Bulldogs!

Kosmiczne erpegowe jaja

Autor: Tomasz 'kaduceusz' Pudło

Bulldogs!
Wyobraźcie sobie grę fabularną. Tytuł z okładki krzyczy do nas: Bulldogi! I jeszcze podtytuł: "zajefajne science-fiction". Oprócz tego rysunek, na którym jakieś zwariowane miśki o zaciętych minach w liczbie dwóch lecą kosmicznym stateczkiem. Do stateczku uczepiona jest jakaś wieloramienna szarobura istota, a z tyłu widać kosmonautę strzelającego z broni energetycznej. A, i zapomniałbym – tytuł gry zasłania statek kosmiczny. Wybuchający statek kosmiczny. Co myślicie o takiej okładce? Ja pomyślałem – trochę to wszystko pokręcone, ale ktoś tu "ma jaja". Zobaczymy tylko, czy ma przy tym dość talentu, aby nie wyszła z tego kosmiczna kicha.

Gra, o której piszę, to Bulldogs! opublikowana przez małe wydawnictwo Galileo Games. Ostatnia strona okładki wyjaśnia, że system opiera się na trzeciej edycji mechaniki FATE, a więc tej samej, która napędzała takie tytuły jak pulpowe Spirit of the Century, modern horrorowe Dresden Files czy przeznaczone do gry w konwencji fantasy Legends of Anglerre. To wszystko opasłe, pełne zasad tomy, na tle których Bulldogs! ze swoimi stu siedemdziesięcioma stronami wydaje się być grą skromną. Nie wziąłem tego za złe wydawnictwu Galileo Games. Często mniej znaczy spójniej i miodniej, a ja zasadniczo nie lubię opasłych tomów pełnych zasad.

Kiedy biorę do ręki nową grę fabularną, chciałbym wiedzieć, w kogo będą się wcielać gracze. I tutaj od razu dostaję satysfakcjonującą odpowiedź. Nie jest to kolejna gra, w której można grać, kim się tylko zamarzy. Gracze wcielą się w postacie na usługach ogólnogalaktycznej korporacji TransGalaxy. Podczas pięcioletniego kontraktu, jaki ich wiąże, będą transportować towary wysokiego ryzyka do najniebezpieczniejszych zakątków galaktycznej ziemi niczyjej rozdzielającej dwa wielkie imperia. Tytuł gry, "Buldogi", pochodzi od powszechnej nazwy, jaką w świecie gry określani są tacy osobnicy. Bohaterowie Graczy mają zatem co robić, wiąże ich statek, na którym służą i bez którego są niczym. Z punktu widzenia prowadzącego – idealna drużyna najemników przyszłości, którą można pokierować prosto ku przygodzie.

Pierwsze rozdziały podręcznika wywarły na mnie zasadniczo dobre wrażenie. Bulldogs! zaczyna się pobieżnym opisem galaktyki. Najwięcej uwagi autorzy poświęcają, tak zwanemu, Centralnemu Punktowi Galatyki – zbiorowi układów, do których bohaterowie będą regularnie wracać, by tam ubiegać się o kolejne ładunki, wydać trochę ciężko zarobionych kredytów czy po prostu odpocząć między podróżami przez bezkresną kosmiczną pustkę. Każda ważniejsza lokacja w CPG posiada swoje aspekty, czyli mechaniczne cechy, których mogą używać gracze, by dostać bonus lub wywołać określone konsekwencje. Mechanika splata się z opisem, co zawsze było mocną stroną FATE. Dobrze widzieć, że autorzy zdają sobie z tego sprawę.

Krótki opis świata gry, potem absolutne podstawy FATE i już jesteśmy przy rasach. Autorzy Bulldogs! przygotowali ich do wyboru dziesięć. Najbardziej charakterystyczną z nich są z pewnością Urseminici, czyli nic innego jak złe, splugawione Ewoki z uniwersum Gwiezdnych wojen. Te małe sukinmiśki piją i palą na potęgę, sieją zniszczenie i są powszechnie znienawidzone (a na dodatek nikt nie wie, skąd się wzięły). Inną ciekawą rasę stanowią roboty, zdolne do częściowego przeprogramowywania swoich umysłów, ale powszechnie uważane za istoty służebne i przymuszane do niewolniczej pracy. Do tego mamy jeszcze całą gamę stworzeń pasujących do mniej poważnego science-fiction: wielkie, tęgie bestie o wielu ramionach (Dolome) wężoludzi (Saldrallan), fioletowoskórych ludzi przypominających hitlerowców (Templariuszy) czy glutowatych, wielorękich i nieczułych Tetsuashan. Każda rasa posiada typowe aspekty, przykładowe imiona i dodatkowe zdolności.

