzie, możemy sobie pozwolić na to, by w naszym kraju było dużo wydawnictw i projektów, które przyniosą im zyski. Wszyscy wygrywamy, czyż nie?
Do you speak English?
Jeszcze parę słów w temacie języka angielskiego, DriveThru i obecności systemów anglojęzycznych w świadomości ludzkiej. Przyznam szczerze, nie wiem jak to interpretować. Myślę, że ilu ludzi, tyle poziomów znajomości angielskiego, od żadnego do bardzo wysokiego. Wydaje mi się, że uogólniając, jako społeczność znamy angielski na tyle, by grać w systemy niewydane w Polsce – których jest cała masa. Jednakże, raz na jakiś czas, nie tak wcale rzadko, zdarza mi się spotkać erpegowca, który ma z angielskim wielkie problemy. Nie wiem jak to możliwe, ale nie wiem też jak matura z biologii, którą ja zdałem bez większego wysiłku w rozszerzeniu na 75%, ma medianę 10%. To co trudne dla jednego, dla innego będzie bułką z masłem i ludzie mają różne poziomy inteligencji w różnych kontekstach. Mimo wszystko, w sytuacji, gdy gros młodych ludzi uczęszcza na studia wyższe, brak znajomości angielskiego na poziomie B2 mnie zadziwia.
Co do obecności systemów anglojęzycznych w świadomości zwykłego odbiorcy, tu także jest różnie. Ja obecnie mam masę PDF-ów po angielsku i chciałoby się ograć i czytać wszystko, ale wiem, że są hobbiści, którzy nie grają w nic, czego nie wydano w Polsce, nawet jeśli są to już bardzo przestarzałe systemy (jak choćby ta wspomniana już przeze mnie 1. edycja Legendy 5 Kręgów).
W każdym razie, zawsze byłem przekonany, że średnio obeznany z internetem i angielszczyzną człowiek będzie w stanie zrobić zakupy online, także na DTRPG, ale widocznie i to bywa dla niektórych problemem? Z drugiej strony, myślę też intensywnie o osobach "mówiących" po angielsku w programach pokroju Matura To Bzdura, młodych i z dużych miejscowości.
Podsumowując – chyba nie ma jednego standardu angielskiego w polskim społeczeństwie, a więc i w światku RPG. Powinniśmy zawsze dążyć do tego, by rozumieć więcej, by czytać więcej i by uczyć się przez całe życie – zwłaszcza, jeśli nasza angielszczyzna jest poniżej przeciętnej. To jedyna rada, jaką mogę dać.
Jak więc się zmieniliśmy przez 17 lat?
Podsumowując, myślę, że pod pewnymi względami zaszły zmiany w fandomie, ale inne rzeczy zostały takie same.
To, co się zmieniło, wynika głównie z ekonomii. Jesteśmy bogatsi, mamy więcej wydawnictw i dostępnych gier (ciężko ogarnąć cały rynek), wierzę, że mniej piracimy i stać nas na więcej i lepiej wydanych podręczników. To na pewno dobra rzecz.
Z drugiej strony, dalej można spotkać w fandomie osoby, których angielski jest poniżej pewnego poziomu i które grają tylko w to, co dostępne nad Wisłą. Jeśli jednak chodzi o ignorancję, to nikt już w Polsce raczej nie nazwie D&D "mało klimatycznym i dla dzieci". Nikt też już nie powinien szukać porównań między "klimatem" a "mrokiem" – te czasy już (na szczęście) przeminęły.
Z erpegów, którymi kiedyś się fascynowaliśmy, obecnie przetrwał tylko Wolsung, a i on jest nieco zapomniany. Neuroshima dalej jest dostępna, ale Monastyr to ledwie nazwa, której nie potrafię przypisać do czegokolwiek konkretnego, niknąca w mroku dziejów.
Jest jeszcze jedna kwestia, której nie poruszyłem – kiedyś wszyscy gromadziliśmy się tutaj, na Polterze, i braliśmy udział w dyskusjach, czy to w komentarzach, czy też na forum. Obecnie Polter jest po wielkim eksodusie użytkowników, którzy, najwyraźniej przerzucili się na Facebooka i grupy na nim (które, zaznaczmy, bardzo ciężko archiwizować i na dłuższą metę robi się tam bałagan). To także zmiana, która zaszła w ciągu ponad 15 lat. Czy jest na lepsze? Osobiście w to szczerze wątpię, ale o gustach się nie dyskutuje.
Jedna rzecz jednak się nie zmieniła przez ten cały czas – dalej gramy w RPG, dalej chcemy mieć dobre sesje i wysokiej klasy dodatki, dalej pragniemy wrażeń i przygód w fantastycznych światach z naszymi przyjaciółmi. Choć był czas, gdy "stara gwardia" marudziła "czemu młodzi nie grają w RPG? Jakim prawem?" (O tym należałoby napisać osobny tekst), to i one przeminęły. RPG żyje, także nad Wisłą, i coraz więcej osób przekonuje się, jaka to świetna rozrywka. Oby tak było i w przyszłości, a wszyscy będziemy szczęśliwi.