Gdyby opisywać to w dużym skrócie, należałoby powiedzieć: Gwiezdne Wojny bez Jedi. Jak widać na przykładzie obłąkanych Ewoków, autorzy mają trochę zwariowane poczucie humoru. W efekcie wydaje się, że o ile w uniwersum Star Wars dałoby się od biedy stworzyć drużynę składającą się z "tych złych", to w Bulldogs! wręcz się o to proszą. Bierzemy jednego szalonego miśka, do tego fioletowego Templariusza rodem z ich totalitarnego imperium, obojętnego na krzywdę innych istot, dodajemy obślizgłego Tetsuashanina i dorzucamy jeszcze robota wściekłego na to, że jest traktowany jak niewolnik i już mamy drużynę niepokornych "matkoj...", że posłużę się słownictwem, które pojawia się w podręczniku, gdy autorzy kreują się na niegrzecznych.

Skrótowy opis świata i ras, zasady pozwalające na stworzenie własnej rasy (jeżeli te, które zaproponowano, to dla nas za mało) i za nami już niemal jedna trzecia podręcznika. Jeżeli nie liczyć niezbyt pięknych, komiksowych ilustracji moje wrażenia z lektury są dość pozytywne – ot, taka nieco zadziorna wariacja na temat przygód w kosmosie. Nic nie zwiastuje niskiej oceny końcowej. A raczej prawie nic, jeśli przypomnieć sobie wszystkie pozostałe podręczniki do trzeciej wersji FATE, które czytałem. Bulldogs! bowiem cierpi na chorobę toczącą tę mechanikę. Chorobę o dwóch obliczach – obsesji na punkcie zasad i fatalnego modelu wydawniczego.

Weźcie dowolny setting do Savage Worlds, mechaniki deklarującej się jako uniwersalna, a więc konkurentki FATE. SW posiada podręcznik podstawowy, w którym znajdują się zasady. Settingi powstają na tym fundamencie i nie powtarzają wszystkiego od nowa. FATE, niestety, w każdym podręczniku przytacza od nowa zasady. A jest ich, chociaż większość jest opcjonalna, w każdym podręczniku do FATE mnóstwo. Mnóstwo, czyli o wiele za dużo.

Gdy kupuję grę fabularną, oczekuję od podręcznika trzech bardzo ważnych rzeczy. Chciałbym mieć świat, w który będę miał ochotę się zagłębić – to dla wielu erpegowców najważniejszy powód, by sięgnąć po daną grę. Do świata chciałbym mieć dopasowane zasady. A na koniec chciałbym otrzymać część almanachową, która pokaże mi, jak autorzy widzą prowadzenie swojego systemu, wykorzystanie zasad, tworzenie drużyny i fabuł dla niej. Co znajduję w Bulldogs!?

Głównie mechanikę. To FATE – fajny, elastyczny system, który lubię i doceniam. Opisany całkiem zgrabnie (zaryzykuję stwierdzenie, że w tej grze najlepiej wyłożono zasady trzeciej edycji). Dobra mechanika to nie taka znowu powszechna cecha gier fabularnych. Ale to mało, za mało bym pozytywnie oceniał cały podręcznik. Jak wspomniałem, opis świata w pierwszych rozdziałach jest pobieżny. I to wszystko, co mają nam do zaoferowania autorzy. Jeżeli mam wymyślać scenariusze w jakimś settingu, to chciałbym otrzymać jakieś punkty zaczepienia. Ciekawe pomysły, miejsca, wydarzenia, elementy storyline'u, rozgrywające się konflikty, organizacje o sprzecznych interesach, do diaska, cokolwiek, czego mógłbym użyć jako osnowy sesji. W podręczniku Bulldogs! tego nie znajdę. Sprawdziłem nawet, czy autorzy nie mają przypadkiem zamiaru wydać drugiej podstawki z fabularnym mięchem. Niestety, nie mają.

Co z częścią almanachową? Strony z uwagami o prowadzeniu można policzyć na palcach jednej ręki i w przeważającej części są to porady mało wnikliwe. Autorzy wolą poświęcić ponad dwadzieścia stron (sic!) na opisanie, jak działają umiejętności. Ręce opadają. Na pewno nie tego spodziewałem się po grze, która na okładce reklamuje się jako "zajefajna".

Świat jest szczątkowy, wizji tego, jak prowadzić grę, brak, za to mamy porządnie opracowaną mechanikę. To zdecydowanie za mało, by zachęcić mnie do poprowadzenia tego tytułu. To również za mało, by pokryć buńczuczne deklaracje z okładki. Autorzy Buldogów blefują, ale pod tym blefem mają naprawdę słabe karty. Jeżeli jesteście miłośnikami FATE, to ten podręcznik mogę wam w ostateczności i na waszą odpowiedzialność polecić. Pozostali na pewno znajdą dla siebie ciekawsze tytuły.

Dziękujemy sklepowi Rebel za przekazanie podręcznika do recenzji.